czwartek, 8 września 2016

Od Lee - C.D Lou

   Szybko po dzisiejszej nocy doszedłem do wniosku, że jeśli ma się w domu kobiety, to trzeba po nich sprzątać. Inny mężczyzna zapewne zaprzeczyłby i odparł, że powinno być odwrotnie, ale ja po dwóch różnych przypadkach naprawdę nie miałbym sił, by się spierać. Najpierw Eliza ze śmietnikiem pod podeszwą, a teraz Lou buszująca pośród nocnych cieni. No ale nic, nie wolno się poddawać, trzeba wstać i ruszać dalej. Akurat w tamtym momencie, przytulenie dziewczyny całkiem pohamowało moje pedantyczne zapędy, a chwilowo o nich zapomniałem, kiedy przekroczyłem progi swojego mieszkania. Szczeniaki same rwały się do spaceru, więc dzisiaj wyjątkowo one prowadziły, a ja niczym pupilek byłem ciągnięty wzdłuż chodnika, potem parku. Widoki były piękne, mimo że nie przypominałem sobie, jak wygląda takie zwyczajne miasto czy nawet cicha wieś. To mnie zmusiło do refleksji, bowiem zacząłem głębiej zastanawiać się nad tym, skąd mogę pamiętać takie terminy jak wieś, miasto, a nawet dotyczące ich szczegóły. Spoglądając w górę nie mogłem uwierzyć, że wszystko, co jest nade mną, to w rzeczywistości kopuła, a śnieg, deszcz i burze to tylko najwyższej technologii symulacje. Niestety istniało więcej pytań, niż odpowiedzi. Nie zamierzałem się tym zadręczać. Tak więc po jakichś czterdziestu minutach bezsensownego łażenia za szczeniakami niczym taka marionetka, postanowiłem w końcu chwycić za wodzę i powoli zawracać. Blanc i Shiloh z wielkim oporem zabierały łapki z miękkiej trawy o kolorze intensywnej zieleni. Wprawdzie to pokrywała ona większość parku. Reszta to specyficzne zbudowane chodniki oraz najzwyklejsze w świecie drzewa. Jak się tego spodziewałem: już przed wejściem do apartamentu zdążyłem usłyszeć niemiłe dźwięki przenikające przez drzwi. Na początku obawiałem się w ogóle postawić tam nogę, ale gdy w grę weszły słowa „jędza”, a do symfonii bitwy i zniszczeń dołączyły piski, postanowiłem wkroczyć. Obie zauważyły mnie dopiero wtedy, kiedy szczeniaki stały się głośniejsze niż jakikolwiek dźwięk tutaj. Lou w okamgnieniu odczepiła się od młodej. Natomiast Eliza spoglądała mnie swoimi maślanymi oczętami, z których za chwilę zaczęły wyciekać pojedyncze łzy.
   – Lee! – Zawyła żałośnie. – Ona się na mnie rzuciła!
   I takiego zachowania ze strony tej młodej się spodziewałem. Typowe, dziecięce, nic nowego: zwalanie winy na innych. A jestem ciekawy, kto tak naprawdę kogo sprowokował. Osobiście uważam, że po występkach Elizy bez problemu mógłbym stwierdzić, kto zaczął, ale nie jestem jakimś rodzicem, by w ogóle w takie sprawy się zagłębiać…
   – Tam są drzwi. – Moja mina w tamtym momencie nie wyrażała nic, zupełną obojętność. Najwyraźniej ująłem tym brązowowłosą, bo od razu schowała twarz w dłoniach, zgarbiła się i zaczęła swoje pomruki, które za kilka sekund przekształciły się w pojękiwania. Gdybym zamknął oczy to miałbym przed nimi pornosa… brr. Postanowiłem jednak w pewien cwany sposób wykorzystać chwilę jej nieuwagi, i to właśnie wtedy spojrzałem na Lou, puszczając jej porozumiewawcze oczko. Przekazywało ono prostą wiadomość: wyjdź razem z nią, a gdy zejdzie ci z zasięgu, zapukaj. Myślę, że taki wybór jednocześnie nie postawi mnie w złym świetle, bo co jak co – ale to wciąż była tylko bujająca w obłokach marzeń nastolatka. Wkurwiająca, ale jednak.
