środa, 31 sierpnia 2016

Od Lee - C.D Lou

  Od kiedy dziewczyna nacisnęła czerwoną słuchawkę, czekałem na kolejny telefon, który – jak się okazało – nie nadszedł. Wraz z kolejnymi mijającymi sekundami wskaźnik mojego humoru stawał się coraz niższy, wydawało mi się, że niebawem przekroczy minimalną skalę… Czułem dziwną otchłań w sercu, która powiększała się i z każdą chwilą odbierała mi najskrytsze, ociekające radością wspomnienia. Rozdzierała mnie od środka, pozostawiając po sobie poszarpaną dziurę przepełnioną smutkiem i zdenerwowaniem. W tamtym momencie nie potrafiłem wyobrazić sobie niczego pozytywnego; wystarczyła tylko reakcja Lou, bym popadł w lekką niechęć do czegokolwiek. Oczywiście jak to ja – nie mogłem tak żyć, więc zwyczajnie dźwignąłem się na nogi z dużego, rozgrabionego łóżka, nakarmiłem Shiloh’a i postanowiłem, że najlepiej będzie, gdy na chwilę dam spokój Lou. Starałem się ją zrozumieć, ponieważ sam niedawno miałem szansę uczestniczyć w takiej sytuacji: poznała swojego brata, którego w ogóle nie pamięta, chciała z nim porozmawiać, nawiązać kontakt i naturalną reakcją był jej nerwowy głos tkwiący w słuchawce. Bo przecież mogłem przerwać tę rozmowę… mimo to, czułem, że coś się zmieniło albo coś ma się zmienić. Zostałem więźniem własnych obaw i przez większość wieczoru nie potrafiłem solidnie myśleć o niczym innym, tylko o tym, czy Lou będzie jeszcze ze mną rozmawiać. Może troszeczkę dramatyzowałem… ale wbrew pozorom mam swoje poglądy i uczucia, które nie zawsze są zależne ode mnie. Cóż, a kiedy nie zadzwoniła, poczułem, że wszystkie obawy się nasilają i odnajdują miejsce w rzeczywistości.
   Uznałem, że najlepszą odskocznią od ciągłego myślenia będzie zwykły spacer, dlatego nawet nie przebierając się, złapałem za smycz i wyposażyłem w nią szczeniaka. Na zewnątrz było dosyć przyjemnie, lekki powiew wiatru poruszał zielonymi koronami drzew, a jednocześnie sprawiał, że moja kitka delikatnie falowała pośród niewidocznych fal powietrza. Wtedy zauważyłem, jak podbiega do nas jakaś dziewczyna, która po sekundzie okazała się być Lou… cóż, szczerze to miałem wrażenie, że dzisiaj już nie uda mi się z nią zobaczyć, lecz zaistniała sytuacja to czysty przypadek. Sam nie byłem pewien czy nadal chce ze mną rozmawiać, dlatego pierwsze co zrobiłem, to trzymałem wyraźny mały dystans. Po prostu ciągle czułem się w jakiś sposób samotny i przez to poddenerwowany. Może to było nie w porządku względem Lou, ale nie mogłem zamazać śladu tego odczucia.
   Przez ten czas prawie zapomniałem o lodowej barwie jej głosu w telefonie.
   – On ma się dobrze. A jak twoje spotkanie? Miałaś zadzwonić…
   – A świetnie. Jutro idziemy na basen. – Pogłaskała jeszcze raz Shiloh’a, po czym wstała i rozsunęła lekko bluzę. Po jej przyspieszonym oddechu mogłem stwierdzić, że biegała. – A jak tam tobie minął dzień?
   W tym momencie chciałem jasno podkreślić, że czekałem na jej telefon i siedziałem znudzony w apartamencie. Sam. Ale ostatecznie uznałem, że nie będę takim mściwym dziadem. Oczywiście w dalszym ciągu ujawniałem swoje wątpliwości, które dziewczynie niekoniecznie się podobały.
   – Nudziłem się, nawet nie wychodziłem z domu. – Do głowy przyszedł mi obraz z południa, kiedy to ignorowałem drapiącego pazurami w drzwi Shiloh’a, odpoczywałem i czekałem przy podpiętym pod ładowarkę telefonie na to, kiedy będę miał szansę go odebrać. No cóż, pomimo tej krótkiej znajomości, byłem w stanie nazwać Lou przyjaciółką. – Więc… jaki on jest? – W swoim umyśle odnotowałem ciekawość spowodowaną tym, czy moje podejrzenia faktycznie się sprawdziły, ale sądząc po reakcji Lou, spotkanie okazało się zapewne wielkim sukcesem. Oczywiście cieszyłem się! Ale nie potrafiłem odegnać się od myśli, że niektóre osoby tak naprawdę mogą bardzo dobrze ukrywać swoje prawdziwe zamiary. A może jednak dramatyzuję?
   – On jest niesamowity! – Zaniosła się chichotem, mimowolnie zaciskając swoje drobne dłonie w pięści. W jej oczach tkwiły tlące się iskierki ekscytacji, które za chwilę miały przeistoczyć się w jaskrawy wybuch. Mimo jej zapewnień, nie umiałem myśleć o tym nad wyraz pozytywnie, więc zwyczajnie posłałem dziewczynie ciepły uśmiech. Stworzyłem pozory, że wszystko jest okej, podczas gdy w głowie zastanawiałem się nad tym, dlaczego Lou tak bardzo mu ufa. Czy rozsadzała ją tak wielka euforia, że postanowiła zrobić dla niej miejsce, które uprzednio zajmował rozsądek? Naprawdę była tak szczęśliwa i otwarta na nawiązywanie więzi ze swoim bratem?
   – I… i tyle? To ten chłopak, którego spotkałem, no nie? Białe włosy, grzywka… – Mogłem wymieniać różne szczegóły, jakie zdążyłem zapamiętać z tego krótkiego, niezbyt emocjonującego spotkania.
   – Tak, to on – odparła.
   – Więc… czego się o nim dowiedziałaś?
   Lou chwilowo spojrzała na mnie niepewnie, jakbym co najmniej uzupełnił swoje pokłady wścibskości, a ja w odpowiedzi odwzajemniłem ten sam wzrok.
   – No co? Miałaś zadzwonić, ja wcale nie jestem wścibski – dodałem, słysząc jak bardzo mija się to z prawdą. Udałem niezadowolenie, a pod tą maską kryła się kolejna, tylko, że utkana z podejrzeń.
   – Niedużo. Równie pewny siebie co ja, jest tu rok. – To była jej odpowiedź. Szczerze powiedziawszy, to spodziewałem się opowieści kipiącej od nadmiaru ciekawych informacji, a tu proszę.
   – Czy on zadawał sporo pyt… – Nie dane było mi dokończyć, ponieważ zaledwie kończyłem wypowiadać ostatnie słowa, uciszył mnie jej piorunujący wzrok, który zdawał się ciskać we mnie swoimi piorunami.
   – Przestań! On naprawdę nie jest zły… a ja umiem o siebie zadbać, więc naprawdę to, co mi mówisz jest zbędne.
   – Już, już! – Wystawiłem ręce w geście obronnym. – Mam rozumieć, że jutro też będziesz zajęta?
   – Przynajmniej przez połowę dnia. – Westchnęła nieznacznie, wlepiając swój szkarłatny wzrok, a wtedy przekonałem się, że próby utrzymania dobrego tempa tego kontaktu ponownie spełzły na niczym, i póki ona nie uświadomi sobie tego, to ja wraz z moim zdaniem jestem zbędny. Tylko… to trochę bolało. Nie chciałem być odstawiany na bok i to właśnie to było moją słabością. Lęk przed tym, że znowu będę samotny, tak jak kiedyś. Wtedy delikatny, kobiecy zapach przelatujący przez moje nozdrza natychmiast zmazał jakiekolwiek ślady panoszących się w głowie myśli. Odruchowo przyciągnąłem dziewczynę ku siebie, by poczuć bliżej tą przyjemną woń, która niczym aura spowijała całe jej ciało. Moja dłoń delikatnie trzymała jej nadgarstek, ale nie był to szorstki uchwyt; powiedziałbym, że moje palce ledwo dotknęły tej gładkiej, jasnej skóry.
   – Wybacz, nie mogłem tego powstrzymać. – Zrobiłem krok do tyłu, i nie dałem jej czasu na żadną reakcję. Szczerze to obawiałem się przez chwilę, by spojrzeć w jej oblicze, ale kiedy mijały kolejne sekundy przepełnione ciszą, postanowiłem przewrócić spojrzenie. I zrobiłem to tak czy siak. W trakcie jednego momentu poczułem, że gdyby ten cały Enzo wyrządził jej jakiejkolwiek natury szkodę, zapłaciłby za to.
   – Hmm… będę się zbierał. – Pociągnąłem za smycz i pokierowałem szczeniaka w stronę budynku. – Do jutra, mam nadzieję.
   Gdy dotarłem do swojego mieszkania, znów padłem na łóżko, ale wcześniej postanowiłem zadbać trochę o Shiloh’a. Nakarmiłem go, pogłaskałem i nieco się z nim podroczyłem. Teraz, gdy robiłem dokładnie to samo, co kilka godzin temu, czułem tego wyraźne skutki. Materac odbierał mi wszystkie siły i ledwo byłem w stanie podnieść się i zajść do łazienki. Poza tym nawet, gdybym chciał, relacja Lou i jej brata wydawała mi się zbyt rodzinna i sielankowa, by okazała się czystą prawdą. Mimo że mnie nie dotyczyła, za szybko zacząłem się martwić o tę dziewczynę. Moje myśli ciągle toczyły się do tego, że ona w końcu o mnie zapomni, albo łatwiej mówiąc, zignoruje.
   Następnego popołudnia, mój plan na dzień nie wyglądał ciekawie. Stanowił całą powtórkę z wczorajszego, co wywołało u mnie tylko kolejne ziewnięcia. Byłem przekonany co do tego, że telefon do Lou nic nie da, i tak się naturalnie stało. Po jakichś dwóch minutach oczekiwania na odebranie robiły się aż nadto nudzące. Aż w pewnym momencie – podczas spaceru – zobaczyłem, jak moja szkarłatnooka przyjaciółka wychodzi ze swojego budynku w towarzystwie swojego brata. Mieli ze sobą torby, więc na myśl od razu wkradł mi się basen, o którym Lou wczoraj mówiła. Poważnie, nie chciałem wyjść na śledzącego, bo to był kompletny przypadek, więc po prostu wykrzyczałem w oddali jej imię. Rzecz jasna nie chciałem im się wpychać w wieczorek, nawet nie zamierzałem, ale to nie zmieniało faktu, że nie czułem się urażony. Ona po raz kolejny mnie zignorowała.

(Lou?)

Armentum!

Kochani, był reset powyższej toplisty, w związku z czym zachęcamy do klikania! ^^
A jeśli chodzi o członków bloga - wręcz naciskamy. Wchodźcie, wchodźcie, bo bez Was nasz blog nie wybije się w rankingu i nie zdobędzie nowych pisarzy! Wystarczy kliknąć raz dziennie, to dużo zmieni. Z góry dziękujemy ^^
(naturalnie banner znajduje się w lewej kolumnie)
Armentum

wtorek, 30 sierpnia 2016

Od Kaito - C.D Taigi

Ująłem ostrożnie dłoń Taigi, jakby była zrobiona z ognia bez większego zastanowienia. Dopiero, kiedy dziewczyna żywo szarpnęła mnie do marszu uświadomiłem sobie, w co się wpakowałem. Momentalnie zrobiło mi się słabo, na pewno zbladłem nieco, a mimo tego parłem naprzód, ciągnięty przez Siostrę. Chyba mogę ją tak nazwać, nie?
***
- Zdajesz sobie sprawę z tego, że w razie kłopotów nie bardzo pomogę? - westchnąłem cicho, kiedy od pięciu minut staliśmy naprzeciwko drzwi, za którymi czekał Toshiro. Widocznie żadne z nas nie było gotowe. Jasnowłosa ściskała nerwowo kartkę z adresem, a ja wpatrywałem się na nią, kompletnie nie wiedząc, co powiedzieć. Nie potrafiłem pocieszać czy dodawać otuchy. W końcu nawet nie miałem komu, więc skąd mam wiedzieć jak to się robi? Jedyne, co wiem z doświadczenia, to że zwykłe "będzie dobrze" nie wystarcza. Właściwie to tylko puste słowa, które wypowiada każdy, by tylko coś powiedzieć.
Sięgnąłem więc ręką do drzwi i zapukałem dwa razy. Zanim usłyszałem kroki zza drzwi, rzuciłem Taidze ostatnie spojrzenie. Moje kąciki ust drgnęły lekko, jakbym chciał ją zmotywować, ale sam tego potrzebował. Szczerze powiedziawszy kiedy drzwi się otworzyły, nic właściwie nie poczułem. Miałem po prostu wrażenie, jakbym wchodził do zwykłego mieszkania, które znam tak dobrze. Niestety. Kiedy pojawił się Toshiro wszystkie lęki powróciły.
Już zdążyłem zapomnieć jaki jest wysoki. Na polu bitwy wydawał się być niższy... Ledwie sięgałem mu do ramienia, a co dopiero Taiga, która jest drobniejszej postury. Jakim cudem są rodzeństwem?
Spojrzałem na blondyna, a dokładniej w jego oczy, które wpatrywały się we mnie tą dobrze znana mi nienawiścią. No tak, właściwie byłem to nie dostałem tego zaszczytu i nie zostałem zaproszony.
- Wejdź - mruknął, zwracając się do siostry i zniknął na rogiem końca przedpokoju. I w tym momencie przerażenie zmieszało się ze złością.
- Chodź, K-A-I-T-O. - Taiga odezwała się i z sztucznym uśmiechem na twarzy weszła do środka, gdzie od razu nas sobie przedstawiła. Staneła przy mnie na przeciwko mężczyzny i zaczęła;
- Toshiro, to jest Kaito. Kaito, to jest Toshiro.
- Jakbym nie wiedział - jęknął niebieskooki. Spuściłem głowę, zaciskając usta w cienką linię.
***
Blondyn przez cały czas rozmawiał z jasnowłosą, jakbym nie istniał. W przeciwieństwie do Tai, ignorował mnie za każdym razem, jak poruszała temat mojej osoby. Niby luźna rozmowa, jednak tylko i wyłącznie pomiędzy rodzeństwem. Chociaż, kiedy od czasu do czasu odrywałem wzrok od jasnych paneli i przenosiłem go na Siostrę, wydawała się równie zachwycona, co ja. No ale nie dziwiłem się, kiedy Toshiro ciągnął dyskusję z taką niechęcią, widać było, że się męczy.
Pff, więc po co w ogóle kogoś zapraszał, skoro każde słowa kosztują go tyle energii? Mruknęła moja podświadomość. Miałem wrażenie, że mężczyzna okazuje nam, a raczej własnej siostrze łaskę, odzywając się. Ach! Po co ja tu w ogóle przyszedłem?
Podkurczyłem nogi jeszcze bardziej, opierając ręce na zgiętych kolanach. Znudzony, zacząłem drapać skórki przy paznokciach, a w myślach pojawiały się różne warianty odpowiedzi na różne pytania, które zapewnie nie padną w moją stronę. Ale pomimo tego, ustalałem w myślach, co odpowiem.
- Hej, ty! - usłyszałem, co gwałtownie i nagle wytrąciło mnie z przemyśleń, jakby ktoś wylał na mnie wiadro zimnej wody. Od razu zrobiło mi się cieplej, a wszystkie ustalone teksty nagle zniknęły, zjedzone przez stres. - Wszystko u ciebie w porządku po tej całej misji? - spytał, jakby od niechcenia, by tylko zagłuszyć ciszę, nachylony niecałe pół metra nade mną. Jego obojętny, błękitny wzrok wpatrywał się we mnie, wyczekując odpowiedzi. I to w tym momencie zauważyłem, że Taiga zniknęła. W pokoju byliśmy tylko my dwoje.
Myślałem, że w tamtym momencie zejdę na zawał. W sekundę zrobiło mi się niesamowicie gorąco, serce zaczęło walić jak szalone i przez chwilę miałem wrażenie, że chłopak je słyszy, nie zdziwiłbym się nawet, gdyby Taiga, siedząca, bogowie wiedzą gdzie, usłyszała jego bicie.
- T-tak - odpowiedziałem słabo. - A jak twoje ramię?
Teraz ja zadałem pytanie, przenosząc wzrok na zranione miejsce i, do cholery, nie wiedzieć czemu, poczułem chęć dotknięcia zranionego miejsca. To moja wina, że Toshiro został ranny. Gdybym więcej potrafił, był nieco silniejszy, nie doszłoby to tego. Byłem głupi. Głupi, głupi, głupi głu...
Kiedy blondyn syknął, zorientowałem się, że jednak sięgnąłem opatrunku. Od razu cofnąłem dłoń jak poparzony i odwróciłem wzrok mówiąc pospiesznie:
- Przepraszam.
Cholerra jasna, dlaczego to zrobiłem?! Co mnie do tego nakłoniło?! Gdzie jest Taiga? Gdzie jej uśmiech, który na pewno rozluźniłby atmosferę?
Usłyszałem głośne westchnienie Toshiro. Jego ciepły oddech zdołał dosięgnąć mojego policzka i unieść delikatnie kosmyki włosów, które opadły mi na oczy. Wyprostował się i, dzięki bogom, oddalił się nieco, przeciągając. Jak zawsze wbiłem puste spojrzenie w jasna podłogę, zaciskając usta i skrzydła tak mocno, że mięśnie pleców rozbolały od ciągłego napinania.

