środa, 10 sierpnia 2016

[Event #1] Od Lee - C.D Kaito

 To wszystko działo się zdecydowanie za szybko. Najpierw ustaliliśmy jeden plan, który od dawna wydawał się tkwić w mojej pamięci, jak gdybym odcisnął go sobie rozżarzonym, metalowym prętem na skórze, a teraz co? Nagła zmiana, która – jak się okazało – miała w sobie pozytywny aspekt, dzięki czemu nie jestem teraz zdziesiątkowany przez miny czy nie robię za jakiś pierdolony, ostrzegawczy szaszłyk. Ogólnie cała ta sytuacja pozwoliła mi wyciągnąć słuszny wniosek: nigdy więcej nie jebiemy się w kalkulacje... działanie na spontanie może przynieść o wiele więcej korzyści, bo z moich obserwacji, to wszystko, co zaplanujemy zaraz szlak jasny trafia. Ot co. W dodatku co to był za miętowy gość... może nas wspomógł, ale ciągle w mojej głowie wznosiła się jedynie gęsta mgła, która uniemożliwiała mi szybkie myślenie. Poważnie, teraz gdy wszystko stanęło na ostrzu noża, nie mieliśmy żadnego planu działania.
 – Jakieś pomysły? – Zapytał ktoś z tłumu. Nie zdążyłem wychwycić, czyj był ten głos.
 – Nie będzie nam potrzebny. – Zaledwie gdy jedna z naszych Sigm wymówiła ostatnie słowo, nasz „Wybawca” zniknął za włazem. W kanałach wciąż było ciemno, dopóki Mai nie utworzyła parę iskier i nie wykształciła z nich kuli ognia.
 Od kryjówki Vasquez'a dzielił nas tylko kilometr, dlatego mogliśmy tę parę minut poświęcić na jakieś małe rozplanowanie, mimo że wciąż byłem do tego sceptycznie nastawiony. Musieliśmy się jakoś zgrać, ale wiadomo, że nie da się uszczęśliwić wszystkich od raz. Najgorsze było to, że muszę kisić się w tym stroju... no proszę, nawet kostium lateksowy kobiet wygląda lepiej, niż to, co mi dali.
 – A gdyby tak podzielić się na trzy grupy? – odezwała się Mai, która wcześniej nie odzywała się zbyt często. Same pytanie, które w jakiś sposób wiązało się z planem działania zasiewało w mojej głowie ziarna zdenerwowania. Ale musiałem tego słuchać, mimo że myślami byłem kompletnie gdzie indziej.
 – Daj torbę, potrzymam ją. – Na początku pozwoliłem sobie zignorować jej wypowiedź, i zwyczajnie sięgnąłem po torbę, którą niosła Lou od paru dobrych minut. I muszę przyznać, że jak na wypełnioną granatami dymnymi oraz maskami przeciwgazowymi była całkiem lekka. Potem czekałem na sugestie innych, którymi będę mógł się pokierować.
 – Każda grupa wchodziłaby osobno. Zaczęlibyśmy od mocnego wejścia, po chwili dołącza się druga grupa, a potem trzecia. Oczywiście w każdej byłaby osoba, która potrafi wytworzyć tarczę, dzięki czemu snajperzy nie zestrzeliliby nas w pierwszej kolejności. Pomiędzy napieraniem na kryjówkę występowałaby przerwa czasowa.
