niedziela, 28 sierpnia 2016

Od Lee - C.D Lou

 Po zdobyciu nowych informacji, postanowiłem przyrównać zachowanie tego całego Enzo do reakcji Lou na jego telefon. No cóż, to było dla mnie co najmniej dziwne i negatywnie zaskakujące. Niemożliwe, by nagle ten chłopak zmienił swoje nastawienie, bo to, co zapamiętałem to wyraźna niechęć do zbliżenia się do siostry. Pomyślałem, że kieruje nim jakiś cel i wcale nie robi tego dla stworzenia więzów. No po prostu to mi się całości nie trzymało… dlatego pierwsze myśli, które narodziły się w mojej głowie oczywiście miały bardzo mroczne pochodzenie. Jednocześnie bałem się, że cokolwiek powie jej Enzo, zakończy się smutnym zakończeniem, a ja tego nie zniosę. Mimo wszystko starałem się nie pokazywać swoich wątpliwości, ale z każdą sekundą zastanawiałem się, czy na pewno nie będzie lepiej jej ostrzec. Mówiłem na początku, że jej białowłosy brat nie wydawał się zainteresowany ich pokrewieństwem, ale raczej nie zwróciła na to większej uwagi. Była zbyt podekscytowana. Może jednak nie psuć jej tego humoru? Tak ładnie się uśmiecha…
   – Jestem ciekaw czy te szczeniaki wytrzymają bez siebie chociaż dzień. – Westchnąwszy, spojrzałem to na jednego psiaka, to na drugiego. – Jak Shiloh będzie mi skamleć, to do ciebie przyjdę. – Zaśmiałem się pod nosem. Jakoś przyzwyczaiłem się do obecności Lou i dziwnie się czułem, kiedy myślałem, że jej już póki co nie będzie u mnie. To tak, jakbym pożegnał się z kimś bliskim. Z kimś, kto zawitał do mnie tylko na parę ostatnich dni wakacji i zobaczę go dopiero za rok.
   Gdy Lou zabierała się do odpowiedzi, nie mogłem się powstrzymać i musiałem zapytać o szczegóły spotkania:
   – A ten… o której się spotykacie?
   – Hmm… około szesnastej. A czemu pytasz? – Podniosła brew w zdziwieniu.
   – Bo nie wiem kiedy będę mógł do ciebie wpaść, żeby nie zastać pustego apartamentu. No chyba, że masz coś przeciwko. – Wzruszyłem ramionami i automatycznie moja głowa odwróciła się w przeciwną stronę. Nie okazałem wielkiego entuzjazmu mówiąc to, lecz słowa znacznie kontrastowały na tle tego, co czułem w środku. I prawdopodobnie Lou zdążyła to zauważyć, bo jedyne co zrobiła, to uśmiechnęła się i pokręciła głową. Dopiero po jakimś czasie doszliśmy do budynku, w którym mieszkaliśmy. Staliśmy dokładnie na korytarzu, podczas gdy dziewczyna pomachała mi na pożegnanie i zabrała swojego psa. Nie mogłem odczytać powodu swojego zachowania, ale w tamtym momencie, zanim Lou zdążyła wykonać zaledwie kilka kroków, złapałem ją za dłoń, delikatnie wsuwając swoje palce między jej. Trwała błoga cisza, a wtedy poczułem, jak mój uścisk jest odwzajemniany.
   – Ymm… uważaj, dobrze? – Zapytałem, a w moim umyśle pojawiła się wizja jutrzejszego spotkania Lou z Enzo. – Gdyby coś się działo, to wiesz gdzie mnie szukać. – Nie dając jej nawet chwili na żadną odpowiedź, wypuściłem jej rękę, którą najwyraźniej już dawno chciała wyswobodzić. “Dawno” znaczy moment, kiedy zacząłem mówić.
   W odpowiedzi usłyszałem jedynie głośne prychnięcie.
   – Nie jestem małą dziewczynką i potrafię o siebie zadbać, gdybyś nie zauważył. Poza tym co złego może zrobić mi brat? – odparła, jednocześnie napierając na mnie kolejnymi wątpliwościami co do moich dobrych zamiarów.
