poniedziałek, 19 września 2016

[Team 4] Od Satoru - C.D Enzo

   Odkąd udało mi się zlokalizować radośnie dreptającą sobie drużynę drugą, cała nasza trójka bardzo bacznie obserwowała sytuację, kiedy znikąd wtrącił się Team pierwszy, który składał się z jakiegoś Gumisia, czarnucha i tej małej, wkurwiającej dziewczynki. Boże! Jak ona się tu znalazła? Niestety los nie dał mi szansy dokonać zemsty w zamian za te marnowanie czasu, bo za chwilę – po niewielkiej konfrontacji i jakże wielkich dramatach – ich drogi się rozeszły, a my mieliśmy otwartą drogę do tego, by wyjść… czego oczywiście od razu nie zrobiliśmy, bo zarówno Lou, jak i Sora, postanowiły (nie wnikam jakim cudem one się dogadały), że póki co musimy kontynuować śledzenie (oni zrobili kilka kroków, więc i tak nie straciliśmy ich z pola widzenia), by przypadkiem Team’owi pierwszemu nie przyszło do głowy wracać. Chociaż tak na moje oko, to ten cały nieprzewidywalny chłopczyk o czerwonych tęczówkach miał szansę zginąć już… co najmniej trzy razy? Mogę oczywiście przesadzać, ale… ja słysząc jego zdania swoim wyostrzonym słuchem, jebnąłbym go te trzy razy. A! I nie mam pojęcia, jak poradzi sobie w przyszłości Theta z pierwszego Teamu, mając na sercu takie wielkie zawody. Ale jebać ich, śledziliśmy tych, których zauważyliśmy jako pierwszych. A gdyby było odwrotnie, to raczej nie miałbym ochoty ponownie spoglądać na Naho. No tak jak wcześniej zauważyłem, team, którego śledziliśmy nie oddalił się zbyt daleko od wcześniejszego miejsca pobytu. Rzekłbym nawet, że ciągle tam stał, ale chciałem być fajny i powiedzieć, że jestem dyskretnym zwiadowcą. Aż w końcu po pewnym czasie Sora zarządziła, że wyjdziemy z kryjówki i pokażemy się własnemu przeciwnikowi. Na początku moją uwagę przykuły ślepia tego białowłosego cwaniaczka, który patrzył na moją drogą panią Kapitan z wielkim zainteresowaniem. Znaczy nie wiem czy to było to, ale z pewnością mógłbym stwierdzić, że się znają i całkiem się lubią, hihi.
   Ogólnie to pierwsze parę minut tego spotkania nazwałbym bitwą na spojrzenia, dopóki ja nie postanowiłem przerwać tej posępnej ciszy swoją prowokującą uwagą, która dotyczyła białogłowego:
   – Tej, cwaniaczku! Nie patrz tak na nią, bo jeszcze poczuje się zazdrosny. Myślałem, że jestem tym jedynym po wczorajszej nocy... a chciałbyś zobaczyć moje piękne rysy na plecach? Też masz takie? – Podniosłem głos, by chłopak cokolwiek słyszał z tej znacznej odległości, a gdy tylko doszedłem do ostatniego słowa, zacząłem powolutku rozpinać swój mundur z poszerzającym się na ustach uśmiechem.
   – Tylko noc? Jedna? Daj spokój, z czym ty mi tu wyjeżdżasz. – Chłopak wbrew pozorom jedyne, co zrobił, to prychnął i wyszczerzył się wymownie. Nie jestem pewien co robię, ale poczułem niewyobrażalną ochotę na to, by go powkurwiać. Może coś z tego wyjdzie.
   – O tak, minęło zaledwie parę godzin od naszego pierwszego spotkania. Widzisz jak szybko zaiskrzyło? – Ukryłem dłoniach w kieszeni, i raczej nie zamierzałem szybko przestać ruszać ustami.
   – Zaraz mogę to zgasić. Nie ciesz się tak, bo jeszcze ci się coś w główce przepali. – Machnął dłonią obojętnie, a szczerze mówiąc jego słowa stanowiły dla mnie pokarm. Kocham, kiedy usta przeciwników przesiąkają jadem i kpiną, a potem w walce racjonalne myślenie i pasywność to rzecz całkiem nieznana. Wszystko robią pod wpływem emocji, ale ten chłopak nie wydawał mi się wcale taki głupi, dlatego lepiej być ostrożnym. A tam! Widziałem, jak postąpił przy spotkaniu z tą Thetą.
