sobota, 17 września 2016

[Team 4] Od Satoru - C.D Sory

   O tak! Takie życie jest o wiele ciekawsze, niż kiszenie się pod kopułą. Znaczy… ciągle nie wiem, gdzie dokładnie jestem, ale zdążyłem się podjarać, więc jest zajebiście! Jednak mimo wszystko przemyślałem sobie dokładnie sytuację, w której się znalazłem i jakie osoby mnie otaczają. Ta panienka z Arcaną powietrza wydaje mi się mieć jakieś skłonności seksualne, a nasza pani Kapitan widać, że ma zamiaru pierdolić się w tańcu – od pierwszego spotkania pokazała, jaki ma charakter i raczej budziła we mnie pewien respekt. Tak, to właśnie moje analizowanie swoich towarzyszy, same konkrety! Ponadto wiedziałem, że jeśli musimy współpracować i dzięki temu zwyciężyć, to jesteśmy zmuszeni dać sobie pewien kredyt zaufania. O tak, byłem nieźle zdziwiony, że od razu na to poszedłem. Zastanawia mnie tylko, kiedy moje panienki zabiją się wzajemnie. Chociaż nie ukrywam, że Sora miałaby o wiele większe szanse, i to z wiadomych względów. W sumie to przez ich napięte relacje czułem się taki wyjątkowy i czysty, że pozostałem bez żadnych wykroczeń. A nie zapominajmy, ile czasu minęło!
   Gdy sytuacja chwilowo ochłonęła, odprowadzałem panią Kapitan wzrokiem.
   – Chodź Tygrysku, przydasz się. – Nadal kroczyła do przodu, aż w końcu odchyliła głowę w moim kierunku, w efekcie czego byłem w stanie dostrzec jej niebieskie tęczówki. – Jesteś w stanie znaleźć pozostałe Team'y czy aż taki umiejętności nie posiadasz?
   Prychnąłem, ukrywając dłonie w kieszeniach swojego wdzianka, a następnie wychyliłem głowę w celu dobitnego udzielenia odpowiedzi:
   – Wyglądam jak pies tropiciel? – Nie dając czasu dziewczynom na żaden odzew, kontynuowałem swoją wypowiedź. – Jasne, że nie. Ale moja odwaga zwana także szaleństwem, jest w stanie pozwolić mi na wiele rzeczy. Często słyszę, że jestem walnięty jak kilo gwoździ bez łebków, a nawet się nie staram. No to na co mam się przydać?
   – Jesteś w stanie mniej więcej podać ich położenie? – Dziewczyna wydawała się zignorować to, co jej nie interesowało, i dalej dążyła do uzyskania odpowiedzi na swoje pytanie. Chociaż wydaje mi się, że zasadniczo dałem jej do zrozumienia, iż żadna z moich zajebistych mocy nie polega na tropieniu przeciwnika.
    – Jak pójdę odcedzić kartofelki, to może na coś wpadnę. Spokojnie, nie uciekłbym od was, kochaniutkie. Prędzej będzie na odwrót. – Machnąłem ręką obojętnie, a potem bez słowa odwróciłem się na pięcie i zmieniłem kierunek. Znów włożyłem ręce do kieszeni mojego białego, przylegającego munduru i rozejrzałem się w celu poznania otoczenia. Wielkie miasto i wysokie, specyficzne skonstruowane budowle, które okrywały cieniem przynajmniej połowę przebytego przeze mnie terenu. Wprawdzie to nawet nie zdziwiłbym się, gdyby ktoś o wyostrzonych zmysłach zdołał mnie w jakiś sposób dostrzec. Wróg mógł kryć się wszędzie: na przykład, tak jak nasz Team, gdzieś na tych wieżowcach, albo o wiele niżej. Na pewno byliśmy porozstawiani, ale w taki sposób, byśmy mogli się bez większego problemu odnaleźć. Prawda była taka, że wręcz nie mogłem doczekać się konfrontacji. Nawet, jeśli mógłbym okazać się najsłabszym ogniwem. Idąc tak i poznając nowe zakątki tej ruiny zwanej miastem, znalazłem w końcu dogodne miejsce, by załatwić swoją potrzebę fizjologiczną. Generalnie stałem sobie na świeżej zieleni, która w sumie bardzo przypominała mi murawę, a otaczały mnie same kamienne bloki i chuj-wie-jak zrobione konstrukcje, na jakich wcześniej mieliśmy okazję siedzieć. Naliczyłem naprawdę niewiele punktów, z których przeciwnik mógłby mnie obserwować. No chyba, że z góry, ale im szybciej mnie zauważą, tym sprawniej dojdzie do walki, no nie? Przecież pani Kapitan Sora nas wybawi! Znaczy miejmy nadzieję, że będziemy współpracować i w drużynie przeciwnej nie trafi się jakiś niezniszczalny hulk. Wobec tego przystanąłem sobie naprzeciwko murka i już zamierzając zabrać się do roboty, nagle usłyszałem za sobą ledwo słyszalny szelest. Zboczoną podglądaczką okazała się Lou, która od momentu, w którym na nią spojrzałem, strasznie broniła się i zapewniała mnie, że nie patrzyła.