   Szczeniaki, jak się okazało, dawno znalazły swoje miejsce przy ciepłym grzejniku, a obie dziewczyny wydawały się przystać na mój rozkaz. Eliza wyszła bez słowa jak zbity pies, a Lou tuż za nią. Obie wyglądały na zmęczone po stoczonej batalii, i mówił mi o tym nie tylko stan ich włosów. Potem wystarczyło już tylko czekać na pukanie do drzwi. Akurat zdążyłem troszeczkę posprzątać oraz znaleźć różne rzeczy, które bardzo wyraźnie świadczyły o obecności kobiety w domu. Kiedy po paru momentach podszedłem do drzwi, by sprawdzić, czy coś się zmieniło, usłyszałem jedynie niewyraźną rozmowę. A już po chwili miałem zaszczyt ponownie widzieć Lou. Gdy przekroczyła próg mojego mieszkania, nie mogłem dłużej tłumić emocji związanych z tą całą bójką; zwyczajnie wybuchłem niepowstrzymanym śmiechem. Na początku widząc naburmuszone policzki dziewczyny i jej zdziwione, szkarłatne oczęta, starałem się nieco opanować, ale magicznie kilkoma szturchnięciami przekazałem jej odrobinę humoru, bo się uśmiechnęła (z trudem, ale to zrobiła). Umknął mi tylko jeden fakt… ubiór towarzyszki, który do najbardziej przykrytych nie należał. Wbrew pozorom nie narzekałem – wręcz przeciwnie – błysk przebiegający w moich oczach wyrażał teraz wszystkie nieprzyzwoite rzeczy, na które miałem ochotę. A byłem… uziemiony… bo Lou to jednak dla mnie ktoś ważniejszy i na myśleniu o niej w ten sposób się kończyło! Hmm, jedno ma coś do drugiego.
   – Cóż… ta cisza – zaczęła cicho, i wtedy oprzytomniałem. – Powinnam się przebrać.
   – Co? Nie, nie ma takiej potrzeby! – Uśmiechnąłem się perliście. Nim się zorientowałem, skąd pochodzi dziwny dźwięk, dostrzegłem Elizę przy drzwiach. Wskazywała na nas palcem i nie wyglądała na zadowoloną. A ja? Miałem wyśmienity humor.
   – Lee?! Dlaczego ona nosi twoją koszulkę! – Zawołała, stając przed nami w odległości jakieś pół metra. Wtedy postanowiłem zakończyć to raz na zawsze, nie miałem wielkiej ochoty się w to bawić. Dodatkowo nie przepadam za kłamcami.
   – Słuchaj, Elizo… – Uklęknąłem przed nią teatralnie, niczym taki ojciec, a gdy uświadomiłem sobie, że to wygląda tandetnie, odchrząknąłem i dźwignąłem się z powrotem na nogi. Ten mały zabieg musiał wyglądać co najmniej komicznie. – Jesteś za młoda, by o tym wiedzieć, ale…
   – Za młoda? Mam 15 lat! – Zawołała, a w jej głosie rozbrzmiała determinacja.
   – No dobra, mniejsza. Słuchaj… my z Lou… się kochamy – przyznałem, starając się, by mój złamany, aktorski głos przybrał naturalnej barwy. – Musisz się z tym pogodzić. Chyba wiesz, co robią ludzie, gdy się kochają… – Prawdopodobnie tą odpowiedzią chciałem albo ją wkurzyć, albo do reszty dobić. Cóż ze mnie za tyran.
   – Pieprzą się? – odparła, a ja poszerzyłem oczy ze zdziwienia. No takiej odpowiedzi się nie spodziewałem… no dobra, o to mi chodziło, ale nie sądziłem, że akurat to wybierze spośród takiej szerokiej puli przyzwoitych i mniej przyzwoitych odpowiedzi.