<Tai? :^>

poniedziałek, 29 sierpnia 2016

Od Evan'a - C.D Elainy

Elaina wydawała się osobą silną, a może to była tylko zmyłka? Pewne było, że miała paskudny charakter, ale coś musiało się w końcu do tego przyczynić. Nie była osobą tak silną, jaką zdawała się mi na początku być. Była przywiązana do ludzi z przeszłości, których utraciła. Moim zdaniem głównie dlatego się mściła, nie tylko przez samą lubość do zemst.
— Okropne — mruknąłem znudzony. — Mam ci współczuć? A może wzruszyć się twoją historią?
Na twarzy Elainy zagościł grymas, który prawdopodobnie miał być wymuszonym uśmiechem. Wpatrywałem się w nią chwilę, dostrzegając jak mocno zaciska dłoń. Zupełnie jakby chciała w jakiś sposób pozbyć się emocji i starać się opanować.
— Nie oczekuję — prychnęła, udając, że moja słowa w żadnym stopniu na nią nie wpłynęły.
Przeniosłem wzrok na Death. Przestała wreszcie warczeć, co zwróciło moją uwagę. Ku mojemu zaskoczeniu za to, położyła uszy po sobie i zaczęło wręcz niesłyszalnie skomleć, zaraz natychmiastowo przenosząc wzrok na Elainę.
— Nie powiesz mi chyba, że zaraz zaczniesz płakać? — zapytałem nieprzyjemnie, nieco złośliwie, patrząc wymownie na cienistą wilczycę.
— Ha! — przychnęła blondynka. — A to dobre!
Rozluźniła się nieco, po czym zdumchnęła z twarzy kosmyk, który opadł na twarz przy zamaczystym ruchu głową. Za dziewczyną rozniósł się donośny huk. Szybko przekręciłem głowę, starając się zobaczyć co się za nią dzieje. Biegnący w naszą strażę ochraniarze nie przynosili nic dobrego.
— Cho.lera! — zakląłem, odwracając się.
Elaina spojrzała na mnie, widząc jak biegnę w przeciwnym do ochroniarzy kierunku. Była skołowana, nie wiedziała totalnie co dzieje się wokół niej. Stała jeszcze chwilę zdezorientowana, dopóki nie krzyknąłem:
— Biegnij!
Gdy usłyszała moje polecenie, wykonała je automatycznie, podrywając się z miejsca. Nie znajdowałem się w dobrej sytuacji, mogli pomyśleć, że brałem udział w masakrze, jaką Elaina przeprowadziła na naukowcach. Wprawdzie było parę faktów, które działały na moją korzyść, lecz z drugiej strony nie wiedziałem jak mogła się zachować dziewczyna, aby oszczędzić sobie tortury, będąc pod wpływem desperacji. Ludzie tylko w filmach je znoszą nic nie mówiąc, przynajmniej tak sądziłem.
Słyszałem za mną głośne kroki — te bardziej słyszalne należały do Elainy, a te mniej do ochroniarzy. W sumie w obecnej sytuacji musiałem ponieść karę, ale zawsze mogłem ją zmniejszyć, nie dając ochroniarzom dorwać dziewczyny. Zatrzymałem się gwałtownie. Blondynka minęła mnie, spoglądając na mnie ze zdziwieniem. Przewróciłem półkę, która jedynie zdobiła nieskazitelnie biały korytarz, po czym rzuciłem się w dalszą ucieczkę. Elaina widząc, że biegnę za nią, przyśpieszyła, odwracając się do przodu. Zaskoczyła mnie po raz kolejny. Czyżby martwiła się moją osobą?
— Nie — zaprzeczyłem głośno, co zwróciło uwagę dziewczyny.
Ta tylko spojrzała na mnie, nic nie mówiąc. Możliwe, że przez to, iż łapała głośne oddechy. Mebel zatrzymał ochroniarzy. Może nie na długo, ale na dostatecznie tyle, abyśmy zdążyli ukryć się w składziku. Zatrzasnąłem za nami drzwi. Sapanie Elainy roznosiło się po całym pomieszczeniu. Miałem wrażenie, że przez to mogli nas usłyszeć.
— Przestań — warknęła, odpychając moją dłoń, którą położyłem na jej ustach. — Co ty odpier.dalasz?! — Powróciła nasza Elaina, przemknęło mi przez myśl.
Posłała mi niebezpiecznie spojrzenie, oddalając się nieco ode mnie. Nie trudząc się, aby się jej wytłumaczyć, po raz kolejny przystawiłem dłoń, dopóki nie dziabnęła mnie mocno. Wydawałem z siebie stłumiony okrzyk. Spojrzałem na nią zszokowany.
— Ugryzłaś mnie — stwierdziłem z niedowierzaniem.
— Zamknij się — syknęła, nasłuchując. — I zgaś to cholerne światło.
Wykonałem bez sprzeciwu polecenie dziewczyny. W pomieszczeniu zapanowała nagła ciemność. Słyszałem donośne bicie mojego serca, choć może mógł to być mój przyśpieszony puls napędzony przez adrenalinę. Staliśmy w ciszy, czekając z niecierpliwością, aż ucichną kroki. Oczywiście zanim ochroniarze przeszli obok drzwi, wymienili się kilkoma zdaniami na temat tego, gdzie możemy się znajdować. Nigdy przedtem nie byłem tak bardzo zdenerwowany w chwili, której przez szparę w drzwiach snob bijącego z korytarza światła, nie został przyciemniony przez cień jednego z typów i klamka nie została lekko naciśnięta. Dziękowałem głupocie, którą został obdarzony drugi i stwierdził, iż nie było szans, że możemy znajdować się w składziku. W końcu teoretycznie nie powinniśmy mieć pojęcia o jego istnieniu.
— Co teraz zrobimy? — pytanie Elainy rozeszło się po ciemności.
— Co?
— To co słyszałeś — warknęła cicho.
— Chyba raczej ty! To ty sprzątnęłaś tych naukowców.
I tak już miałem ponieść karę, a za to, że między innymi nie powstrzymałem Elainy, a także przez ucieczkę, jednakże nie miałem zamiaru dokładać jej sobie poprzez pomoc dziewczynie. W dodatku mogła mnie wkopać. Nie ufałem jej.

< Elaina? >

Od Lou - C.D Lee

Wielkimi krokami zbliżała się godzina 16. Już nie mogłam się doczekać, aż wreszcie go spotkam. Mojego brata bliźniaka. Chociaż rano gnębiły mnie ponure myśli, którymi w pewien sposób zaraził mnie Lee, teraz odeszły w niepamięć. Mój czarnowłosy kolega musiał za bardzo panikować. W ogóle co mnie podkusiło, żeby zacząć myśleć w podobny do niego sposób? Może to przez to nieoczekiwane chwycenie mnie za rękę? Zawróciło mi to w głowie i przez chwilę wpuściłam jego obawy do mojego umysłu. Tak, to pewnie dlatego. Chociaż to tylko zwykłe trzymanie się za ręce. Eh… Byłam wewnętrznie zdezorientowana. Nie wiedziałam kompletnie, w jakim kierunku zmierzają moje myśli. Otrząsnełam się z tych dziwnych refleksji i zabrałam za dalsze szykowanie do przyjęcia mojego niezwykłego gościa. Wyszłam spod prysznica i nadal ociekająca wodą zawinęłam się w biały ręcznik. Wyszłam z łazienki i skierowałam się ku garderobie, w której spędziłam długie minuty wybierając odpowiedni strój. Zdecydowałam się zwykłą , czarną sukienkę, która posiadała delikatny gorset i tiulowy dół. Do tego nałożyłam jasne czułenka na niewysokim obcasie. Wróciłam do łazienki, gdzie wysuszyłam włosy i związałam je w luźny warkocz. Użyłam delikatnych perfum i założyłam srebną bransoletkę. Byłam gotowa. W momencie, kiedy spojrzałam na zegar rozległ się dzwonek do drzwi. Podeszłam i uchyliłam je, by mój gość mógł wejść.
-Witaj Enzo! – Uśmiechnęłam się delikatnie.
-Hej Lou, ale tu do ciebie daleko ode mnie. – Westchnął zabawnie i wszedł głębiej. Przyjrzałam mu się uważniej. Był dużo wyższy ode mnie, ale jedno na pewno świadczyło o naszym pokrewieństwie – identyczne,szkarłatne oczy. W dodatku włosy, które niby wydawały się białe, tak naprawdę były ciut jaśniejsze od moich, ale nadal w tym samym odcieniu. Tak, z pewnością jesteśmy rodzeństwem.
-Ale mam przystojnego braciszka. – Mruknęłam zadowolona. Enzo spojrzał na mnie przelotnie.
-No proszę, jaka ciekawa siostrzyczka. – Pokręcił lekko głową i rozsiadł się na sofie. Pewny siebie. Cóż to chyba w takim razie rodzinne.
-Napijesz się czegoś? Kawy?Herbaty? – Spytałam się z kuchni.
-Poproszę samej wody. – Odparł.
-Jesteś pewien? – Wychyliłam się i spojrzałam na jego twarz. Jego mina wyrażała coś z pogranicza zainteresowania i powierzchownej obojętności. Taka mina luzaka.
-Taa. Jak masz możesz dorzucić kostki lodu. – Mrugnął do mnie okiem. Był niesamowity. Przyniosłam mu szklankę wody, a sobie sok pomarańczowy.
-Nadal nie mogę uwierzyć, że tutaj w ośrodku mam rodzinę. – Uśmiechnęłam się do niego ciepło i upiłam łyk soku.
-Hmm… Tak to dość niespotykane. Aczkolwiek nie niemożliwe. –Rozglądał się dyskretnie po moim pokoju.
-Mój … kolega też właśnie niedawno się dowiedział, że ma młodszego brata tutaj w Rimear. – Nie wiedzieć, czemu zawahałam się przy nazwaniu Lee kolegą. Co się ze mną dzieje? Potrząsnęłam głową. Enzo przyglądał mi się badawczo. Trochę dziwnie było patrzeć w swoje własne oczy, które należały do innej twarzy.
-Tak, jak mówiłem zdarzają się takie przypadki. – Nadal skupiał się na mnie. – Długo jesteś w ośrodku?
-Jakieś niecałe 3 miesiące. – Zerknęłam na kalendarz. Czas tak wolno tu płynął. – A ty?
-Ja już od roku sobie tutaj mieszkam. – Odparł i od razu zarzucił mnie kolejnym pytaniem. – Masz jakieś wspomnienia sprzed pobytu tutaj?
-Niestety nie. Jednak… - Zaczęłam niepewnie. Mimo, że wierzyłam, że jest moim bratem nie wiedziałam, czy mogę mu powiedzieć tak osobiste odczucia.
-Śmiało mów, co chcesz. – Uśmiechnął się ciepło, co było niezwykłą odmianą jego dotychczasowego obycia. Przyłożył palec do ust. – Obiecuję, że nikomu nie powiem.
-No dobrze. – Przełamałam się i odetchnęłam głębiej. – Ostatnio miałam coś jakby sen, w którym widziałam twarze bardzo podobne do mojej. Chyba to była nasza mama, ty i nasz ojciec, a potem wylądowałam w jakimś lesie, gdzie ktoś mnie gonił. Wydaje mi się, że mógł to być moment, kiedy zabierali mnie do Rimear.
-Ciekawe… Śniło ci się to raz, czy może więcej? – Wbił we mnie badawcze spojrzenie. Poczułam się trochę jak na przesłuchaniu.
-Nie, tylko raz. – Podeszła do mnie Blanc’a, która skomlała cicho. Wzięłam ją na kolana i powolutku zaczęłam głaskać.
-Masz psa? – Mój bliźniak wydawał się być zaskoczony.
-Tak. Tą sunię znalazłam niedawno porzuconą przy drodze wraz z jej braciszkiem. Nazwałam ją Blanc.
-Biała. Faktycznie pasuje jej to imię. – Pogłaskał ją ostrożnie, a mała go uważnie obwąchała po czym polizała jego palce. Jak Blanc go polubiła to nie może mieć złych zamiarów. Nagle ciszę przerwał dźwięk telefonu. Jak się okazało mojego.
-Poczekaj chwileczkę. – Wzięłam telefon i oddaliłam się do kuchni, jednocześnie wynosząc puste szklanki. Odebrałam połączenie od Lee.
-Lou? Jesteś już u siebie? – Usłyszałam znajomy głos czarnowłosego.
-Właśnie… Jeszcze z nim rozmawiam. – Szepnęłam. Nie chciałam, by Enzo usłyszał tą rozmowę, jakoś wydawało mi się to zbędne, by znał jej treść. Westchnęłam lekko poirytowna, miałam nadzieję szybko zakończyć tą rozmowę, aby móc kontynuować poprzednią.
-Tylko minutka. Jak tam? – Lee nie rozłączył się pomimo moich życzeń, które kołatały mi się po głowie. Trochę mnie to wkurzyło. No bo w końcu mam gościa, a on jeszcze mnie celowo wypytuje o szczegóły.
-Lee… - Wypowiedziałam jego imię ostrzegawczym tonem. – Rozumiem, że jesteś ciekaw, ale to nie najlepszy moment. Zadzwonię, jak będzie po wszystkim.
Mój głos nie należał do najbardziej przyjaznych, ale starałam się też nie być, jakoś bardzo chamska. Lubiłam Lee i nie chciałam go też jakoś specjalnie urazić. Wróciłam do salonu. Enzo właśnie się podniósł.
- No to ja się będę zbierał. Miło było cię poznać siostra! – Podszedł do mnie i zrobił ze mną klasycznego miśka.
-Już idziesz? – Zrobiłam smętną minkę i przekrzywiłam głowę. – Może jednak jeszcze chwilę zostaniesz?
-Bardzo chętnie, ale mam jeszcze parę spraw do załatwienia. – Uśmiechnął się smutno. – Możemy się jutro spotkać. Lubisz pływać?
-Pływać? Czemu nie! – Odparłam z entuzjazmem.- Najbardziej lubię biegać, ale inne sporty mnie nie przerażają. Ostatnio nauczyłam się grać całkiem nieźle w kosza.
- Wow, jesteś nie za duża, więc musiałaś mieć dobrego nauczyciela? – Chłopak patrzył się na mnie ze sporym zainteresowaniem w oczach.
-Aaa, tak. Mój trener jest najlepszy. – Uśmiechnęłam się szczerze na wspomnienie naszego treningu z Lee.
-To do jutra, podejdę po ciebie i razem pójdziemy na basen. – Puścił do mnie oczko i wyszedł na chłodne powietrze. Kiedy poczułam powiew na twarzy, stwierdziłam, że z chęcią się przebiegnę i przemyślę to wszystko, co dzisiaj usłyszałam. Przebrałam się w czarny sportowy stanik, narzuciłam na niego szarą bluzę i wbiłam się w czarne spodnie do biegania. Zawiązałam błękitne buty biegowe i wyruszyłam na swoją małą przebieżkę. Blanc zostawiłam w towarzystwie licznych zabawek i odrobiny jedzenia. Mam nadzieję, że przez 30 minut nie zniszczy mi mieszkania. Biegając uwolniłam się od wszystkiego i oczyściłam umysł od licznych trosk i znaków zapytania. Nagle dostrzegłam znajomą, wysoką sylwetkę i charakterystyczną czarną kitkę. Moje serce mocniej zabiło, ale to chyba od wysiłku, a nie na widok Lee, prawda? Podbiegłam do niego.
-Hej! Jak tam Shiloh? – Uklęknęłam koło malucha, który dzielnie dreptał na smyczy.
-On ma się dobrze. A jak twoje spotkanie? Miałaś zadzwonić… - Wyczułam, jakby nutkę niepokoju w głosie czarnowłosego.
- A świetnie. Jutro idziemy na basen. – Pogłaskałam jeszcze raz szczeniaka, po czym wstałam i rozsunęłam lekko bluzę, bo po biegu było mi gorąco. – A jak tam tobie minął dzień?
[Lee?]