   – Po co miałabym cię obserwować?!
   – Ej, nie mów tak szczerze, bo ci uwierzę… – Parsknąłem śmiechem, oczywiście zdając sobie sprawę z niewinności dziewczyny. Co jak co, ale wystarczyło dostrzec jej czerwone tęczówki, by wyczytać z nich prawdę. Oprócz prawdy zobaczyłem w nich także, że nie jest moją największą fanką, ale mniejsza.
   – Sora jest tuż za mną. – Odwróciła się, by móc zobaczyć wyłaniającą się spośród cieni Sorę. No kolejnej się nudzi. Zero zaufania! Odejście jednego członka grupy na zrobienie siku nie zrobiłoby przecież takiej wielkiej różnicy…
   – Jeden chłopak nie może mieć prywatności? – Fuknąłem, składając ręce na klatce piersiowej. Dziewczyny prawdopodobnie nie wzięły na poważnie mojego narzekania, bo nie zamierzały drążyć dalej tego tematu. – Zjadłbym coś słodkiego. Są tu sklepy?
   – Nie sądzę. – Sora ponownie rozejrzała się w monitorowaniu otoczenia, i po chwili jej wzrok uniósł się w górę. Najwyraźniej podobnie jak ja, nie widząc żadnych czynników zwiastujących zagrożenie, pomyślała o ataku z powietrza. Ale po czymś podobnym ani śladu.
   – To dobrze, bo po lizakach mi odpierdala. Znaczy wyglądam jak wariat i krzyczę dookoła “zabić wszystkich” – wytłumaczyłem z nienaturalnym spokojem w głosie, że aż sam wywołałem na swojej skórze dreszcze. No ja tak na siebie działam? Mrr.
   I jak się okazało: swojej potrzeby nie załatwiłem. Natomiast podczas gdy mój zdenerwowany wzrok krążył po uklepanej trawie, dostrzegłem coś, co byłem w stanie dostrzec od razu, ale wcześniej nie byłem na tyle skupiony. Moje oczy poszerzyły się w zdziwieniu, a po chwili zerknęły na obie dziewczyny. Gdy Sora chciała przejść przez obszar, który oznaczyłem jako “nie dotykać, bo odgryzę rękę”, szybko przeskoczyłem za nią i kładąc ręce na smukłej talii dziewczyny, oddaliłem ją o jakiś metr.
   – No nie widzicie? – Zapytałem, a w moim głosie czaiło się coś na podobieństwo niedowierzania. Wtedy w okamgnieniu rzuciłem się na ziemie, i mój intensywny wzrok ponownie wbił się w ślady odbite dosyć świeżo na zielonej trawie. Moje wyostrzone, zwierzęce zmysły od razu zaprzeczyły teorii, że to może nasze inicjały. Zapewne z ich perspektywy wyglądałem jak taki prawdziwy pies, albo w gorszym przypadku na szaleńca. A co tam! Tym drugim zdecydowanie jestem, i gdybym się z tym krył, ktoś znajomy wziąłby mnie za chorego. Brakowało tylko, gdyby któraś powiedziała “do nogi, Satoru!”.
