poniedziałek, 1 sierpnia 2016

Od Hyou - C.D Leo

 Dotyk chłopaka dziwnie na mnie działał, jakby koniuszki jego palców wypełniał jakiś czar. Dotąd sądziłam, że coś takiego nie jest w stanie zawrócić mi w głowie. Wręcz przeciwnie: żyłam w przekonaniu, że jestem bardzo odważna jeśli chodzi o takie rzeczy. Tymczasem każdy jego najmniejszy gest sprawiał, że moja twarz zalewała się purpurą. Mimo że wszystko wskazywało na to, że pragnę tego chłopaka, w mojej głowie ciągle toczyła się zażarta gonitwa myśli. To nie było tak, że ja się do tego zmuszam... jest mi naprawdę dobrze ze swoim dziewictwem, ale to on sprawił, że chcę diametralnie zmienić zdanie (napalona Hyou – zła Hyou). Jego dotyk, pocałunki, obecność. Tak, najlepiej wszystko zgonić na Leo. Pierwszy raz nie mogłam okiełznać własnego ciała, i posuwało się ono do niniejszych rzeczy, które przyczyniły się do powstania tych niecodziennych dla mnie sytuacji.
 Pokiwałam nieznacznie głową.
 – Wiem, że nie zrobisz mi krzywdy. – Zaledwie gdy wypowiedziałam ostatnie słowo, wysunęłam dłoń, by dotknąć delikatnie jego palców, które muskały moją twarz. Odpowiedź na jego pytanie była przecież oczywista, i on dobrze o tym wiedział.
 Po chwilowej ciszy, przybliżyłam się do jego twarzy. Najpierw nasze nosy się stykały, a ja patrząc w jego fioletowe oczy próbowałam wyrwać z nich to, co naprawdę Leo myśli o tym wszystkim. Bez skutku. Potem zwyczajnie przechyliłam głowę, by móc dostać się do jego ciepłych warg i ożywić je nowym, tym razem pełnym subtelności pocałunkiem. Wydawało się, że ledwo je musnęłam, a na koniec – jak gdyby było to na pożegnanie – przygryzając jego dolną wargę oddaliłam się z powrotem na odległość może paru centymetrów. Moją twarz przeciął lekki, pocieszający a zarazem wdzięczny uśmiech.
 Po przeanalizowaniu sobie jego słów w końcu doszło do mnie, że on naprawdę nie chce zrobić mi nic złego i oczywiście zdawałam sobie z tego sprawę, ale tak samo odkryłam, że mam jeszcze czas. Miałam tylko nadzieję, że to nie była jedyna okazja... dziwnie się z tym czułam, bo dopiero co traktowałam go niemalże jak brata, teraz to się trochę zmieniło. Ale tylko troszeczkę.
 Opanowałam się, mimo że mój gorący oddech wciąż palił jego delikatną skórę.
 – I... przepraszam. – Spuściłam głowę, nadal zdając sobie sprawę, że to jednak on pierwszy mnie pocałował. Mimo to podzielałam jego zdanie i byłam mu wdzięczna, ale nie wiedziałam za co. Gdybym się pogniewała dlatego, że mówił do mnie takie rzeczy w formie odmowy to prawdopodobnie byłabym największą idiotką jaka tylko chodziła po ziemi. A ja się cieszyłam, bo naprawdę takiej osoby szukać tylko ze świecą.
 – Lubię cię, Leo – szepnęłam niemal niesłyszalnie, przy czym wstałam na równe nogi. Czułam, jak moje policzki znowu zalewają się rumieńcami, a te słowa w ogóle nie odzwierciedlają tego, co mam na myśli... Eh, co się z tobą dzieje, Hyou? Ignorując tę jakże dziwną reakcję, pozwoliłam, by moje ubranie odzyskało dawną gładkość. – Mam nadzieję, że nie przeszkadzało ci to, jak się napalałam. Wybacz~
 Mimo że to, co powiedziałam mogłoby się wydawać niestosowne, jakoś tak zbyt szybko ulotniło się z moich ust. Rozjaśniłam pomieszczenie zadowolonym uśmiechem, wzięłam głęboki wdech i zwyczajnie zniknęłam za uchylonymi drzwiami. Uruchomiłam mechanizm, który otworzył wrota oraz na samym wstępie skazałam się na cholernie zniecierpliwionego Raphael'a. Nie czułam wielkiego zaniepokojenia, kiedy przechodził obok mnie, wchodząc do apartamentu Leo. Po prostu posłałam mu przelotne, pełne zastanowienia spojrzenie, i ruszyłam przed siebie.
(...) Jeszcze we własnych czterech ścianach myślałam nad tym, co się wydarzyło. Nie mogłam tak po prostu powiedzieć „Stało się”, bo nawet gdy próbowałam przywołać sobie te słowa, nie mogłam ich dokończyć. Przytłaczały je kolejne myśli. Ostatecznie wszystko to, co stało się kilka godzin temu pozbawiło mnie snu na kolejne parę godzin, dopóki sama nie zdołałam zapaść w ten fantazyjny stan. Ostatnie, o czym miałam ochotę myśleć to to, po co Raphael przyszedł do domu Leo. Ale nie moja sprawa...