   – Tak, dokładnie o to mi chodziło. Niestety nie ma dla ciebie miejsca w tym związku – odparłem cicho, wzdychając głęboko. W tym momencie delikatnie objąłem Lou, by to choć trochę wyglądało wiarygodnie, a gdy młoda wydawała się przyjąć do siebie te słowa, zacząłem uświadamiać sobie, że ją złamałem. Nie miała więcej siły, by być upartą.
   – Ach, w holu stoi taki przystojniak. Chyba mój brat, idź zobacz. – Wykonałem prosty gest ręką w kierunku drzwi, a Eliza natychmiastowo przetarła łzy swoją drobną rączką i rzuciła się w bieg.
   Zostaliśmy sami, i dopiero wtedy mogłem odetchnąć. Wprawdzie cisza trwała dłuższy czas, ale to wyglądało tak, że Lou bawiła się ze szczeniakami, a ja postanowiłem obejrzeć telewizję. W końcu powietrze wypełnił mój głos:
   – Hm… może przejdziemy się na jakiś spacer czy coś?
   – W sumie czemu nie. – Wzruszyła ramionami, ukazując szereg białych zębów. – Tylko zajrzę do siebie i doprowadzę swój wygląd do jakiegoś dobrego stanu – zachichotała, i pozostało mi jedynie czekanie, które trwało w sumie… dość długo. Kobiety.
   W tym czasie zdążyłem zaopiekować się szczeniakami oraz zabezpieczyć dom w razie, gdyby im się nudziło. Zaczekałem na dziewczynę w holu budynku, w którym mieszkaliśmy, a kiedy spotkanie doszło do skutku, bez zbędnych ceregieli ruszyliśmy przed siebie. Było około dziewiętnastej; ciemno, drogę oświetlały nam neonowe szyldy, lampy i inne światła przebijające się przez uszczelnione okna wysokich wieżowców. Generalnie mimo granatowego nieba, na którym rozciągały się pasma miliona gwiazd, było dosyć widocznie. Z łatwością rozpoznałem wszystkie kontury słupów i sylwetek innych przechodniów, aż coś rzuciło mi się w oczy i sprawiło, że niemal bez żadnego zastanowienia rzuciłem się w bieg. Nie panowałem nad swoim ciałem. Czułem, jakby ono nie istniało. Natomiast mój umysł też wyłączył się całkowicie, odrzucając wszystkie zewnętrzne bodźce, i za cel obrał uratowanie jednej, małej i zagubionej dziewczynki, idącej prosto pod koła samochodu. Nie miałem czasu na to, by na nią patrzeć, dlatego to, jak wyglądała, było mi kompletnie obce. Podczas gdy moje nogi dalej biegły przed siebie, stawiając kolejne ciężkie kroki, czas się dla mnie zatrzymał. Miałem wrażenie, że wszystko przedłuża się o kilkadziesiąt minut, aż w końcu dopiąłem swego i udało mi się zepchnąć drobną sylwetkę z drogi, dzięki czemu wylądowała na trawie obok. Nie widziałem jej reakcji, a tak właściwie to nie czułem nic. To było dziwne, ale tylko przez chwilę. Nie minął kolejny moment, a coś zderzak z impetem walnął w mój bok. Potem zarejestrowałem już tylko duży, palący ból rozpościerający się po prawej stronie mojego ciała, który zdawał się przenosić na kończyny i inne nienaruszone dotąd części. Skrzywiłem się w grymasie bólu i otworzyłem usta, ale nie mogłem nic powiedzieć. Jakby coś wyjadało mi głos. Leżałem na asfalcie, z niebem nad sobą. I po chwili gwiazdy przysłoniła mi twarz dziewczyny, to była Lou. Krzyczała coś, ale jej słowa stanowiły tylko dziwne echo w moim skrajnie wymęczonym umyśle. Wszystkie dźwięki zlewały się ze sobą, tworząc niespójny i trzeszczący szum, który przyprawiał mnie o jeszcze większe bóle głowy. Szkarłatnooka rozglądała się na boki, krzyczała, kładła na moją zimną skórę swoje rozgrzane ręce. A ja? Starałem się zapamiętać wszystkie szczegóły jej twarzy, zanim zaniknę w niebycie… Miałem wrażenie, że powoli odchodzę, tak jak i mój obraz. I z kolejną falą bólu wszystko się rozpłynęło… straciłem świadomość.