   – Skąd miałbyś wiedzieć, że to nie nasze ślady? – Zapytała Sora, a ja gestem dłoni kazałem jej się nieco zniżyć. Wtedy bez żadnego zastanowienia, gwałtownym ruchem zahaczyłem o jej dekolt, pociągnąłem niżej i już byłem w stanie zaciągnąć się intensywnym zapachem, który okrywał okolice jej twarzy oraz szyi.
   – Ty pachniesz inaczej, to nie nasze ślady. Ani powietrznej koleżanki – oznajmiłem, puszczając dziewczynę, która od razu pacnęła mnie mocno w głowę.
   – Dzieciaku, takie rzeczy to po Bitwie Grupowej. – Odparła. W sumie to nie sądziłem, że jest starsza ode mnie.
Nie wyglądała jednak ani na zawstydzoną, ani zbytnio złą. Natomiast ja – w pełni pochłonięty nowymi oświeceniami – nawet nie zareagowałem. Zamiast tego rzuciłem się w bieg, wprost za poznanym zapachem. Ignorowałem wszystkie bodźce zewnętrzne, które w tamtym momencie mogły przerwać mój dziki napad, a zatrzymałem się dopiero w chwili, kiedy zapach stał się aż nadto intensywny. I nagle moim oczom ukazały się sylwetki trzech odwróconych osób, idących prosto przed siebie. Poczułem niewyobrażalną ulgę, gdy uświadomiłem sobie, że jestem w dosyć bezpiecznym miejscu, bo za rozgromionym murem. Dziewczyny prawdopodobnie mnie doganiały, bo z daleka słyszałem ich przyspieszone oddechy. W sensie podczas biegu!
   Po chwili dołączyły do mnie.
   – Ej, znalazłem ich! Możemy teraz przerobić ich pyski na pierdolone origami?!

(Lou/Sora?)

[Team 2] Od Kaito - CD Andree

Głośne dźwięki, jakby uderzania młotem o kowadło z akompaniamentem piszczenia w uszach rozbrzmiewały w moim umyśle i odbijały się echem w nieskończoność. Zamykając oczy miałem wrażenie, że znowu leżę na zimnym łóżku rezonansowym. Dobrze znane mi uczucie ustało jak po pstryknięciu palcami, kiedy lider zadał pytanie odnośnie mojej Arcany:
- A ty, Kaito? Co ty potrafisz?
Poczułem jak robi mi się nieprzyjemnie ciepło, a mięśnie paraliżuje skurcz. Obydwaj mężczyźni widocznie to zauważyli, jednak w tamtym momencie nie zamierzałem przejmować się reakcją na moje częste wzdrygnięcia. Zastanowiłem się, jak zgrabnie i szybko opisać moje umiejętności i nie zrazić do nich naszego Księcia. Na wieść o leczniczej zdolności Enzo, wydawał mi się zadowolony z obecności kogoś takiego w drużynie, więc szczerze obawiałem się reakcji na moje. Nie tracąc czasu zacząłem krótko:
- Jestem w stanie zobaczyć rzeczy z różnych perspektyw…
- Naprawdę? - przerwał mi nagle... zaskoczony? i jakby wybity z rytmu, choć to ja zaciąłem się w tym momencie, nieco zdezorientowany pytaniem. Czy ja naprawdę wyglądam na kogoś, kto lubi żartować? Wziąłem głęboki wdech, by uspokoić myśli.
- Zważywszy na naszą sytuację, raczej nie skłamałbym w tej kwestii - mruknąłem i posłałem mu niekontrolowane, nieprzyjemnie chłodne spojrzenie, starając się, by odizolować najwięcej urazy ze słów jaką odczułem. - Przewiduję też ruchy i zachowanie wroga oraz mam wyczulony refleks. W powietrzu czuję się najlepiej - dodałem na koniec, podsumowując tym samym opis.
Zauważyłem jak Andree marszczy lekko brwi i wpatrzony w odległy punk za mną, przykłada dłoń do ust w geście zamyślenia. Enzo za to stał, przyglądając się laserowej broni. O ile w szkarłatnych oczach dostrzegłem ciekawość, to na twarzy widniała lekko znudzona mina. Prawdopodobnie, gdyby nie trzymał broni, stałby z skrzyżowanymi rękoma na piersi. Zdziwiło mnie to, ponieważ odkąd się tu znaleźliśmy, uśmiechał się cwaniacko.