   – Po prostu go nie znasz… – Westchnąłem, ale dziewczyna zdążyła zniknąć za drzwiami swojego apartamentu. I tak oto zostałem sam z wyrzutami sumienia, ale dlaczego niby mnie męczyły? Nie chcę, by potem chodziła smutna dlatego, że coś jej zrobił… Oczywiście mi chodzi o ból psychiczny, a nie fizyczny. Osobiście sądzę, że chłopak nawet wbrew swoim intencjom nie jest w stanie zrobić jej nic złego.
   Ostatecznie godząc się z tymi myślami, wkroczyłem za próg swojego królestwa i od razu położyłem szczeniaka na wykładzinie korytarza, by mógł się rozgościć. Cóż, teraz jest oficjalnym domownikiem. Ja postanowiłem się ogarnąć po tym długim dniu, w związku z tym zamknąłem się w łazience, a po kąpieli spojrzałem w zaparowane lustro, przesuwając ręką po szkle. Wtedy moje spojrzenie przykuł opatrunek umieszczony na przedramieniu, i automatycznie w moje myśli wplątała się Lou. To był moment, w którym uświadomiłem sobie, że nie potrafię długo przebywać bez niej. Czy to przyzwyczajenie… czy zwykła, chwilowa tęsknota… nie miałem siły, by o tym myśleć. Po jakimś czasie wszystko wydało się ulecieć z mojej głowy; zwyczajnie założyłem bokserki, pozostawiłem klatkę piersiową nagą i wskoczyłem pod kołdrę. Na ruszające się obrazy spoglądałem około godziny, dopóki całkiem nie pogubiłem się w fabule, bo sen przerywał mi wszystkie wspomnienia. W końcu z pieskiem u boku oddaliłem się w bezkresną otchłań snu…
   Kiedy otworzyłem zaspane oczy, była jakaś trzynasta. Wtedy uznałem, że musiałem siedzieć do późna, bo zwykle wstaję o wiele, wiele wcześniej. Jedyny pozytywny aspekt głosił, że byłem wyspany. Na początku w mojej głowie nie zaprzątało się zbyt wiele myśli; głód, standardowe potrzeby, aż w końcu obok nich wstąpiła Lou. Przypomniałem sobie o jej spotkaniu, lecz nie zrobiłem niczego więcej. Uznałem, że lepiej będzie, jak zostanę ten dzień w swoim apartamencie i dam jej trochę oddychać otaczającym ją powietrzem. Wobec tego popołudnie spędziłem na sprzątaniu starych gratów i słuchaniu muzyki. Nie byłem całkiem samotny, bo w końcu miałem przy sobie Shiloha, do którego mogłem mówić, by nie popaść w przepaść depresji.
   Siedemnasta – właśnie te godzinę wybijał wiszący w korytarzu zegar. Najprawdopodobniej było już po spotkaniu Lou, więc pomyślałem sobie, że miło by było, gdybym zadzwonił i zapytał jak poszło. Prawda jednak okazała się trochę inna, kiedy w słuchawce pojawił się jej głos.
   – Lou? Jesteś już u siebie? – Zapytałem.
   – Właśnie… jeszcze z nim rozmawiam – szepnęła do słuchawki, a potem usłyszałem nerwowe westchnięcie. Odruchowo miałem w głowie kilka reakcji: chciałem od razu się rozłączyć, nie przeszkadzać albo spytać jak było, i ostatecznie wygrało to ostatnie.
   – Tylko minutka. Jak tam? – Niestety okazałem się być zbyt zaniepokojonym, ciekawskim i zniecierpliwionym na to, by się nie wtrącać i wydaje mi się, że oberwę.
   A jeśli… ona nie będzie spędzać ze mną tyle czasu, co przedtem?

(Lou?)

Od Sory - C.D Enzo

Nie sądziłam, że tak niewielka rzecz może wywołać u (chyba) dorosłego chłopaka taki nagły płacz. No dobra to było kilka pojedynczych łez, ale mimo wszystko nie dam sobie wmówić, ze „coś wpadło mu do oka”, bo była to reakcja dosłownie wywołana tym kluczem i faktem, ze chciałam go choćby dotknąć, czy dowiedzieć się czegoś ciekawego. Jeszcze ta jego reakcja… po prostu bezcenna. Wiedziałam, ze mężczyźni to dziwne stworzenia, ale żeby tak wstydzić się tego, że się płacze? Nie należałam do osób bardzo uczuciowych, nie płakałam, a na mojej twarzy rzadko występował smutek czy inne emocje, ale kiedy już naprawdę były widoczne to chyba nie starałam się ich ukryć. Przynajmniej tak mi się wydaje….