   – Przepalić? A może… przypalić? Chodzi o to, co mogło stać się z twoimi dzwoneczkami, kiedy próbowałeś walczyć z Thetą? A dobrze, uratowałbyś świat przed małymi… jak masz na imię? – Chciałem zakończyć tą wypowiedź zdrobniałym zebraniem w jeden tytuł jego przyszłych dzieci, na przykład u mnie byłyby to małe Satorki. Urocze, prawda?
   – Dobrze się bawicie? – Przerwała nam nagle Sora, której długie, białe włosy falowały na wietrze, a gdy widok połączył się z zimnym, niebieskim spojrzeniem, niemal poczułem ten chłód na sobie. A pomijając, to spojrzała na nas jak na dwóch ostatnich idiotów. W sumie nie mam nic przeciwko! Było nawet warto, zważywszy na leciutko napięte żyły na szyi mojego wroga. Chciałem go jeszcze poobijać, ale moja pani Kapitan przerwała moje pasmo radości. Zmarszczyłem więc brwi i czekałem na to, co będzie dalej. Oczywiście żadna ekscytująca chwila nie nadeszła, dopóki nie dałem się ponieść nudzie.
   – Ej, kochasiu… Pani Kapitan ma takie ładne i mięciutkie cycki. Testowałem! – I właśnie w tym momencie cwaniaczek pękł. Wyciągnął swój skórzany bicz, po czym wyprowadził atak centralnie obok mnie, a ja usłyszałem jedynie błyskawiczny plask. Ostrzeżenie?
   – Tego bicza używasz też w łóżku? – Zawołałem, kiedy postanowiłem dla własnego dobra odskoczyć o kilka metrów dalej. Przy okazji zorientowałem się, że swoimi tekstami sprowokowałem bitwę. No w końcu! Wtedy spojrzałem w kierunku Sory, lecz ta od dawna skakała już po najwyższych wieżowcach, a w ślad za nią – Theta z przeciwnego Teamu. Nie chcąc pozwolić białowłosemu na wymierzenie kolejnych ciosów, zwinnym ruchem przeniosłem się za wysoki, kamienny blok, i tam wypowiedziałem pod nosem krótkie zaklęcie, które nieznacznie zmieniło mój wygląd oraz możliwości. Podczas transformacji zyskałem czerwone paski na policzkach i czole, co więcej różnią się od tych, które miewam na co dzień. Maska stała się lekko wydłużona z tyłu, a ostre zęby z przodu głowy bardziej wyraźne i dłuższe. Moje ubranie również uległo zmianie i chodzi tu bardziej o kurtkę. Na klatce piersiowej oraz na spodniach do kolan pojawiły mi się czarne, grube paski. Biały materiał zasłaniał uda, a buty sięgały aż do kolan, które jak stopy i łokcie, pokryte były kocim futrem. Największą przemianę zyskał mój miecz przytwierdzony wcześniej do paska, gdzie zamiast niego są to teraz dwa ostrza przymocowane do nadgarstków. Taki trochę Wolverine, no nie?
   Pocisk, który wydobyłem z kłów swojej maski, uderzył z impetem w kamienny blok, za którym stałem i wywołał nagły huk oraz unoszący się ku górze kurz. Na chwilę przed zetknięciem gruzu z podłożem zdążyłem odskoczyć i uniknąć przykrego zdarzenia. No teraz to już chyba każdy nas usłyszał, ale jebać. Ugiąłem się przy lądowaniu, i niemal natychmiastowo spojrzałem przed siebie w poszukiwaniu potencjalnego zagrożenia, bądź też znowu tego jebanego bicza. Udało mi się dostrzec coś między rozprzestrzeniającym się pyłem: coś bardzo szybko trzepnęło przez znaczną skalę i sprawiało, że cała chmura nasiąkała wodą, po czym zwyczajnie opadała do dołu. No to trzeba spiąć poślady… Gdy okazało się, że bicz mojego koleżki został otoczony przez wodę, zrozumiałem nieco sens jego Arcany i mniej więcej próbowałem przewidzieć, co mnie czeka, co oczywiście do najłatwiejszych nie należało.
   – Żryj to! – Wyskoczywszy zza porozrzucanych gruzów, celnie posyłałem w stronę chłopaka kolejne pociski. Jednakże nie tak bezskutecznie, jak mi się wydawało, bowiem moja moc zamiast rozbić się o bańkę – która w ostatnich chwilach otoczyła mężczyznę – powoli ją przebijała. Z każdym kolejnym pociskiem byłem coraz bliżej ciała chłopaka, aż niepostrzeżenie przeciwnik odskoczył w prawą stronę, przerywając akcję. Oczywiście nie poddawałem się! Wręcz przeciwnie; nawet na mojej twarzy zakorzenił się szeroki uśmiech, który poszerzył się jeszcze bardziej, kiedy zauważyłem szarżującą z mieczem Lou. Biegła prosto w stronę Enzo, znajdowała się dokładnie za nim, lecz w momencie, kiedy wzmacniała klingę, chłopak zdołał odzyskać świadomość na polu bitwy. Zgrabnie uniknął krytycznego ciosu i nachylił się, jednak moja towarzyszka zdołała zostawić na jego skórze niedługą rysę. Ej… ona mi naprawdę pomogła!