 Następnego dnia przez większość popołudnia nie robiłam nic; włączyłam telewizor, zjadłam jakiś deser i... i tyle. Gdybym obudziła się rano (niedoczekanie) to zapewne czas mijałby mi o wiele wolniej. Nigdy się nie nauczę. Ale za to te braki nadrabiałam planami, i wieczorem powiedziałam sobie, że wybiorę się do Leo. W głębi serca miałam nadzieję, że jednak nasze relacje nie ulegną żadnej zmianie po wczorajszym wieczorze. Ale to tylko mój mały zastrzyk wiary. Gdy zaś nadeszła odpowiednia pora, bez zbędnego pitolenia zabrałam klucze i ruszyłam w drogę. Mijałam budynki, potem następne wieżowce, nie zwracając nawet uwagi na to, jak słońce powoli zatraca się w horyzoncie, a na jego miejsce wkracza bezgwiezdna, granatowa otchłań. Do moich uszu nie docierało nic oprócz szumu krzaków i liści na drzewach. Szłam spokojnie, dopóki coś nie przykuło mojej uwagi. Coś błysnęło w ciemnym zaułku i nie byłabym sobą, gdybym tam nie poszła oraz tego nie zbadała. Spoglądałam na to, jak wraz z kolejnymi krokami moje ciało pochłania mrok. Rozejrzałam się znowu: nic, tym razem nic. A potem tylko jeden, gwałtowny ruch, który przewrócił mnie na ziemię... najpierw byłam sparaliżowana jakby żywym jadem, nie potrafiłam szybko zareagować, a gdy próbowałam, poczułam tylko jak kogoś ciężar niemal przygważdża mnie do ziemi. Moje oczy błyszczały w przerażeniu, wielkiej obawie, przekręcały się w każdym kierunku, by tylko znaleźć coś, co mogłoby mi pomóc. Aż w końcu wypłynęło z nich parę łez. Nie mogłam też krzyczeć, szamotać się. W końcu dotarło do mnie, że przeciwnik musiał być o niebo silniejszy ode mnie. Czułam jego palący oddech na swoim karku i jedyne, o czym myślałam to o kimś, kto mnie uratuje. Ale cóż, pomoc nie nadeszła.
 – Shhh, koteczku. Zaraz będzie po wszystkim. – Tylko to zdołałam usłyszeć pośród wszystkich moich krzyczących myśli.
Nie mogłam nic zrobić z tym, że mężczyzna zrywał ze mnie ubranie, na moje szczęście nie miał w tym za dużo wprawy co dało mi dużo szans na wyswobodzenie się. Wkrótce się udało: opanowałam swój drżący z niepokoju oddech i na miarę możliwości uniosłam gwałtownie nogę, która mocno trafiła w krocze napastnika. Szybko – na kolanach – wyślizgałam się, aż dotknęłam chodnika. Nawet wtedy trudno było mi dźwignąć się na nogi, cała drżałam i pole widzenia utrudniały mi lejące się strumieniem łzy. Skoro byłam w drodze do Leo, wówczas to on był moim jedynym ratunkiem. Ostatnie, co usłyszałam to ciche wyzwiska rzucone w moją stronę, ale udało mi się. Wbiegłam do odpowiedniego budynku i natychmiast, z impulsywnością w gestach waliłam w drzwi, co jakiś czas odwracając się w poszukiwaniu potencjalnego zagrożenia. Byłam przerażona... tak bardzo przerażona...
 Doczekałam się; Leo otworzył drzwi i spojrzał na mnie zdziwiony, wciąż trzymając klamkę. Tak samo jak i ja, nie mógł wydusić z siebie słowa. Stanęłam prosto, pozwalając, by moje usta zakrył mokry od płaczu rękaw cienkiego sweterka.
 – M-mogę dzisiaj spać u ciebie? – wydukałam ledwo, i dopiero teraz zauważyłam, jak bardzo drżał mój głos. Byłabym zdziwiona, gdyby cokolwiek z tego usłyszał. Ścisnęłam na sobie poszarpane ubranie, a gdy chłopak wyciągnął rękę i jak mniemam zamierzał dotknąć mojego przedramienia, odsunęłam się gwałtownie i wybuchłam kolejną falą łez. To dziwne, że bałam się najmniejszego dotyku, ale po czymś takim ta dziura w umyśle na pewno nie zostanie szybko zaklejona. Chciałam, by mnie przytulił, ale byłam tak bardzo przerażona... nawet gdy zdawałam sobie sprawę z tego, że on nigdy nie zrobi mi krzywdy.

(Leo?)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz