piątek, 24 czerwca 2016

S09 - Tara Hampstead!

KONTAKT: Turlajdropsa|| kasiaas1267@gmail.com||

http://orig07.deviantart.net/7c30/f/2011/111/5/3/divider_ii_by_rbsrdesigns-d3ejqrj.png

IMIĘ & NAZWISKO: Tara Hampstead
PSEUDONIM: Kawka
WIEK: 19 lat
PŁEĆ: Kobieta
STOSUNKI: Raczej ze wszystkimi ma podobne stosunki. Nie wyróżnia nikogo czy coś podobnego. Wszystkich stara się traktować podobnie, oni też chyba tak ją traktują.
ORIENTACJA: Heteroseksualizm
SYMPATIA: --
W ZWIĄZKU Z: --
CHARAKTER: Tara nagina nieco prawdę jeśli chodzi o siebie. Trudno wyprowadzić ją z równowagi, nawet nie warto próbować. Zawsze stara się trafić w czuły punkt, którego szuka u każdej osoby na samym początku. Każdy ma słabość, ona również je ma, tylko sprawnie je ukrywa za maską bezczelności, a zarazem spokoju i lekkiego uśmiechu na twarzy, który pojawia się od czasu do czasu, czyli niezbyt często. Stara się działać jak i myśleć racjonalnie, czasem wręcz zachowuje się jak robot. Próbuje w sekundzie wszystko przeanalizować i użyć rzeczy dookoła siebie na swoją korzyść. Jest strasznie słaba jeśli chodzi o uczucia, dlatego więc woli je ukrywać, związywać i chować gdzieś w ciemnym kącie w swojej głowie, tylko by ich zbytnio nie okazywać. Jeśli docenia kogoś, potrafi być miła, choć rzadko się zdarza by znalazła autorytet. Nawet się nie stara tego robić, ale nie czeka też aż ktoś przyniesie jej przysłowiową kość pod nos. Działa sama, chyba, że jest zmuszona do pracy w grupie. Ma dość dziwne podejście do ludzi, stara się ich zwykle unikać. Już taka jest.
APARYCJA: Wysoka dziewczyna o jasnej karnacji, może nieco opalonej . Jej włosy są koloru złota, a oczy, owiane tajemnicą, błyszczą niczym szmaragdy, gdy tylko da się im do tego okazję. Bardzo często mówią: „ Nie podchodź, bo podrapię”, tylko to da się z nich odczytać. Na pełnych, różowych ustach występuje pobłażliwy uśmiech. Jej twarz niewzruszona niczym posąg, zazwyczaj przyjmuje tą samą minę obojętności lub chytrości. Po jej posturze można stwierdzić, że dba o siebie i ma dość pewności siebie, aby swoją chudą, ale jakże silną rączką dać kuksańca w brzuch, lub zapodać lewego sierpowego w twarz. Natura też ją dobrze obdarzyła. Można powiedzieć, że nie ma na co narzekać.
DODATKOWE INFORMACJE:

  •  Ma lęk wysokości, dlatego woli trzymać się bliżej ziemi.
  • Potrafi grać na fortepianie i skrzypcach, wręcz perfekcyjnie opanowała te umiejętności.
  • Jest cholernie kiepska w kuchni. Gdy reszta kobiet nie ma z tym trudności, ona przypaliłaby wodę w garnku nawet się nie starając.
  • Jest leworęczna.
  • Ma uczulenie na ananasa.

GŁOS: Crazy In Love (Beyoncé Cover)
INNE ZDJĘCIA: [X] [X] [X]

http://orig07.deviantart.net/7c30/f/2011/111/5/3/divider_ii_by_rbsrdesigns-d3ejqrj.png

 ARCANA {1}
RODZAJ: Sigma
NAZWA: Keibetsu tsuki ( jap. Pogarda Księżyca )
KOLOR AURY: czerń
RANGA: 5
PD: 8000pkt
OPIS: Jej główną baterią jest noc. Wtedy jest najbardziej aktywna i bardzo silna. Z nadejściem dnia nieco słabnie, jednak nie na tyle, aby nie dawać sobie rady z prostymi rzeczami. Używanie arcany staje się jednak za dnia bardziej wyczerpujące dla jej organizmu. Po nadużyciu zdarzają jej się omdlenia lub strata przytomności. W nocy za to może się nieco wzmocnić, jeśli księżyc nie jest ukryty za chmurami. Pełną moc arcany uzyskuje w czasie pełni lub zaćmienia słońca.
ATAKI:

