poniedziałek, 15 sierpnia 2016

[Event #1] Od Lou - C.D Sebastian'a

Czułam jak owiewał mnie delikatny powiew świeżego powietrza. Zaczerpnęłam głębszy oddech i powoli uchyliłam oczy. Ukazała mi się znajoma twarz Sebastiana, ale coś było z nią nie tak. Wydawał się, jakby tylko własnym cieniem. Przyglądałam mu się badawczo, gdy nagle on się rozpłynął a ja wylądowałam dupą na twardym chodniku oświetlanym przez wysoką latarnię.
-Co do cholery? – Mruknęłam niezadowolona do siebie. Byłam cała obolała. Nie tylko od upadku. Spojrzałam na bandaże na rękach. No tak… Wybuch, poparzenia… A co z resztą? Gdzie oni się podziewają? Kurwa, jeszcze nie wiem, gdzie jestem.  I wszystko mnie boli. Moment, moment, przecież znajduję się już na zewnątrz. Czuję wiatr! Zebrałam się i skupiłam na gromadzeniu energii. Powietrze wokół mnie zaczęło delikatnie wirować. Użyłam Brise thérapeutique, co spowodowało moją powolną regenerację. Najpierw odszedł ból będący konsekwencją twardego lądowania, potem poczułam ulgę na poparzonej skórze.  Zaczęłam ciężej oddychać. Musiałam przerwać moją regenerację, gdyż skończyłabym gorzej niż w aktualnym stanie. Bardzo ostrożnie odwiązałam porwaną bluzę ze swoich nóg i z niezmierną ulgą dostrzegłam już tylko niewielkie blizny po poparzeniu. Jednak bałam się o ręce. Delikatnie uchyliłam skrawek bandaża. Auć! Na mojej skórze widniało jeszcze parę niezagojonych bąbli po poparzeniu. Bandaże zostają. Jednak i  tak czułam się już dużo lepiej niż wcześniej. Nagle zdałam sobie sprawę, że jak idiotka leżałam na chodniku w świetle latarni, będąc łatwym celem dla jakiegoś snajpera czy innego przypadkowego człowieka Vasqueza. Wstałam szybko i poszukałam jakiegoś ciemnego zaułku. Znalazłam malutką, ślepą uliczkę pomiędzy dwoma wysokimi budynkami. Nie było tu zbyt przytulnie, a i zapach nie zachwycał, ale ważniejsze w tym momencie było pozostanie niewykrytym. Co teraz? Telefon! Sięgnęłam do tylnej kieszeni spodni i wyjęłam urządzenie.
-Cholera… - Warknęłam cicho. Cały ekran był popękany. Musiało to nastąpić w chwili uderzenia tyłkiem o chodnik. Ale może działa? Spróbowałam odblokować wyświetlacz. Jedna wielka kicha. Nic nie działa. Wkurzyłam się i  rzuciłam tym cholerstwem o ścianę budynku. Świetnie… Teraz to już na pewno nie zadziała. Zaczęłam chodzić w tę i z powrotem ze wzrokiem wbitym w ziemię. Myśl, myśl. Czułam się jak Kubuś Puchatek, co był głupiutkim misiem. W tej chwili nie dużo się od niego różniłam. Uniosłam głowę i dostrzegłam w wylocie ślepej uliczki, jak na chodniku mignęła mi znajoma postać. Wysoka postura i szaroniebieskie włosy mężczyzny przypominały mi kogoś. Kto to był? Ktoś z naszych? A może jakiś wróg? Hmm… Nie! To był jeden z tych chłopaków, który robił za nauczyciela! Muszę go dogonić. Ruszyłam bezszelestnym truchtem. Byłam tuż za nim, gdy zwolniłam i delikatnie klepnęłam go w ramię… W sumie przy różnicy naszych wzrostów moja dłoń dotknęła jego łokieć, ale to szczegół. Chłopak odwrócił się i spojrzał na mnie rozszerzonymi oczyma.
-Lou! Nic ci nie jest?
-Jak widać całkiem ze mną nieźle. –Uśmiechnęłam się i próbowałam sobie przypomnieć jego imię. – Aaron, a co z resztą? Czemu tu jesteś?
-Pozostali nadal walczą. Ja wybrałem się za cieniem Sebastiana, który cię niósł, bo nie byłem do końca pewien, czy to przyjaciel czy wróg. Dopiero później dostrzegłem, że był to jego klon. A właśnie, gdzie on jest? – Mężczyzna podrapał się po głowie.
-Cóż… Chyba się rozpłynął w świetle latarni. – Skrzywiłam się. – Trochę to jego zniknięcie mnie zabolało.
-Dobra, to co teraz? – Aaron spojrzał na mnie i głęboko się zamyślił. – Jesteś w stanie walczyć?
-Hoho, aż tak dobrze ze mną nie jest. – Prychnęłam. – Ale nadal mogę się skradać.
Chłopak zmarszczył brwi i po chwili ostrożnie się uśmiechnął.
-Mam plan. – Uderzył pięścią w otwartą dłoń. – Pójdziesz ze mną po resztę rannych i wrócimy do hostelu, by mogli się doprowadzić do zdrowia.
-Całkiem niezły. Nie wymaga walki, a trochę sprytu. – Kiwnęłam głową. Ruszyliśmy w kierunku, z którego nadszedł Aaron.
-Hmm… Nie wydaje ci się, że w tym mieście jest jakoś cicho? – Szarowłosy uważnie rozejrzał się po okolicy. Wszędzie było ciemno i niezbyt przyjemnie. Miałam wrażenie, że dookoła czaiło się od ludzi Vasqueza.