- Hmm - mruknął ciemnowłosy - czyli z walki nici.
Spuściłem głowę, wbijając kościste dłonie w kieszenie jasnej, jednak już lekko okurzonej bluzy. Wyczułem w tych słowach lekki zawód, jednak czego ja się spodziewałem? Bardzo dobrze zdawałem sobie sprawę, że nie byłem, nie jestem i nigdy nie będę przeznaczony do walki. Niektórym mogłem w ten sposób nawet przeszkadzać. Ale szczerze? idzie sie przyzwyczaić.
- Dobrze więc! - Andree zaczął nagle, przez co wzdrygnąłem się po raz kolejny. Jeśli cały czas ktoś będzie robić coś tak nagle… - Chodźmy już. - Chłopak ruszył, zgrabnie odwracając się na pięcie i uderzając metalową laską w podłoże, które chyba mogłem nazwać ziemią. Jednak wybrał kierunek, który wskazałem. Enzo ruszył zaraz po nim, prawie dorównując mu kroku, mnie za to zajęło chwilę przetrawienie całej tej sytuacji. Po prostu stałem, wpatrzony w czerwone od zachodu słońca niebo.
- Kaito! - uniesiony głos Andree gwałtownie sprowadził mnie na ziemię. Jak zwykle podpadam komuś na wstępie. Z mocno bijącym sercem i nogami jak z makaronu dołączyłem do grupy.
Każde z nasz szło w ciszy, którą można było porównać do tej niezręcznej. Dla mnie nic nowego, dlatego nawet nie zwracałem na to uwagi. Włócząc się kilka kroków za resztą team'u, próbowałem rozkminić naszego lidera. Właściwie nie znaliśmy jego Arcany, a tajemniczy wygląd i prośba... nie, raczej żądanie o minimalną ilość zadawania pytań w ogóle tego nie ułatwiał. Właściwie nie znałem żadnego z nich dobrze - ba! - praktycznie w ogóle, więc nie chciałem wyciągać pochopnych wniosków, ale chociaż ta krótka obserwacja dwóch, niedogadujących się ze sobą osobników pozwoliła mi wywnioskować, że na czas bitwy mam do czynienia z Księciem lubującym się w wydawaniu rozkazów oraz z typem człowieka, chcącego być na pierwszym planie. Do tego dochodziłem jeszcze ja, dając prawdziwy pakiecik niezgody. Dzięki bogom (a raczej naukowcom), że muszę się dogadać tylko z dwoma Arcanami. Gdyby drużyna liczyła więcej członków, z pewnością byłbym tym najbardziej kłótliwym.
Ponownie spojrzałem w górę, wzdychając cicho. Już nawet nie dziwił mnie fakt, że kolor nieba ani trochę się nie zmienił. Zupełnie, jakbym patrzył na tapetę. Zwolniłem kroku, aż w końcu zatrzymałem się, marszcząc jasne brwi, poczuwszy na sobie czyjś wzrok. Upewniłem się dwa razy i na pewno nie był to nikt z drużyny. Uczucie bycia obserwowanego rosło z sekundy na sekundę, aż w końcu zniknęło tak samo szybko jak poprzednie dźwięki w głowie. Obróciłem się wokół własnej osi jeszcze kilka razy dla pewności, po drodze zauważając, że znowu oddaliłem sie od team'u. Nie czekając dłużej wzbiłem się w powietrze, przelatując nad Andree i Enzo, lądując kilka metrów przed nimi. Pogrążeni w jakiejś rozmowie nawet nie zauważyli, że ich wyprzedziłem. Andree dokładnie oglądnął laserowe urządzenie, mrucząc pod nosem. Białowłosy również zdawał się coś mówić. Kiedy znaleźli się bliżej, usłyszałem, iż próbowali ustalić, kto będzie dzielnie dzierżyć to... coś. Spojrzałem na Księcia, który wzdrygnął się po chwili, zauważając, że stoję mu na przeciw i praktycznie wwiercam w niego swoje rdzawe spojrzenie.
- Drużyny zostały oddalone od siebie na równych odległościach, prawda? Więc na ile procent jakaś jest w stanie nas obserwować? - spytałem wprost, przerywając im rozmowę. Miałem coraz to gorsze przeczucia jeśli o to chodzi.