 – Jedna grupa podrzuciłaby granaty dymne do kryjówki Vasquez'a, druga wleciałaby tam z naszym nowym sprzętem... – wskazała na maski przeciwgazowe, które kryły się w torbie – być może ludzie Vasa byliby w tej sytuacji zdezorientowani i zaczęliby wybiegać na zewnątrz. W końcu snajperzy niewiele zrobią, jeśli ich pole widzenia będzie takie ograniczone.
 – Ten sukinsyn ludzi ma też na zewnątrz. Snajperów... czyli ich nie zauważysz, bo kryją się, żeby przestrzelić ci mózg. – Nie mogłem odkryć, do kogo Toshiro skierował te słowa, ale w każdym razie włączył się do dyskusji.
 – To mi wygląda spoko, ostatnia grupa zaczekałaby na zewnątrz i czekałaby, aż ludzie Vasa – a może i on sam – ewakuują się na plac.
 – Poza tym... jeśli będziemy mieli odrobinę szczęścia to oni sami wejdą we własne, nierozbrojone pola minowe. Ale to tylko nadzieja. – Hyou zachichotała na znak, że się zgadza.
 Dyskusja nie trwała długo, nie mieliśmy wprawdzie czasu na jakieś głębsze rozważania, dlatego zatwierdziliśmy ustalony plan. Pierwsza grupa, która podrzuci granaty dymne okazała się być trzyosobowa, i należeli do niej: Lou, Mai i ja. Druga – podążająca w ślad za pierwszą – składała się z Toshiro, Anjika, Shino, Aryi i Sebastiana, a reszta, prawdopodobnie wyróżniająca się destrukcyjnymi umiejętnościami, została powołania do wyjścia na zewnątrz oraz czekania na to, aż wszystko nabierze rozpędu. Jeśli mielibyśmy podsumować wszystko, to postanowiliśmy, to wyglądało to tak: granatami chcieliśmy zdezorientować przeciwnika, osłabić go siłami grupy drugiej i ostatecznie się z nim skonfrontować na otwartej przestrzeni. Może jeszcze wykorzystamy do czegoś Mai, kto wie. To już w ostateczności, gdyby niespodziewanie Vasquez miał więcej kolegów. Potem tylko uciekamy na zewnątrz z nadzieją, że nie udusimy się po drodze popiołem i dymem... O ile wszystko pójdzie zgodnie z planem, co jest chyba niemożliwe, to będzie luzik arbuzik. Nie zamierzaliśmy się jebać w tańcu i gdy tylko spotkaliśmy właz niedaleko od kryjówki Vasquez'a, pożegnaliśmy się z grupą trzecią. Natomiast pierwsza i druga szła dalej. Dopóki nie usłyszeliśmy dziwnych rozmów rozbijających się echem o ściany, było jak najbardziej spokojnie. Skoro oni o nas wiedzą, to naprawdę nie ma sensu się jakoś ukrywać... albo my, albo oni.
 Schowaliśmy się grupką za zakrętem i tam nałożyliśmy maski przeciwgazowe na twarze. Natomiast w rękach ściskaliśmy granaty dymne, które stanowiły jeden wielki fundament naszego planu. Mieliśmy pięknie przygotowane wejście, kanały puste, a jedynie kilku chłopów pilnowało krat. Podrzuciliśmy im jeden, potem drugi granat, dopóki powietrze nie wypełniło się hukiem i nieprzyjemnym gazem, od którego większość niedoinformowanych ludzi zaczęła się dusić. Wystarczyło przebić się przez szeregi, osłabić ich, a potem to się zobaczy, prawda? Siła tkwi w naszych przekonaniach.