(Lou?)

Od Sory - C.D Enzo

Zasnął. I to tak szybko, że nawet nie zdążyłam z powrotem wejść do kuchni by odłożyć mokrą ściereczkę. Okład trzeba było zmieniać co jakiś czas, ponieważ ciągle wzrastająca gorączka bardzo szybko ogrzewała szmatkę. Kładąc już trzeci z kolei okład na jego rozpalonym czole, najpierw przyłożyłam do niego dłoń by sprawdzić czy temperatura chociaż troszeczkę spadła. Miałam nadzieje, że taki stan rzeczy nie będzie utrzymywał się zbyt długo, bo jeśli tak to będą musieli go wziąć do szpitala. Usiadłam sobie grzecznie na fotelu znajdującym się tuż obok kanapy, na której leżał Enzo. Przez dłuższa chwile przyglądałam się śpiącej sylwetce chłopaka, aż w pewnym momencie z transu wybudził mnie zegarek migający na czerwona. Czyżby naukowcy znów nie dawali sobie rady z jakimś z ich kolejnych projektów? Ten kolor mógł oznaczać tylko tyle, ze znów potrzebują pomocy kogoś na całkiem innym poziomie niż oni sami, głównie mówiąc tutaj o mocy magicznej. Aż dziwił mnie fakt, że jeszcze żaden z naukowców nie zdecydował się na bycie Deltą. Przecież wszczepienie takiej Arcany oprócz tego, że jest cholernie bolesne – nie jest trudne. Być może było to spowodowane ich słabymi organizmami, które jak widać nadawały się tylko do tego by konstruować, próbować, a potem zjebać to w najmniej oczekiwanym momencie. ^^
Wracając do obecnej sytuacji: postanowiłam jak najszybciej ruszyć się z miejsca i skierować do głównego biura, z którego to nawoływali mnie naukowcy. Zanim jednak wyszłam, ostatni raz zerknęłam w kierunku chłopaka. Mam tylko nadzieje, że bez mojej opieki nie zrobi sobie krzywdy, nie spadnie z kanapy i nie połamie sobie czegoś. Mój wzrok jak zwykle nie mówił zbyt wiele, tak obojętny i zimny, że przerażał nawet małe dzieci, które przez to nie chciały się do mnie zbliżyć. Okropne, chociaż.. co mnie to obchodzi.
Kiedy tylko przekroczyłam próg apartamentu i zamknęłam za sobą drzwi, skręciłam w prawo by wyjść z budynku mieszkalnego. Tuż za zakrętem dostałam ostrego strzała w bark, w takie miejsce by od razu mnie to sparaliżowało i wyłożyło na łopatki. Osoba, która to planowała na pewno była sprytniejsza ode mnie i silniejsza, bo jeszcze nie widziałam Arcany Naturalnej, która byłaby na tyle szalona by zaatakować Sigme z zaskoczenia. Upadłam na kolana łapiąc się za bolące miejsce, nie odwracałam się, a jedyny dźwięk jaki wydałam z siebie to ciche syknięcie. Niestety poczułam to bardziej niż wszystkie ostatnio zadane mi ciosy. Ten ktoś musi być naprawdę sinym przeciwnikiem…
-Carter? - usłyszałam cichy, aksamitny, kobiecy głos. Był taki… „bez żadnej skazy”, że od razu rozpoznałam te sztuczne receptory imitujące głos. To nie jest możliwe by kobieta miała tak piękny i delikatny głos, a na pewno ja jeszcze tutaj takiej nie widziałam, która w szczególności zwróciłaby na siebie moją uwagę. Omicron, jestem pewna, w dodatku nie byle jaki, ale jeden z Elity. - Nie potrzebnie robisz sobie pod górkę, Naukowcy nie lubią kiedy się im przeszkadza. - kontynuowała, z czego ja od razu wywnioskowałam, że chodzi o ten cholerny kluczyk, który śmiałam zaje… ukraść tamtemu pantoflarzowi. Nie czekając dłużej, w okamgnieniu podniosłam się i z obrotu zamachnęłam noga, którą ta bardzo szybko powstrzymała przed ostatecznym ciosem. Zwinna, ale to w końcu robot więc czego się tutaj innego spodziewać. Korzystając z tego, że nie atakuje: odskoczyłam do tyłu jakoś na dwa metry by zejść z zasięgu jej dłoni. Nie powiem, że łatwo było mi ustać, bo jej pierwszy zadany cios mnie skutecznie otumanił. Nie mogłam skupić swojego wzroku na jednym punkcie ani wyrównać zmęczonego oddechu.
