sobota, 3 września 2016

Od Sory - C.D Enzo

Nie pierwszy już raz byłam świadkiem tego jak działa czip wszczepiony pod naszą skórę. Każdy z nas miał taki sam, jednak były one wyposażone w takie czujniki, które u poszczególnych osób reagowały na coś zupełnie innego. Ciekawe. Tym razem naukowiec wykorzystał fakt, że Arcana nie może go skrzywdzić, bo ma przy sobie broń w postaci specjalnego, malutkiego przycisku. Doskonale zdawał sobie sprawę, że Enzo nie będzie z nim współpracował i nie tak od razu da mu dojście do swojego kluczyka. Ba! Obawiam się, że gdyby nie to, że miał ten przycisk to nigdy w życiu by go nawet nie dotknął. Chłopak był widocznie rozdrażniony, nie tyle mną co faktem, ze posiadam jego własność i nie chce mu jej zwrócić. Zastanawia mnie tylko, czy on myśli, ze to ja wszystko powiedziałam, zdradziłam go…
- Jeżeli wyjdę, to i tak ci go nie oddam. - odpowiedziałam spokojnie obracając się w jego stronę i zawiązując sobie czarny rzemyk na szyi.
-Sora! - krzyknął ledwo trzymając się na nogach. Biedaczyna chyba nieźle musiał oberwać tym paralizatorem skoro jest w takim stanie. Powolutku przesuwał się w moją stronę cały czas kurczowo badając ścianę swoją dłonią. Dopiero kiedy do mnie podszedł, chwycił mnie za kołnierz płaszcza i przystawił do ściany. Oho jak na takiego zdechlaczka to ma jeszcze sporo siły, w końcu to mężczyzna, ale… jakiś taki mizerny.
-Naprawdę myślisz, ze gdybym im powiedziała o tym kluczu to przyszłabym tutaj by ci go oddać? - mruknęłam cicho nie wykonując żadnego nagłego ruchu, bo nie zamierzałam mu zrobić krzywdy, a gdyby on wyciągnął broń to przecież nie dam siebie okaleczać i będę się bronić.
-Wy Sigmy bardzo dobrze potraficie ocenić słaby punkt przeciwnika… - zwiesił głowę tak, jakby nie miał siły już więcej trzymać jej w pionie. Tylko dlaczego mi się zrobiło go szkoda? Czyżbym zaczynała pokazywać wszystkie ludzkie emocje i odruchy?
-Nic nie wiesz o Sigmach, uważasz je za potwory, ponieważ z żadną nigdy nie miałeś do czynienia. W dodatku bardzo nie lubisz kiedy ktoś prowadzi z tobą dyskusję, na dodatek kiedy ma rację..
Nie doczekałam się odpowiedzi od chłopaka, zamiast tego prychnął cicho co odebrałam jako brak argumentów na dalsza konwersację. Podniosłam powoli dłoń, wiedziałam, że nie będzie się bronił przed nią nawet gdybym miała zamiar zrobić mu krzywdę – nie miał aż tyle siły. Delikatnie odgarnęłam z jego czoła białą grzywkę, by następnie przybliżyć się i dotknąć aksamitnymi wargami jego rozpalonej główki.
-Masz gorączkę… to skutek uboczny porażenia prądem. Dostałeś tak mocno, że w sumie gdyby nie to, że masz większa odporność na tego typu rzeczy, to pewnie już byś nie wstał.
-Nikt cie nie prosi o pomoc… - ponownie prychnął, chyba był zirytowany faktem, że nie może mi w pełni odpyskować. Odprowadziłam go do kanapy, nie musiałam się zbytnio fatygować, żeby się położył, bo sam doskonale wiedział, że długo tak nie postoi. Zawiązałam mu kluczyk na szyi po czym zamkniętą dłonią (pięścią) klepnęłam go w lewe ramię.
-Lepiej go schowaj. To był rewanż za to, że wyciągnąłeś mnie z wody, następnym razem możesz nie znaleźć takiej osoby, która odważy się przeciwstawić naukowcom… - stwierdziłam kierując się w stronę kuchni. Ostatnio stałam się jakoś bardziej rozgadana przy tym chłopaku i nie wiem czy można to uznać za lepsze. Kiedy milczę nie można ze mnie wyciągnąć tyle informacji, niż kiedy swobodnie porozumiewam się z drugą osobą. Na całe szczęście nie uważałam go za jakieś zagrożenie, jest zbyt naiwny i łatwowierny… a przynajmniej takie sprawiał wrażenie. Co nie znaczy, że jest głupi!
-Jesteś wnuczką szefa… czemu miałabyś się czegoś bać? Gdyby cie skrzywdzili, podejrzewam, że papcio bardzo szybko by się ich pozbył w jakiś niehumanitarny sposób. - mruczał coś tam pod nosem kładąc się wygodnie na sofie i zamykając zmęczone, zaczerwienione powieki.
-To tak nie działa… - wróciłam do pomieszczenia siadając obok chłopaka. Położyłam wcześniej zamoczoną w zimnej wodze, białą szmatkę na jego rozpalonym czole. - Jeśli wstaniesz… pomogę ci stracić swoją męskość. Żeby nie było, że nie ostrzegałam…