<Enzo? *utracone opowiadanie pozdrawia*>

[Team 4] Od Sory - C.D Lou

Nie wiem kogo to był pomysł, żeby dawać nas aż tak wysoko, jak my niby mieliśmy stąd zejść? Naukowcy to jednak mają pomysły… chociaż wydaje mi się, że ten wywiódł się od kolesia, któremu zaszłam pod skórę, bo to on zazwyczaj organizował takie rzeczy. Coś ci nie wyszło, nie mam lęku wysokości, musisz nadal próbować.
-Hej… - zwróciłam się do dziewczyny zaraz po tym jak zerknęłam na drogę naszej ucieczki z tego ogromnego budynku. Stanęłam prosto i odwróciłam główkę w bok tak by ujrzeć ją chociaż kątem oka. - Będziesz umiała się tym posługiwać? - zadałam jej pytanie na co nie otrzymałam jednoznacznej odpowiedzi. Lou wzruszyła ramionami jakby sama nie byłą pewna swoich możliwości. Eh nie ona jedna jest Beta i nie tylko ona miała kiedyś ciężkie życie.
-Czy to kpina? Wiesz Arcany muszą sobie jakoś radzić, a umiejętność posługiwania się bronią wcale nie jest taka trudna. - mówiła przekonana jednak jej wyraz twarzy oraz postawa mówiły całkiem co innego. Kogo on chce oszukać, ze się waha? Może to robić z każdym innym, ale nie ze mną. Zaraz odechce jej się takich drobnych kłamstewek, bo jeszcze nie wie z kim ma właśnie do czynienia.
-Skoro tak.. - mrużyłam niebieskie oczy po czym rzuciłam jej broń. Złapała ją idealnie, ale czy równie dobrze będzie umiała wycelować i strzelić? Ba! Wycelować to bułka z masłem, ale skrzywdzić prawdziwego człowieka bez jakiegokolwiek innego przygotowania.. może być ciężko. -Podobno mam się z wami dobrze dogadywać, ale żeby to zrobić to może najpierw zaczniemy od zaufania.. - westchnęłam stając do moich towarzyszy przodem. Tygrysek tylko bacznie mnie obserwował, miałam wrażenie, że ot taki „instynkt” zwierzęcia. Jego oczy były tak przenikliwe, że mimowolnie przyciągały moje spojrzenie. Może być bardzo ciekawą osobą ten chłopak….
-O! Nareszcie powiedziałaś coś mądrego, a więc jak chcesz zdobyć nasze zaufanie..? - Lou przekręciła się o 360 stopni i zrobiła krok w moją stronę.
-To ty będziesz zdobywać moje.. - mruknęłam oschle po czym chwyciłam dziewczynę za koszulkę i jednym zgrabnym pociągnięciem przystawiłam ją przy krawędzi wysokiej wierzy. No gdyby spadła stąd na sam dół to z jej ciała nie byłoby już co zbierać nawet. - Skacz. - odsunęłam się dwa kroki do tyłu i bacznie obserwowałam każdą jej reakcję, każde drgnięcie jej ciała czy zbłądzenie czerwonych tęczówek.
-Ty… oszalałaś!? - krzyknęła wychylając się delikatnie poza krawędź i patrząc na sam dół. Chyba oceniała jakie ma szanse na przeżycie spadając z tej wysokości, ale to już ją mogę zapewnić, że szanse są…. Zerowe.
-Jesteś Betą. Powinnaś być odważniejsza niż Alfa czy Gamma. Zwinniejsza, bystrzejsza… - mogłabym tak wymieniać w nieskończoność, ale przecież nie będę jej tutaj niczego udowadniać. Chodziło mi jedynie o to by w końcu stąd spadła.
-Dobra! - w pewnym momencie przerwała mi mój monolog i zacisnęła drobne dłonie w pięści. Oho jaka stanowcza, lubię takie~ - Zaufam ci… ale jeśli zginę to skopię ci tyłek zza grobu! - słysząc to wytknęła mnie palcem i powolutku wysunęła stopę na granice budynku. Skoczyła mimo wielu niepewności i strachu, no nieźle, myślałam, że trafił mi się słabszy Team.