Od Enzo - C.D Sory

Te potyczki słowne z Sorą wykorzystały cały mój zapas cierpliwości. Ulotniłem się z jej apartamentu i powróciłem we własne progi. Cała ta rozmowa o kluczyku wyprowadziła mnie ze względnej równowagi emocjonalnej, a w takich chwilach nie potrafiłem pozostać spokojny. Zgarnąłem torbę sportową wypełnioną tym, co zawsze, czyli ekwipunkiem potrzebnym do pływania i trzaskając drzwiami ruszyłem w kierunku krytego basenu. Nie znajdował się on specjalnie daleko. Kilka minut szybkiego marszu i byłem na miejscu. W kasie pokazałem jedynie swój karnet i od razu skierowałem się do szatni, gdzie w tempie ekspresowym przygotowałem się do pływania. Postanowiłem popływać na najgłębszym i największym basenie, który rozmiarami prawie dorównywał tym olimpijskim. Wskoczyłem na główkę i ruszyłem z całą siłą przed siebie. Woda opływała moje ciało, co dawało mi niewypowiedzianą ulgę. Pracujące mięśnie uwalniały ze mnie nadmiar emocji. Powoli się uspokajałem. Zatracałem się w wodnej ciszy i cichym pluskaniu niewielkich fal, które tworzyły się pod wpływem uderzeń części ciała o powierzchnię wody. Pływałem dopóki całkowicie nie opadłem z sił. Wykończony ruszyłem z powrotem do szatni. Szybko się przebrałem i wysuszyłem, ponieważ pływałem tak długo, że lada chwila basen miał zostać już zamknięty. Zebrałem rzeczy i prawie biegiem ruszyłem do domu. W zaciszu własnych czterech ścian znowu poczułem, że nie jest mi dane dzisiaj zasnąć spokojnie. Postanowiłem pograć trochę na perkusji, jednak dość szybko przypomniało mi się, że godzina nie sprzyja temu zajęciu. Dookoła pełno było różnych ludzi, którzy może mogli spać w przeciwieństwie do mnie. Kręciłem się po mieszkaniu, nie mogąc znaleźć sobie zajęcia. W końcu wyszedłem w ciemną noc i ruszyłem do pierwszego lepszego klubu. Tam skierowałem swoje kroki prosto do baru, kupiłem jakiegoś drinka i powoli go sącząc wmieszałem się w tłum. Kiwałem się rytmie bezosobowej muzyki i czekałem aż alkohol uderzy mi do głowy. Nie chciałem się nawalić nie wiadomo jak, po prostu chciałem się znieczulić. Wróciłem do baru i zamówiłem piwo. Dosiadła się do mnie jakaś blondi.
-Hej przystojniaku! Zabawisz się ze mną? – Uśmiechnęła się zalotnie.
-Z taką ślicznotką jak ty? – Zmierzyłem ją wzrokiem. Daleko jej było do moich ideałów. Pełno tapety, solarka. Normalnie plastic is fantastic. Łyknąłem piwa. – Nigdy kochaniutka. Nawet przy zgaszonych światłach.
Puściłem jej oczko i ruszyłem w kierunku wyjścia. Miałem dość tego miejsca. Jeszcze bardziej mnie irytowało. Na szczęście poczułem się lekki i pozbawiony jakichkolwiek problemów. To dzięki alkoholowi, który rozpoczął swoje działanie. W ten jeszcze nienachalny i przyjemny sposób, kiedy człowiek po prostu zaczyna widzieć świat w lepszych barwach. W takim nastroju wróciłem do domu i przyłożyłem wreszcie głowę do poduszki.
(...) Rano obudziło mnie walenie do drzwi. Zerwałem się z łóżka, głośno przeklinając na czym ten świat stoi. Otworzyłem drzwi, a w nich stał ten sam rudy facecik w okularkach, który odwiedził mnie dwa dni temu.
-Witam pana ponownie! – Jego uśmiech był strasznie sztuczny i jakby wyćwiczony.
-Dobry. – Odparłem jeszcze trochę zaspanym głosem. Z pewnością wyglądałem niezbyt wyjściowo, gdyż byłem potargany, miałem przekrwione oczy i pogniecione ciuchy, w których spałem. – Co pana do mnie sprowadza o tak wczesnej porze?
-Otóż zauważyłem, że pańska moc podczas ostatnich 12 godzin przybierała skrajne wartości. Czy przeżywał pan jakiś stres bądź był poddany odczuwaniu skrajnych emocji?
-Nawet jeśli powiem, że tak, to co załatwi mi pan psychologa? – Zaśmiałem się cicho.
-Nie. Aczkolwiek mam za zadanie to wyjaśnić. – Poprawił pingle na nosie i zerknął na mnie. – Może mi pan wyjaśnić co to za naszyjnik?
Wyjechał z tym pytaniem ni stąd ni z owąd. Czyżby Sora zdradziła mu mój słaby punkt? Czy chciała się w ten sposób mną zabawić? Zaczęła mnie zalewać fala bardzo negatywnych emocji. Jakoś w to nie wierzyłem, by była zdolna do czegoś takiego, ale nie potrafiłem odepchnąć od siebie tych podejrzeń. No bo skąd u diabła ten człowiek miałby się pytać o głupi kluczyk?
-To nie pana interes. – Warknąłem.
- A mogę go chociaż z bliska obejrzeć? – Wyciągnął rękę i chciał zerwać rzemyk z mojej szyi.
-Trzymaj łapy z daleka! – Wrzasnąłem i natychmiast odskoczyłem, wyciągając odruchowo mój bicz, który zawsze miałem przy sobie. Naukowiec ze stoickim spokojem wyjął z kieszeni jakieś pudełko, nacisnął coś,a ja poczułem jak przez moje ciało przelatuje prąd o wysokim napięciu. Padłem sparaliżowany na podłogę. Rudzielec podbiegł szybko do mnie i niczym parszywy szczur, zabrał mój kluczyk. W tym momencie rozrywało mnie coś od środka. Nie mogłem się poruszać, przez co myślałem, że zaraz wybuchnę. Leżałem tak jakiś czas, aż powoli powracały mi siły. Ledwo poruszając nogami i rękoma doczołgałem się pod ścianę, gdzie zmieniłem pozycję z leżącej na siedzącą. Mój umysł nadal był otępiony, jednak wściekłe myśli obijały się boleśnie w mojej głowie. Nie mogłem uwierzyć, że tak łatwo straciłem coś tak ważnego. Nagle w pokoju pojawiła się Sora. Co ona tu robi? Może to jakiś sen? A może faktycznie zdradziła moją słabość temu facetowi, by móc teraz się ze mnie ponabijać? Ukucnęła przede mną i wyciągnęła moją zgubę ze swojego płaszcza. Miałem go tuż przed oczami, jednak nie miałem siły by go jej wyrwać.
-Nie powinieneś go nosić na szyi…- Mruknęła cicho. Nie odzywałem się z dwóch powodów. Po pierwsze nie byłem pewien, że odzyskałem kontrolę nad własnym językiem, a po drugie nie chciałem dawać jej tej satysfakcji, by mogła zobaczyć, jak znowu pogrywam w jej słowne potyczki.
- Dlaczego ci go zabrali? Rzucałeś się? – Zadała kolejne pytania, usiadła na podłodze i wbiła we mnie spojrzenie swoich zimnych oczu. Udawała niewinną, czy naprawdę nie miała z tym nic wspólnego? Nie mogłem jej rozgryźć. Prychnąłem sfrustrowany i odwróciłem od niej swój wzrok. Nie mogłem się na niczym skupić. Kluczyk był tak blisko, a zarazem tak daleko. Czułem, że tego dłużej nie wytrzymam.
-Ty tak na serio? A może w środku masz ze mnie niezły ubaw? – Warknąłem. Byłem już u kresu wytrzymałości. Chwyciłem jej nadgarstek. – Oddaj mi to natychmiast, bo nie ręczę za siebie.
Całe moje opanowanie szlag trafił. Zwykle byłem spokojny i bardzo mało sytuacji mogło mnie wyprowadzić z równowagi, ale tego było już za wiele. Miałem dość.
-Nie oddam. – Odparła jedynie, nadal nie ukazując przy tym żadnych emocji. Wstałem gwałtownie. Zbyt gwałtownie. Zatoczyłem się na ścianę i podparłem się ręką. Chwiejnym krokiem ruszyłem w kierunku drzwi. Otworzyłem je na oścież.
-Wyjdź stąd. – Powiedziałem krótko. Nie chciałem jej skrzywdzić, bo nadal nie byłem pewny tego co zaszło, ale niestety mogłem zrobić zaraz coś, czego potem będę żałować. Wiem, mówiłem co innego, ale w pewnych sprawach trzeba się mijać z prawdą.
[Sora?]