(Enzo ?)

Od Lee - C.D Lou

 Kolejny dzień zleciał mi dokładnie tak samo, jak wczorajszy. Gdyby nie to, że spotkałem Lou to zapewne nie miałbym o czym myśleć. W końcu zrozumiałem, że moja upartość i chęć pomocy za bardzo wzięły nade mną górę, ale… ja nie miałem jej w czym pomagać. Po prostu miałem ogromne wątpliwości wobec tego całego Enzo, jej zdaniem niepotrzebne. No cóż, więc postanowiłem w końcu zostać tę sprawę w spokoju, co nie zmieniło faktu, że utwierdzenie się w przekonaniu nie byłoby dla mnie wielkim zdziwieniem. Tegoż wieczoru ktoś usilnie dobijał się do moich drzwi. Zanim zerwałem się z łóżka, założyłem szlafrok (miałem same bokserki), minęła co najmniej minuta, aż w pewnym momencie otworzyłem wrota do swojego królestwa, a w ich progu ujrzałem posmutniałą Lou. W ułamku tej sekundy, kiedy nie mówiła nic, w mojej głowie zdążyło już przebiec miliony myśli: dlaczego przyszła? Co się stało? Naprawdę mnie odwiedziła?
   – Lou, co ty tu robi… – Nie zdążyłem skończyć pytania, bo dziewczyna od razu mi przerwała:
   – Jest u ciebie Blanc?
   – Blanc? Nie ma jej tutaj. Czyżbyś ją zgubiła? Co się stało? – Chwilowo zapomniałem o uwierającej samotności, śladach smutku i zasypałem dziewczynę lawiną pytań. Mogłem się tylko domyślać, że nie znała odpowiedzi na żadne. Gdy otworzyła usta w celu udzielenia odpowiedzi, nie ubiegł z nich ani jeden, najcichszy dźwięk. Z miny mogłem odczytać, że była bardzo zmieszana; jej zakłopotany wzrok latał w różnych kierunkach, język się plątał. Tragedia.
   – Gdzie byłaś? Od tego zacznijmy. – Złapałem dziewczynę za ramiona i lekko potrząsnąłem, by się ogarnęła. Podziało na nią moje lekko zobojętniałe spojrzenie. W odróżnieniu od niej, ja starałem się zachować zimną krew, póki nic nie wiadomo.
   – No na basenie z Enzo – odparła, a ja w tym czasie powstrzymałem się od teatralnego przewrócenia oczami. No wkurwiała mnie każda wzmianka na temat tego chłopaka, poważnie… ale nie miałem pojęcia dlaczego. Przeczucie, że to nie jest wcale taki niesamowity typek?
   – Czyli nie zamknęłaś drzwi?
   – Wydawało mi się, że zamknęłam – zaprotestowała, chodząc nerwowo od kąta do kąta.
   – A jeśli to ten facet? – Nagle mnie olśniło, ale w sumie to skąd by wiedział, gdzie mieszka Lou? Nie śledził nas, to na pewno. Poza tym musiałby się zdecydować, bo ja również trzymam u siebie pieska. Dziewczyna jednak podzieliła moje wątpliwości i pokręciła niepewnie głową, wciąż zastanawiając się nad pobytem Blanc.