-Jesteś szalona… - westchnął chłopak stojący za mną i obserwujący całe to zdarzenie. Ja jeszcze raz wychyliłam się by sprawdzić gdzie jest dziewczyna, po czym odwróciłam się przodem do niego (czyli tyłem do przepaści) i wyciągnęłam dłoń. - Mnie nie będziesz sprawdzać, Sigmo?
-Zwierzę na polu walki oprócz swojej dumy, nie ma nic do stracenia. - uniosłam delikatnie kąciki swoich ust ,a widząc szeroki uśmiech na jego twarzy nie miałam już wątpliwości co do jego zaufania i wahań. Podał mi dłoń niczym rycerz swojej księżniczce. Doskonale wiedział, że również zamierzam skoczyć więc nie stawiał oporów i po prostu skoczył kiedy tylko pociągnęłam go w dół. Lecieliśmy tak przez chwilę dopóki z moich ust nie wyszło ciche zaklęcie. W mgnieniu oka z podłoża wyrosła jakaś ogromna roślina, a jej pnącza umiejętnie złapały każde z nas już nie mówiąc o dziewczynie, którą od zetknięcia z ziemią dzieliły centymetry. Heh chyba mnie nienawidzi~
-Ale czad… - parsknął śmiechem Satoru. Ale był tym podjarany, czyżby pierwszy raz widział tego typu magię? - Ej… to skoro ja jestem zwierzątkiem to ty będziesz naszym.. kwiatuszkiem? - uśmiechnął się szeroko łapiąc mnie w tali i podnosząc delikatnie do swojego poziomu. Pokręciłam z niedowierzaniem głową tym samym rozkazując roślinie by wszystkich osadziła leciutko na ziemi.
Otrzepałam ze swojego ciała resztki niewidocznego pyłu, stanęłam prosto i zerknęłam na mimowolnie trzęsącą się dziewczynę. Miałam wrażenie, że zaraz podejdzie do mnie i da mi porządnie w twarz za to, że tak kpiłam sobie z jej strachu. Nie myliłam się dużo, bo już za moment kiedy odzyskała panowanie nad swoimi dolnymi kończynami, zbliżyła się do mnie z tym zawzięciem i nienawiścią w oczach.
-Ty… - już miała zamiar zacząć, jednak ja bardzo szybko przerwałam jej własną wypowiedzią.
-Jesteś taka jak twój brat. - teraz zamiast nienawiści zauważyłam w jej spojrzeniu zdziwienie i niedowierzanie. Heh, nie trudno było się domyślić, ze są rodzeństwem. Te przenikliwe czerwone oczy, nazwiska i jeszcze.. - Jesteś tak samo szalona i nieprzewidywalna co on. - przymknęłam na momencik oczy, by już za chwilę ponownie je otworzyć. - Ja również naturalnie jestem Betą, a wszczepiona Arcana to właśnie ta, którą przed chwila widziałaś. Życie Bety nie jest łatwe, ale naucz się z tego korzystać właśnie tak. Alfa nie skoczyłaby stamtąd. - na chwilkę zerknęłam w górę oceniając jaki dystans pokonaliśmy i ile czasu zyskaliśmy właśnie wybierając ten środek transportu. Schodami byłoby na pewno dłużej i to o wiele. Nie czekając na jej odpowiedz po prostu wyminęłam ją i ruszyłam do przodu.
-Chodź Tygrysku, przydasz się. - nadal krocząc do przodu odchyliłam głowę do tyłu i spojrzeniem niebieskich oczu odnalazłam te jego złote perełki. - Jesteś w stanie znaleźć pozostałe Team'y czy aż taki umiejętności nie posiadasz?