-Nie sądziłam, ze posunie się do tego by wykorzystać do takiej błahostki… Omicrona? To doprawdy bardzo śmieszne.. - parsknęłam cicho śmiechem zniżając swoją głowę i przyglądając się jej. Dokładnie w momencie kiedy ruszyła na mnie, ja unikałam każdego pojedynczego ataku. Nie byłam w stanie jej skrzywdzić, niestety nasze umiejętności jak i witalność bardzo się od siebie różniły. Dziwił mnie tylko fakt, dlaczego… - ….nie używasz Arcany? - zapytałam cicho jakby sama siebie, jednak mogłam się domyślić, że Rena (bo tak się nazywała) doskonale to usłyszy. - Nie pozwolił ci mnie skrzywdzić…. - rozgryzłam ją, co można było stwierdzić po jej skwaszonej minie.  Westchnęłam cicho i z zamiarem odejścia ruszyłam do przodu, żeby ją wyminąć. Nie pozwoliła mi i w chwili gdy byłam już jakiś odcinek za nią: zaatakowała przygwożdżając mnie do ściany z taką siłą, że aż zakrztusiłam się własną śliną.
-Nie lekceważ mnie Sigmo. - warknęła dosyć wyraźnie po czym bardzo szybko puściła mnie i odeszła w swoim kierunku. Ja natomiast zsunęłam się po ścianie wytwarzając przy tym charakterystyczny dźwięk szurania. O co jej mogło chodzić…? Nic mi nie powiedziała, nic nie zabrała, nie postawiła żadnego warunku… Dziwne. W sumie to nie ważne, wolałabym nie mieć styczności z tymi Arcanami, to chyba jedyne takie, których wszyscy - łącznie z Sigmami i Deltami – się bali.
[…]
Jak najszybciej (w miarę możliwości) pozbierałam się z ziemi i wróciłam do swojego mieszkanka. Zrzuciłam z siebie ubrania, by powolutku zatopić się w gorącej wodzie wcześniej nalanej do wanny.  Piana okalała prawie całe moje rozpalone ciało, a opary jakie znajdowały się w tym momencie w pomieszczeniu sprawiały wrażenie zamglonej łąki o poranku. Mój bark od tamtego czasu stał się nieco siny prawie na całej powierzchni. Ehh nie jest dobrze, bo teraz będę musiała zakrywać całą górną część ciała. Rozmyślając właśnie w ten sposób uniosłam do góry prawą rękę i „podniosłam” nieco piany. Zdmuchnęłam ją w tym samym momencie kiedy ktoś najzwyczajniej wszedł sobie do mojego apartamentu. Czyżby gwałciciel? Heh, akurat na mnie nie zrobiłby zbyt wielkiego wrażenia, dlatego tez nie zamierzałam się przejmować i spokojnie oparłam się o krawędź wanny.
-Sora…? - w końcu męski głos dobiegając z pokoju sprawił, ze nieco oprzytomniałam, rozchyliłam wcześniej przymknięte powieki i kątem spojrzałam w stronę lekko uchylonych drzwi.