- Może nasz cel zapewnił nam stałe towarzystwo? – Mruknęłam lekko zaniepokojona i automatycznie przyspieszyłam kroku. Po niedługim marszu, który odbył się w milczeniu, dotarliśmy do terenu, na którym odbywała się walka. Wszędzie było pełno pyłu, dymu i różnych zanieczyszczeń. Dobiegły nas odgłosy walki. Ah, jaka szkoda, że nie mogę sobie jeszcze trochę powalczyć. Dostrzegliśmy grupkę, która siedziała na uboczu.
-Patrz, to oni! – Aaron wskazał na ranną Chie i Mai, która właśnie zeszła z pola walki, trzymając się za ramię.
-Dziewczyny chodźcie szybko z nami. – Podeszłam do nich i zbadałam ich stan. – Aaron weź może Chie na ręce. Z tą raną na boku będzie nas spowalniać. Ja pomogę Mai.
-Jasne. – Chłopak podszedł do brązowowłosej i jednym wprawnym ruchem ją podniósł.
-Ale o co wam chodzi? – Mai patrzyła na nas w osłupieniu.
-Zmywamy się do hostelu, żebyście czasami nie padły ofiarami  jakiegoś przypadkowego gościa od Vasqueza. – Wytłumaczyłam skrótowo. – Teraz się stąd oddalmy, póki nikt nas nie dostrzegł.
-Ale ja chcę nadal walczyć… - Mai stała uparcie.
-Kochaniutka jesteś urocza, jak tak się upierasz. – Uśmiechnęłam się słodko do dziewczyny. – Jednak twoja rana właśnie się otworzyła i wygląda dość paskudnie. Lepiej chodź, opatrzymy to w hostelu.
Po chwili trwania w konsternacji, Mai podparła się o mnie i ruszyliśmy. Aaron znał doskonale drogę do naszego celu, w końcu to on z tym białowłosym chłopakiem go odnaleźli. Dotarliśmy w miarę szybko na miejsce. Po drodze zauważyliśmy niepokojące oznaki tego, że Vasquez rozstawił swoich ludzi w mieście. Parę tajniaków stało tu i tam, a my musieliśmy się trochę nagimnastykować, żeby przejść koło nich niezauważeni. Ale udało nam się i teraz stoimy przed budynkiem ze znajomym szyldem. Aaron odstawił ostrożnie Chi na ziemię i powoli otworzył drzwi. To, co zastaliśmy przerosło nasze wyobrażenie. Na środku recepcji stało krzesło z przywiązaną do niego właścicielką hostelu, która miała zakneblowane usta i patrzyła na nas zrozpaczonym wzrokiem. Dookoła niej stało 4 ludzi, którzy dzierżyli w rękach pistolety. Spojrzeli na nas, my patrzyliśmy się na nich.
-Witam panowie! – Uśmiechnęłam się uroczo. – Wybaczcie, ale chcielibyśmy się dowiedzieć co tu się dzieje. – Mój głos lekko zadrżał. Mieliśmy przesrane. Wycelowali w nas swoją broń.
-Szybko, chodu! – Aaron się wydarł i popchnął nas na podłogę, dzięki czemu pierwsze strzały poleciały nad naszymi głowami. Zerwaliśmy się jak najszybciej każdy potrafił i rozbiegliśmy w różne kąty. Dobra… Mogę ich zabić. Myślę, że Aaron też da radę. Nie wiem, jak dziewczyny. Stanęłam za jednym z nich, skrywając się za jakimś krzakiem ozdobnym w doniczce. Koleś rozglądał się w poszukiwaniu kogoś z naszej czwórki. Wyjęłam Brise sauvage i momentalnie znalazłam się przy gościu. Gdy miał już ostrze przy gardle, spojrzał na mnie. W jego oczach dostrzegłam zdziwienie. A potem poderżnęłam mu gardło.  Osunął się na podłogę. To zwróciło uwagę reszty jego koleżków na moją osobę. Wtedy  jeden z nich zajął się ogniem. To Mai ze swej kryjówki wystrzeliła kulę ognia. Spłonął głośno wrzeszcząc. Pozostali dwaj spojrzeli się na siebie niepewnie, ale po chwili unieśli broń i wycelowali we mnie i w Mai. Wtedy jeden z nich stracił głowę przez kontakt z morderczą stróżką krwi Aarona. Przerażała mnie Arcana tego chłopaka. Pozostał jeden delikwent. Nagle Chi  użyła swojego lodowego miecza, który zaraz po tym jak śmiertelnie ugodził naszego wroga w pierś, rozpadł się. Dziewczyna ciężko oddychała i ledwo trzymała się na nogach. Głupia. Ktoś z nas mógł go zabić. Chociaż moje ręce powoli zaczynały o sobie przypominać promieniując tępym bólem. Mai usiadła na kanapie i zajęła się swoim ramieniem. Aaron pomógł Chi. Ja podeszłam do babuni i uwolniłam ją z pęt.
-Co tu się działo? Kim wy jesteście? – Babcia miała przerażenie w oczach.
-Spokojnie nic pani nie zrobimy. Proszę się uspokoić. – Pogłaskałam ją uspakajająco po ramieniu. Nagle w pokoju rozbrzmiał dzwonek telefonu. To komórka Aarona.  Chłopak odebrał i kiwał poważnie głową. Kiedy się rozłączył, spojrzał na nas.
-Nasi ruszają na Vasqueza. – No nareszcie dopadniemy tego dupka!

[Ktoś?]
[1267 słów]