środa, 24 sierpnia 2016

Od Lee - C.D Lou

 Kiedy tylko nawilżone maścią palce zetknęły się z moją obolałą skórą na plecach, zamknąłem oczy i prawdopodobnie, gdyby nie nagłe zaśnięcie mojej „masażystki”, nie zareagowałbym, a może nawet zasnął od tych mozolnych, powtarzających się ruchów i nieustającej ciszy. O jej upadku poinformował mnie krótki dźwięk ciała upadającego na chłodnawe panele. Lekko zdziwiony, od razu zerwałem się z miejsca i w jednym momencie zapomniałem o bólu, gdy tylko spojrzałem na śpiące oblicze dziewczyny. Ukucnąwszy przed nią, wsunąłem jedną rękę pod jej uda, a drugą ułożyłem gdzieś w okolicach pleców. Tak, to były plecy, bo wyraźnie czułem pasek od stanika, ale mniejsza o to. Ostatnie, co zrobiłem, to zebrałem w sobie siłę i razem z dziewczyną dźwignąłem się na nogi z lekkim stęknięciem. Cóż, szczerze to wydawało mi się, że będzie cięższa, biorąc pod uwagę rozmiar jej ładnych, kobiecych atutów, ale jednak troszeczkę się myliłem. Dziewczyna była leciutka, dlatego bez większych problemów udało mi się przenieść ją na łóżko.
 (...) Sam nie wiedziałem, kiedy udało mi się zasnąć, ale obudziłem się oparty o łóżko, na którym smacznie spała Lou. Mimo że jakimś wybitnym kucharzem nie jestem, postanowiłem miło zaskoczyć mojego gościa i przygotować na śniadanie kilka porcji naleśników. Akurat w lodówce miałem potrzebne składniki, więc nic mnie przed tym nie powstrzymywało. No może godzina, która pory na śniadanie najwyraźniej nie wskazywała. Szczeniaki też leżakowały, ale niestety dla nich nie miałem specjalnych posiłków. Hmm, może dzisiaj przejdziemy się Lou po mieście i nieco uszczęśliwimy te nasze pociechy? Gdy przygotowałem sobie wszystkie produkty, powoli zaczynałem robić swoje. Rozbiłem parę jajek, dodałem mleko, parę pozostałych składników, aż w końcu to, co znajdowało się w przezroczystym naczyniu zaczęło przypominać ciasto na naleśniki. Rozgrzawszy patelnie, wlałem zawartość, na jaką powierzchnia mi pozwała i pomyślałem, że skoro mam trochę czasu to zajrzę do mojego gościa. W sumie wracając wspomnieniami do wczorajszego dnia: plecy nie bolały mnie już aż tak bardzo. Może jedynie w pojedynczych miejscach, gdzie maść nie zdołała dotrzeć, ale podsumowując: nie było tak tragicznie.
 Zaglądając do pokoju, zobaczyłem siedzącą na skraju łóżka dziewczynę. Wyglądała na dość zmęczoną. Wspominała coś o tym, że szczeniaki źle znoszą samotność – czyżby tym wczoraj aż tak się zmęczyła, że zasnęła masując moje plecy? No nieźle.
 – Wstawaj, księżniczko. Albo nie śpij na siedząco. – Podszedłem bliżej dużych, nowoczesnych okien, by odsunąć z nich zasłony, które blokowały górujące na zewnątrz słońce. Gdy tylko jego promienie oświetliły duże, szkarłatne oczy dziewczyny, ta szybko odwróciła się i ponownie nakryła grubą warstwą koca. A ja? Uśmiechnąłem się i jednocześnie mogłem nazwać szczęściarzem, że nie jestem zaspany jak ona.
 – Nie zmuszaj mnie, bym użył bardziej drastycznych środków. – W tym momencie zawahałem się, zanim chwyciłem za skrawek koca i ściągnąłem go jednym, zwinnym ruchem. Co jeśli... znowu jest naga? Kto wie, co się działo w nocy! Ona ma dziwne zwyczaje. Znaczy wiedziałem tylko o jednym, że nie lubi spać w ubraniach. Raz się żyje – i właśnie wtedy pociągnąłem za koc, przyciągając go do siebie. Na moje szczęście dziewczyna była w tych samych ubraniach, co wczoraj. Miała naprawdę twardy sen, ale wydawała się z niego wybudzać. Powoli, ale wybudzać.