  • Shingetsu ( jap. Nów) – tworzy wokół siebie tarczę, ochraniającą ją przed dwoma następnymi atakami arcany.
  • Yoru mearī (jap. Nocne mary ) – czarny dym otacza przeciwnika, wydobywa z niego wszystkie nocne mary, wszystko czego się boi i potem to tworzy przed jego nosem.
  • Burūgurō ( jap. Błękitny blask ) – przemienia się w gromadę motyli, które są światłem księżyca. Dobre wykorzystanie podczas ucieczki, nie może jednak używać tego w pełnym słońcu, motyle zmieniłyby wtedy kolor na złoty i rozpadły. Może również użyć tego na kimś, przenosząc na pewną odległość.
  • Nagareboshi (jap. Spadająca gwiazda ) – gdy nadchodzi noc, staje się bardzo szybka, wręcz tak samo jak spadająca gwiazdka z nieba.
  • Kyōdai no enjo (jap. Bratnia pomoc) – może manipulować wodą, zamienić ją w broń lub kogoś uleczyć.
ARCANA {2}
RODZAJ: Sigma
NAZWA: Azayakana iroai (jap. Żywy cień )
KOLOR AURY: czerń
RANGA: 5
PD: 8000pkt
OPIS: Dość bierna Arcana. Polega na zwiększeniu siły, głównie szybkości i zwinności. Można powiedzieć, że dzięki temu jest się jak cień poruszający się między drzewami. Jest dość przydatna, gdy nie może użyć Pogardy Księżyca, bo jest zbyt osłabiona.
ATAKI:
  • Shōshitsu (jap. Zniknięcie) - teleportuje się na bliską odległość. Staje się dzięki temu szybsza i zwinniejsza.
  • Sapōto (jap.Wsparcie) - tworzy swoją kopie jako cień, który naśladuje jej ruchy. Pojawia się na czas 5 minut. Nie można zrobić mu krzywdy. W końcu to cień. 
  • Kuro burēdo (jap. Czarne ostrza) – w jej dłoniach pojawiają się dwa spore sztylety, którymi potrafi manipulować na najróżniejsze sposoby. Ich kopie pojawiają się również u jej cienia, gdy w tym czasie żywa Wsparcia.