   – Ech, na pewno się znajdzie… – Westchnąłem, i zanim otworzyłem drzwi na oścież, by Lou weszła, postanowiłem o to zapytać. – Będziesz wchodziła? – Bardzo bolało mnie to, że zacząłem mieć nawet co do tego pewne uprzedzenia. Nie miałem pojęcia, czy dziewczyna nie uświadomi mnie za chwilę o tym, że ma kolejne spotkanie, zmęczyła się i musi iść do siebie. I prawdę mówiąc, niekoniecznie by mnie to zdziwiło, ale zabolało. Nie ma co ściemniać, Lou była dla mnie kimś ważnym, nawet pomimo tak krótkiej znajomości.
   I nagle Shiloh wybiegł z mojego apartamentu. Zanim zdążyłem zorientować się o tym, co się dzieje, stałem jak wryty w ziemie przez dobre kilka sekund. Potem – ignorując wszystkie rzeczy i dźwięki z zewnątrz – rzuciłem się w bieg. Z perspektywy osób trzecich była to zapewne rasowa komedia; facet latający w samym szlafroku gania się po korytarzach z małym, rozszalałym szczeniakiem i swoją przygodę kończy w momencie, kiedy uciekinier kończy w zamkniętej windzie. Miałem prawdziwego pecha… nie dość, że straszyłem cały budynek to jeszcze zostałem zmuszony do tego, by schodzić po tych strasznie długich schodach na sam dół. W tamtym momencie nie zwracałem na dużo uwagi na to, czy Lou biegnie za mną. Nie miałem na to czasu, byłem zbyt zajęty przeskakiwaniem kolejnych schodków, które wkrótce przybliżą mnie do piętra zerowego. Choć zdawało mi się, że nie tylko echo moich stóp rozbijało się o cztery ściany. Gdy udało mi się dotrzeć do holu, zobaczyłem tam, jak pewna nieznana mi dziewczyna łapie Shiloh’a i ma przy okazji drugą, białą sunię. Chwili mojej ulgi towarzyszyło głębokie, pełne spokoju odetchnienie.
   – Bogu dzięki… – Najpierw nie zwróciłem uwagi na osobę, która trzymała zwierzęta; zamiast tego od razu pozwoliłem sobie odebrać Shiloh’a z cieszącym się uśmiechem na ustach.
   – Bogu? Wystarczyłoby Eliza – zauważyła, a z jej ust wydobył się cichy chichot. Wprawdzie jej młody głos zmusił mnie do tego, bym uniósł z zaciekawieniem głowę. Pierwsze, co zauważyłem, to fakt, że była dosyć niska. Miała na sobie pospolity, szkolny mundurek, choć wszyscy wiedzieliśmy, że tu żadna szkoła nie istnieje. No chyba, że sklepy dla cosplayer’ów. Nim w ogóle zdążyłem przyzwyczaić się do zaistniałej sytuacji, dziewczyna wysunęła rękę w moim kierunku i zapewne oczekiwała jej uściśnięcia. W sumie czemu nie? Po chwili zwłoki, zrobiłem to z dużą chęcią.
   – Zgoda, Elizabeth. Ja jestem Lee – odparłem z wyraźnym, teatralnym tonem, na co “Eliza” wybuchła nienaturalnym chichotem.
   – Jak się wabią? – zapytała, a wtedy dostrzegłem za sobą Lou. Również zmachana podobnie co ja, ale przeczuwałem, że ona raczej była bardziej przyzwyczajona do biegania.