-Tak bardzo się speszyłeś, że teraz wyjdziesz bez swojego swetra? Dajesz za wygraną wodny chłopczyku? - nie zważając na to, ze praktycznie był już po drugiej stronie drzwi frontowych, ponownie zaczęłam wymieniać się z nim dialogami. Usiadłam sobie wygodnie na kanapie zarzucając nóżkę na nóżkę i wlepiłam zamyślony wzrok w znikającą sylwetkę towarzysza. Naturalnie miałam świadomość, że gdy tylko wypowiem te słowa co wcześniej to on automatycznie przystanie i zacznie mnie słuchać, bo przecież jaki mężczyzna dałby za wygraną kobiecie.
-Jestem Enzo. - burknął cicho, przez co miałam wrażenie, że powolutku ta cienka nić trzymająca jego emocje w ryzach zaczyna pękać. Najwidoczniej bardzo zaczęło mu przeszkadzać, ze nawet nie racze zwracać się do niego po imieniu. - Po za tym dlaczego uznajesz, że wygrałaś „ten pojedynek”? - ostatecznie wszedł do mojego apartamentu i ponownie zatrzasnął za sobą drzwi.
-Skoro odpuściłeś…. To jak to mam inaczej nazwać? - tym razem już odwróciłam od niego wzrok i spojrzałam w odkrywające prawie całą ścianę, duże okno. Ciemne niebo jakie przysłaniało teraz prawie niewidoczny, jasny księżyc… hmm… nie było w nim nic nadzwyczajnego, ale jednak ten widok w pewien sposób uspokajał mojego wewnętrznego ducha.
-Zawsze masz jakieś wytłumaczenie na przypadkowe zdarzenia? - przekręcił głowę, a w jego głosie można było usłyszeć nutkę zniecierpliwienia, oh aż tak mu się gdzieś śpieszy? Nie odpowiedziałam mu na to, po co? Nie ma sensu, bo i tak miałam swoje wytłumaczenie, miałam wrażenie że chłopakowi odechciało się kłócić ze mną o jakiś mało wyjątkowy, przypadkowy sweter i po prostu wolał odpuścić, a to dokładnie to samo co „poddanie” się. Nie wiem na co on czekał, miałam podejść dać mu buzi w policzek i powiedzieć słodkie dobranoc? Jeszcze się taki nie urodził, który zasłużyłby na coś takiego z mojej strony. Odchyliłam głowę lekko do tyłu (bierzcie pod uwagę to, ze leżałam na kanapie) i zerknęłam w jego stronę lekko przymkniętym, niebieskim oczkiem. On również nie odezwał się już więcej, a wychodząc praktycznie w ogóle nie odrywał wzroku od mojego spojrzenia. Hmm, co takiego interesującego było w moich oczach? Były zimne… hihi.. to spojrzenie zimnej suki~
- Boisz się swoich słabości…- bardziej stwierdziłam niż zapytałam, a wiedząc, że chłopaka już tutaj nie ma i raczej nie ma możliwości by to słyszał powiedziałam swoje przemyślenia na głos. Myślę, że to była nasza wspólna cecha, ale to nie był strach, tylko raczej obawa, ze ktoś kiedyś wykorzysta to przeciwko mnie….