Od Hyou - C.D Raphaela

Co jak co, ale chłopaków z drużyny traktowałam jak kolegów i raczej to się nie miało zmienić, chociaż szczerze to... każdy miał w sobie coś ciekawego~ Oczywiście nie potraktowałam tego zbyt poważnie, ponieważ wiedziałam do czego zdolny był nasz Raphael i jakie historie potrafi wymyślić. Gdy Leo przeniósł się do pozycji siedzącej, położyłam się na brzuchu, przy tym opierając podbródek o jego uda. Kiedy moje palce delikatnie spoczęły na jego spodniach w tych okolicach (nie, to nie krocze, tylko uda), moje kocie uszy nieznacznie zadrżały. Raczej kapitan nie zwrócił na to większej uwagi, bo ciągle zakrywał oczy ręką. Czując, jak cisza powoli przejmuje kontrolę nad pomieszczeniem, moje ugięte nogi zaczęły pomału kołysać się do góry i do tyłu.
– Tak swoją drogą... to co oni znowu wymyślili? – rozległ się donośny głos Raphaela. To niemalże cud, że nie umieścił w swoim pytaniu żadnego przekleństwa. 
– Trening, nie chce mi się... – ziewnęłam przeciągle, jedną ręką ocierając zmęczone oczy. 
– To mnie akurat nie dziwi – gdy uniosłam wzrok, bez problemu dostrzegłam zerkającego na mnie kapitana. Jak widać, nie tylko mi nie było spieszno gdziekolwiek iść. Poza tym, nie zjadłam jeszcze swoich tostów, o ile Raphael raczył mi je zrobić. 
Nagle wstałam z wyskokiem, łapiąc za tosta i odgryzając co najmniej połowę. Dopiero później Yuki uświadomił mi, że to jego:
– Hyou? – jego głos niepewnie zadrżał. 
Odkąd pamiętam, traktowałam tego chłopaka jak własnego brata, którego z resztą nigdy nie miałam. Jak mogłam odebrać bratu tosta?! Ojej, będę mieć takie wyrzuty. 
– Tak, tobie nie zrobiłem – westchnął Raphael, ukradkiem próbując ukryć za sobą pełny talerz. – W dodatku jesteś kobietą, powinnaś nam coś zrobić jeść... A teraz mnie przekonaj. 
– Śnisz. To twój dom! – powiedziałam, mimo że czułam się tu jak u siebie. Cooo? Ja i naczynia? Każdy, kto mnie zna, wie, że ta konfrontacja skończyłaby się źle. Jakimiś rozcięciami na skórze czy czymkolwiek innym. Gospodarz to był z niego nie najlepszy, ale cóż zrobić. 
Nie zamierzałam się z nim szarpać, choć to był mój pierwszy pomysł, który wymyśliłam. Z udawanym zadowoleniem stanęłam na baczność, po czym skierowałem się do jego kuchni. A co tam, trening poczeka, muszę coś zjeść, bo energii mi zabraknie. Na początku otworzyłam szafki: albo pustki, albo nic mnie nie zainteresowało. Dopiero w lodówce znalazłam mleko. Wyjęłam karton, biorąc duży łyk, a nagle zimna strużka cieczy spłynęła mi kącikiem ust, zostawiając po sobie biały, wilgotny ślad. Nim w ogóle zdążyłam odłożyć mleko, zostałam zawołana z drugiego pokoju. Tak się spieszyłam, że chłopcy nagle pojawili się przed drzwiami wyjściowymi, zakładając buty. Nie chcąc pozostawać w tyle, po prostu poszłam za nimi. 