(Lou?)

[827 słów]

[Event #1] Mistrz Gry [Azusa]

Cala akcja toczyła się bardzo szybko, sprawnie i nikt na nic nie narzekał. Wszystko było dobrze rozplanowane przez naukowców i tylko naiwne naturalne świeżaki, które kompletnie nie znały się na tym wszystkim: komentowały to jako „rozwiązywanie kolejnego błędu obsługi Rimear”. A kto miał to wszystko załatwiać? Oni? Ludzie nie posiadający żadnych umiejętności, którzy znają się tylko na skomplikowanych komputerkach, ekranikach i tej technologi, której nasz normalny, mniej złożony mózg nie jest w stanie ogarnąć? Bzdura! Oni co najwyżej mogliby robić za żywa przynętę, za zwierzaczka na łańcuszku z przyczepiona kamera do grzbietu. To my musimy rozwiązywać takie rzeczy poświęcając swoje życie, bo przecież.. co więcej nam jeszcze zostało? I tak nikt nas nigdy stąd nie wypuści na dłużej~
-Zadziwiająco dobrze ze sobą współpracują… - odezwał się chłopak siedzący obok mnie. Andree – moja bliźniacza Theta – jako ten mądrzejszy z naszego duetu, obserwował wszystko dokładnie na nadajnikach. Duże monitory pokazywały nam miejsca w których znajdowały się Arcany. I teraz moi mili już wiecie co macie wszczepione pod skórę, bardzo przydatne pchełki jeśli chce się kogoś znaleźć w 5 sekund.
W międzyczasie odchyliłem się na obrotowym krześle do tyłu i zarzucając nogi na stół, westchnąłem głośno. Miałem już skomentować wcześniejszy dialog przyjaciela, ale jak na złość przerwała mi białowłosa dziewczyna wpadająca do gabinetu.
-Azusa… - mruknęła lekko zdyszana, chyba leciała po tych długich, krętych schodach (bo znajdowaliśmy się na samej górze, lepszy zasięg). - To pułapka, cała okolica budynku jest zaminowana, czujniki ruchu i kamery. Jedną udało nam się przejąć, ale odłączyli system i dalej nie możemy się przedostać przez zapory. Dodatkowo kiedy Kaito wleciał w strefę nad psychiatrykiem: czip zaczął szwankować, obawiam się, że sygnał jest tam zakłócony, a ich nadajniki nie będą działać po wejściu w strefę Vasquez'a…
Chyba miała zamiar mówić dalej, ale ja wyskoczyłem jak ze sprężyny i z hukiem opadłem na białą, kafelkową podłogę.
-Andrzej! Zbieraj się Misiaczku, bo rozstrzelają moich małych podopiecznych. - powiedziałem to z takim bananem na ryjcu, że nawet babka stojąca w drzwiach się przeraziła. Nikt nie mówił, że jestem normalny, a jak mają zamiar narzekać to niech wypierdalają. ^^
***
Wylatując helikopterem z ośrodka zdążyłem tylko przez radiostację połączyć się z moją jakże seksowną koleżanką. Tak, mówię tutaj o Hyou.
- Yo śliczna! - parsknąłem psychicznym śmiechem – Zatrzymaj ich, to pułapka, dorwą was za jakieś 15 minut. Spotykamy się w kanałach, kilometr od siedziby Francuza, macie 5 minut. - nawet nie pozwoliłem jej odpowiedzieć. Nie będę na nich czekać, a jak chcą zginąć to już ich sprawa. Helikopterem to na pewno zrobiliśmy trochę hałasu, ale skoro już o nas wiedza to nie ma sensu się chować. W kanałach znalazłem się w okamgnieniu, wskoczyłem przez mały otwór, a moim oczom ukazała się zgrana grupka Arcan.
- Wyglądacie jak takie urocze przedszkolaki. - ucieszyłem się zacierając rączki – Dobra robaczki! Słuchajcie uważnie, bo jak nie to zginiecie tutaj, nie ma znaczenia z czyjej ręki. W tym psychiatryku to trzeba by było was zamknąć, nadajecie się tam. W każdym razie sygnał jest tam zakłócony, nadajniki nie odbierają, słuchawki nie działają, a żadne sprzęty elektroniczne w tym wasze noktowizory nie będą zdawały egzaminu. Dodatkowo cały teren jest zaminowany, a kamery wykryły grupkę szpiegów jeszcze zanim nasz gołąbeczek wzbił się w powietrze, jakieś pytania? Nie? Dziękuję, Dobranoc.
-Czekaj chwile! Dlaczego nam nie pomożecie!?
-Oszalałeś? - już miałem wyjść kiedy ostatecznie odwróciłem jeszcze miętową główkę w stronę czarnowłosego chłopaka z kitką. - Cykory. - prychnąłem mrużąc rubinowe oczy, aczkolwiek nie odpowiedziałem nic więcej. -Ah! Zapomniałbym! - wspinając się w górę po drabinie prowadzącej do wyjścia, jeszcze zatrzymałem się na chwile i zerknąłem na moje kochane Sigmy – Uważajcie na snajperów, nie pudłują… - przyciszyłem ton co świadczyło o tym jak poważna jest sprawa. Na sam koniec rzuciłem im torbę z granatami z gazem i maskami przeciwgazowymi. Mam nadzieje, że się tym nie pokaleczą.