( Satoru, zwierzaczku? )

[Team 4] Od Lou - Do Sory

Mój umysł dryfował w próżni. Kompletnie nie miałam pojęcia, co się ze mną właśnie dzieje. Może umarłam? Ale niby dlaczego? Do mojej świadomości zaczęły docierać pojedyncze sygnały z zewnątrz. Pierwsze, co rozpoznał mój odrętwiały mózg to głośny szum wiatru. Automatycznie mnie to uspokoiło. Powietrze zawsze działało na mnie kojąco. Przestałam się obawiać, czy żyję, czy też nie. Powoli zaczęły docierać do mnie także inne odczucia, takie jak chłód czegoś twardego pode mną albo to, że moja głowa pulsuje tępym bólem. Uchyliłam ociężałe powieki i pod wpływem ostrego światła od razu je zmrużyłam. Spróbowałam jeszcze raz i tym razem udało mi się dostrzec  granatowe chmury i otaczające nas dookoła dziwne, wysokie budynki. Ostrożnie podparłam się rękoma o podłoże i powoli wstałam. Zachwiałam się, ale po chwili złapałam równowagę . Zdałam sobie w tej chwili sprawę, że znajduję się dość daleko od ziemi. Niepewnie podeszłam  do skraju betonowej powierzchni. Stojąc o krok od samego końca, spojrzałam w dół. Znajdowałam się na dachu, jakiejś niezwykle dziwnej budowli. Coś co przypominało, wielką, betonową wieżę. Co ja tu robiłam? Wystawiłam twarz do wiatru, który smagał moje policzki. Był to porywisty podmuch, który tak bardzo różnił się od tych, które występowały tuż przy ziemi. Jednak wysokość robiła swoje. Na myśl nasunęło mi się pytanie, czy jestem tu sama. Rozejrzałam się po ogromnej powierzchni dachu. Mój wzrok napotkał dwie postacie, które właśnie powoli wstawały z ziemi. Wydawały się równie skołowane, jak ja na początku. Ruszyłam w ich kierunku. Pierwszą na mojej drodze napotkałam białowłosą dziewczynę o błękitnych oczach, której kobiece kształty na chwilę skupiły moją uwagę. Wyglądała na gorącą laskę. Ciekawe, czy miałaby ochotę się zabawić? Natomiast drugą osobą okazał się… tygrysek? Dość wysoki chłopak miał na czarnych włosach, coś na kształt czaszki tygrysa szablozębnego, a dodatkowo na policzkach widniały czerwone paski, niczym u drapieżnego kota. W dodatku miał dzikie, złote oczka. Ich barwa przypomniała mi oczy Lee, lecz jego wzrok wydawał się dużo łagodniejszy niż tego tutaj osobnika.  Nagle bajerancki zegarek tej niebieskookiej kobietki zamigotał. Białowłosa spojrzała na niego i po chwili spędzonej na śledzeniu, jakiegoś tekstu odezwała się do nas beznamiętnym, stanowczym głosem. Wyczuwałam, że to ona będzie tu rządzić.
-Jestem Sora Carter, wasza pani Kapitan w zorganizowanej przez naukowców bitwie, która ma być treningiem dla Naturalnych Arcan, czyli dla was. – Tu wskazała na mnie i na Tygryska.
-Ehem… A z kim mamy niby walczyć? – To był pierwszy tego typu trening, w którym uczestniczyłam.
-Z pozostałymi drużynami. – Jej oczy były chłodne. Uhu, taka niby bezduszna a pewnie w łóżku niezły z niej kociak.
-Cóż… Tutaj chyba oprócz nas nie ma żywej duszy. – Po raz pierwszy głos zabrał chłopak. Rozejrzał się dookoła, mrużąc powieki od porywistego wiatru, który targał nam wszystkim włosy.
-No, jakby nie patrzeć znajdujemy się na dachu jakieś 50 metrów nad ziemią. – Zauważyłam i przeciągnęłam się ostrożnie. Byłam trochę obolała z jakichś powodów. Martwiła mnie jedna sprawa, że musiałam walczyć i to najprawdopodobniej sama. A ja w walce nie jestem zbyt mocna… Moje rozmyślania przerwał głos naszej Kapitan.
-Powinniśmy odnaleźć jakieś zejście stąd, ale wpierw chciałabym poznać wasze imiona i Arcany.- Wbiła w nas lodowate spojrzenie.
-Satoru Tadashi do usług. – Wykonał teatralny gest. – Moja Arcana robi ze mnie tygrysa w ludzkiej postaci. – Uśmiechnął się i wyciągnął dłoń ku górze. Jego paznokcie wydłużyły się i przekształciły błyszczące, stalowe pazury.  Była to krótka prezentacja, jednak zdałam sobie sprawę, że facet ma silną Arcanę. Mimo to postarałam się nie tracić pewności siebie i wyciągnęłam z futerału, który miałam przypięty przy pasku, miecz. Mój drogi Brise sauvage.