– Dlaczego tak wystartowaliśmy? – zapytałam, wzdychając ciężko. 
– Skontaktowali się z Leo i rozkazali niezwłocznie pojawić się na arenie – wytłumaczył mi Yukimaru, za co byłam mu wdzięczna. 
Niestety nie mieliśmy czasu na to, by zajść po ostatniego członka drużyny, ale nasz kapitan wyrażał wielkie nadzieje ku temu, że Luka pierwszy zjawił się w wyznaczonym miejscu. Gdy stanęliśmy przed wysokim, szarym murem natychmiast pomyśleliśmy, że to koniec drogi i dotarliśmy. Raphael popchnął prędko wejście, pozwalając nam na wejście do środka. Druga drużyna Sigm już zabierała się do roboty, wychodząc z szatni. Prawdopodobnie naukowcy najpierw chcieli ich przebadać, tym samym dowiedzieć się czy są zdolni trenować. Hmm, doprawdy dziwne. Poza tym rzeczywiście ostatni członek drużyny był już na miejscu, stał pod murem.
– W końcu – odetchnął z ulgą. – Gdzie wy byliście?
– Zatrzymaliśmy się w domu Rafy – odparł Leo, a cała nasza drużyna kierowała się teraz w stronę szatni.
Dyskusja nie toczyła się zbyt długo, po prostu zrobiliśmy to, co nam kazali. Przy wejściu dostaliśmy specjalne stroje z jakimiś czujnikami, co było swoją drogą i ciekawe, i wzbudzające niepewność. Ważne, że były leciutkie i miękkie w dotyku. Szybko znalazłam swoją kabinę, aż pomyślałam, że wolę pochodzić sobie w bieliźnie, mamy przecież tyle czasu, że okrążyłabym te arenę dziesięć razy... Pewnie przesadzam, ale no... Ja uwielbiam tak chodzić... czuję się swobodnie, nic mi nie przeszkadza, a to, że komuś się to nie podoba to mało ważne. Zawziętość i upodobania tak bardzo~
Już za chwilę wybiegłam z kabiny pewnym krokiem, ubrana w koronkowy, czarny komplet bielizny. Cóż, mój Team dawno pogodził się z tym, że mnie stać na takie coś, więc chyba nie powinno im to przeszkadzać. Akurat zastałam kilku chłopców, którzy zdążyli się przebrać. W jednej chwili zwątpienia pomyślałam, że zwyczajnie każą mi się ubrać, z resztą jak zwykle... W ogóle nie rozumieją mojego stylu bycia. Oryginalnego, swoją drogą. Niech oni się rozbiorą, a zobaczą, że to przyjemne! No... tylko może w coś bardziej męskiego?
– Nya! – wydałam z siebie cichy, koci dźwięk, rozciągając się. – Macie ochotę mnie opieprzyć? – zaśmiałam się, doskonale zdając sobie z tego, że za chwilę dostanę naganę. No musiałam! Nie muszą być tacy sztywni, co? Raptownie zaczęłam skakać od kąta do kąta.
W razie czego, chciałam pobawić się w berka, bo przecież nie dam się złapać. Musiałam rozruszać nogi, w końcu trening to nie tylko walenie mocami w ścianę.