[Post jest tylko dodatkiem do event'u, nie jest oceniany, a jego treść ma jedynie wpłynąć na dalszy przebieg wydarzeń]

[Event #1] Od Kaito - C.D Hyou

Wiedziałem, że po wczorajszej akcji w górach konsekwencje użycia mocy przyjdą z czasem. Od tamtego czasu bacznie wyczekiwałem tej chwili, aż dopadła mnie w nocy. Ilekroć otwierałem oczy, światło, nawet to najsłabsze spod drzwi, atakowało rdzawe tęczówki, a każdy ostrzejszy dźwięk odbijał się nieskończonym echem w mojej głowie, dlatego nie chciałem opuszczać swojego ciepłego zakątka, jakim był koc, w który owinąłem się w rogu pokoju, jednak ktoś niezmiernie chciał wyrwać mnie z tego azylu.
- Kaito, wstawaj! - dziewczyna z długimi włosami o tym samym kolorze co moje już odbierała się do koca, aż w końcu udało jej się go ze mną zedrzeć. Nawet nie wiedziałem jak dostała się do pokoju. - Sigmy się czegoś dowiedziały, wstawaj.
Nikomu nie śpieszyło się ze wstaniem z łóżek. Pomimo późnej godziny jaką była pierwsza popołudniu, wiele osób leżało jeszcze pod kocami, pogrążeni w mocnym śnie i zdawało się, że nic i nikt nie będzie w stanie ich wybudzić. W cale im się nie dziwiłem, w końcu podróż była wyczerpująca, a mogłem się założyć, że nie tylko ja tej nocy nie spałem zbyt dobrze. Parę razy usłyszałem od przyjaciółki komentarze odnośnie mojego wyglądu. Migrena w połączeniu z bezsennością na pewno pozostawiła po sobie ślad w postaci ciemnych sińców pod oczami. A jeśli spędziłem pod kocem całą noc, to szkuty musiały być w jeszcze większym nieładzie niż zazwyczaj są. Skomentowałem jej słowa jedynie wzdrygnięciem ramion.
Kiedy zbliżaliśmy się do pokoju, w którym mieliśmy wczorajsze zebranie, na końcu korytarza dostrzegłem wysokiego blondyna, który obił mi się o oczy już nie jeden raz; bacznie przyglądał się mnie i Taidze. Na chwilę, z wielkim niepokojem, pochyliłem wzrok błękitnookiego, ale nie na długo, gdyż ręką Taigi zacisnęła się na moim nadgarstku, zaciągając mnie przez próg drzwi. Na resztę, czyli jakąś połowę składu, czekaliśmy jeszcze może dziesięć minut. Sigmy zaczęły spotkanie zaraz po tym, jak drzwi zatrzasnęły się za ostatnimi osobami. Od razu przeszły do rzeczy.
- Mamy nowe informacje. - Natsume zaczął ze skrzyżowanymi rękoma na piersi.
- Vasquez jest w kanałach pod budynkiem niedaleko stąd. Niegdyś był to szpital psychiatryczny - teraz głos przejęła Hyou. I tak dwie główne osoby płynnie wymieniały się zdaniami. Kiedy Hyou zaczynała, Natsume kończył bez żadnego zająknięcia. W ciągu niespełna pięciu minut dowiedzieliśmy się dość sporo jak na nas rzeczy. Hebi ukrywał się w kanałach, dobra kryjówka jak dla węża, pod psychiatrykiem, równie ciemnym jak podziemne tunele.
- Plan jest taki: wyznaczona przeze mnie i Natsu trójka dziś po godzinie dziewiątej wieczorem wyrusza w okolice szpitala. Jeśli warunki będą sprzyjające, Lee dostanie się do budynku przez dach. Następnie w miarę możliwości wyrysowuje plan budynku. Jeśli znajdzie przejście do kanałów - uszata klasnęła w dłonie - mamy go. Jeśli wszystko pójdzie zgodnie z planem i jedyne co, to dowiedzą się o obecności szpiegów, od razu po powrocie planujemy i wprowadzamy atak.
- A co jeśli kogoś złapią? Któreś z nich, albo nie daj Boże wszystkich? - spytała się Arya. Zadziwiające, że wszystkich spamiętałem.
- Przewidzieliśmy to - odezwał się chłopak. - Jeśli złapią wszystkich, planujemy odbicie. Niestety bez mapy daleko nie zajdziemy. Możliwe jednak, że poznamy jakieś słabe punkty wroga, a co lepsze - ich Arcany. Natomiast po utracie szpiegów zewnątrz, jest możliwość odbicia dwójki razem z atakiem.