 – Jeszcze pięć minut... – szepnęła głosem stłumionym przez poduszkę.
 – Śniadanie na stole. – Tymże akcentem, z fartuszkiem na biodrach wróciłem do kuchni, gdzie powinienem się znaleźć dużo wcześniej. W ostatniej chwili udało mi się wyciągnąć mocno przypieczonego naleśnika. Skoro mi się nie udał to pomyślałem, że będzie należeć do mnie. Drugi wyszedł już lepiej, ponieważ pilnując go, byłem cały czas w obszarze kuchni. I tak oto powstał cały talerz przyozdobiony różnymi syropami, bitą śmietaną i owocami, na które – mam nadzieję – że Lou nie ma żadnej alergii. Ostatnie nawoływanie dziewczyny okazało się najskuteczniejsze, ponieważ pojawiła się przy stole parę minut później. Podczas gdy gość zabierał się za kolejne porcje, ja sprzątałem syf jaki wcześniej pozostawiłem. Co jak co, ale ja nie byłbym sobą, gdybym nie zwrócił uwagi na ten bałagan.
 – Wyglądasz jakbyś wczoraj popiła. Coś mnie ominęło? – Zmywając ostatnie naczynia, wypuściłem z siebie krótki śmiech.
 – Alkohol? Nigdy w życiu! Co najwyżej mogłam się nawdychać płynu do mycia podłóg. – I wrócił ten sam humor dziewczyny, który lubiłem. Co prawda dziwiło mnie lekko to, że tak bardzo stroniła od alkoholu. I to nie pierwszy raz przyłapuje się na tym stwierdzeniu. Mogłem zacząć się martwić, ale po prostu pomyślałem, że nie każdy lubi alkohol i – na przykład – jego skutki uboczne.
(...) Nie wiem jak to się działo, ale z Lou spędziłem już bez przerwy jakieś dwa dni. Po wspólnym zjedzeniu całej porcji naleśników, nasze brzuchy prawdopodobnie były już pełne. Dziewczyna musiała na chwilę wyjść, bo stwierdziła, że musi się trochę ogarnąć, kobiety... A ja po prostu zgodnie z umówionym planem, który wcześniej obmyśliliśmy, zaczekałem ze szczeniakami przed budynkiem, w jakim mieszkaliśmy. Jak się tego spodziewałem, Lou przyszła już w pełni ogarnięta, w nowych ubraniach i w ogóle. Z uśmiechem na ustach przekazałem jej białą sunię, którą od razu utuliła w okolicach swoich piersi. Zazdrościłem szczeniakowi... 
 Z zamyśleń wyrwał mnie aksamitny głos dziewczyny.
 – Hej, spójrz. – Lou szarpnęła mnie za koszulkę, bym zwrócił uwagę na jej znalezisko. Gdy tylko przekręciłem głowę, starając się dostrzec to, co ona, dostrzegłem plakat, na którym spoczywał wizerunek dwóch szczeniąt. Jeden biały, a drugi czarny. Oba znajdowały się na szarym, brudnym kocu na tle powycieranego, niechlujnego pudełka. Nie musiałem długo przyjmować do wiadomości to, że zwierzęta spoczywające na obrazku to te, które teraz trzymamy na rękach. I szukał ich właściciel... Mimo mojego zdenerwowania, całą sytuację skomentowałem pytaniem:
 – Więc kto głupi wystawia szczeniaki na ulice, by potem zacząć ich szukać?
 – Nie wiem, ale... – Lou przytuliła z troską swojego szczeniaka. – Nie chcę ich oddawać...
 – Ja też nie chcę. – Westchnąwszy, w jednej chwili pomyślałem, że przytulenie dziewczyny nie będzie najgorszym pomysłem na okazanie wsparcia. Jesteśmy w tym razem, nie? Też nie zamierzam oddać tych szczeniaków, bo czułem z nimi pewną więź... a ponadto, kochałem pieski. Właściciel w ogóle mnie nie przekonywał, biorąc pod uwagę zdjęcie, które wybrał. Nie prezentowało ono zbyt dobrych warunków. Wracając do tego, o czym wcześniej myślałem: delikatnie objąłem jedną ręką dziewczynę (bo w drugiej miałem szczeniaka). Aż mnie zdziwiło, że zbytnio się nie stawiała, ale w tej chwili nie chciałem wyjść na... zboczeńca? Dobre słowo?