< Trochę nie miałam co napisać XD która odważy się dokończyć? >

Od Natsume

Chłód, ciemność i pustka… a właściwie to nicość, takie właśnie uczucia towarzyszyły mi przez ponad dwadzieścia lat. Nie sądziłem jednak, że byłby to nawet i rok, może miesiąc ale dwa... jednak nie dwadzieścia lat. Kiedy mnie wreszcie obudzili, zrobiło mi się przeraźliwie zimno, niedobrze i przede wszystkim trawiła mnie już na dzień dobry ogromna gorączka. To wszystko było chyba jakimś ‘’efektem’’ ubocznym bo tym ich eksperymencie? Znowu czułem się jak jakiś zwierzaczek, a konkretnie królik doświadczalny kiedy spoglądali tak na mnie z góry. Chociaż nie wiem czemu się tak czułem, nie znałem tego miejsca. Właśnie z góry… bo ja siedziałem na takim wielkim, metalowym stole który dodatkowo sprawiał, że było mi jeszcze zimniej. Byłem nagi, całkowicie nagi… ale nie musiało tak być, żebym się tak czuł, wystarczą ich spojrzenia. Nie znałem ich twarzy, nikogo, nie wiem nawet gdzie jestem. Czułem jedynie słabą obecność duchów, tylko je pamiętałem pod każdym możliwym względem. Mrugnąłem nadal nieprzytomny, starając się jakoś zasłonić, co mało dało i tak do mnie podeszli. Jedna z kobiet z maseczką na twarzy i dziwnym lekarskim kitlu, podeszła do mnie trzymając strzykawkę z ogromną igłą. Płyń w środku był czarny, czarny jak smoła. Odruchowo drgnąłem, odsuwając się do tyłu, im bliżej była ta kobieta, tym bardziej zaczynałem panikować. W pewnym momencie natrafiłem na krawędź stołu, wystarczyłoby się tylko odchylić i poleciałbym do tyłu. Dwóch mężczyzn, złapało mnie za ręce, w celu przytrzymania. Zacząłem się szarpać tak, że w końcu zleciałem i nawet oni nie uchronili mnie przed spotkaniem z twardą posadzką, jedynie nieco wykręcili mi ręce – świetni są. Zszokowani rozluźnili uchwyt na tyle, że chociaż jednemu z nich mogłem się wyrwać, zaraz mnie jednak znowu złapał. Kobieta uklęknęła przede mną i wbiła mi igłę w szyję, chciałem krzyknąć ale nie mogłem, odruchowo nawet przestałem się ruszać. Otworzyłem usta zdziwiony a z oczu zaczęły mi spływać łzy, sam nie wiem czemu.
‘’Przestańcie’’ to miałem ochotę powiedzieć, jednak nie mogłem. Kiedy kątem oka zauważyłem, że mają mi wstrzyknąć to coś w parę innych miejsc, znowu zacząłem się szarpać, robiąc sobie tym tylko krzywdę. Kobieta szybko wyjęła igłę odsuwając się zszokowana. W międzyczasie podbiegli do mnie kolejni mężczyźni, ponieważ tamci przestali sobie ze mną dawać radę. Powoli nie wytrzymywałem, byłem przerażony i za razem wściekły, wściekły że nic nie pamiętam, nie wiem o co chodzi. Dlaczego tutaj jestem, zrobiłem coś złego zanim się obudziłem? Jakimś cudem podnieśli mnie takiego szarpiącego się i położyli na stole, starając się przypiąć do stołu. Nie pozwoliłem jednak, odruchowo coś mi się podsunęło na myśl. Przede mną błysnął jasny, niebieski znak który odrzucił wszystkich do tyłu. W sumie siedmiu ludzi, pięciu mężczyzn i dwie kobiety uderzyło w ściany, uderzając za chwilę o podłogę. Na domiar tego, zacząłem ich miażdżyć kolejnym znakiem, spłaszczeni tak do podłogi, zaczęli wrzeszczeć z bólu. Na korytarzu zaczął wyć jakiś alarm, wręcz rozrywając mi uszy, przycisnąłem ich jeszcze mocniej i kiedy już z bólu stracili przytomność zostawiłem. W tym samym momencie do pomieszczenia wbiegli uzbrojeni mężczyźni, otaczając mnie. Nie miałem chyba innego wyboru jak się poddać, prawda? Pomimo tego, że stałem spokojnie, jeden z mężczyzn potraktował mnie paralizatorem w strzelbie. Krzyknąłem z bólu upadając. Już mieli do mnie podejść, kiedy tak z nikąd pojawił się Madara odrzucają połowę z nich ogonem, na pozostałych rzucił się z pazurami. Leżałem tak starając się zebrać, a obok mnie z każdej strony wylewała się krew z martwych ciał.
- Madara przestań! – krzyknąłem kiedy wszyscy wokół byli już drętwi i zimni.
Ogromny lis spojrzał na mnie, jego oczy były jeszcze groźniejsze niż zwykle, a pysk był takiego samego koloru jak wzory ozdabiające jego długie, szczupłe ciało.
- Przestań… proszę…
Dokładnie w tym momencie coś trafiło w lisa, przebijając jego ciało. Jego oczy straciły cały blask, a sam duch zniknął we mgle. We mnie również coś trafiło, poczułem jak odpływam i po chwili nie było już nic, znowu.