[…]
Nie siedziałam już długo mimo, że nie była jeszcze tak późna godzina. Dosyć szybko położyłam się spać, żebym znowu czasem nie zaspała, bo z łóżka wstać było ciężko. Rano obudził mnie budzić, czyli tak jak co dzień, te dni nie różnił się zbytnio od siebie, jednak dzisiaj… hmm wstałam o wiele żwawiej. Zegarek pokazywał 6:42… a ja już na nogach? O matko, coś chyba ze mną nie tak. Zerknęłam na lekko przysłonięte, ciemne zasłony… miałam wrażenie, że coś jest nie tak skoro nikogo z Sigm jeszcze nie widać na zewnątrz, a naukowcy nie dobijają się do moich drzwi. Przymrużyłam delikatnie oczy tak samo jak za każdym razem kiedy spodziewałam się czegoś nieprzyjemnego. Nie wiem dlaczego, ale pewne przemyślenia skłoniły mnie do tego by ubrać się w zastraszającym tempie, uczesać się i uszykować, a następnie wyjść i udać się jak najszybciej do głównego budynku wszystkich naukowców. Zanim jeszcze weszłam przez duże, obrotowe drzwi, w oczy rzuciło mi się coś błyszczącego. Jeden z mniej przeze mnie lubianych naukowców trzymał mały, złoty kluczyk w ręce i przewracał go między dwoma palcami. Co to ma znaczyć, czyżby znowu wpadło mu w ręce małe pudełeczko, które odpowiedzialne było za wszystkie czipy jakie posiadały w sobie Arcany na terenie Rimear. Nie ładnie~
Nie zamierzałam zwracać na siebie jego uwagi więc po prostu podbiegłam dyskretnie od tyłu i w odpowiednim momencie wybiłem się tak by przelecieć nad mężczyzną i przy okazji wydobyć z jego dłoni kluczyk. Był lekko zaskoczony, no nie powiem.
-Sora… co ty… to jest kradzież!
-To nie jest twoje. - zwiesiłam rzecz na sznurku tuż przed jego twarzą, ale kiedy zamierzał wyciągnąć dłoń: bardzo szybko schowałam kluczyk do kieszeni.
-Ty mała.. - już chyba miał zamiar coś powiedzieć, ale kiedy zobaczył mój lodowaty wzrok: od razu umilkł. I tak wiedziałam, ze w głowie puszcza wspaniałą wiązankę słów na mój temat, nie musiałam nawet zgadywać jakich. Na pewno się kiedyś na mnie zemści za to, ze odebrałam mu zabaweczkę.
[…]
Nie wiem dlaczego, ale jak najszybciej chciałam znaleźć tego chłopaka. Myślę, że bez tego kluczyka zrobiłby sobie krzywdę, sobie i przy okazji kilku innym osobom. Szukałam wszędzie! No dobra.. prawie wszędzie, ale można uznać, ze była to większość ośrodka. Tylko dlaczego tak genialna osoba jak ja nie wpadła wcześniej na pomysł, żeby zajrzeć do jego apartamentu i w sumie to powinnam od tego zacząć.
-Cholerny dzieciak, nie potrafi nawet dbać o swoje rzeczy… - warknąłem pod nosem mając nadzieje, że nikt oprócz mnie tego nie słyszał. Odnalezienie i włamanie się do jego apartamentu zajęło mi może jakieś 20 minut już pomijając nawet sam fakt, że najdłużej zeszło mi na szukaniu właściwego piętra niż na samo szukanie odpowiedniego pokoju. Czym prędzej otworzyłam drzwi, które na moje szczęście (lub nie) były otwarte. Co on? Nie boi się, że ktoś mu zrobi krzywdę? Chociaż… na dobrą sprawę jedynymi ludźmi, którzy mogliby mu zrobić krzywdę byli naukowcy, którzy z kolei i tak mieli dostęp do wszystkich apartamentów znajdujących się na Rimear i mogli sobie robić co chcą. Chłopak siedział sobie w ciemnym pokoju na podłodze, tak jakby podbierał ścianę. Potraktowali go prądem. Był omamiony i nie za bardzo wiedział co się dookoła niego dzieje, ale pewnie czuł coraz bardziej narastająca złość. Przecież to myśląca istota i nawet jeśli użyli czipa, żeby go unieruchomić, to nie odbiorą mu świadomości, ze stracił coś bardzo ważnego. Ukucnęłam sobie powolutku przed nim, wyciągnęłam kluczy, który krył się w wewnętrznej kieszeni mojego płaszcza i zwiesiłam go przed samym spojrzeniem Enzo.
-Nie powinieneś go nosić na szyi… - mruknęłam cicho widząc jego zdziwione spojrzenie. Chyba nie wiedział co w tej sytuacji powiedzieć, bo miałam wrażenie, że zapomniał jak poprawnie składa się zdania. - Dlaczego ci go zabrali? Rzucałeś się? - zadałam kolejne pytanie tym razem już siadając na podłodze tak, żeby wyrównać z nim wzrok.