-To nie chlew. Następnym razem chociaż zapytaj czy możesz wejść. - prychnęłam lekko zirytowana. Nie doczekałam się odpowiedzi jednak dokładnie słyszałam kroki chłopaka. Szedł w stronę uchylonych drzwi łazienki, a kiedy już miał wejść: chyba się zawahał i zatrzymał przed nimi.
-Jesteś ciekawy jak wyglądam nago? - zapytałam cicho mieszając palcami wodę. Dla mnie to nie było nic nadzwyczajnego, nie wstydziłam się, bo nie miałam czego. Całkiem inaczej działa „mój system zawstydzania”.
-Nie. - odpowiedział w końcu po dłuższym namyśle, ale pewnego rodzaju „pretensje” jakie usłyszałam w jego głosie…. Mówiły mi wszystko.
-Nie jesteś? Hmm.. - bardziej westchnęłam sama do siebie opierając rączkę na oparciu. - Kiedy tylko powiem coś co nie jest po twojej myśli, bądź wyprzedzę twoje i tak dosyć spowolnione myślenie...denerwujesz się. Nie pokazujesz tego po sobie, ale nie podoba ci się, że wiem więcej niż ty chciałbyś, abym wiedziała… - mówiąc to uniosłam delikatnie kącik ust, bo nie ważne co by teraz powiedział pewnie nie wzięłabym tego na poważnie.

( Enzo ? :v )

Od Lou - C.D Lee

 Zaśnięcie na kanapie nie przypadło mi do gustu. To nie była moja kanapa. Tak, nagle sobie uświadomiłam, że istnieje duże prawdopodobieństwo, iż wcale nie znajduję się we własnym mieszkaniu. Na mojej sofie spało się dużo wygodniej.  Otworzyłam oczy, lecz dookoła było cholernie ciemno. Gdziekolwiek się znajdowałam wszyscy już spali. Zerwałam się do pionu i usiadłam na brzegu sofy. W głowie nadal mi szumiało , a świat nie do końca chciał ustać w jednym miejscu. Miałam na sobie sukienkę. Cholera, jak ja nienawidzę spać w ciuchach. Zdjęłam majtki i rzuciłam je gdzieś w ciemność. Wstałam i chwiejnym krokiem ruszyłam w stronę kuchni, po drodze zawadzając o jakieś rzeczy. W pewnym momencie się zachwiałam i złapałam szafki, która lekko się przechyliła i coś z łoskotem spadło na ziemię.
-Upsik… - Zachichotałam po cichu do siebie. – Przepraszam książeczki.
Nagle stwierdziłam, że sukienka mnie dusi. Po paru niezgrabnych próbach zdjęcia ubrania z siebie, zaplątałam się całkowicie w materiał. Zmęczona tą batalią i bardzo wkurzona, chwyciłam tkaninę w dwie ręce i jednym gwałtownym ruchem rozdarłam na dwoje i dawna sukienka opadła swobodnie na ziemię. Wkurzona na głupią sukienkę wzięłam ją i rzuciłam przed siebie. Trafiła chyba na jakąś sporych rozmiarów roślinę w doniczce. Może lepiej będzie się spełniała w roli łańcucha na choinkę niż jako moje odzienie. Zostałam w szpilkach i staniku. I w takim stroju trafiłam do kuchni. Chciało mi się strasznie pić. Znalazłam jakąś szklankę, ale wyślizgnęła mi się z rąk i trochę się stłukła.
-Auć, to musiało zaboleć… - Mruknęłam pod nosem i zajrzałam do lodówki, gdzie znalazłam zimną puszkę coli. No nareszcie coś co się nie potłucze. Otworzyłam i spieniona ciecz wylądowała na moim biuście.
-Kurwa, i co teraz? – Spojrzałam na zachlapany stanik, a potem na lodówkę. Rozpięłam zapięcie i wrzuciłam na jedną z półek w lodówce. – No tutaj powinno wyschnąć.