~Dwa miesiące później~

Szedłem korytarzem z grubym kotem na ramieniu, rozglądając się wokół. Madara coś żarł, brudząc moją koszulę, co postarałem się zignorować. Już mieliśmy dwie kłótnie tego ranka za sobą, trzeciej nie zamierzam prowadzić. Miałem w tym momencie inny, o wiele trudniejszy problem. Przez dwa miesiące siedziałem w odosobnieniu, ja i moje duchy za to co wyrządziłem po moim przebudzeniu. Powinni mnie zabić, jednak zgładzenie tak silnej sigmy byłoby dla nich trudne (skromność kurwa). Jednak musieli mnie w jakiś sposób ukarać, dzisiaj ktoś do mnie przyszedł i oznajmił, że mam do zapoznania się z nowym składem Sigm w którym jestem. Pluton B… ale to jeszcze nic złego. Najgorsze jest to, że mam zostać Kapitanem. Chociaż wątpię w to, Madara jak to usłyszał zaczął się śmiać i nawet mi powiedział, że kiedyś też miałem nim być i nawet nie dale mi spróbować bo zrozumieli, że to zły pomysł. Teraz pewnie będzie tak samo. Jednak nic, szedłem na spotkanie ze śmiercią. Podobno czekają na mnie trzy osoby, ciekawe z kim się nie dogadam już na starcie.
Na miejscu były jednak tylko kobiety, widocznie wstawanie o wczesnych godzinach dla kogoś musi być strasznym problemach. Spojrzałem kolejno na złotowłosą i białowłosą, już gubiąc język w gębie. Przez chwilę tak się w siebie wpatrywaliśmy, aż wreszcie ta druga zabrała głos.
- Będziemy tak stać i patrzyć się na siebie? – zapytała spokojnie, jej opanowana twarz mnie przerażała.
- Najwyraźniej tak – odpowiedziała druga – Jestem Tara Hampstead
- Sora Carter. A nasz Kapitan to kto?
- Natsume Takashi… - powiedziałem od niechcenia.
Nie wiem czy tym zdobyłem sobie u nich jakąś sympatię, ale nie byłem dobry w nawiązywaniu kontaktów z ludźmi, z duchami to co innego.
- Fajny kot, mogę go sobie potrzymać? – zapytała Sora.
- Jasne. – podałem śpiącego teraz kota dziewczynie.
- Jaki grubas. – powiedziała przytulając go do siebie.
W tym momencie Madara otworzył oczy, wpatrując się w nią tym swoim wzrokiem. Nic jej nie zrobi, jedynie zacznie dziwnie gadać.
- Wydaje Ci się, to tylko futro – powiedział uśmiechając się.
- TO GADA! – dziewczyna puściła kota który walnął na trawę plackiem (jeb dzieckiem o bruk)
Prawie się chyba wydarła, jednak w ostatnim momencie udało jej się powstrzymać od tego. Madara za to nie mógł w dalszym ciągu trząsnąć się z tego i zamiast wstać, zaczął tłuc łapkami o trawę. Czasami był komiczny jako kot, nie mogę go sobie jednak wyobrazić takiego kiedy jest tym wielkim, złym liskiem. Uśmiechnąłem się odruchowo, czekając aż wstanie. Pewnie stalibyśmy sobie tak dalej spokojnie, jednak Tara zaproponowała nam udanie się na trening. Już chce przetestować nasze umiejętności? Nie miałem nic przeciwko temu, Sora też... więc co nam szkodzi. Zebraliśmy się i ruszyliśmy do ogromnego, przystosowanego pod umiejętności Sigm budynku. Dawniej podobno takiego nie było, jedynie dla tych ''normalnych'' Arcan, jednak poszli z czymś do przodu przez te dwadzieścia lat. W sumie nastawiłem się na małą publikę, jednak kiedy weszliśmy już do środka, trening odbywał akurat Pluton A. Nasze przybycie spowodowało, że cała drużyna Sigm spojrzała w naszym kierunku.



(Dobra nie wiem co dalej, Sora? Bo innych nie ma xd Albo ktoś z innej drużyny)