niedziela, 28 sierpnia 2016

Od Lee - C.D Lou

 Po zdobyciu nowych informacji, postanowiłem przyrównać zachowanie tego całego Enzo do reakcji Lou na jego telefon. No cóż, to było dla mnie co najmniej dziwne i negatywnie zaskakujące. Niemożliwe, by nagle ten chłopak zmienił swoje nastawienie, bo to, co zapamiętałem to wyraźna niechęć do zbliżenia się do siostry. Pomyślałem, że kieruje nim jakiś cel i wcale nie robi tego dla stworzenia więzów. No po prostu to mi się całości nie trzymało… dlatego pierwsze myśli, które narodziły się w mojej głowie oczywiście miały bardzo mroczne pochodzenie. Jednocześnie bałem się, że cokolwiek powie jej Enzo, zakończy się smutnym zakończeniem, a ja tego nie zniosę. Mimo wszystko starałem się nie pokazywać swoich wątpliwości, ale z każdą sekundą zastanawiałem się, czy na pewno nie będzie lepiej jej ostrzec. Mówiłem na początku, że jej białowłosy brat nie wydawał się zainteresowany ich pokrewieństwem, ale raczej nie zwróciła na to większej uwagi. Była zbyt podekscytowana. Może jednak nie psuć jej tego humoru? Tak ładnie się uśmiecha…
   – Jestem ciekaw czy te szczeniaki wytrzymają bez siebie chociaż dzień. – Westchnąwszy, spojrzałem to na jednego psiaka, to na drugiego. – Jak Shiloh będzie mi skamleć, to do ciebie przyjdę. – Zaśmiałem się pod nosem. Jakoś przyzwyczaiłem się do obecności Lou i dziwnie się czułem, kiedy myślałem, że jej już póki co nie będzie u mnie. To tak, jakbym pożegnał się z kimś bliskim. Z kimś, kto zawitał do mnie tylko na parę ostatnich dni wakacji i zobaczę go dopiero za rok.
   Gdy Lou zabierała się do odpowiedzi, nie mogłem się powstrzymać i musiałem zapytać o szczegóły spotkania:
   – A ten… o której się spotykacie?
   – Hmm… około szesnastej. A czemu pytasz? – Podniosła brew w zdziwieniu.
   – Bo nie wiem kiedy będę mógł do ciebie wpaść, żeby nie zastać pustego apartamentu. No chyba, że masz coś przeciwko. – Wzruszyłem ramionami i automatycznie moja głowa odwróciła się w przeciwną stronę. Nie okazałem wielkiego entuzjazmu mówiąc to, lecz słowa znacznie kontrastowały na tle tego, co czułem w środku. I prawdopodobnie Lou zdążyła to zauważyć, bo jedyne co zrobiła, to uśmiechnęła się i pokręciła głową. Dopiero po jakimś czasie doszliśmy do budynku, w którym mieszkaliśmy. Staliśmy dokładnie na korytarzu, podczas gdy dziewczyna pomachała mi na pożegnanie i zabrała swojego psa. Nie mogłem odczytać powodu swojego zachowania, ale w tamtym momencie, zanim Lou zdążyła wykonać zaledwie kilka kroków, złapałem ją za dłoń, delikatnie wsuwając swoje palce między jej. Trwała błoga cisza, a wtedy poczułem, jak mój uścisk jest odwzajemniany.
   – Ymm… uważaj, dobrze? – Zapytałem, a w moim umyśle pojawiła się wizja jutrzejszego spotkania Lou z Enzo. – Gdyby coś się działo, to wiesz gdzie mnie szukać. – Nie dając jej nawet chwili na żadną odpowiedź, wypuściłem jej rękę, którą najwyraźniej już dawno chciała wyswobodzić. “Dawno” znaczy moment, kiedy zacząłem mówić.
   W odpowiedzi usłyszałem jedynie głośne prychnięcie.
   – Nie jestem małą dziewczynką i potrafię o siebie zadbać, gdybyś nie zauważył. Poza tym co złego może zrobić mi brat? – odparła, jednocześnie napierając na mnie kolejnymi wątpliwościami co do moich dobrych zamiarów.
   – Po prostu go nie znasz… – Westchnąłem, ale dziewczyna zdążyła zniknąć za drzwiami swojego apartamentu. I tak oto zostałem sam z wyrzutami sumienia, ale dlaczego niby mnie męczyły? Nie chcę, by potem chodziła smutna dlatego, że coś jej zrobił… Oczywiście mi chodzi o ból psychiczny, a nie fizyczny. Osobiście sądzę, że chłopak nawet wbrew swoim intencjom nie jest w stanie zrobić jej nic złego.
   Ostatecznie godząc się z tymi myślami, wkroczyłem za próg swojego królestwa i od razu położyłem szczeniaka na wykładzinie korytarza, by mógł się rozgościć. Cóż, teraz jest oficjalnym domownikiem. Ja postanowiłem się ogarnąć po tym długim dniu, w związku z tym zamknąłem się w łazience, a po kąpieli spojrzałem w zaparowane lustro, przesuwając ręką po szkle. Wtedy moje spojrzenie przykuł opatrunek umieszczony na przedramieniu, i automatycznie w moje myśli wplątała się Lou. To był moment, w którym uświadomiłem sobie, że nie potrafię długo przebywać bez niej. Czy to przyzwyczajenie… czy zwykła, chwilowa tęsknota… nie miałem siły, by o tym myśleć. Po jakimś czasie wszystko wydało się ulecieć z mojej głowy; zwyczajnie założyłem bokserki, pozostawiłem klatkę piersiową nagą i wskoczyłem pod kołdrę. Na ruszające się obrazy spoglądałem około godziny, dopóki całkiem nie pogubiłem się w fabule, bo sen przerywał mi wszystkie wspomnienia. W końcu z pieskiem u boku oddaliłem się w bezkresną otchłań snu…
   Kiedy otworzyłem zaspane oczy, była jakaś trzynasta. Wtedy uznałem, że musiałem siedzieć do późna, bo zwykle wstaję o wiele, wiele wcześniej. Jedyny pozytywny aspekt głosił, że byłem wyspany. Na początku w mojej głowie nie zaprzątało się zbyt wiele myśli; głód, standardowe potrzeby, aż w końcu obok nich wstąpiła Lou. Przypomniałem sobie o jej spotkaniu, lecz nie zrobiłem niczego więcej. Uznałem, że lepiej będzie, jak zostanę ten dzień w swoim apartamencie i dam jej trochę oddychać otaczającym ją powietrzem. Wobec tego popołudnie spędziłem na sprzątaniu starych gratów i słuchaniu muzyki. Nie byłem całkiem samotny, bo w końcu miałem przy sobie Shiloha, do którego mogłem mówić, by nie popaść w przepaść depresji.
   Siedemnasta – właśnie te godzinę wybijał wiszący w korytarzu zegar. Najprawdopodobniej było już po spotkaniu Lou, więc pomyślałem sobie, że miło by było, gdybym zadzwonił i zapytał jak poszło. Prawda jednak okazała się trochę inna, kiedy w słuchawce pojawił się jej głos.
   – Lou? Jesteś już u siebie? – Zapytałem.
   – Właśnie… jeszcze z nim rozmawiam – szepnęła do słuchawki, a potem usłyszałem nerwowe westchnięcie. Odruchowo miałem w głowie kilka reakcji: chciałem od razu się rozłączyć, nie przeszkadzać albo spytać jak było, i ostatecznie wygrało to ostatnie.
   – Tylko minutka. Jak tam? – Niestety okazałem się być zbyt zaniepokojonym, ciekawskim i zniecierpliwionym na to, by się nie wtrącać i wydaje mi się, że oberwę.
   A jeśli… ona nie będzie spędzać ze mną tyle czasu, co przedtem?

(Lou?)

Od Sory - C.D Enzo

Nie sądziłam, że tak niewielka rzecz może wywołać u (chyba) dorosłego chłopaka taki nagły płacz. No dobra to było kilka pojedynczych łez, ale mimo wszystko nie dam sobie wmówić, ze „coś wpadło mu do oka”, bo była to reakcja dosłownie wywołana tym kluczem i faktem, ze chciałam go choćby dotknąć, czy dowiedzieć się czegoś ciekawego. Jeszcze ta jego reakcja… po prostu bezcenna. Wiedziałam, ze mężczyźni to dziwne stworzenia, ale żeby tak wstydzić się tego, że się płacze? Nie należałam do osób bardzo uczuciowych, nie płakałam, a na mojej twarzy rzadko występował smutek czy inne emocje, ale kiedy już naprawdę były widoczne to chyba nie starałam się ich ukryć. Przynajmniej tak mi się wydaje….
-Tak bardzo się speszyłeś, że teraz wyjdziesz bez swojego swetra? Dajesz za wygraną wodny chłopczyku? - nie zważając na to, ze praktycznie był już po drugiej stronie drzwi frontowych, ponownie zaczęłam wymieniać się z nim dialogami. Usiadłam sobie wygodnie na kanapie zarzucając nóżkę na nóżkę i wlepiłam zamyślony wzrok w znikającą sylwetkę towarzysza. Naturalnie miałam świadomość, że gdy tylko wypowiem te słowa co wcześniej to on automatycznie przystanie i zacznie mnie słuchać, bo przecież jaki mężczyzna dałby za wygraną kobiecie.
-Jestem Enzo. - burknął cicho, przez co miałam wrażenie, że powolutku ta cienka nić trzymająca jego emocje w ryzach zaczyna pękać. Najwidoczniej bardzo zaczęło mu przeszkadzać, ze nawet nie racze zwracać się do niego po imieniu. - Po za tym dlaczego uznajesz, że wygrałaś „ten pojedynek”? - ostatecznie wszedł do mojego apartamentu i ponownie zatrzasnął za sobą drzwi.
-Skoro odpuściłeś…. To jak to mam inaczej nazwać? - tym razem już odwróciłam od niego wzrok i spojrzałam w odkrywające prawie całą ścianę, duże okno. Ciemne niebo jakie przysłaniało teraz prawie niewidoczny, jasny księżyc… hmm… nie było w nim nic nadzwyczajnego, ale jednak ten widok w pewien sposób uspokajał mojego wewnętrznego ducha.
-Zawsze masz jakieś wytłumaczenie na przypadkowe zdarzenia? - przekręcił głowę, a w jego głosie można było usłyszeć nutkę zniecierpliwienia, oh aż tak mu się gdzieś śpieszy? Nie odpowiedziałam mu na to, po co? Nie ma sensu, bo i tak miałam swoje wytłumaczenie, miałam wrażenie że chłopakowi odechciało się kłócić ze mną o jakiś mało wyjątkowy, przypadkowy sweter i po prostu wolał odpuścić, a to dokładnie to samo co „poddanie” się. Nie wiem na co on czekał, miałam podejść dać mu buzi w policzek i powiedzieć słodkie dobranoc? Jeszcze się taki nie urodził, który zasłużyłby na coś takiego z mojej strony. Odchyliłam głowę lekko do tyłu (bierzcie pod uwagę to, ze leżałam na kanapie) i zerknęłam w jego stronę lekko przymkniętym, niebieskim oczkiem. On również nie odezwał się już więcej, a wychodząc praktycznie w ogóle nie odrywał wzroku od mojego spojrzenia. Hmm, co takiego interesującego było w moich oczach? Były zimne… hihi.. to spojrzenie zimnej suki~
- Boisz się swoich słabości…- bardziej stwierdziłam niż zapytałam, a wiedząc, że chłopaka już tutaj nie ma i raczej nie ma możliwości by to słyszał powiedziałam swoje przemyślenia na głos. Myślę, że to była nasza wspólna cecha, ale to nie był strach, tylko raczej obawa, ze ktoś kiedyś wykorzysta to przeciwko mnie….
[…]
Nie siedziałam już długo mimo, że nie była jeszcze tak późna godzina. Dosyć szybko położyłam się spać, żebym znowu czasem nie zaspała, bo z łóżka wstać było ciężko. Rano obudził mnie budzić, czyli tak jak co dzień, te dni nie różnił się zbytnio od siebie, jednak dzisiaj… hmm wstałam o wiele żwawiej. Zegarek pokazywał 6:42… a ja już na nogach? O matko, coś chyba ze mną nie tak. Zerknęłam na lekko przysłonięte, ciemne zasłony… miałam wrażenie, że coś jest nie tak skoro nikogo z Sigm jeszcze nie widać na zewnątrz, a naukowcy nie dobijają się do moich drzwi. Przymrużyłam delikatnie oczy tak samo jak za każdym razem kiedy spodziewałam się czegoś nieprzyjemnego. Nie wiem dlaczego, ale pewne przemyślenia skłoniły mnie do tego by ubrać się w zastraszającym tempie, uczesać się i uszykować, a następnie wyjść i udać się jak najszybciej do głównego budynku wszystkich naukowców. Zanim jeszcze weszłam przez duże, obrotowe drzwi, w oczy rzuciło mi się coś błyszczącego. Jeden z mniej przeze mnie lubianych naukowców trzymał mały, złoty kluczyk w ręce i przewracał go między dwoma palcami. Co to ma znaczyć, czyżby znowu wpadło mu w ręce małe pudełeczko, które odpowiedzialne było za wszystkie czipy jakie posiadały w sobie Arcany na terenie Rimear. Nie ładnie~
Nie zamierzałam zwracać na siebie jego uwagi więc po prostu podbiegłam dyskretnie od tyłu i w odpowiednim momencie wybiłem się tak by przelecieć nad mężczyzną i przy okazji wydobyć z jego dłoni kluczyk. Był lekko zaskoczony, no nie powiem.
-Sora… co ty… to jest kradzież!
-To nie jest twoje. - zwiesiłam rzecz na sznurku tuż przed jego twarzą, ale kiedy zamierzał wyciągnąć dłoń: bardzo szybko schowałam kluczyk do kieszeni.
-Ty mała.. - już chyba miał zamiar coś powiedzieć, ale kiedy zobaczył mój lodowaty wzrok: od razu umilkł. I tak wiedziałam, ze w głowie puszcza wspaniałą wiązankę słów na mój temat, nie musiałam nawet zgadywać jakich. Na pewno się kiedyś na mnie zemści za to, ze odebrałam mu zabaweczkę.
[…]
Nie wiem dlaczego, ale jak najszybciej chciałam znaleźć tego chłopaka. Myślę, że bez tego kluczyka zrobiłby sobie krzywdę, sobie i przy okazji kilku innym osobom. Szukałam wszędzie! No dobra.. prawie wszędzie, ale można uznać, ze była to większość ośrodka. Tylko dlaczego tak genialna osoba jak ja nie wpadła wcześniej na pomysł, żeby zajrzeć do jego apartamentu i w sumie to powinnam od tego zacząć.
-Cholerny dzieciak, nie potrafi nawet dbać o swoje rzeczy… - warknąłem pod nosem mając nadzieje, że nikt oprócz mnie tego nie słyszał. Odnalezienie i włamanie się do jego apartamentu zajęło mi może jakieś 20 minut już pomijając nawet sam fakt, że najdłużej zeszło mi na szukaniu właściwego piętra niż na samo szukanie odpowiedniego pokoju. Czym prędzej otworzyłam drzwi, które na moje szczęście (lub nie) były otwarte. Co on? Nie boi się, że ktoś mu zrobi krzywdę? Chociaż… na dobrą sprawę jedynymi ludźmi, którzy mogliby mu zrobić krzywdę byli naukowcy, którzy z kolei i tak mieli dostęp do wszystkich apartamentów znajdujących się na Rimear i mogli sobie robić co chcą. Chłopak siedział sobie w ciemnym pokoju na podłodze, tak jakby podbierał ścianę. Potraktowali go prądem. Był omamiony i nie za bardzo wiedział co się dookoła niego dzieje, ale pewnie czuł coraz bardziej narastająca złość. Przecież to myśląca istota i nawet jeśli użyli czipa, żeby go unieruchomić, to nie odbiorą mu świadomości, ze stracił coś bardzo ważnego. Ukucnęłam sobie powolutku przed nim, wyciągnęłam kluczy, który krył się w wewnętrznej kieszeni mojego płaszcza i zwiesiłam go przed samym spojrzeniem Enzo.
-Nie powinieneś go nosić na szyi… - mruknęłam cicho widząc jego zdziwione spojrzenie. Chyba nie wiedział co w tej sytuacji powiedzieć, bo miałam wrażenie, że zapomniał jak poprawnie składa się zdania. - Dlaczego ci go zabrali? Rzucałeś się? - zadałam kolejne pytanie tym razem już siadając na podłodze tak, żeby wyrównać z nim wzrok.