   – To jest Blanc. – Wskazałem na sunię, która leżała na rękach dziewczyny oraz skomląc, próbowała wyrwać się do swojej pani. – A ten tutaj, to Shiloh. – Pogłaskałem swojego uciekiniera. Chwilę później Blanc stała się na tyle nieznośna, że drapała i gryzła uroczo ręce Elizy, przez co dziewczyna była zmuszona, by ją oddać. I wydawało mi się, że zrobiła to z dużą niechęcią. A ja wtedy zorientowałem się, że… ciągle jestem w samym szlafroku. Odwróciwszy wzrok, wyraziłem, jak bardzo czuję się zakłopotany.
   – To my… już pójdziemy. – Lou jako jedyna zrozumiała przekaz moich małych gestów i byłem jej ogromnie wdzięczny, że powiedziała te krótkie cztery słowa, które pozwoliły nam wyjść z tej dziwnej sytuacji. Eliza przymknęła oczy i pomachała nam na pożegnanie. Tym razem mogliśmy pójść windą, więc skróciliśmy sobie drogę o jakieś pięć minut.
   – Mówiłem, że się odnajdzie. – Przerwałem dotychczasową ciszę i ukradkiem spojrzałem na białą sunię, która niemal zasypiała w objęciach Lou. Obie wyglądały naprawdę uroczo, i chcąc nie chcąc: poczułem się lekko zawstydzony myśląc o tym.
   Zdawało mi się, że oprócz uśmiechu, dziewczyna miała w kieszeni jeszcze jakiś zgrabny komentarz – na przykład dotyczący sytuacji sprzed kilku minut, ale ostatecznie obyło się bez. Moje wcześniejsze uczucie smutku i samotności chwilowo przygasły, i wydawało się, że prawie zapomniałem o tym, iż Lou coraz rzadziej pojawia się w moim domu. Więc teraz, korzystając z okazji, pomyślałem, że po prostu zaproszę ją na kilka sekund… O dziwo, kiedy znaleźliśmy się pod moimi drzwiami, dziewczyna nie protestowała. Zasiedliśmy przed stołem, a ja postanowiłem, że zrobię herbatę. Wszystko byłoby dobrze, gdybym nagle nie usłyszał mocnego pukania do drzwi. Z lekkim zaniepokojeniem próbowałem oswoić się z myślą, że to jakiś wielki cham, który czegoś chce, ale dopiero po otwarciu okazało się, jak bardzo się myliłem. To była ta sama dziewczyna, która złapała Shiloh’a. Jak ona miała? Eliza?
   – Tu jesteś! Śledziłam cię. Mogę wejść?
   Przyznam, że poczułem się bardzo dziwnie. Jej słowa kontrastowały na tle słodkiego i uroczego uśmiechu; miałem wrażenie, że jestem w jakimś horrorze, a ona za sekundę wyjmie za pleców nóż i wbije mi go w pierś. W jednej chwili pomyślałem sobie, że nie wypuszczę Lou, dopóki ta mała sobie nie pójdzie. No bo przecież nie mogę jej spławić…a równocześnie nie chcę zostawać z nią sam na sam. Wydawała mi się taka… z niecodziennymi zamiarami. Moje wątpliwości wyjaśniało to, że sama przyznała się do tego, że mnie śledziła.

