środa, 28 września 2016

[Team 4] Od Sory - C.D Andree

Cholerna Theta, która jest tak bezużyteczna a jednocześnie na tyle przydatna by zniszczyć Sigme jednym ciosem, mimo faktu, ze jesteśmy na tej samej randze. Nie mogę powiedzieć, że kompletnie mnie to nie ruszało, nawet jeśli mina na mojej twarzy nie wyrażała kompletnie żadnych innych emocji. Ten strzał to był totalny przypadek, i gdyby nie to, to pewnie Andree pożegnałby się z przednimi zębami i kilka innymi kośćmi. Nie jest taki silny kiedy w pobliżu nie ma jego bliźniaka, to głównie tamten robi za Arcane atakująca, a on jest dodatkiem. Nie ma sensu się tym teraz przejmować. Moje ciało w momencie strzału przeszył taki niewyobrażalny ból, że nawet na chwilkę straciłam jakikolwiek kontakt z rzeczywistością. Wszystkie moje kończyny stały się bezwładne, przez co bardzo szybko wydarzyło się coś zupełnie nieoczekiwanego. Razem ze swoim rywalem sturlaliśmy się do …. wody? No gorzej chyba skończyć nie mogłam zważywszy na mój paniczny strach. Jakoś niespecjalnie kogokolwiek obchodziło to, że nie umiem pływać, czy nawet wstrzymywanie powietrza jest dla mnie czarną magią. Niebieskie oczy zlewały się z kolorem cieczy, a rozmazany obraz wprowadzał mnie w jeszcze większa panikę. Gdyby nie moje kochane zwierzątko to teraz wąchałabym już kwiatki od spodu, bo nawet ta chora Theta, która podobno jest naszym „obrońcą” nie zaangażowała się w to by mnie wyciągnąć. Wynurzając się ponad półprzeźroczystą taflę, zachłysnęłam się, a następnie łapczywie złapałam więcej powietrza niż normalnie przy wdechu. Wisiałam na plecach mojego towarzysza mając oczy utkwione gdzieś w dal. Starałam się zogniskować obraz, cicho~
-Chcesz nas zabić sukinsynu!? - wykrzyczał zasapany Satoru w stronę tego paniczyka. Ledwo widziałam jego sylwetkę nie wspominając o twarzy czy choćby minie. Dłuższa chwilę zajęło mi ogarnięcie całej sytuacji, a wyglądała ona mniej więcej tak: Satoru stał po pas w wodzie i przy okazji trzymając mnie na swoich plecach prawie nieprzytomną. Na przeciwko nas stał o wiele niższy chłopczyk w schludnym cylindrze, a tuż obok niego na brzegu… Enzo? Wpatrywał się w nas  ze spokojem, a jednocześnie z pewną obawą? Oho nie uwierzę w to, że się o mnie martwi, już szybciej jestem skora uwierzyć, że wygadał się co do tej wody i to wcale nie był przypadek. Chwilę potem zorientowałam się również, że na nadgarstku moim jak i mojego wybawcy, znajdują się teraz metalowe kajdany nie do końca zmaterializowane. Oho… jeżeli nie są zmaterializowane to znaczy, ze zaklęcie nie jest dopełnione, co sprawia, że choćby najmniejszy brak uwagi ze strony naszego napastnika spowoduje unieważnienie zaklęcia. Niewidocznym gestem dla całej reszty zgromadzonych nakreśliłam kilka znaków, czego wynikiem było pnącze wijące się od podłoża zbiornika wodnego, aż po stopy Andree. Zwinnie oplotły jego kostki, a w ostatnim momencie konkretnie pociągnęły go w dół. Było to dosyć ryzykowane, bo przecież moja teoria mogła być trafna, albo też nie, jednak w tym przypadku moja inteligencja mnie nie zawiodła, a nie do końca zmaterializowane kajdany zniknęły wraz z ze swoim panem pod przeźroczystą taflą. Mój zwierzaczek wygramolił się na brzeg kurczowo trzymając mnie za uda, w ten sposób bym czasem nie zsunęła się z jego pleców. Przystanął, gdy na naszej drodze napotkał kolejnego już przeciwnika…
-"No dawaj! Czy twój pizduś bicz jest w stanie sprawić, że jęknę? - nadstawił się niczym alternatywna modelka i tym samym odsłonił mnie nieco bardziej przez co Enzo zmrużył troszkę oczy a na jego twarzy wystąpił jakiś bliżej nieokreślony mi grymas. Zrobił to specjalnie..?
-Używasz swojej rannej Pani Kapitan jako żywej tarczy? No brawo… - prychnął wyrażenie zirytowany obecną sytuacją i chyba nie zamierzał teraz skupiać się na tym, ze jesteśmy w przeciwnych drużynach. Satoru nie powiedział nic więcej, ale jego złośliwy śmiech wyrażał teraz wszystko co miał do przekazania wodnemu chłopaczkowi. Ominął go zgrabnie nadal trzymając mnie na swoich plecach.
-Później skończę cie dymać.. - puścił mu oczko w momencie gdy tamten rzucił się by ratować swojego Kapitana. Oho w sumie to on już tak trochę długo tam jest to może się źle skończyć. Obejrzałam się dosłownie na sekundę, by zauważyć jak malutki hrabia krztusi się ogromnymi ilościami wody. Chyba nie zdawał sobie sprawy jaki ten świat jest okrutny i taką samą świnia będzie dla niego każdy komu podupadł. Sory krasnoludku, ale zadarłeś z niewłaściwą osobą.
[…]