( Enzo ? )

Od Lou - C.D Lee

To co się działo było dla mnie totalnym zaskoczeniem. Nie wiedziałam, jak na to wszystko mam reagować. Zadzwonił do mnie mężczyzna, który stwierdził, że jest moim bratem. Żeby tylko zwykłym bratem! On był moim bliźniakiem. Ten fakt od razu stał się powodem moich spekulacji, na ile jesteśmy do siebie podobni, a może czy jesteśmy niczym dwie krople wody? Informacja o posiadaniu rodzeństwa tutaj,  w ośrodku była dla mnie sporym zaskoczeniem, aczkolwiek gdzieś w głębi duszy czułam, że nie byłam jedynaczką. Mimo to nie wierzyłam, że ktoś z mojej rodziny, której kompletnie nie pamiętam, przebywa w Rimear. To była dla mnie nowość. Świadomość, że osoba, która posiada ze mną tak wiele wspólnego pod względem genetycznym, mieszka tak blisko była przytłaczająca. Na pytanie Lee wyrwałam się z zamyślenia. On też miał brata, co za niesamowity zbieg okoliczności!
-Nie mam pojęcia. – Odparłam szczerze. – Enzo chce na razie tylko się spotkać, by mnie poznać.
-Wiesz, gdzie on chociaż mieszka? – Nie wiedzieć czemu, czarnowłosy przyjął lekko sceptyczny ton.
-Tak, podał mi swój adres. – Uśmiechnęłam się niepewnie. – Nie mogę w to uwierzyć, że mam brata.
-Wiem co czujesz, ale radzę ci uważać. – Chłopak pogłaskał siedzącego u jego nóg czarnego szczeniaka.
-Ale dlaczego? Myślę, że to może dużo nowego wnieść do mojego dotychczasowego życia. – Zdziwiona zmarszczyłam brwi. Co ten Lee wygaduje?
-Hmm… Jakby to ująć… -Chłopak podrapał się za uchem. – Rozmawiałem z nim podczas naszej wyprawy i nie wydawał się być zainteresowany waszym podobieństwem.
-Co?! Rozmawiałeś z nim? – Moje oczy zaszkliły się od niewypowiedzianej radości. – Jaki on jest?
- No jesteście fizycznie bardzo podobni, na pewno musisz ma go kojarzyć. Taki koleś o białych włosach i szkarłatnych oczach. – Lee badał uważnie mnie swoimi złotymi oczami.
-Chyba wiem o kogo ci chodzi! – Klasnęłam w ręce. – Serio jest do mnie taki podobny?
-Na moje oko spokojnie moglibyście uchodzić za rodzeństwo. – Przytaknął powoli.
-Wiesz bo my jesteśmy bliźniakami… - Spojrzałam na widok za oknem. Słońe powoli świeciło wysoko oświetlając otaczające mój dom drzewa. - Jestem ciekawa, czy będziemy niczym bliźniacy się tak świetnie dogadywać i w ogóle…
- A kiedy masz się z nim spotkać? – Westchnął Lee.
-Jutro  ma do mnie wpaść. – Wyszczerzyłam się w zachwycie.
-Widzę, że bardzo się cieszysz z tego powodu. – Chłopak wziął na kolana czarnego psiaka. Zaczął go czule głaskać po brzuszku. – A właśnie! Może wreszcie nadamy im imiona?
-Przydałoby się… W końcu to nie są jakieś bezpańskie psy, tylko nasz kochane maluszki. – Uśmiechnęłam się z czułością do mojej białej kuleczki. Właśnie, biała… - Moja sunia będzie miała na imię Blanc, czyli z francuskiego po prostu biała. To urocze imię dla tej wyjątkowej damy, prawda?
-Proste i piękne. – Lee zamyślił się na moment. – Ten czarnuszek niech będzie Shiloh.
-Ale oryginalnie! – Szczerze zachwyciłam się niecodziennym imieniem szczeniak. – Ma ono jakieś głębsze znaczenie?
-Niestety nie, ale wydaje mi się, że nie musi skoro będzie je nosił taki pełen wyrazu pies. – Chłopak zaśmiał się cicho. Podniósł małego do góry i po chwili odstawił na ziemię. Szczeniak pobiegł w kierunku jednej z nowych zabawek. Jednak moją uwagę przykuł szczegół na przedramieniu Lee. Wzdłuż kości łokciowej rozciągała się brzydka, krwista szrama.
-Lee! Pokaż rękę. – Chwyciłam go ostrożnie jednakże stanowczo za nadgarstek i przyjrzałam się z bliska ranie. – Trzeba to opatrzeć. Nie boli cię to w ogóle?
-Co? To? – Czarnowłosy był nieświadom tego co znajdowało się na jego ręce. Pełen zdziwienia, zmarszczył brwi. – Nie czułem tego wcale. Chyba musiało leżeć jakieś szkło na tym chodniku podczas tej „walki” i po prostu się skaleczyłem.
Nadal nie mogłam wyjść z podziwu dla jego zachowania w konfrotacji z tamtym osiłkiem. Nie wiem, co bym zrobiła, gdybym była wtedy sama. A tak, dzięki Lee szczeniaki nadal były z nami. Muszę mu się jakoś za to odwdzięczyć. Udałam się do toalety, gdzie miałam różnego rodzaju przybory do opatrywania ran. Wzięłam wodę utlenioną , opatrunki i bandaż. Wróciłam do salonu i usiadłam blisko rannego.
-Podaj łapkę. – Uśmiechnęłam się leciutko. Chłopak wyciągnął ramię. Chwyciłam je ostrożnie i wzięłam wodę utlenioną. Kiedy ciecz spotkała się z raną, pojawiła się biała piana, a mój pacjent zasyczał głośno.
-Auć, ale szczypie… - Skrzywił się, ale poza tym jego ręka pozostawała w bezruchu, dzięki czemu mogłam dokończyć swojego działa. Po 10 minutach opatrunek był gotowy. Z dumą patrzyłam na swoje dzieło.
-Podoba się? – Zerknęłam na twarz Lee, który się uśmiechnął pod nosem.
-Jest świetnie.- Zadowolona z dobrze wykonanej roboty, wstałam i zerknęłam w kierunku kuchni. Poczułam się trochę głodna, dlatego zaproponowałam:
-Co powiesz na dobry obiad?
-A co proponujesz? – Lee zmrużył oczy i wyczekująco zaczął bębnić palcami o blat stolika do kawy.
-Risotto z warzywami. – Kusząco poruszyłam brwiami.
-Chyba się skuszę, skoro mnie tak ładnie zachęcasz. – Przekrzywił lekko głowę, tak że jego długie, czarne kosmyki  włosów delikatnie przykryły mu część twarzy. – Może ci w czymś pomóc?
-Nie, nie. Dam sobie radę, ty tutaj jesteś gościem i to w dodatku rannym. Należy ci się także chwila odpoczynku po tej bójce. –Przytrzymałam dłonie na jego ramionach, by zapobiec jego powastaniu z kanapy. Długo się nie opierał i posłusznie opadł na miękkie poduchy.
-Skoro tak stawiasz sprawę, to nie będę protestować. – Uśmiechnął się, a ja odwzajemniłam ten uśmiech i ruszyłam do kuchni. Zabrałam się za przyrządzanie dania. Po jakichś 30 minutach jedzonko było gotowe. Ustawiłam parujący jeszcze talerz przed moim gościem.
-Proszę i życzę smacznego. – Usiadłam obok Lee na kanapie i również zaczęłam jeść.
-Dziękuję. – Odparł i zaczął konsumować. Po zjedzonym obiedzie, posprzątałam i stwierdziliśmy oboje, że to dobry moment by wyprowadzić psiaki na spacer.
-Cóż, chyba wrócę na trochę do siebie i pomieszkam we własnym apartamencie. – Czarnowłosy się uśmiechnął smutno. Pieski dreptały dziarsko przed nami na swoich nowych smyczach.
-Jak chcesz. Mi tam nie przeszkadzasz i jest mi weselej z tobą niż samej. – Mój wzrok błąkał się po otoczeniu. Myślałam o jutrzejszym spotkaniu z Enzo.
-Nie będę ciągle u ciebie przesiadywał, w końcu tak nie wypada. – Pokręcił przecząco głową. – Poza tym masz Blanc’ę.
-No niech ci będzie. – Westchnęłam leciutko. –  Odprowadzę cię.
[Lee?]

sobota, 27 sierpnia 2016

Od Satoru

Obudził mnie stłumiony szum telewizora. Zanim w pełni otworzyłem oczy i włączyłem myślenie, zarejestrowałem, że dopóki ledwo kontaktuję to dźwięki są przeze mnie tylko częściowo odbierane. Innymi słowy, byłem zwyczajnie zaspany i gdyby nie fakt, że tamtego wieczoru zapomniałem wyłączyć tego ustrojstwa, to najprawdopodobniej dalej bym spał. Bo co mam do roboty? Wstanę, wyjdę na miasto i zacznę narzekać na robotę innych. Tak, to mój plan na dzień. Prosty do zrealizowania, prawda?
   Omackiem zacząłem wędrować dłonią po miękkiej kołdrze w poszukiwaniu pilota, a gdy tylko poczułem plastik, z którego jest zbudowany, złapałem go, podniosłem na wysokość dekodera i na tym skończyły się szumy i uciszone dialogi postaci w telewizorze. Potem moja głowa przekręciła się w kierunku zegarka elektronicznego; wyryte kilka pikseli wskazywało godzinę jedenastą, więc najwyższa pora, by zerwać się z łóżka. Kolejne parę minut postanowiłem wykorzystać na ogarnięcie się, ale okazało się to niezbyt czasochłonne: wszedłem pod prysznic, potem ubrałem się w czyste rzeczy, ale z mojej głowy wciąż nie schodził hełm drapieżnika szablozębnego. Nie to, że się nie dało – ja po prostu nie chciałem. Czułem, że mnie zasilał, albo to były tylko moje domysły, które za sprawą intensywnych wierzeń mogły stać się prawdą. Po jakimś czasie dźwięk otwieranych drzwi wyprowadził mnie z apartamentu, a winda pomogła dotrzeć na sam dół, bym potem mógł zostać pochłonięty przez nowoczesną, “formalną” atmosferę. Chwilę później moją twarz oświetlały promienie sztucznie górującego słońca. Na pierwszy rzut oka nie widziałem niczego, co mogłoby przyciągnąć moją uwagę, dlatego przez większość czasu bezsensownie kręciłem się wte i wewte. Aż do momentu, kiedy nie natknąłem się na grupkę dzieci kopiących do siebie piłkę. Nie mogły mieć więcej niż dwanaście lat, a ponadto uśmiechały się jakby nie robili tego od lat i sprawiało im to ogromną przyjemność. Nawet nie zauważyłem, kiedy moja twarz wykrzywiła się w niezrozumieniu. Ale nie ukrywałem, że takie młode pokolenia pojmowałem o wiele bardziej, niż dorosłych czy choćby ludzi w moim wieku. Po prostu nie mieli tyle problemów, zwracali uwagę na zabawę i wiedzieli jak to jest być dzieckiem. No co jak co, ale nawet ja często zachowywałem się jak taki rasowy bachor, ale dzieciństwo naprawdę dobrze mieć i fakt, iż ja nie pamiętam już swojego, sprawia, że staje się zazdrosny.
   Jako zwykły spacerowicz nie rzucałem się w oczy i pozostawałem w cieniu, dopóki pod moje nogi nie poturlała się twarda, lekko pobrudzona piłka. Spojrzałem na nią chwilę z zamyśleniem, a później przewróciłem wzrok na zniecierpliwione, spocone twarze młodych sportowców. Szybko nie zamierzałem wykonać tego ruchu, więc zamiast niego po prostu włożyłem ręce do kieszonek spodni, a moją twarz przeciął cwany uśmieszek. Wtedy spośród małego stowarzyszenia miłośników piłki nożnej wyszedł dzieciak, który szczerze mówiąc wyglądał mi na ich przywódcę. Jeśli to tak można w ogóle nazwać.
 – Oddaj nam to! – wykrzyknął, a jego pulchniutką twarz zniekształcił gniew.
 – Dam ci cukierka, chcesz? – Zacząłem grzebać w kieszeni, na pozór szukając kilku łakoci, których naturalnie nie było. A jakbym jednak się mylił, to i tak paląca temperatura zdążyła je rozpuścić. – Chociaż jak na ciebie patrzę, to wydaje mi się, że wystarczy ci cukierków. – W tym momencie uklęknąłem, by być na równi z małym obywatelem Rimear. W odpowiedzi poczułem jedynie miażdżący ból; zdenerwowany dzieciak wręcz skakał mi po stopie, przy okazji swoim piskliwym głosikiem grając irytującą symfonię na moim układzie nerwowym. Oczywiście nawet na mój wandalski umysł, oddanie im piłki było tylko kwestią czasu. Cóż, potrzebowałem małej rozrywki na początek dnia. I wtedy młodziak prawdopodobnie zauważył mój grymas bólu na twarzy, bo powiedział jedynie:
 – Myślałem, że jesteś odważniejszy.
 No chyba nie myśli, że zacznę się z nim tu bić? Poważnie? Dwunastolatek nieznający życia na dwudziestolatka? Chętnie bym go pokopał, ale aż taki zły nie byłem. Chociaż prawdą jest to, że lubię kopać, ale leżącego. W tym przypadku postanowiłem, że nieco uświadomię moich małych towarzyszy.
 – Od­wa­ga to pa­nowa­nie nad strachem, a nie brak strachu, mój kochaniutki – wytłumaczyłem. – Poza tym nie wyglądasz strasznie. – Poczochrałem odrobinę jego włosy.
 – Jak będę większy to zmierzę się ze śmiercią. I wygram! I będę odważniejszy niż ty, Satoru – Wypiął dumnie pierś, a ja tylko uśmiechnąłem się niepewnie w odpowiedzi. Tak, znałem tego dzieciaka. Według mnie uchodził za dużego marzyciela, ale nic nie poradzę. To jeszcze dziecko, ale swoich decyzji może zacząć żałować od dziś. Niech zrobi to bez mojej pomocy… nienawidzę odbierać dzieciństwa. W związku z powyższym, zdecydowałem się tylko posłać mu krótkie zdanie, które może zanalizować nawet jego zapchany komiksami o bohaterach umysł.
 – Można nie lękać się śmierci, ale nie wolno do niej dążyć – powiedziałem i w tej samej chwili postanowiłem oddać im piłkę, rzucając ją daleko za grupkę.
 – Bzdury i bzdury. – Rzucił się w bieg za piłką, a moją odpowiedzią było jedynie zrezygnowane westchnięcie. Nie byłem z tego powodu przejęty, nie obchodziło mnie to.
 – Mały wypierdek… – skomentowałem szczerze. No cóż, ja z natury nie potrafiłem kisić w sobie emocji czy najnormalniej w świecie prawdy. Ona zawsze wyjdzie prędzej czy później, a ja należałem do tych osób, które wystawiają kawę na ławę.
 Ze względu na doskwierającą nudę, zostałem jeszcze trochę z tym gangiem dzieci. Przez dłuższą chwilę nie robiliśmy nic, oprócz ustawienia się w kółeczko i kopania do siebie piłki. Mogłem dziwnie wyglądać pośród tych skrzatów, ale jeśli mam wystawiać swoje wątpliwości na światło dzienne, to od dawna mam wrażenie, że ktoś mnie obserwuje. Nie ważne skąd; po prostu to wiem.
 Minęło zaledwie kilka minut, a pioruny runęły ze sztucznego nieba poszarpanymi smugami białego światła. Potem nastąpił kolejny błysk, i w akompaniamencie grzmotów zaczął lać rzęsisty deszcz. W okamgnieniu wszystko pochłonął mrok, a światła szyldów budynków zaczynały być naprawdę widoczne. Zostałem sam z piłką, podczas gdy dzieci rozproszyły się po całym ośrodku i śladu po nich nie było. Moje ciało przemokło do suchej nitki, tak jak ubrania. Wtedy odwróciwszy się, dostrzegłem tą samą sylwetkę tajemniczej osoby, której obecność czułem już o wiele wcześniej. To ona mnie obserwowała, czułem to. A teraz podchodziła do mnie od tyłu jak jakiś gwałciciel. No oczywiście teraz od przodu, bo zdążyłem się odwrócić.
 – Czemu, do cholery, mnie obserwujesz? – Ryk wichury zadudnił w moich uszach, ale zrobiłem wszystko, by w jakimś stopniu usłyszeć odpowiedź osoby. Niestety z tej perspektywy odróżnienie płci graniczyło z cudem, dlatego zwróciłem się do tego kogoś jak do zwykłego, internetowego anonima: – Jak chciałeś mieć mnie na wyłączność, to przecież bym odmówił. – Między tymi członami zdania zrobiłem małą przerwę, a gdy skończyłem swoją przemowę, zaniosłem się głośnym śmiechem, który w połączeniu z grzmotami i piorunami czynił ze mnie takiego mistrza zła.