   Dostałem małego zaćmienia, kiedy niespodziewanie zaczął szybować nade mną drugi białowłosy chłopaczyna, z którego padał dość przeszkadzający cień. Na szczęście nie na długo. Z efektem pozytywnym przegonił on Lou i prawdopodobnie to z nią zamierzał walczyć. Tymczasem ja zostałem z lekko rannym Enzo. Postanowiłem pozostać pasywnym, dopóki nie wymierzy on swojego ciosu.
   – Dlaczego ludzie myślą, że nie umiem być miły? – Zapytałem, robiąc przy tym minę smutnego szczeniaka, lecz pod żadnym pozorem nie odbiegałem wzrokiem od pola bitwy i jego ruchów.

(Halo halo?)

[Team 2] Od Enzo - C.D Azusy

To, co się działo aktualnie między kapitanami obu drużyn było niepokojące. Ale pieprzyć to, niech się nawzajem pozabijają. Zarówno jeden, jak i drugi zdążyli przyprawić mnie o ból dupy. Może jednak warto wspomnieć, jak się w ogóle tutaj znaleźliśmy.
(…) Razem z Andree oglądaliśmy uważnie dostarczony nam pistolet. Miałem już zadać pytanie, ale stwierdziłem, że nie będę go wnerwiać. Wystarczy, że on wkurza mnie. Nagle tuż przed nami wyrósł skrzydlaty chłopiec.
- Drużyny zostały oddalone od siebie na równych odległościach, prawda? Więc na ile procent jakaś jest w stanie nas obserwować? – Chuderlaczek chyba więcej wymyślił niż ja z tym panem kapitanem.
-Cóż patrząc na to, jaki mamy dookoła teren… – Tutaj wskazał  wymownie na olbrzymie budowle. – To szanse na obserwacje są naprawdę duże. Dałbym jakieś 80-90%.
-A to oznacza, że nie musimy za bardzo się starać, żeby na kogoś wpaść. – Uśmiechnąłem się pod nosem. Chciałem komuś przywalić. Już mnie łapki swędzą na myśl o tym.
-Genialny wniosek. – Andree prychnął. – Na twoim miejscu raczej bym się zastanawiał, jak uniknąć zbyt mocnego porachowania kości.
-Dobra, dobra. Mów sobie co chcesz. – Machnąłem ręką na jego złośliwości. – Proponuję, jednak by wreszcie wręczyć komuś ten pistolet.
-Z kim ja muszę się użerać… - Mruknął cicho. Serio? A my to co? Też mamy uczucia. – Skoro już zaproponowałeś rozstrzygnąć tą kwestię, to może pociągnij dalej temat.
-Z przyjemnością. Jak już mi dajesz możliwość zabrania głosu w tak poważnej sprawie to nie mam zamiaru z tej szansy rezygnować. – Przez mój głos przebijała się nuta sarkazmu. Kapitan spojrzał na mnie z odrobiną pogardy w lazurowych oczach. – Rozpatrzymy szanse każdego z nas na obronę. Ja posiadam jakby nie patrzeć bicz no i lepiej czy gorzej potrafię walczyć. Nasz kochany pan kapitan też sądzę, że nie jest bezbronny. Natomiast ty Kaito nie masz zbyt wiele do zaoferowania, jeśli chodzi o czystą walkę. – Wskazałem na chłopaka przed nami.
-Chcesz, abym to ja wziął tą broń? – Chłopak wydawał się trochę przerażony tą wizją.
-To dobry pomysł, aż dziw bierze, że ten osobnik tutaj na to wpadł. – Zmierzył mnie niepochlebnym wzrokiem. – Nie potrafisz posługiwać się bronią?
-Tak jakby, średnio się w tym widzę. – Mruknął.
-Ale to nie jest jakieś bardzo skomplikowane. – Westchnąłem. – Mogę ci to szybko wytłumaczyć. Zawsze będziesz bezpieczniejszy z tym gnatem za paskiem.