( Enzo ? )

Od Lou - C.D Lee

To co się działo było dla mnie totalnym zaskoczeniem. Nie wiedziałam, jak na to wszystko mam reagować. Zadzwonił do mnie mężczyzna, który stwierdził, że jest moim bratem. Żeby tylko zwykłym bratem! On był moim bliźniakiem. Ten fakt od razu stał się powodem moich spekulacji, na ile jesteśmy do siebie podobni, a może czy jesteśmy niczym dwie krople wody? Informacja o posiadaniu rodzeństwa tutaj,  w ośrodku była dla mnie sporym zaskoczeniem, aczkolwiek gdzieś w głębi duszy czułam, że nie byłam jedynaczką. Mimo to nie wierzyłam, że ktoś z mojej rodziny, której kompletnie nie pamiętam, przebywa w Rimear. To była dla mnie nowość. Świadomość, że osoba, która posiada ze mną tak wiele wspólnego pod względem genetycznym, mieszka tak blisko była przytłaczająca. Na pytanie Lee wyrwałam się z zamyślenia. On też miał brata, co za niesamowity zbieg okoliczności!
-Nie mam pojęcia. – Odparłam szczerze. – Enzo chce na razie tylko się spotkać, by mnie poznać.
-Wiesz, gdzie on chociaż mieszka? – Nie wiedzieć czemu, czarnowłosy przyjął lekko sceptyczny ton.
-Tak, podał mi swój adres. – Uśmiechnęłam się niepewnie. – Nie mogę w to uwierzyć, że mam brata.
-Wiem co czujesz, ale radzę ci uważać. – Chłopak pogłaskał siedzącego u jego nóg czarnego szczeniaka.
-Ale dlaczego? Myślę, że to może dużo nowego wnieść do mojego dotychczasowego życia. – Zdziwiona zmarszczyłam brwi. Co ten Lee wygaduje?
-Hmm… Jakby to ująć… -Chłopak podrapał się za uchem. – Rozmawiałem z nim podczas naszej wyprawy i nie wydawał się być zainteresowany waszym podobieństwem.
-Co?! Rozmawiałeś z nim? – Moje oczy zaszkliły się od niewypowiedzianej radości. – Jaki on jest?
- No jesteście fizycznie bardzo podobni, na pewno musisz ma go kojarzyć. Taki koleś o białych włosach i szkarłatnych oczach. – Lee badał uważnie mnie swoimi złotymi oczami.
-Chyba wiem o kogo ci chodzi! – Klasnęłam w ręce. – Serio jest do mnie taki podobny?
-Na moje oko spokojnie moglibyście uchodzić za rodzeństwo. – Przytaknął powoli.
-Wiesz bo my jesteśmy bliźniakami… - Spojrzałam na widok za oknem. Słońe powoli świeciło wysoko oświetlając otaczające mój dom drzewa. - Jestem ciekawa, czy będziemy niczym bliźniacy się tak świetnie dogadywać i w ogóle…
- A kiedy masz się z nim spotkać? – Westchnął Lee.
-Jutro  ma do mnie wpaść. – Wyszczerzyłam się w zachwycie.
-Widzę, że bardzo się cieszysz z tego powodu. – Chłopak wziął na kolana czarnego psiaka. Zaczął go czule głaskać po brzuszku. – A właśnie! Może wreszcie nadamy im imiona?
-Przydałoby się… W końcu to nie są jakieś bezpańskie psy, tylko nasz kochane maluszki. – Uśmiechnęłam się z czułością do mojej białej kuleczki. Właśnie, biała… - Moja sunia będzie miała na imię Blanc, czyli z francuskiego po prostu biała. To urocze imię dla tej wyjątkowej damy, prawda?
-Proste i piękne. – Lee zamyślił się na moment. – Ten czarnuszek niech będzie Shiloh.
-Ale oryginalnie! – Szczerze zachwyciłam się niecodziennym imieniem szczeniak. – Ma ono jakieś głębsze znaczenie?
-Niestety nie, ale wydaje mi się, że nie musi skoro będzie je nosił taki pełen wyrazu pies. – Chłopak zaśmiał się cicho. Podniósł małego do góry i po chwili odstawił na ziemię. Szczeniak pobiegł w kierunku jednej z nowych zabawek. Jednak moją uwagę przykuł szczegół na przedramieniu Lee. Wzdłuż kości łokciowej rozciągała się brzydka, krwista szrama.