(Ktoś?)

G71 - Satoru Tadashi

KONTAKT: 7devils | lasthope636@gmail.com
http://orig07.deviantart.net/7c30/f/2011/111/5/3/divider_ii_by_rbsrdesigns-d3ejqrj.png
IMIĘ & NAZWISKO: Satoru Tadashi
PSEUDONIM: Ze względu na zachowanie i wygląd, chłopak jest nazywany różnie. Od „Tygryska” po najróżniejsze synonimy szaleńca i psychopaty.
WIEK: 20 lat, nie wygląda?
PŁEĆ: Mężczyzna
STOSUNKI: 
  • Naho Kurogane - ta znajomość jest bardzo skomplikowana. Zdecydowanie można powiedzieć, że Satoru denerwuje się w chwili, gdy tylko słyszy głos i słowa Naho czy ją widzi (tak, nie przesadzam), ale z drugiej strony docenia ją za to, że jeszcze od niego nie uciekła, choć niewątpliwie stwarzała takie pozory. Nienawidzi pomagać, więc nie wspomina dobrze ich spotkań, póki co. 
  • Sora Carter - poznał ją na Bitwie Grupowej i obudziła w nim trwały respekt, który jednak przejawia bardzo dziwnie, albo zapomina o nim w sytuacjach, kiedy chce coś osiągnąć. Na przykład teksty o Sorze, które miały zdenerwować i sprowokować Enzo - to zrobił, by zdobyć swój cel, co nie znaczy, że nie miał do swojej kapitan szacunku. Ogólnie to on nie jest sztywny, gdy z nią rozmawia (marzenia). Jest równie dziki i nieobliczalny co zawsze, więc nie można mu zarzucić układania się pod nogami niczym pies. 
  • Enzo Daquin - nie przepada za nim, ale jednocześnie nic do niego nie ma. Nawet szacunku, hiihhi... nie no, on w ogóle nie ma szacunku do swoich przeciwników, lecz ich całkiem nie ignoruje. O honorze nie warto mówić, bo tego też temu tygryskowi brakuje, więc no... jedyna rzecz, która go rozbawiła, to reakcja białowłosego na te jakże dobitnie wyrażane teksty odwołujące się do postaci Sory. Za szybko odpadł i w efekcie się wściekł, choć tak naprawdę Satoru nie czuje "tego czegoś" do swojej byłej pani kapitan. 
  • Lou Daquin - o dziwo ma o niej pozytywne zdanie, szczególnie od czasu, kiedy pomogła mu zmierzyć się z Enzo. Nic więcej nie wiadomo o ich relacjach; nie rozmawiali wiele, a jeśli już, to była to bardzo krótka i zasadnicza wymiana zdań. 
ORIENTACJA: Heteroseksualizm
SYMPATIA: ---
W ZWIĄZKU Z: ---
CHARAKTER: Najlepiej jest zacząć od tego, że pierwsze wrażenie opisywanego Gammy szybko postawi cię przed pytaniem, czy na pewno chcesz brnąć w to dalej. W jego zachowaniu – nawet podczas walki – nie ma krzty honoru, a więc moralność to dla niego również rzecz nieznana. Ale zauważmy, że pojmowanie honoru może być rozmaite, dlatego nie warto się do niego zrażać po jednym niefortunnym zdarzeniu. Owszem, lubi się znęcać, kopać leżącego, ale mogę powiedzieć, że dotrzymuje słowa i broni swoich racji. Niestety bardzo często, gdy czyjeś zdanie mu nie pasuje, zwyczajnie wyłącza słuch. Tak, to, czego się dopiero uczy, to szanowanie innych poglądów i choć przychodzi mu to z niemałym trudem, stara się! Mimo wszystko to nie jest zły chłopak; bystry, nawet przyjazny (najczęściej z różnymi docinkami, które nie zawsze będą chciały cię urazić), a przede wszystkim odważny. Dysponuje sarkastycznym poczuciem humoru i zawsze mówi to, co myśli, przez co niektórzy mogą być nieco zdezorientowani jego ripostami. Tak naprawdę to Satoru potrafi śmiać się absolutnie ze wszystkiego, nawet jeśli go to obraża czy stawia w złym świetle. On ma po prostu jakiś dystans do siebie oraz do tego co mówisz. Ale to nie tak, że wszystko co powiesz, by mu zrobić na złość, nie wymusi na nim reakcji. Rzadko kiedy ukrywa uczucia czy emocje, bo uważa, że to tylko zbędne obciążenia na jego duszy, których można się bezproblemowo pozbyć. Dlatego też raz się z ciebie śmieje, raz powie, jak bardzo cię kocha (niedoczekanie) albo nienawidzi, a czasami nawet potrafi płakać z powodu odniesionej na polu bitwy porażki oraz z tego samego powodu bić pięściami o ziemie. Jak mówiłam, nie oceniaj tego chłopaka z góry, bo w gruncie rzeczy potrafi być nawet uroczy. Z natury bywa wybuchowy czy też paranoiczny, lecz w decydujących momentach potrafi się wziąć w garść i wyjść z niekorzystnej sytuacji. Z reguły trudno się z nim dogadać, ponieważ kocha negocjacje, które niemal zapycha swoimi docinkami, sarkazmami i innymi narzędziami, jakie tylko mogą dać mu szansę na obalenie twoich argumentów. Warto wspomnieć, że Satoru pomaga tylko i wyłącznie, kiedy widzi w tym jakieś korzyści dla siebie. Nigdy – a przynajmniej rzadko – robi to bezinteresownie. No chyba, że sytuacja jest tak tragiczna albo życie ważnej dla niego osoby wisi na włosku. Jeśli już mówimy o kimś ważnym, to jeśli uważasz, że trudno się z nim zaprzyjaźnić, to nic bardziej mylnego. Może z twojej strony tak to wygląda, ale Satoru zarówno nikogo nie odrzuca, jak i nie próbuje tworzyć więzi na siłę... tak właściwie to on w ogóle się nie stara. Na pewno nie odpycha od siebie kogoś, kto znosi jego odpały i charakter, który dla wielu osób na pewno nie jest materiałem na idealnego przyjaciela. Bywają momenty, w których pokazuje, jak bardzo osuwa się w przepaść szaleństwa. Oznacza to, że w przeciągu jednej sekundy może diametralnie zmienić swoją osobowość; ze spokojnego i w miarę przyzwoitego chłopaka na nieopanowanego, impulsywnego i popadającego w obłęd wariata. Sam ocenisz czy określenie „wariat” jest negatywne, czy pozytywne, ale z pewnością Satoru da ci powody, że jednak myśląc o tym pierwszym, wykażesz się większą błyskotliwością. Te dzikie, opisane powyżej momenty na długo przecinają jego twarz cwaniackim, psychicznym uśmieszkiem. Wprawdzie i na co dzień lubi się w ten sposób szczerzyć, ale wiadomo, że wtedy trzyma się jakichś minimalnych granic. Odchodząc od tego tematu, ma tendencje do wyśmiewania swoich przeciwników, mówiąc im co powinni zrobić, zanim on sam zainterweniował, dodając, że on by tak postąpił, po czym zaciekle zaczyna atakować, co wybija ich z równowagi. Nie lubi być niedoceniany, ponieważ wtedy denerwuje się i używa wszelkich środków, by dowieść swojej siły. Niektórym może się to kojarzyć z zarozumiałością i zbyt wielką dumą, i po części ci, którzy tak myślą mają rację. Rzadko kiedy Satoru jest agresywny – pomijając walkę – a jeśli zdarzą się takie sytuacje, ten jegomość może posunąć się do rzeczy, których możliwe, że za chwilę będzie żałował. Niestety nie wyklucza z tej reguły kobiet i nie uznaje zasady, że ich nie można dotknąć nieco mocniej. Przykro mi. Wszystkich traktuje równo, więc dlaczego ma akurat oszczędzić kobietę, która – załóżmy – robi ci wszelkie świństwa, kłamie w żywe oczy i celowo próbuje zaleźć za skórę, a mężczyzna z takimi grzechami na karku już by miał posiniaczony policzek? To dla niego niepojęte. Cycki, dupa i ładna, urocza twarzyczka to dla niego żadne wytłumaczenie, toteż świadczy o tym, iż Satoru nie kieruje się wyglądem, a zachowaniem, postępowaniem i siłą.
APARYCJA: Cóż, ten chłopak pod względem wyglądu na pewno nieco się wyróżnia. Do tego stwierdzenia przekonają cię nie tylko znajdujące się na policzkach i czole czerwone ozdobienia upodobnione do znakowań tygrysa, ale i wielki, przypominający czaszkę mitycznego szablozębnego drapieżnika hełm. Poza tym coś, co najbardziej zbliża go do zwierzęcia, nie jest koniecznie jego zachowanie, a złote, zdziczałe oczy, które momentami mogą być wypełnione przebłyskami szaleństwa. Począwszy od ogółu, nie jest to jakiś wielki, muskularny mutant o masie konia, raczej waży przeciętnie do swojego wzrostu (188 cm). Jednak nie brakuje mu ładnie wyeksponowanych mięśni brzucha, a ciężkie treningi zapewniły mu nie tylko doskonałą formę, ale także atuty, którymi właściciel z pewnością może się pochwalić. Mimo wysportowanego, wyrzeźbionego ciała, Satoru raczej należy do tych szczuplejszych, ale niech to nie uczestniczy w ocenie jego siły. Pomijając już sylwetkę, chłopak ma łagodne, wręcz delikatne rysy twarzy, a jego lekko opalona skóra pozbawiona jest jakichkolwiek niedoskonałości. Czarne włosy, które zakrywa w większej skali hełm, sprawiają wrażenie, jakby ich właściciel był w ciągłym ruchu, ponieważ są potargane, zmierzwione, ponadto nieregularnie i ostro przycięte. Uroku dodaje mu jedno ciemne pasmo włosów, które przecina na samym środku w pionie jego czoło. Posiada także długi warkocz, który opada na jego plecy. Zmieniając temat, wykazuje zamiłowanie do ubrań przystosowanych do jego sylwetki, dlatego Satoru zwykle nosi coś pokroju obcisłego, pozbawionego fałdowań munduru, który koniecznie musi być jasny. Składa się zazwyczaj z białej kurtki z czarnymi dodatkami, a podstawą całego ubioru jest tego samego koloru hakama. Ponadto, jego rękawy są zawsze podwinięte.
DODATKOWE INFORMACJE:
  • Łatwo się rumieni i jest przy tym uroczy. Ale denerwuje się, gdy ktoś próbuje go za to wyśmiać. Ogólnie tylko to sprawia, że czuje się w jakiś sposób poruszony, bo przecież Satoru potrafi śmiać się absolutnie ze wszystkiego, nawet jeśli go to obraża, a tu akurat nie. 
  • Nie lubi, gdy ktoś go ignoruje, więc jeśli chcesz mu zrobić na złość, to zacznij od tego.
  • Potrafi pisać do góry nogami.
  • Posługuje się biegle kilkoma językami. 
  • Wierzy w to, co zobaczy na własne oczy. Wymaganie od niego zaufania to naprawdę duży błąd, szczególnie kiedy nie jesteś jego bliskim przyjacielem. 
  • Nienawidzi, gdy ktoś sapie czy mlaska. 
  • O dziwo lubi spokojne i nieśmiałe dziewczyny, uwodzicielki już mniej. 
  • Ze swoich wrogów kpi na każdym kroku. Nie chodzi o takich w walce, tylko na co dzień.
  • Jego odwaga nie pozwala mu odczuwać obaw nawet w obliczu śmierci.
  • Nie lubi książek, bardziej widzą mu się filmy.
  • W odróżnieniu od innych, on się cieszy, że jest w ośrodku i nie czuje się jak niewolnik. Ma wrażenie, że jego wcześniejsze życie nie było w różowych kolorach. 
  • Nienawidzi, gdy ktoś krzyczy do niego z drugiego pomieszczenia.
  • Nigdy nie miał prawdziwej miłości, ale prawiczkiem nie jest. ^^
  • Czasami zwany jest „Vegą”, ale tylko przez tych, których zna bardzo długo. Tylko nieliczne osoby wiedzą, że kiedyś zmienił imię. 
  • Uwielbia truskawki. 
  • Uważa, że w bitwach grupowych nie liczy się wyższość, ale duch i odwaga całej drużyny.
  • Dobrze dogaduje się z młodszymi, ale to nie pedofil. 
GŁOS: Universe
INNE ZDJĘCIA: [x] [x] [x] [x] [x] [x]


http://orig07.deviantart.net/7c30/f/2011/111/5/3/divider_ii_by_rbsrdesigns-d3ejqrj.png
ARCANA