(Lou? Nie czytałam drugi raz, więc mogą zdarzyć mi się małe wpadki xD)

Od Lou - C.D Lee

Nadal nie mogłam zrozumieć swojej wcześniejszej reakcji na zachowanie Lee. Nie byłam, przecież nastolatką, żeby rumienić się, jak głupia podczas tak niewinnego gestu. Chyba sama się musiałam w głowę uderzyć… Może ten upadek spowodował, że w moim mózgu pewne neurony przestały łączyć? Eh… Czułam się, jak idiotka. Z takimi oto myślami podeszłam do czarnowłosego, który stał bez koszulki przed lustrem. Napiął mięśnie i spojrzał na mnie wyczekująco z odbicia lustra.
-Mam cię pomacać? – Uniosłam zadziornie jedną brew, a na moich ustach zagościł szelmowski uśmieszek.
-Widzę, że nie muszę cię do tego zachęcać. – Lee uśmiechnął się pod nosem. – Tylko proszę, bądź w miarę delikatna.
-Pomyślę. – Wystawiłam język i zabrałam się do roboty. Było co macać, szkoda tylko, że skóra miejscami była ozdobiona przez sporych rozmiarów siniaki. Widok ładny, ale efekty niespecjalne. Zabrałam się do roboty. Na początku ostrożnie dotykałam miejsc, gdzie widniały fioletowe plamy.
-Boli? – Zerknęłam na chłopaka, który wykrzywił usta w delikatnym grymasie.
- A jak myślisz? – Zaśmiał się cicho.
-Moje magiczne rączki znieczulają ból, mam rację, prawda? – Wyszczerzyłam się w uśmiechu.
-Chyba nie do końca działa to znieczulenie siostro. – Lee zacisnął pięść. Musiało go troszeczkę boleć.
-Cierp teraz, za to, że mnie tak perfidnie nabrałeś na poważny upadek. – Mój śmiech był podszyty lekkim szyderstwem.
-Jeszcze mi to wypominasz? – Czarnowłosy westchnął ciężko. – Było minęło.
-No niech ci będzie, wybaczam ci ten niecny występek. – Kontynuowałam swoje macanko. Przyjemnie było tak wędrować palcami po mapie pleców mężczyzny. Jako, że  Lee był świetnie umięśniony, pod moimi dłońmi rozpościerały się łagodne pagórki, napiętych mięśni.  Nie urywam, że sprawiało mi to przyjemność. Ale wszystko co dobre, szybko się kończy. Kiedy zakończyłam moje badanie, chłopak nadal bez koszulki ruszył do salonu, gdzie na czarnej sofie ułożył się na brzuchu. Wyglądał trochę komicznie, przez co wybuchłam śmiechem.
- Nieładnie wyśmiewać się z chorego człowieka. – Mruknął obolały.
-Ja się z nikogo nie śmieję. Po prostu mam świetny humor. – Posłałam mu szczery uśmiech. – Masz w domu może jakąś maść na stłuczenia?
-Nie mam pojęcia. – Podrapał się po głowie. – Sprawdź w szafkach w Łazieńce.
-Nie masz przede mną nic do ukrycia? – Przekrzywiłam główkę.
-A co? Myślisz, że tu złoty pociąg przechowuję? – Zachichotał i wykrzywił się po chwili z bólu. Musiał się urazić. – Niestety zostawiłem go w jaskini Batmana.
-Oh, no to trudno. – Wzruszyłam ramionami i zrobiłam zawiedzioną minkę. – Idę szukać maści.
Udałam się we wskazanym przez Lee kierunku i weszłam do nowocześnie urządzonej  łazienki. Nie było tam zbyt wiele szafek, więc dość szybko udało mi się je przejrzeć. Wszędzie było pełno męskich kosmetyków i przyborów do higieny.  W jednej z szuflad natrafiłam na okrągły pojemniczek, który wyglądał jak jakaś maść. Wzięłam swoje znalezisko i podetknęłam Lee pod nos.