Udoskonalaliśmy, omawialiśmy plan z uwzględnieniem wszystkich szczegółów jeszcze przez godzinę, podczas której odezwał się każdy. “Każdy dba o każdego” jak to ktoś pięknie ujął. Cała czternastka chciała wrócić pod kopułę żywym. Czemu czternastka? Ja jakoś nie zwracałem uwagę na to, czy przeżyję, czy nie. Prawdzie powiedziawszy tęskniłaby tylko Taiga. Przeciągnąłem się, naciągając kręgosłup, pozwalając, by pęcherzyki powietrza pękały z cichym trzaskiem. Głupie myśli. Ale czasami tylko one potrafią mnie zmotywować.
***
Cały wieczór chłopak z ciemnymi włosami i kitką z tyłu głowy choć narzekał na strój, który dostał, ćwiczył i sprawdzał jego wytrzymałość. Siedziałem z podkurczonymi nogami na parapecie w korytarzu, przyglądałem się mojemu podarunkowi - mikrosłóchawce; co jakiś czas wpatrywałem się w wyczyny Lee - bo tak miał na imię jeśli dobrze pamiętam - z delikatnym, ledwo widocznym uśmiechem na ustach. Widząc to miałem ochotę wybuchnąć śmiechem, jednak przeczuwałem, iż mogę zwrócić na siebie uwagę, a tego chciałem najmniej.
- Ja mam serio to kurwa nosić? Żeby się za mną pedały oglądały? - chłopak chyba spytał sam siebie, jednak zapomniał nieco przyciszyć regulator. Jego powaga na twarzy przypominała raczej minę kogoś, kto zaraz zamówi taksówkę i wróci pod kopułę, tylko po to, by wypruć flaki naukowcom, którzy mu to spakowali. Aż przeszły mnie ciarki, kiedy poczułem, że chłopakowi przeszła taka myśli po głowie. - Czy wyglądam seksi? - spytał nagle z pozą jak do jakiegoś zdjęcia. Rozejrzałem się w około, nikogo nie zauważyłem, więc wróciłem spojrzeniem na Lee i zorientowałem się, że patrzy na mnie, jakby wyczekując odpowiedzi. Chwilę zajęło mi przetrawienie tej sytuacji, po czym ukryłem czerwoną twarz w blade dłonie.
- Dlaczego pytasz się o to mnie?! - jęknąłem z wyrzutem i jak bogów kocham, w tej samej chwili zjawiła się Lou, na która czekaliśmy. Spojrzała tylko na Lee, jakby wybita z rytmu i parsknęła śmiechem, choć próbowała się powstrzymać. Skrytobójca spiorunował ją spojrzeniem i cala nasza trójka wyszła z hostelu jak gdyby niby nic.
Przez kilkaset metrów szliśmy spokojnym tempem. Gdyby nie strój mężczyzny, można było by  nas wziąć za rodzinę, mimo tego, że białowłosa była nieco niższa ode mnie.
Zaśmiałem się pod nosem. Głupie, głupie myśli.
Kiedy znaleźliśmy się w strefie, gdzie zwykłe oczy mieszkańców by nas nie dostrzegły, z ulgą mogłem ściągnąć płaszcz, który cały czas ciążył na plecach i pomimo długości niemal że do kostek, można było dostrzec końcowi białych lotek. Kiedy ciężki materiał uderzył o ziemię, od razu rozprostowałem skrzydła i przeciągnąłem się.
- Już więcej tego nie założę - mruknąłem z zadowoleniem, jednak na tyle cicho, by nikt nie usłyszał.
- Dobra, wiesz, co masz robić? - spytał mnie Lee, na co potrząsnąłem głową. Zanim wzbiłem się w powietrze, wykonałem jeszcze parę machnięć pierzastymi kończynami, które na czas misji przybrały czarny kolor, a to wszystko dzięki, a raczej przez Taigę. Białe pierze dałoby się z łatwością namierzyć, więc z pomocą paru osób - które musiały mnie brutalnie przytrzymywać, żebym się nie wyrywał - pomalowała je na czarno. Ich waga nie zmieniła się, pióra nie zlepiły się od tuszu, a mimo tego czułem się z nimi nieswojo. Jakby nie były moje.
- Leć - powiedziała Lou i zachęcającym uśmiechem. Włożyłem więc słuchawkę do uszu i po chwili zniknąłem w chmurach, które specjalnie na ta okazję były wyjątkowo gęste.