NUMERACJA: 71
RODZAJ: Gamma
NAZWA: Tigre Estoque
KOLOR AURY: #d0ac56
RANGA: 1
PD: 700
OPIS: Cały sens tej Arcany krąży wokół zmodyfikowanego nieco zwierzęcia, jakim jest tygrys... szablozębny. Ponadto chłopak jest dobrze obeznany w walce wręcz, jednak najlepiej posługuje się tylko kataną z jasnożółtą rękojeścią. Co więcej, nie jest to zwykły kawał stali, bowiem ma w sobie moc, która również łączy się z urokiem całej Arcany. Jego technika polega na szybkich i niespodziewanych atakach, jednak szarżuje też z zamiarem złapania swojego przeciwnika, wspomagając się gwałtownymi i energicznymi skokami. Jak można spodziewać się po nazwie, użytkownik aktywując Arcanę jest zdolny do przejęcia umiejętności od tygrysa: szybkość, siła, zwinność, wytrawny wzrok i instynkt zabójcy. Mimo to nie zapominajmy, że Satoru jest na niskiej randze, więc jego zdolności będą mocno ograniczone. Wracając do tego, co chcę powiedzieć, Arcana skupia się – jak wyżej zresztą – całkowicie na tygrysie w ludzkiej formie.
ATAKI:
  • Release form – wygląd Satoru zmienia się nieznacznie, staje się bardziej tygrysi. Zyskuje czerwone paski na policzkach i czole, co więcej różnią się od tych, które ma na co dzień. Jego maska staje się lekko wydłużona z tyłu, a ostre zęby z przodu głowy są bardziej wyraźne i dłuższe. Jego ubranie również ulega zmianie i chodzi tu bardziej o kurtkę. Na klatce piersiowej oraz na spodniach do kolan pojawiają mu się czarne, grube paski. Biały materiał zasłania uda, a buty sięgają aż do kolan, które jak stopy i łokcie pokryte są kocim futrem. Największą przemianę zyskuje miecz Satoru, gdzie zamiast niego są to teraz dwa ostrza przymocowane do nadgarstków, taki trochę Wolverine, ale bez pozostałych kawałków stali. Jego warkocz jest dłuższy i grubszy oraz sięga aż do kolan. Ponadto, jego zmysły wyostrzają się i nie tylko zachowanie nabiera dzikiej barwy. Zdarzy się, że ta moc wprowadza go w obłęd i niemal wyłącza człowieczeństwo, które powstrzymuje go od zrobienia czegoś głupiego. 
  • Misil Diente – ta umiejętność ściśle synchronizuje się z powyższą, bowiem gdy użyje jej po uaktywnieniu Release form, wystrzeliwanie pocisków z kłów maski staje się o wiele bardziej skuteczne, a przede wszystkim groźniejsze dla przeciwnika. Ponadto, gdy w kogoś trafi, zyskuje większą siłę i energię, którą odbiera celowi. Jest to coś, jak żywienie się kosztem innych. Pociski są na tyle dobre, by móc zniszczyć przynajmniej blok kamienny. Niby gówno, ale zajebiste gówno. 
  • Locura – jego ciało spowija aura, która napędza go do walki i przy okazji zwiększa wytrzymałość. Niestety albo stety – od razu po użyciu tej umiejętności, Satoru jest zmuszony do natychmiastowego szarżowania na wroga, niczym tygrys. Nic go nie zatrzyma, dopóki nie straci sił lub nie trafi na wroga. Jest to swego rodzaju niepowstrzymana furia. Co więcej, w tym czasie jego nerwy są wręcz zmrożone i użytkownik nie jest w stanie poczuć bólu, więc nie zorientuje się nawet, kiedy może wykrwawić się na śmierć. Lecz to ma też swoje dobre strony, bowiem im więcej krwi straci, tym silniejszy i zwinniejszy się staje. Oczywiście to nie trwa w nieskończoność. Reasumując, wróg, który nie zna tej umiejętności może się bardzo zdziwić, jeśli zamiast zabić – wzmocni Satoru. 
  • Asesinato – bardzo prosta, ale jakże przydatna umiejętność. Mianowicie paznokcie u rąk przekształcają mu się w prawdziwe, błyszczące w blasku stalowe pazury. Zębami też może walczyć, dlatego one również ulegają zmianie, a raczej tylko kły, które nieznacznie się wydłużają. 
  • Impulso – Satoru przenosi się w bieg na „cztery łapy”, dzięki czemu staje się o wiele bardziej zwinny i szybki, wręcz upodobniony do tygrysa. Warto wspomnieć, iż nie jest to zwykłe bieganie na czworakach, bo równie dobrze mógłby to zrobić i w bardziej człowieczej formie. Otóż, dzięki użyciu tej umiejętności Satoru jest szybki niczym drapieżnik, a jego ruchy są całkowicie płynne.
  • Rugido – użytkownik zbiera w sobie siłę i może ryknąć tak głośno, by utworzyć wstrząs wystarczająco silny, aby odrzucić swoich przeciwników.
  • Shakes – skoro miecz także jest związany z jego Arcaną, to wypadałoby w końcu o nim wspomnieć. Mianowicie gdy Satoru wbije w ziemie miecz, ten na daną skalę wytworzy wstrząsy, których zasięg zależy od tego, gdzie i jak daleko stoi przeciwnik. Fala uderzeniowa ma za zadanie wyrzucić w powietrze. 

piątek, 26 sierpnia 2016

Od Ahri - Do Natsume

Promienie słoneczne uporczywie dawały o sobie znać, świecąc mi po oczach, nawet przykrywanie się ogonami nic nie dawało, cholerne światło odkrywało każdą najmniejszą szczelinę i nakazywało wstawać z tego jakże wygodnego łóżka, w którym mogłabym spędzić cały dzień. Po kolejnych minutach męczarni pozwoliłam im wygrać i wygramoliłam się z mojego ukochanego miejsca. Spojrzałam na wielkie lustro, które jednocześnie stanowiło drzwi od mojej szafy. Poruszyłam niezadowolona uszami, widząc jak każdy kosmyk włosów stoi w zupełnie innym kierunku, a białe futro na ogonach jest w zupełnym nieporządku. Wypuściłam z płuc powietrze, zaczynając poranną gimnastykę. Dwa skłony w dół, dwa na lewo, na prawo i znowu dół. Po tym odnalazłam swoją łazienkę, aby ogarnąć to gniazdo na głowie i jeszcze większe na ogonach. Wyszłam orzeźwiona, jednak dalej mi czegoś brakowało... Ależ oczywiście! Batonik, jak mogłabym o nim zapomnieć. Postukałam paznokciami w blat, otwierając półkę na samej górze. Była po brzegi wypełniona słodyczami, zaczynając od batoników, a kończąc na słonych chrupkach, które również zaliczam do słodyczy. Zaczęłam po kolei dotykać je palcem z uśmiechem, aż w końcu wybrałam jeden z nich, który wydawał mi się na dziś najlepszy. Z zadowoleniem zaczęłam go odwijać z papierka, a kiedy czekolada znalazła się w moich ustach, czułam, że znowu żyje. Nie rozumiem ludzi, którzy nie jedzą czekolady, za to powinny być kary, przecież to właśnie po czekoladzie, człowiek zaczyna normalnie funkcjonować, zresztą nie tylko ludzie, lisy również. Po wyrzuceniu pustego już opakowania wskoczyłam na blat z kubkiem, w którym było mleko. Powoli sączyłam biały napój, beznamiętnie skupiając swoje spojrzenie na widokiem za oknem. Pomimo tego, iż zjadłam odpowiednią dawkę cukru jak na dzisiaj to i tak nie czułam się odpowiednie. Czegoś mi brakowało. Spojrzałam na swoją dłoń, w której pojawiła się błękitna kula.
- Zmalała - Zmarszczyłam nos i zacisnęłam dłoń w pięść, sprawiając, że cała esencja zniknęła. Czyli dzisiaj będę musiała wyruszyć na polowania, jakoby nie patrzeć, dawno tego nie robiłam, więc nie powinnam się dziwić, widząc jej rozmiar i czując słabnącą moc, która przez nią przepływa. Chyba jednak zabawa z ognikami w nudne wieczory, to nie jest najlepsze zajęcie. Wyszłam z mieszkania, wiążąc jeszcze w biegu buty. Czas na ten prawdziwy trening. Przez całą drogę myślałam o tym, jak szybko uzupełnić esencję. W ostatnim czasie miałam ją wręcz podawaną jak na tacy, ale szczęścia nigdy nie trwa długo, życie nie może być za łatwe, wtedy nie byłoby takiej zabawy. Biegnąc kilka ulic od mieszkania, zauważyłam coś interesującego. Otwiera się nowy klub, a co za tym idzie będzie mnóstwo ludzi, a większość przychodzi do takich miejsc, żeby się napić, lub też schlać do nieprzytomności, a więc idealne miejsce dla mnie!
Wieczorem W czerwonej sukience i z rękawiczkami ruszyłam pewnym krokiem do klubu. Nie zasłaniałam swoich ogonów, a tym bardziej uszów. Nie wiem dlaczego, tak bardzo niektórych to ciekawiło. W środku nie było zbyt ciekawie ani nikogo ciekawego nie widziałam, każdy pijany co się napatoczył, albo nie chciał wyjść, albo już nie mógł, a nie mogłam sama go stamtąd wytargać, albo inaczej, nie miałam na to ochoty. Zaczepiona przez jednego kolesia wdałam się w rozmowę, uśmiechy, śmiechy, kilka razy proponowałam wyjście, a ten cały czas się upierał, żebym wypiła drinka. Nie urodziłam się wczoraj i wiedziałam, o co chodzi z tym jego "świetnym drinkiem"
- Nie warto, Twoja esencja i tak jest gó.wno warta - Westchnęłam zeskakując ze stołka.
- Moja co? - Chłopak jedynie się skrzywił, a ja machnęłam ręką.
- Nie ważne - Zaśmiałam się pod nosem wychodząc z budynku - Niby taki świetny klub, a jedna wielka melina - Burknęłam sama do siebie, krzyżując ręce na piersi. Jeśli tak dalej pójdzie, to skończę bez grama esencji. Miałam zamiar już iść do domu, kiedy zauważyłam jego. Nie za wysoki blondyn, sunął się po chodniku, zdążyłam jeszcze zauważyć, jak przy jego bluzie wiszą sznurki, a więc słuchał muzyki, świetnie! Zadowolona, że idzie w kierunku, gdzie światło z latarni już nie dociera. W bezpiecznej odległości przeskakiwałam z jednej nogi na drugą, bacznie go obserwując. W jednej z ciemniejszych uliczek podeszłam nieco bliżej, miałam zamiar zrobić to jak najszybciej i znikać, zanim ktokolwiek się zorientuje. Miałam coś w rodzaju "zakazu" nadanego przez naukowców, więc wolałam, żeby mimo wszystko się o tym nie dowiedzieli. Plan był prosty. Zmusić go do stania przy murze i szybko wykonać swoją robotę, po czym zostawić go półprzytomnego, a później prysznic i siedzenie z popcornem przed telewizorem. Złapałam go za ramię, aby wykonać pierwszą część, miało pójść sprawnie i gładko, ale jak ma się pecha to po całej linii. Nawet nie zauważyłam, kiedy ów chłopak wytworzył Arcane i przez podmuch wiatru odsunął mnie od siebie. Walnęłam plecami o budynek, czyli rano zastane tam siniaka. Niezadowolona zmarszczyłam nos i chciałam na niego ruszyć, aby mu "oddać". Już biegłam, dzielił mnie od niego może metr, kiedy moje tempo całkowicie zwolniło, poruszyłam się jak jakiś ślimak!
- Bez jaj - Jęknęłam jeszcze bardziej niezadowolona.
- Chciałaś mnie okraść? - Dopiero teraz spojrzał na mnie swoimi oczami, przypominały mi dwa cukierki o smaku toffi, ale śmieszny kolorek!
- Nie z pieniędzy - Zaśmiałam się krótko, nieznajomy pokręcił jedynie głową. W sumie miał całkiem silne Arcany, a zakładam, że nie były to jego "asy" przecież nikt nie używałby na pierwszy ogień swoich najsilniejszych ataków - Poza tym, kobiet się nie bije, wiesz? Nawet kwiatkiem... W ogóle co tutaj robisz?
Blondyn bez słowa zaczął kierować się przed siebie, chwila czy on mnie właśnie zignorował? Zrobiłam krok do przodu i poczułam, że moje ruchy są już normalne, więc ze zmarszczonym nosem pobiegłam w jego kierunku i stanęłam przed nim unosząc ręce do góry (nie, nie wiem co to za czapka i ona jej nie ma XD)
- Nie możesz mnie tak po prostu ignorować - Opuściłam rękę i trzymałam ją na wysokości jego twarzy, pokazując w uśmiechu swoje ząbki. Po chwili ta sama ręka znalazła się na moim biodrze, jednak uśmiech nie znikał z mojej twarzy - A wiesz odpowiesz na moje pytanie? - Przechyliłam głowę, przyglądając mu się uważnie, gotowa w razie czego odskoczyć na bok, gdyby po raz kolejny chciał mnie zaatakować.

Natsume?

A95 - Ahri Tamuro

KONTAKT: Taiga || taiganagiko@gmail.com || 59701464 || --- ||
IMIĘ & NAZWISKO: Ahri Tamuro
PSEUDONIM: Ahri, po prostu Ahri
WIEK: 18 lat
PŁEĆ: Kobieta
STOSUNKI: Na razie nikogo tutaj nie zna.
ORIENTACJA: Heteroseksualizm
SYMPATIA: Nope
W ZWIĄZKU Z: Każdym zwierzęciem, jakie spotka na swojej drodze
CHARAKTER: Zacznijmy od tego, że stara się być normalną dziewczyną, co nie często jej wychodzi i czego nie widzi, kiedy znowu wpada w swoje małe dziwactwa. Uwielbia towarzystwo i nawet jeśli tego nie okazuje, to najchętniej wpakowałaby się nawet do grupki nieznanych jej osób. Chociaż również i ona posiada markotne dni. Nie boi się swojego ciała i jak sama twierdzi „Każdy ma przecież to samo... No dobra, prawie”, dlatego nie zdziw się, gdy bez krępacji oznajmi Ci, że idzie właśnie kupić nową bieliznę, lub też w mieszkaniu zacznie się przy Tobie rozbierać, no ale hej! Przecież jest u siebie. Chętnie dołączy do kłótni, a jeśli będzie na straconej pozycji, użyje swojego stałego argumentu „A ja mam cycki, wygrałam”, oczywiście nie używa tego w kłótni z innymi dziewczynami, lecz z nimi stara się nie kłócić, przecież wszystkie kobiety powinny trzymać się razem. Pomimo jej odwagi i otwartości, nie dopuści Cię do siebie tak od razu, uważnie i z rozwagą wybiera sobie najbliższych przyjaciół i to właśnie dla nich gotowa jest skoczyć w ogień, jeśli zajdzie taka potrzeba. Nie należy do osób cierpliwych, jeśli jeszcze w tej samej minucie nie dostanie jednoznacznej odpowiedzi, możesz się spodziewać jej krzyku, a kiedy dojdzie do tego i zły dzień to nawet wyzwisk, w takich przypadkach lepiej nie patrzeć jej w oczy, wtedy one wręcz zamrażają. Potrafi mówić z ironią i często to robi, przez co wprawia swoich rozmówców w lekkie zakłopotanie. Świadoma swojej siły, lubi czasami wdawać się w małe bójki, które kończą się na kilku siniakach, zawsze po takim małym treningu podaje rękę drugiej osobie, bez znaczenia na to, jaki był wynik. Nie przepada za wykonywaniem rozkazów innych, ale jeśli wie, że ktoś ma rację i umie gadać z sensem to zaciśnie zęby i posłusznie będzie wykonywać zadanie, jakie zostało jej przydzielone... Chociaż w sprawach łóżkowych bywa z nią różnie ( ͡° ͜ʖ ͡°). Uważa się za osobę pewną siebie, nie okazuje strachu, nawet jeśli zjada ją od środka, to będzie stać obok Ciebie z tym samym uśmiechem, a nawet rzuci jakimś żartem, co robi całkiem często w normalnych sytuacjach. Tylko w jednej sytuacji potrafi nawet piszczeć. Na widok węża będzie albo uciekać, albo zacznie używać swoich Arcan, aby się go pozbyć. Oprócz węży kocha każde zwierzę, nawet te włochate pająki. To dla nich jej serce jest najbardziej ciepłe, a ona najchętniej zabrałaby wszystkie bezdomne istotki do swojego mieszkania. Nie jest bezduszna dla ludzi i również do nich niekiedy wyciągnie pomocną dłoń, chociaż powiedzmy sobie szczerze, nie zdarza się to zbyt często.
APARYCJA: Średniego wzrostu dziewczyna, mierząca aż 170 centymetrów. Jako kobieta posiada również i całkiem pokaźne kształty, zarówno biust, jak i jej biodra potrafią przyciągać spojrzenie, a wzmaga to jej strój, który nie jest zbyt „pełny". Pomimo kobiecych kształtów jest ona szczupła, a raczej wysportowana, dzięki codziennym treningom. Na jej głowie znajduje się para szpiczastych uszu takiego samego koloru jak jej włosy, czyli podchodzącego pod granatowy. Kolor ten zmienia się w zależności od Arcany, której użyje, oraz tego ile mocy na nią straciła, niekiedy, prawie że nie widać różnicy, a czasami są one kolosalne. Opadają one na jasną cerę, na której wyróżniają się jej złociste oczy, które przypominają małego lisa. Pod małym noskiem, są usta, które prawie zawsze są wgięte w uśmiech, niestety nie zawsze jest on szczery, czy też przyjazny, gdy się śmieje, lub też krzyczy, widać wtedy, że jej zęby nie są do końca normalne. Posiada ona bowiem kły. Na policzkach, po obu stronach widnieją trzy blizny, które układają się w lisie wąsy. Na jej rękach zawsze są rękawiczki sięgające aż do jej ramienia. Nie nosi ich do ozdoby, raczej do ukrycia blizn na jej nadgarstkach. Sama nie wie, skąd i dlaczego się one tam wzięły, dlatego, ażeby uniknąć niekomfortowych pytań, ukrywa to. Tam gdzie u normalnych ludzi kończy się kość ogonowa u niej, zmienia się w prawdziwy ogon, a dokładnie dziewięć, białych, puszystych ogonów, które służą jej do wszystkiego. Reasumując, jeśli sama miałaby określić swój wygląd, powiedziałaby to jedno, krótkie zdanie "Przypominam lisa, bo jestem lisem"
DODATKOWE INFORMACJE:
  • Często zaszywa się w lesie, żeby strzelać z łuku
  • Wbrew pozorom, jest całkiem inteligentna i bardzo dobrze gra w szachy
  • Wielka fanka książek o tematyce lekko erotycznej
  • Nie przepada za upałami, zdecydowanie bardziej woli zimne aniżeli lato
  • Bez cukru nie umie funkcjonować. Rano musi zjeść coś słodkiego
  • Na jej rękach zawsze są rękawiczki, zaczynają się od jej ramienia, a kończą na nadgarstku
  • Uwielbia kolor czerwony i nie wyobraża sobie, żeby jej paznokcie nie były w tym kolorze
  • Panicznie boi się węży
  • Jak jest niezadowolona to marszczy nos