Satoru odbiegł kawałek dalej od obecnego miejsca walki. Chyba chciał nam dać czas na zregenerowanie sił, tylko… gdzie jest Lou? A zresztą co ja się martwię, ona powinna sama sobie doskonale dawać radę, a jeśli nie posiada wystarczających umiejętności to jej problem. Przystanęliśmy w miejscu gdzie zawalił się budynek. Jego gruzy były tak bardzo porozrzucane, że wyglądało to mniej więcej jak pole do grania w paintball'a, gdzie za każdym większym kamieniem można się skryć i oddać strzał. Chłopak posadził mnie na ziemi i oparł o jedną z większych, mniej zawalonych ścian, gdzie niby „miałam być bezpieczna”. Podniosłam wzrok na jego dzikie oczy, by wymienić się jakimiś chociażby najmniej istotnymi informacjami.
-Ej ten pizduś się chyba w tobie zabujał, Pani Kapitan. - wskazał kciukiem za siebie tak jakby chciał wskazać miejsce gdzie wcześniej znajdował się Enzo. Heh w sumie to mnie samą zainteresowało to nietypowe zachowanie wodnego chłopaczka, który jak gdyby bał się zaatakować mojego zwierzaczka tylko ze względu na mnie. Czyżby nie chciał mnie skrzywdzić?
-Nie sądzę, ma pewnie w tym jakieś własne korzy… - chciałam dokończyć, jednak w tym samym czasie przerwał mi przeszywający ból oraz krew sącząca się z mojego ramienia. A no tak, zapomniałam o tym, że przecież w końcu zostałam postrzelona. Ponownie spojrzałam na swojego towarzysza wymownie po czym dodałam – Dalej idziecie sami, odciągnijcie ich, nawet jeśli się zregeneruje to chwilę to potrwa..
-Hai Hai, Mistrzu~ - parsknął śmiechem po czym prawie natychmiastowo wybiegł z ruin. Mój spokój nie trwał długo, aczkolwiek nie zwlekałam i jak najszybciej przystąpiłam do regenerowania swojej rany za pomocą Saisei. Nie sądziłam, że ktoś z tamtej drużyny będzie na tyle domyślny by zajrzeć w te ruiny, a jednak… się pomyliłam. Zimne tęczówki utkwione na twarzy zdziwionego chłopaka nie wyrażały nic więcej niż tylko samą obojętność. W sumie mogę się bronić, ale nie ma sensu, nie jestem nawet w stanie ruszyć ręką.
-Najpierw zrobił sobie z ciebie tarczę, a potem cie zostawił? - podrapał się po karku, chwilowo błądząc wzrokiem wszędzie, oby tylko nie skupiać go na mnie. - Poradzisz… sobie? - jakby nie pewny swych słów zbliżył się do mnie i ukucnął naprzeciwko. Nie odpowiedziałam tylko bacznie obserwowałam jego każdy ruch, by w razie czego móc się chociaż częściowo obronić.
-Nie powinieneś ze mną rozmawiać. To jest Bitwa, a nie spotkanie towarzyskie… - mruknęłam odwracając wzrok i ściskając dłoń na nadal sączącej się ranie.
-Co z tego… - mruknął cicho wyciągając w moim kierunku dłoń. Zbliżał ją bardzo powoli i ostrożnie, a jednak przed samym zetknięciem palców z moja nieskazitelną twarzą – zawahał się i zabrał dłoń. Zdenerwował mnie, dlaczego pokazuje to jaki jest słaby? Skrzywiłam się, a moje oczy zmrużyły się pokazując tym samym lekką irytację. Złapałam za jego nadgarstek zdrową ręką i jednym sprawnym pociągnięciem zamieniłam nas miejscami. Heh… nie ważne, ze prawie przywalił czołem w kamienie. No w każdym razie to teraz ja stałam (chwiałam się, ale stałam), a on siedział na ziemi. Zmieniłam swoją dłoń w diament i przyłożyłam mu pod gardło. Oh tak się nie traktuje swoich wybawców~
-Nie pokazuj swoich słabości, bo twój wróg to wykorzysta i poniesiesz klęskę już na samym starcie. - wymamrotałam przez białą grzywkę opadającą mi na twarz.
-A jeśli… ty jesteś moją słabością? - szepnął podnosząc główkę i spoglądając na mnie z takim przejęciem, że praktycznie przewiercał mnie wzrokiem. Pierwszy raz w życiu poczułam przeszywające ciepło, które rozchodziło się po całym moim ciele. Oczy otworzyłam szerzej, a czarne źrenice zmniejszyły się ukazując tym samym moje ogromne zdziwienie. Prychnęłam głośno, bo na nic innego nie miałam już odwagi. To mnie..onieśmieliło? Odwróciłam głowę i czym prędzej się stamtąd zabrałam nie odpowiadając na to nic więcej. Musiałam jak najszybciej znaleźć miejsce, w którym na pewno nikt mnie już nie znajdzie. Duża wytrzymałość nawet teraz nie ratowała mnie z sytuacji, gdyż krwawiąca rana skutecznie osłabiała mój organizm. Przystanęłam dopiero kiedy znalazłam się w jakimś bardziej zamkniętym pomieszczeniu, które dodatkowo przysłonięte było krzakami. Usiadłam sobie grzecznie na ziemi znów przystępując do leczenia swojej rany. Dotknęłam bladymi palcami swoich rozpalonych policzków, które teraz najchętniej schowałabym w poduszce… co to za dziwne uczucie?

( Enzo i reszta? Sorki, ze tak długo, ale usprawiedliwię się natłokiem nauki~)