-Co to? Bo nie jest w ogóle opisane. – Wbiłam wzrok w trzymany pojemnik.
-Odkręć. – Polecił czarnowłosy. Wykonałam to polecenie.
-To jakaś maść? – Pytająco uniosłam brwi.
-Można tak powiedzieć. – Chłopak uśmiechał się. –To wazelina.
-Haha! – Wybuchnęłam śmiechem. – Do czego ci ona służy? Zapraszasz czasami kolegów?
-Ej! Wazelina to nie tylko w jeden sposób jest przez ludzi używana… - Odparł odrobinę urażony.
- To do czego jeszcze? – Dalej nie mogłam powstrzymać śmiechu.
-Na przykład do ust. – Zamknął pudełeczko i odstawił je na ziemię.
-Oho, na pewno. – Śmiałam się dalej. Lee przeszył mnie żółtym spojrzeniem. – No dobra, dobra. Już. Pójdę do siebie, może ja będę miała jakąś waze… Znaczy maść na stłuczenia.
-Dobry pomysł. Może skończysz z tym jakże śliskim tematem, jakim jest zastosowanie wazeliny. – Uśmiechnął się pod nosem. Ja natomiast ruszyłam do siebie. Trochę pobłądziłam po drodze, ponieważ po raz pierwszy szłam z tych okolic do swojego domu, a po drugie było ciemno. Drogę oświetlały mi jedynie gwiazdy i księżyc, który co jakiś czas był zasnuwany przez pędzące po niebie obłoki. Kiedy wreszcie dotarłam do swoich drzwi, byłam już lekko zmęczona. W salonie czekał mnie straszny widok. Panował tutaj totalny chaos. Wszystko było porozwalane, pogryzione i obślinione. Po mieszkaniu rozchodził się także nieciekawy zapach. Pobiegłam do części moich butów, które stały w korytarzu, a nie były zabezpieczone w garderobie. Na szczęście nie zostały zniszczone, jedynie parę sztuk było odrobinę poślinionych. Teraz szukałam dwóch małych winowajców. Znalazłam szczeniaki leżące na poszarpanym kocyku tuż przy sofie. Drzemały słodko, popiskując przez sen. Nie miałam serca ich budzić i karać. Zabrałam się za szybkie sprzątanie. Ogarnęłam porozrzucane rzeczy, takie jak poduszki, narzuty, część moich ciuchów, jakichś ściereczek, serwetek . Zebrałam potłuczony wazon i uprzątnęłam pogryzione kwiaty. Zebrałam różnego rodzaju „niespodzianki” z przedziwnych kątów. Umyłam całą podłogę i zabrałam się za szukanie maści na stłuczenia. Znalazłam ja oczywiście w najwyższej szafce, do której musiałam wspinać się po krześle. Wykończona tym wszystkim, wzięłam szczeniaki do wiklinowego koszyka, wyłożonego mięciutkim kocykiem i wyszłam ponownie z domu. Stwierdziłam, że zostawianie psiaków samych to nie najlepszy pomysł. Znowu nie mogłam odnaleźć zbyt szybko drogi do domu Lee. Eh… Ziewnęłam, gdy wreszcie znalazłam się w przedpokoju czarnowłosego.
-Lee, mam tą maść! – Odezwałam się trochę zmęczonym głosem.
-Jejku, czy ty jej szukałaś na Alasce, czy jak? – Chłopak przyszedł, by zamknąć drzwi. Spojrzał zdziwiony na szczeniaki.  – A co one tu robią?
-Streszczając wszystko: źle znoszą samotność. – Znowu ziewnęłam.  – Nieważne, chodź posmaruję ci plecy.
-Już nie mogę się doczekać. – Puścił do mnie oczko. Jakoś mnie to w tej chwili nie ruszało. Położył się na sofie, a ja usiadłam na podłodze i otworzyłam pojemnik z maścią. Wzięłam niewielką ilość na palce i zaczęłam powoli, posuwistymi ruchami wsmarowywać ją w skórę chłopaka. Ta monotonia i moje zmęczenie, spowodowało, że w pewnym momencie urwał mi się film i po prostu odpłynęłam  w objęcia Morfeusza.
[Lee?]