Od Raphaela - C.D Hyou

  
Co to był w ogóle za pomysł z tym treningiem i dlaczego nikt nie powiadomił nas wcześniej? W tym ośrodku wszystko powinno być pozapinane na ostatni guzik, a tymczasem naukowcy robili sobie co chcieli z nami i z naszym wolnym czasem. Cały zespół Sigm musiał być w gotowości w razie jakiegoś nagłego wypadku, ale też bez przesady. Informacje o tym dostałem jakieś pół godziny temu przez co mój telefon za wibrował a na jego ekranie pojawiła się informacja. Otworzyłem leniwie jedno oko, a nawet gdybym chciał otworzyć drugie to i tak bym nic nie zobaczył przez burzę blond włosów opadających mi na twarz. Wyciągnąłem rękę w kierunku stolika, ale jak się potem okazało: moja ręka jest za krótka żeby sięgnąć po telefon na drugim końcu łóżka, a o wstawaniu nie było nawet mowy. Westchnąłem głośno, moja ręka opadła bezwładnie na łóżko tworząc charakterystyczny, cichy dźwięk uderzenia o materac.
-Pojebało ich? - zadałem pytanie jakby do samego siebie, bo przecież nikogo więcej nie było w moim apartamencie. Na razie… bo pewnie zaraz zleci się tutaj cały mój kochany Team. No dobrze może pora już wstawać naprawdę. Jest godzina 11:48 a ja nadal w łóżku… nie żeby to było coś dziwnego. Zdążyłem jedynie wstać, umyć żeby i narzucić na siebie opaskę (na głowę) zanim wpadło do mojego mieszkania całe zacne towarzystwo z kapitanem Leo Vreinh'em na czele.
-Kociak! - wykrzyczałem widząc go w drzwiach. Moje szczęście naturalnie było równie duże z powodu ujrzenia pozostałej dwójki. Hihi. Normalnie rzuciłbym się im w ramiona, ale tym razem nie mam na to siły, jesteście uratowani, cieszycie się?
Wpuściłem ich do domu, bo sam jeszcze nie byłem gotowy, żeby z niego wyjść. Rozebrany, bez śniadania jak jakiś menel. Wcale nie było problemu, oni czują się u mnie jak we własnym domu i nie wiem czy powinienem się z tego raczej cieszyć czy może odwrotnie. Ściągnąłem z siebie koszulkę pokazując wytatuowane, wyrzeźbione ciało… i tak na panach z tego otoczenia nie zrobiłoby to wrażenia, a Leo to kompletnie był nie obecny. Skierowałem się do kuchni z zamiarem zrobienia tostów, teraz to będę musiał robić tosty dla całej zacnej famili. Jedyny człowiek, który ich nie chciał to Leo. Oooo nie..
-Bo mi w anoreksje wpadniesz, Kicia. - rzuciłem bezpośrednio stając sobie w drzwiach. Oparłem się barkiem o framugę i za momencik rzuciłem w jego stronę jabłkiem. Siedział do mnie tyłem na fotelu, ale jego Arcana pozwoliła mu na szybką reakcję, tak więc odwrócił się i złapał owoc w jedną rękę po czym go ugryzł – Oho widzę, że ty jesteś po bardzo obfitej nocy… - mój chytry uśmieszek na twarzy chciał od razu poznać wszystkie sekrety ostatnich kilku godzin kiedy to Leo był sam na sam z…
-Ciekawe z kim? - uprzedził mnie, w dodatku sam nie wiem czy on bardziej pytał mnie czy siebie czy pozostałe osoby tam siedzące. Odwrócił głowę w moją stronę na tyle mocno by dojrzeć mnie kontem fiołkowego oka. Przerażający jest jakiś dzisiaj.
-Być może masz kogoś na boku, a my nawet nie jesteśmy tego świadomi.. - Yuki wtrącił się w wypowiedź wcinając swojego tosta. Haha Leo taki biedny, zaraz wyjdzie na jaw coś co nie powinno.
-Ale wiesz przyjacielu…. - ruszyłem przed siebie, podszedłem do niego od tyłu i nachyliłem się lekko w tai sposób, by szepnąć mu na ucho – Jeżeli to jest Hyou to zaczniemy rozmawiać po męsku~
W tym momencie dziewczyna spiorunowała mnie wzrokiem. Oho może faktycznie coś jest na rzeczy.
-Przypominam Ci Rafa, że to my dzisiaj obudziliśmy Leo w dodatku był sam, więc co ty masz za durne pomysły, zboczeńcu? - rozłożyła się jak płaszczka na kanapie i zerknęła na mnie tymi swoimi przenikliwymi, złotymi paczałkami.
-On wygląda jakby co najmniej był po dwugodzinnym seksie, ty tego nie dostrzegasz?
-Goń się – od razu uciszył mnie czarnowłosy, chociaż nie był zły, sam się z tego śmiał. Miałem wrażenie, że właśnie powodem tego śmiechu jest moja głupota i wyssane z palca opowieści. - I ruszaj dupę Raphael, bo naukowcy nie lubią czekać… i ja też. - w jego głosie teraz udało mi się usłyszeć pewnego rodzaju ostrzeżenie. Wstał z miejsca, ale chyba tylko po to, by zaraz rozłożyć się na kanapie obok białowłosej. Była na tyle duża, że mieściła tych dwóch chudzielców. W tym różnica tylko, że Hyou leżała na brzuchu uwydatniając swoje ładne, okrąglutkie…. Raphael zejdź z tego toku myślenia….w każdym razie Leo położył się na plecach, zamknął oczy i skutecznie zasłonił je sobie potem ręką.
- Tak swoją drogą… to co oni znowu wymyślili?

(Ekipko?)