Nie wiem jak niektórzy wyobrażają sobie chmury, ale zapewniam, że przedarcie sie przez nie jest jak przejście przez środek włączonej myjni samochodowej. Kilka sekund za długo wysoko i juz byłem cały pokryty kroplami wody. Jednak wysokość miała i swoje plusy cisza jaka tu panowała, przerywana tylko trzepotem skrzydeł była cudowna. Dawno nie czułem takiej przyjemności z lotu.
- Kaito, słyszysz mnie? - głos jasnowłosej rozbrzmiał, jakby była obok, jednak jej głos był nieco zniekształcony prze urządzenie.
Przybliżyłem rękaw ciemnej bluzy do ust, ponieważ właśnie tam znajdował się głośnik.
- Doskonale - odpowiedziałem. - Właśnie zbliżam się do celu. - Obniżyłem lot o klika metrów i zacząłem kołować nad szpitalem, łapiąc odpowiednie prądy powietrza, przymknąłem oczy.
Budynek na planie prostokąta był ogromny. Samym ogromem na miejscu Lee od razu bym się zniechęcił. Wygładem przypominał szkołę. Dwa piętra i rzędy zasłoniętych deskami lub zasłonami okien. Przyglądałem się każdej stronie budynku, Hyou miała racje, to była istna forteca. Po każdej stronie, ustawieni byli snajperzy, po dwóch na dwa dłuższe boki. Zmieniłem kadr, by przyjrzeć im się bliżej. Choć obraz rozmazywał się, trwałem tak przez dłuższą chwilę. Chciałem kadrami przejść jak najdalej, ale ilekroć zmieniałem na bliższy, tym mniej widziałem. Cholerne oczy! Niżej nie mogłem zejść, zauważono by mnie.
Widocznie moje słowa lubią się spełniać. Zmieniając kadr zauważyłem człowieka, który podnosi broń i celuje. W porę się skapnąłem, że ja jestem owym celem. Nagły pisk i ból eksplodujący w mojej głowie przerwał cały widok. Straciłem nieco równowagę. Syknąłem cicho i złapałem się za głowę, przyciskając pięści do skroni. Hausty lodowatego powietrza paliły w płuca, zaciśnięte mocno powiek nie chciały sie otworzyć.  Nie poczułem żadnego bólu, więc zdążyłem zrobić unik, zanim nabój przeszył powietrze. Z sercem bijącym jak młot o kowadło natychmiast zniknąłem w lodowatych obłokach. Każdy głęboki oddech palił płuca i gardło. Adrenalina pulsowała w żyłach i podgrzewała krew z sekundy na sekundę.
- Kaito? Co się dzieje?
Zaniepokojony głos Lee uspokoił mnie nieco, choć spowodował kolejne fale bólu. Ignorując jego pytanie przetarłem oczy i zapikowałem w dół. Poczułem wielką ulgę, kiedy zauważyłem zbliżające się twarze mężczyzny i kobiety. Skrzydła zdołałem rozłożyć dopiero pięć metrów nad ziemią, co i tak nie w pełni zamortyzowało lądowanie. Przebiegłem może z metr, zanim zatrzymałem się przez odzwyczajone on podłoża nogi. Ból osłabł gwałtownie, kiedy tylko spojrzałem swoimi oczyma.
- Co się stało? - spytali w tym samym czasie. Z ich min nie potrafiłem nic wyczytać. Po mnie można było za to wszystko.
- O mało co nie oberwałem! - gdyby nie mój zdyszany głos, przysięgam, że bym krzyknął. - Po czterech stronach ustawieni są snajperzy i jeden właśnie chciał mnie zestrzelić jak kaczkę.  Widocznie nawet zwierzęta uznają za szpiegów. - Zakpiłem resztką sił.
 - Z której?
- Przy głównym wejściu, które jest na dłuższym boku. - Udało mi się uspokoić oddech, choć każde słowo wypowiadałem z wysiłkiem. - Udało mi się znaleźć lukę. Za zachodniej stronie, co jakiś czas ktoś znika. Dodatkowo szpital ma płaski dach, więc może tamtędy się dostaniesz - zwróciłem się do złotookiego. Po przeanalizowaniu planu od A do Z, ruszyliśmy w wyznaczonym kierunku.

<Takie sobie. Lee?>

[1580 słów]