-Lou Daquin.  – Stanęłam w lekkim rozkroku. -  Może i jestem jedynie Betą, ale nie poddam się bez walki. Jestem szybka i zwinna oraz…  - Użyłam Tempête de haine i zamachnęłam się moim ostrzem. Fala wiatru, jaką spowodował ten atak trafiła w metalowy słupek, który znajdował się na skraju dachu i wytworzył w nim dość głębokie wgniecenie.
-Haha, szybkość ci pomoże w uciekaniu przed silniejszym od siebie. – Tygrysek się zaśmiał.
-Na pewno nie przeszkodzi. – Odpowiedziałam oschle.
-Radzę wam żyć w przyjaznych stosunkach, gdyż aby przetrwać tą bitwę i ją wygrać musimy ściśle współpracować. – Poważny głos Sory uciął natychmiast naszą rozmowę.
-Mogę z nim współpracować, ale nie musimy od razu zostawać przyjaciółmi. – Prychnęłam pod nosem.
-Może lepiej zamiast tu sobie tak rozmawiać, to lepiej weźmy się do roboty? – Satoru zauważył mądrze.
-Dobry pomysł. – Pani Kapitan zmierzyła nas zimnym wzrokiem.-  Należy wpierw znaleźć  zejście na dół, a następnie obmyślić dalszy plan działania.
-Niech każde z nas idzie w innym kierunku. – Zaproponowałam, a kiedy pozostała dwójka zgodziła się na ten plan przy pomocy skinięcia głowami, ruszyłam w stronę niewielkich zabudowań, na których znajdowały się różnego rodzaju anteny i nadajniki. Nie podobało mi się to wszystko. Wyczuwałam, że nie dogadam się ani z Tygryskiem, ani z Panią Kapitan. Satoru działał mi na nerwy i nie wydawał się zbytnio normalny, a Sora była straszna z tym brakiem okazywania jakichkolwiek uczuć. Jeszcze ja i moja słaba Arcana… Niby powiedziałam, że nie poddam się bez walki, ale na co może zdać się moja walka? Chyba, że trafię na kogoś słabszego od siebie psychicznie to może jakoś go zmiażdżę, ale jak trafię na taką drugą Sorę, która pewnie także jest cholernie silna…To będzie już po mnie. Ciekawe czy Lee bierze w tym udział? Jeśli tak, to czy będę zmuszona z nim walczyć? Ale ja nie będę mogła z nim walczyć! Po pierwsze to Lee, a po drugie on jest ode mnie dużo silniejszy. Ehh… W co ja się wpakowałam? Nagle przed sobą dostrzegłam niewielkie drzwi. Szarpnęłam za klamkę, która o dziwo ustąpiła bez oporów. Drzwi otworzyły się cicho przy tym skrzypiąc. Moim oczom ukazały się schody, prowadzące, gdzieś w dół. Jest, znalazłam zejście z tej wieży. Biegiem ruszyłam do moich kompanów. Wpierw napotkałam Satoru, który rozglądał się uważnie wzdłuż krawędzi dachu.

https://s-media-cache-ak0.pinimg.com/564x/40/07/c6/4007c6f8a2514cdfb341badf7f727757.jpg-Znalazłam zejście! – Uradowana podeszłam do czarnowłosego. Spojrzał na mnie dziwnie.
-Trzeba o tym powiedzieć Sorze. – Odparł.
- O co chodzi? – Pani Kapitan zaszła nas od tyłu, w ręku trzymając tajemniczą skrzynkę.
-Lou znalazła zejście na dół. – Tygrysek wbił zaciekawione spojrzenie w przedmiot, który przyniosła ze sobą białowłosa. – A ty co tam masz ciekawego?
-Najprawdopodobniej broń. – Skrzynka wylądowała na podłodze. Dziewczyna ją otworzyła, a naszym oczom ukazał się niesamowity pistolet.
-Kto go będzie używał? – Spytałam cicho.

[Sora?]