(Lou?)

Od Leo - C.D Ruki

Ostatnio doszły mnie słychy, że w ośrodku pojawiła się pierwsza Omega i potrzebują kogoś kto się nią zajmie. „Zajmie” - oczywiście w neutralnym tego słowa znaczeniu, bo zaraz jeszcze sobie ktoś pomyśli. Skoro one nie mają odkrytych mocy t skąd wiadomo, ze posiadają w swoim ciele Arcane, podziwiam naukowców za tak szybkie wykrycie tej dziewczyny. No właśnie… wiedziałem tylko tyle, że jest to przedstawicielka płci pięknej, poza tym to nic więcej. Ciekaw jestem jak mam z nią pracować, skoro nawet nie mam pojęcia w jakim kierunku idzie jej Arcana i czy w przyszłości będzie Alfą, Beta czy może Gammą…
Już po wyjściu z biura głównego naukowcu, ku moim oczom rzuciła się sylwetka ciemnowłosej, niskiej dziewczyny. Szła dosyć szybkim tempem, cały czas zaciekle czegoś szukając. Szukała…
- Czyżbyś mnie szukała, Lady? - kiedy nasz dystans zmniejszył się do kilku metrów: przystanąłem i uśmiechnąłem się delikatnie w jej stronę. Była lekko wystraszona, albo może… spłoszona? Tak to lepsze słowo. Już wczoraj zdążyłem się zorientować, że jest to bardzo nieśmiała osoba i ciężko będzie z nią nawiązać jakiś kontakt.
-Ty.. - uniosła delikatnie swoją małą dłoń i wskazała na mnie palcem, tak jakby nie dowierzała w to co widzi - … Jesteś moim nauczycielem? - tym razem podrapała się do główce i mimowolnie uśmiechnęła. O może jednak nie jest taka nieśmiała jak mi się wydawało i jednak będę mógł z nią po ludzku porozmawiać.
-Leo. - podałem jej dłoń w geście przywitania, czekałem, aż i ona poda mi swoją. Nie było to takie trudne jak przewidywałem, również się przedstawiła mimo że ja już doskonale wiedziałem jak ma imię, ogólnie znałem wszystkie jej podstawowe dane. - Nie będę ci za dużo tłumaczył tutaj, lepiej będzie jak pójdziemy do mnie, albo do… - gadałem tak sobie jakby sam do siebie nie oczekując żadnej odpowiedzi, aż w końcu zorientowałem się co ja dokładnie mówię i jak dziwnie musiało to zabrzmieć z moich ust. W dodatku mówiłem z takim stoickim spokojem, a przez to dziewczyna zrobiła się lekko czerwona i zacisnęła swoje rączki razem w geście zawstydzenia. - Czekaj! To nie tak! Jeszcze raz.. - replay Leo, replay, bo się dziewczyna wystraszy i w ogóle nie będzie chciała do ciebie podejść. -Chodzi o to, że zanim zaczniemy jakikolwiek trening to muszę jeszcze wiedzieć parę rzeczy, po prostu.. chce… cie lepiej poznać.. - wyprostowałem się odwracając głowę w kompletnie innym kierunku. Czarna grzywka przykryła teraz w większej mierze moją twarz przez co dla Ruki moje oczy i oraz lekko zaróżowione policzki były prawie niewidoczne. Ej chwila! Dlaczego ja się tak krępowałem akurat przed nią….?
[…]
Rozmowa jak rozmowa: nie ciągnęła się zbyt długo, ponieważ jak widać porozumiewanie się z tak nieśmiałą dziewczyną było prawie niemożliwe. Dowiedziałem się paru informacji, które jak dla mnie były niezbędne, lepiej poznałem jej Arcane i tego czego oczekuje, ale dowiedziałem się też, że nie ma jakiegoś specjalnego parcia na poznawanie swoich możliwości.
-A ty… jaką masz Arcane? - zapytała cicho. No nie wierzę! W końcu się do mnie odezwała nie będąc pytaną! Łooo! To trzeba zapisać! Uśmiechnąłem się lekko po czym przyniosłem z pokoju czarną przepaskę na oczy. Wręczyłem dziewczynie po czym ukucnąłem do niej tyłem, by mogła zawiązać chustę dookoła mojej głowy, a zważając na mój wzrost, gdybym się nie schylił to byłoby to niemożliwe. Patrzyła najpierw na mnie jak na totalnego idiotę więc jak najszybciej przystąpiłem do tłumaczenia.
- Zawiąż mi nią oczy, stanę do ciebie tyłem przy drzwiach a ty rzuć we mnie piłeczką. Możesz we mnie celować, albo rzucić tak by nie trafiła, ważne jest to, byś nie mówiła w którą stronę rzucasz.
Zrobiłem tak jak powiedziałem i czekałem na jej reakcję. Myślę, że wszystko zrozumiała z tego co powiedziałem. Policzyłem w myślach do trzech i jeszcze zanim rzuciła, odezwałem się:
- Celujesz w lewy bark, ale nie trafisz. - powiedziałem zdecydowanie stojąc do niej tyłem, z zasłoniętymi oczami. Kiedyś, kiedy moja Arcana nie była jeszcze w obecnym stanie: nigdy w życiu nie mógłbym tego przewidzieć.
-Jak ty to… - odwiązałem oczy, nie było już potrzeby by rzucała, bo za każdym razem, szybciej powiedziałbym jej gdzie dokładnie upadnie piłka, bądź też gdzie celuje.
-Wybrali mnie, bo jest najmniejsze prawdopodobieństwo, ze mnie skrzywdzisz podczas treningu. Jestem w stanie się obronić zanim jeszcze zaatakujesz.

( Ruka? Wybacz, że tak długo :c )