Resztę pozostałej coli  wypiłam za jednym łykiem. Ale ulga. Jednak przez to picie, poczułam nagłą potrzebę skorzystania z łazienki. Wyruszyłam na poszukiwania tego jakże ważnego pomieszczenia. Parę razy obiłam się o coś i chyba po drodze stłukłam coś. Wreszcie dostrzegłam światełko w tunelu. Znaczy białe drzwi z charakterystycznymi otworami na dole. To jednoznacznie dawało do zrozumienia, że odnalazłam łazienkę. Chcąc zapalić światło, zahaczyłam ręką o obraz, który wisiał kilka centymetrów od włącznika. Jak można było się domyślić, obraz spadł. Niech sobie leży, było nie wieszać tak blisko łazienki! Weszłam załatwiłam co musiałam, umyłam ręce i zdjęłam buty. Zaczęły mnie trochę uwierać, więc za karę wylądowały w kabinie prysznicowej.
-Niegrzeczne buciki! – Pomachałam im palcem i wyszłam z łazienki. Po omacku trafiłam do jakiegoś pokoju, gdzie moim oczom ukazało się łóżko z prawdziwego zdarzenia. A w łóżku spał jeszcze jakiś facet! Rzuciłam się na miękki materac i odpłynęłam z powrotem w śnie.
(…)– Lou? Masz piękne kształty, ale… – Do moich uszu doleciał znajomy głos. Uniosłam ociężałe powieki. Przede mną leżał, a w sumie prawie siedział Lee. Miał nagi tors i machał mi rękoma prawie przed nosem. Zerknęłam na siebie. Byłam całkiem naga. O matko!
-Czy między nami do czegoś doszło? – Zmarszczyłam brwi, głowa mi pękała, a mój głos był zachrypnięty.
-Raczej nie… - Odparł niepewnie Lee, patrząc na mnie podejrzliwie. Zwlekłam się z łóżka. Wszystko mnie bolało a w głowie coś świdrowało tak, że oprócz bólu czułam dziwne zawroty. Na komodzie leżała czarna koszulka. Niepewnie stawiając kroki  podeszłam do mebla i wzięłam ją.
-Mogę? – Zerknęłam w stronę czarnowłosego, który nadal był lekko wstrząśnięty tym co się działo. Tylko jak ja wylądowałam naga w jego łóżku?
-Jasne. – Pokiwał głową i również wstał z łóżka. Założyłam sprawnie dużo za dużą koszulkę na siebie i wyruszyłam na poszukiwanie swoich rzeczy. Kiedy wyszłam z sypialni i zagłębiałam się w resztę mieszkania, dostrzegłam  dość spory bałagan. Ciekawe co tu się wydarzyło?
-Lee, chyba musisz trochę tu posprzątać. – Zwróciłam się do czarnowłosego, który stanął obok mnie i badał wzrokiem rozmiary zniszczenia. Nie odezwał się tylko zaczął to wszystko ogarniać. Podniósł strzępy mojej sukienki. Przyjrzał się temu uważnie, a następnie mi. Wtedy sobie przypomniałam co wyprawiałam w nocy. Załamana usiadłam na sofie, obok której na stoliku do kawy leżały moje stringi. Ten widok dobił mnie jeszcze bardziej. Przypomniałam sobie także wydarzenia u Enzo i to, jak kazał mi się wynosić. A także moment, w którym pomyliłam mieszkanie Lee ze swoim i zlana w trupa wparowałam do niego. Podparłam głowę na dłoniach, a łokcie na udach. W takiej pozycji zastał mnie Lee. Miał ze sobą szklankę wody i jakąś tabletkę.
-Połknij to, powinno pomóc na kaca. – Zerknął na moje stringi. – Cóż… To chyba twoje, prawda?
-Tak. – Zgarnęłam majtki i położyłam obok siebie. – A masz coś na kaca moralnego?
-Aktualnie chyba nie posiadam. – Uśmiechnął się leciutko.