-Lee! Pokaż rękę. – Chwyciłam go ostrożnie jednakże stanowczo za nadgarstek i przyjrzałam się z bliska ranie. – Trzeba to opatrzeć. Nie boli cię to w ogóle?
-Co? To? – Czarnowłosy był nieświadom tego co znajdowało się na jego ręce. Pełen zdziwienia, zmarszczył brwi. – Nie czułem tego wcale. Chyba musiało leżeć jakieś szkło na tym chodniku podczas tej „walki” i po prostu się skaleczyłem.
Nadal nie mogłam wyjść z podziwu dla jego zachowania w konfrotacji z tamtym osiłkiem. Nie wiem, co bym zrobiła, gdybym była wtedy sama. A tak, dzięki Lee szczeniaki nadal były z nami. Muszę mu się jakoś za to odwdzięczyć. Udałam się do toalety, gdzie miałam różnego rodzaju przybory do opatrywania ran. Wzięłam wodę utlenioną , opatrunki i bandaż. Wróciłam do salonu i usiadłam blisko rannego.
-Podaj łapkę. – Uśmiechnęłam się leciutko. Chłopak wyciągnął ramię. Chwyciłam je ostrożnie i wzięłam wodę utlenioną. Kiedy ciecz spotkała się z raną, pojawiła się biała piana, a mój pacjent zasyczał głośno.
-Auć, ale szczypie… - Skrzywił się, ale poza tym jego ręka pozostawała w bezruchu, dzięki czemu mogłam dokończyć swojego działa. Po 10 minutach opatrunek był gotowy. Z dumą patrzyłam na swoje dzieło.
-Podoba się? – Zerknęłam na twarz Lee, który się uśmiechnął pod nosem.
-Jest świetnie.- Zadowolona z dobrze wykonanej roboty, wstałam i zerknęłam w kierunku kuchni. Poczułam się trochę głodna, dlatego zaproponowałam:
-Co powiesz na dobry obiad?
-A co proponujesz? – Lee zmrużył oczy i wyczekująco zaczął bębnić palcami o blat stolika do kawy.
-Risotto z warzywami. – Kusząco poruszyłam brwiami.
-Chyba się skuszę, skoro mnie tak ładnie zachęcasz. – Przekrzywił lekko głowę, tak że jego długie, czarne kosmyki  włosów delikatnie przykryły mu część twarzy. – Może ci w czymś pomóc?
-Nie, nie. Dam sobie radę, ty tutaj jesteś gościem i to w dodatku rannym. Należy ci się także chwila odpoczynku po tej bójce. –Przytrzymałam dłonie na jego ramionach, by zapobiec jego powastaniu z kanapy. Długo się nie opierał i posłusznie opadł na miękkie poduchy.
-Skoro tak stawiasz sprawę, to nie będę protestować. – Uśmiechnął się, a ja odwzajemniłam ten uśmiech i ruszyłam do kuchni. Zabrałam się za przyrządzanie dania. Po jakichś 30 minutach jedzonko było gotowe. Ustawiłam parujący jeszcze talerz przed moim gościem.
-Proszę i życzę smacznego. – Usiadłam obok Lee na kanapie i również zaczęłam jeść.
-Dziękuję. – Odparł i zaczął konsumować. Po zjedzonym obiedzie, posprzątałam i stwierdziliśmy oboje, że to dobry moment by wyprowadzić psiaki na spacer.
-Cóż, chyba wrócę na trochę do siebie i pomieszkam we własnym apartamencie. – Czarnowłosy się uśmiechnął smutno. Pieski dreptały dziarsko przed nami na swoich nowych smyczach.
-Jak chcesz. Mi tam nie przeszkadzasz i jest mi weselej z tobą niż samej. – Mój wzrok błąkał się po otoczeniu. Myślałam o jutrzejszym spotkaniu z Enzo.
-Nie będę ciągle u ciebie przesiadywał, w końcu tak nie wypada. – Pokręcił przecząco głową. – Poza tym masz Blanc’ę.
-No niech ci będzie. – Westchnęłam leciutko. –  Odprowadzę cię.
[Lee?]