-Teraz nie czas na to, bo mamy towarzystwo. – Andree był wpatrzony w swój zegarek , powiedział to poważnym głosem. Czyżby jakiś potężny przeciwniki? Zarówno ja , jak i skrzydlaty koleżka, obróciliśmy się w kierunku, w którym wcześniej zmierzaliśmy. Na czele grupy, która zbliżała się w naszym kierunku szedł koleś o miętowych włosach i charakterystycznych rubinowych oczach. Jak się później okazało niejaki Azusa. W oddali majaczyły dwie postacie. Jeśli mnie wzrok nie mylił, to jedną z nich był ten koleżka mojej niedorobionej siostry. Eh…
(…) I tak skończyłem na ziemi. Byłem równo wkur… wyprowadzony z równowagi. Jeszcze Andree zgrywał teraz wielkiego obrońcę własnego teamu. Doskonale wiedziałem, że jakby okoliczności były inne pozwoliłby Azusie działać i pewnie w tym momencie moje wnętrzności smażyły się niczym kiełbaski na jakimś grillu. Nie zdawałem sobie sprawę, że kapitan przeciwnej drużyny miał Arcanę związaną z elektrycznością. Gdybym to wiedział, możliwe, że bym nie rzucał się jak głupi na pewną śmierć. Ale stało się... Niby bitwa, a nie dają człowiekowi walczyć. Korzystając z okazji, że koledzy kapitanowie się „przekomarzają”, dźwignąłem się z miejsca mojego upadku i otrzepałem grudki ziemi, które znalazły się gdzieniegdzie na moim ubranku.
-Żarty się skończyły… - Azusa wyglądał jak świr. Przeraża mnie facet. Wkurza i przeraża. Najgorsze połączenie. Warto by się stąd zmyć. Albo to on zmyje się pierwszy. Miętowe włosy minęły naszego kapitana i ich właściciel poszedł dalej. Za chwilę dołączyła do niego dwójka przydupasów, to znaczy reszta jego drużyny, czyli drobna dziewczynka o jasnobrązowych włosach i czarnowłosy Lee.  Poszli sobie, tak po prostu. No i świetnie, jakoś na razie nie miałem ochotę umierać.
-Co ty robisz? Jesteś niespełna rozumu? Chciałeś zginąć zanim jeszcze cokolwiek się zaczęło? – Andree zwrócił się do mnie z pretensjami.
-O co ci chodzi? Sam mówiłeś, że mamy walczyć. – Mruknąłem niezadowolony. – Spotkaliśmy przeciwną drużynę to myślałem, że będziemy się z nimi mierzyć.
-Nie można ot tak po prostu zaatakować przeciwników. – Prychnął, jakby pozjadał wszystkie rozumy świata. Matko, jak on mnie irytował.
-Przepraszam za moją nierozwagę, panie kapitanie. – Ukłoniłem się głupkowato i wypowiedziałem wszystko z ironicznym uśmieszkiem na ustach.
-Gdyby nie to, że jesteśmy, gdzie jesteśmy to…
-Tak, wiem. Pozwoliłbyś by twój znajomek ze mną skończył. – Już mnie to wszystko nudziło.
-To nie jest żaden zwykły znajomek. – Głos Andree nabrał wyniosłego tonu. – To moja bliźniacza Theta.
Zamilkłem. Z wrażenia i podziwu. Mam za kapitana Thetę, to nie przelewki. Nie, żebym twierdził, że Sigmy są jakieś słabe, czy coś, ale jednak Thety to rzadkość. Przez ten fakt moja opinia o Andree trochę się zmieniła. Nadal mnie wkurzał, to nie ulega wątpliwościom, ale zaczął mnie interesować. Pierwszy raz odkąd jestem w ośrodku mam do czynienia z tego typu Arcaną.
-Może ruszmy dalej, bo zaraz ktoś może nas zaatakować, a jesteśmy w sumie odsłonięci. – Moje przemyślenia przerwał cicho Kaito. Zarówno ja, jak i nasz kapitan spojrzeliśmy na niego roztargnieni.
Andree wydawał się być poruszony sytuacją, która wydarzyła się przed paroma minutami. W końcu stanął po przeciwnej stronie barykady niż jego „bliźniak”. Właśnie mieliśmy ruszyć dalej, gdy moim oczom ukazała się białowłosa, której zimne, niebieskie oczy już tyle razy widziałem. Z przeciwnej strony nadchodziła Sora. Wraz z nią przyplątała się moja śmiechu warta siostrzyczka i jakiś dziwny typek, który wyglądał jak krzyżówka tygrysa z człowiekiem. Uśmiechnąłem się pod nosem. Kiedy pojawia się Sora, od razu przestaje być nudno.
[Ktoś?]