-Przepraszam cię Lee. Miałeś rację co do Enzo, a ja jeszcze… Jestem żałosna. – Załamałam się całkowicie.  Zapadła cisza. No jasne, przecież na takie beznadziejne wyżalanie się to nawet nie  ma sensu reagować. Jednak po chwili milczenia, chłopak przyciągnął mnie do siebie i przytulił. Ten gest mnie zaskoczył, jednocześnie dając mi poczucie wsparcia ze strony Lee. Co ciekawe sama wtuliłam się w niego mocniej i przymknęłam oczka.
-Dziękuję. – Szepnęłam.  Po dłużej trwającej chwili naszego uścisku, usłyszeliśmy popiskiwanie piesków.
-Chyba trzeba z nimi wyjść. – Odparł cicho.
-Jeśli nie chcesz mieć więcej sprzątania, to radzę z nimi iść. – Uśmiechnęłam się pod nosem. Chłopak ostrożnie wypuścił mnie z ramion i poszedł się ubrać, by wyjść z naszymi szczeniakami.
-Z chęcią bym poszła z wami, ale… - Spojrzałam na swoje ubranie, składające się nadal jedynie z koszulki Lee. – Moja sukienka jest w strzępach.
-Nie wiem, co ty robiłaś w nocy, ale trochę żałuję, że tego nie widziałem. – Wyszczerzył zęby  w uśmiechu. Wziął smycze i wyszedł na zewnątrz. Poszłam do łazienki, by doprowadzić się do w miarę normalnego stanu. Uczesałam się, umyłam twarz, przepłukałam usta… Chciałam wziąć prysznic, ale w kabinie znalazłam swoje szpilki. Cholera! Co ja robię ze swoim życiem? Przecież wystarczyłoby odrobinę wilgoci i moje piękne zamszowe szpilki szlag by trafił. Jaka ja nierozsądna. Moje wewnętrzne refleksje zostały przerwane przez odgłos otwieranych drzwi wejściowych. Wychyliłam się z łazienki i zobaczyłam znowu ją! Elizę.
- Co ty tutaj robisz do cholery o tej porze? – Podniosłam głos, jednak natychmiast tego pożałowałam, bo moją głowę przeszył ostry ból.
-Raczej co ty tutaj robisz? I w dodatku w koszulce Lee?! – Jej głosik stał się piskliwy. Chyba ją zazdrość zżerała.
-Nie twój interes mała gówniaro. – Prychnęłam.
-Tak.. Pewnie się schlałaś i pogubiłaś wszystkie ciuchy… Idiotka. – Spojrzała na mnie z pogardą i ruszyła do lodówki. -Zrobię śniadanko mojemu kochanemu Lee.
To dziecko mnie strasznie wkurzało. Rządziła się w cudzym domu, jak u siebie. I jeszcze gadała, jakby nie miałam piątej klepki.
-A wiesz co twój „kochany” jada na śniadanie? – Zapytałam się sarkastycznie.
-Niee, ale zaraz zobaczę co ma w lodówce. – Otworzyła drzwi lodówki i wyjęła z niego mój stanik. – Po rozmiarze chyba mogę stwierdzić, że twój. Taki baleron, jak ty ma odpowiedni balast. Dziwię się, że taki kawałek materiału i koronki utrzymuje tyle tłuszczu.
-Ty mała jędzo! – Ruszyłam w jej kierunku. Tamta rzuciła się na mnie z pazurami. Zaczęłyśmy się szarpać za włosy i dziko piszczeć. Eliza pojechała długim paznokciem po moim policzku, co odrobinę zabolało. Ja natomiast pociągnęłam ją trochę mocniej za włosy, tak że w mojej garści pozostało sporo kasztanowych kosmyków. Nagle w progu kuchni stanął Lee, a u jego nóg kręciły się szczeniaki, które zaczęły piskliwie poszczekiwać. Odczepiłam się od młodej, która trzymała w ręku mój stanik. Eliza spoglądała na swego idola oczami okrągłymi jak spodki. Zaczęła ronić pojedyncze łzy.
-Lee! – Zawyła żałośnie. – Ona się na mnie rzuciła!
Świetne zagranie ze strony tej diablicy w ciele nastolatki. Najlepiej wszystko zwalić na nieokrzesaną Lou.
[Lee?]