GŁOS: Anna Blue - Silent Scream

ARCANA

NUMERACJA: 95
RODZAJ: Alfa
NAZWA: Risa jigoku (Lisie piekło)
KOLOR AURY: #6600cc
RANGA: 1
PD: 500pkt
OPIS: Arcana Ahri wykorzystuje nie tylko jej naturalny ogon, a raczej ogony, ponieważ pomimo iż wszystkie mają jeden "korzeń" to rozwarstwiają się, co sprawia, że posiada tych ogonów aż dziewięć. Jej moc nie kończy się jedynie na używaniu tej części ciała, jako lisica jest bardzo przebiegła, co pomaga jej w odbieraniu innym ich esencji. Nauczyła się ją magazynować, dzięki czemu nie musi odbierać całej życiowej esencji od innych, co sprawia, że jej potencjalne ofiary przeżywają spotkanie z nią.
ATAKI:
  • Rīji mayu (Lisi kokon) - Na pierwszy rzut oka jej ogony wydają się niezwykle miękkie i puszyste, można powiedzieć, że stanowią jedynie ozdobę. Dzięki nim jest w stanie całkowicie się schować, co nie tylko wykorzystuje, aby mieć wygodę podczas spania, ale również i do swojej obrony. Całkowicie się nimi osłania tworząc pewnego rodzaju "kokon", który nie jest w stanie nic wpuścić do środka
  • Kitsune no o (Lisi ogon) - Puszyste ogony w jedną chwilą potrafią stać się doskonałą bronią. Ostre czubki przebijają się z łatwością przez ciało, nie tylko ludzkie.
  • Essensu (Esencja) -Kradnie esencje z innych osób, która później ukazuje się jako niebieska kula. Może nią sterować i oddać drugiej osobie, dzięki czemu nabiera nowych sił do walki, albo po prostu sama pochłonąć
  • Kirema (Ogniki) - Wokół jej postaci pojawiają się małe ogniki powstające z esencji, które atakują przeciwnika, gdy ten znajduję się w odpowiedniej odległości
  • Supekutoruchāji (Widmowa Szarża) - Atak polega na tym, iż biegnie przed siebie wykorzystując w tym samym momencie esencję, która niczym pioruny strzela w osoby znajdujące się najbliżej.

Od Lee - C.D Lou

Obronienie Lou było odruchowym zachowaniem. Nie mogłem pozwolić, by ten opryszek próbował zmierzyć się z kimś słabszym od siebie. Doprawdy honorowe… poza tym nie chciałbym, żeby tej dziewczynie stała się jakakolwiek krzywda, już pomijając szczeniaki, które tak czy siak zostaną z nami. Gdy tylko ścisnąłem jego masywny nadgarstek, spojrzałem z grozą w jego troszeczkę zdziwioną twarz. Zmarszczki w jego minie zniekształcały się w dużą złość, dlatego przygotowanie się do walki wydawało mi się czymś nieuniknionym. Ale naprawdę musimy to robić na ulicy?
 – Nigdy nie podnoś ręki na kobietę… nie na kobietę, która utrzymała te zwierzęta przy życiu – warknąłem, gdy niespodziewanie zdecydowałem się pociągnąć go za nadgarstek w swoją stronę. Korzystając z chwili jego nieuwagi, zawinąłem dłoń w pięść i zanim jeszcze mężczyzna zdążył się zatrzymać, wyciągnąłem rękę, trafiając nią mocno w brzuch mężczyzny.
   W efekcie gigant runął na ziemie, nie decydując się na żaden kontratak. Wtedy uznałem to za koniec tej jakże… długiej i wyczerpującej walki? Z westchnieniem położyłem rękę na plecach dziewczyny, tym samym zmuszając ją do odwrotu. No co? Nie miałem zamiaru oddawać szczeniaków w ręce tego kogoś.
 – Lee, uważaj! – Krzyknęła Lou, która w idealnym momencie odwróciła się ponownie w stronę mężczyzny, dzięki czemu i ja mogłem szybciej zareagować. Rzucił się po chodniku w moim kierunku oraz wyciągnął łapę, by mnie złapać za nogę. Gdybym bez pomocy Lou zorientował się nieco wcześniej, na pewno uniknąłbym jego ruchu, ale teraz, gdy już miał mnie w uścisku, pociągnął do siebie, w efekcie czego runąłem na ziemię. Moja towarzyszka jedyne, co mogła zrobić w tamtym momencie, to pilnować szczeniaków, więc byłem jej za to wdzięczny. Ponadto mnie ostrzegła, a gdybym się o tym nie dowiedział, prawdopodobnie skończyłoby się trochę kiepsko.
 – Łapy… przecz… od moich szczeniaków! – zawołał sapiąc ciężko, przez co jedno zdanie podzielił na jakieś trzy człony.
 Ostatkami sił próbowałem przeczołgać się w odwrotną stronę, jednak gdy zauważyłem, że nie przynosi to oczekiwanych efektów, po prostu przerzuciłem się na plecy i wolną stopą trafiłem go w głowę. Na początku, gdy zrobiłem to trochę lekko – co jak co, ale to jest jednak człowiek; chuj, ale człowiek – nie zareagował, jak gdyby był jakimś zmutowanym stworem. Potem zebrałem siłę w swoich kończynach, po czym walnąłem raz, a porządnie. I co? Odczepił się, a ja mogłem ze zdenerwowaniem wypisanym na twarzy dźwignąć się na nogi.
 – Znajdź nas, gdy zaczniesz szanować ludzi. A co mówić zwierzęta… – Tymże akcentem odeszliśmy z pola bitwy, kierując się z rękami pełnymi zakupów do domu dziewczyny. Podczas spaceru postanowiliśmy, że to Lou będzie trzymać psiaki, a ja ponoszę torby. Było ich trochę, więc moja duma nie pozwoliła dziewczynie na trzymanie tych gratów.
 Nie minęło piętnaście minut, a trafiliśmy do odpowiedniego budynku. Lou najpierw włożyła dłoń w poszukiwaniu brzęczącego pęku kluczy, a następnie włożyła odpowiedni kawałek metalu do zamka. Wiedziałem mniej więcej, co gdzie jest, więc rozgościłem się w zastraszająco szybkim tempie; wszedłem do kuchni i to tam odłożyłem zakupy, ignorując przez chwile dwa skamlące i kręcące się wokół moich nóg szczeniaki. Trzymając w ręku dwie miski i karmę, byłem dla nich niczym przewodnik, bo gdzie bym nie poszedł – tam nasze pociechy. Ostatecznie z tego powodu, że koszyk zostawiliśmy u mnie w apartamencie, miski z karmą postawiłem na miękkim dywanie. Kiedy zwierzęta zabrały się za jedzenie, radośnie trzęsąc uszami, rozejrzałem się w poszukiwaniu Lou. Widziałem, że rozmawiała z kimś na otwartym balkonie. Nie chciałem wyjść na niegrzecznego, więc nawet nie zamierzałem bawić się w podsłuchiwacza. Zwyczajnie poczekałem, jak skończy i tu przyjdzie. Tymczasem ja sobie usiadłem na kanapie, skacząc kilka razy sprawdziłem jej miękkość, i ostatecznie odpaliłem telewizor. Nic ciekawego; na tych samych kanałach leciały te same powtórki.
 – Lee? – Zapytała jakby zdziwiona, że mnie tu widzi. Ale w jej twarzy było coś… dziwnego. Znaczy nic strasznego, po prostu przykuła moją uwagę swoim lekkim, ale ledwo skrywanym uśmiechem. Kto mógł do niej zadzwonić?
 – Coś się stało, Lou? – Przymrużyłem oczy i niemal nie mogłem się powstrzymać, by nie zadać tego pytania.
 – Nie, nic. – I jej uśmiech zszedł z twarzy, pozostał po nim tylko ślad. Gdy dziewczyna chciała przejść obok mnie i najprawdopodobniej mnie wyminąć, z głębokim westchnieniem i obojętnością na twarzy, złapałem ją za koszulkę.
 – Nie wierzę – powiedziałem. – Spoko, możesz mi powiedzieć.
 W tym momencie dokładnie spojrzałem na twarz dziewczyny, jakby chcąc wyrwać z nich prawdę, albo to była zwykła obawa przed tym, że może spróbować mnie okłamać. Ostatecznie po paru chwilach ciszy, Lou odetchnęła, odgarniając od siebie niepewność i chyba… niepokój. Nie wiem, słaby jestem w odczytywaniu emocji.
 – Brat się ze mną skontaktował – wyznała, a ja poczułem, jakby w przekazie tego krótkiego zdania kryła się potężna moc, która sprawiła, że odchyliłem się ze zdziwienia. W jednej chwili przypomniałem sobie dziwnego, podobnego do Lou chłopaka. To było podczas wyprawy. Wtedy założyłem, że są ze sobą spokrewnieni, ale gdy tylko zapytałem go o to, spotkałem się z wielkim niezrozumieniem i kpiną. A przynajmniej tylko to zapamiętałem.
 Jednak od razu nie wyznałem tego, co kisiło się w mojej głowie. Po prostu dalej ciągnąłem temat, zanim wypytam ją o szczegóły i wymienię się spostrzeżeniami.
 – Ach, też niedawno dowiedziałem się, że mam brata. – Westchnąłem, a z moich ust ulotnił się cichy śmiech. Lou spojrzała na mnie zdziwiona. – Jest młodszy ode mnie, ale raczej o wiele silniejszy. – Pokręciłem głową, jakby przeżywając retrospekcję z tego dziwnego spotkania. Starałem się przywrócić emocje, które towarzyszyły mi w momencie, kiedy dowiedziałem się o tym niecodziennym fakcie. Jestem ciekaw, czy Lou też rozsadza taka nienaturalna euforia.
 – I co, będziecie utrzymywać kontakt? – zapytałem.

(Lou?)

czwartek, 25 sierpnia 2016

Od Taigi - C.D Kaito

Starałam się, aby nie mógł wyczytać z mojej twarzy zaskoczenia, jakie wywołały jego słowa. Nie rozumiałam, za co mnie przepraszam, przez ten czas, jaki go znam, zdążyłam się przyzwyczaić do tego, że jest dość "płochliwy", ale po tym, jak sam zagarnął mnie w swoje objęcia... No cóż, taki jest, i właśnie za to go lubię. Patrząc teraz jak uporczywie, wpatruje się w swoje buty, zdałam sobie sprawę, jak szybko zdołał mnie do siebie przekonać, umiem z nim rozmawiać, jakbym go znała kilka lat, a może nawet i dłużej. To jemu jako pierwszemu powiedziałam o tym, że mam brata, czułam, że mogę mu powiedzieć znacznie więcej... Czyli to jest uczucie, jakim się darzy tak zwanych przyjaciół?
- Nie martw się - Odgarnęłam od siebie niesforne kosmyki włosów, które zaczęły wpadać na moją twarz, przez co znacznie utrudniały mi prowadzić rozmowę - Taki już jesteś, ja się przyzwyczaiłam - Podskoczyłam do niego i nim podniósł wzrok, położyłam swoją dłoń na jego białych włosach.
- Tai-Tai...
- Późno jest, powinniśmy wracać - Przerwałam mu, podnosząc delikatnie kącik ust. Zostawiłam go zdezorientowanego i podeszłam do krawędzi schodów. Miło było spojrzeć na ulicę, które przytłaczał jedynie mrok, gdzie praktycznie w ogóle nie było widać ludzi, był tutaj taki spokój.
- Odprowadzę Cię - Stanął obok mnie, trzymając już ręce w kieszeni, nawet się nie sprzeciwiałam. Skinęłam jedynie głową, skacząc z jednego stopnia na drugi, zbliżając się coraz bardziej do ulicy.
Kaito tak jak mówił, odprowadził mnie pod same drzwi, co było nieco zabawne. W końcu to ja byłam tutaj starsza, więc czy to nie ja powinnam zadbać o to, aby bezpiecznie wrócił do domu? Chcąc czy nie, to ja jestem tutaj tą "starszą siostrą", która powinna mieć wszystkie te wspaniałe cechy, jakie ma starsze rodzeństwo.
- Dziękuje Kaito, zobaczymy się jutro? - Odwróciłam się jeszcze w jego stronę, aby ostatni raz dzisiaj spojrzeć na tę twarz, jego kącik ust delikatnie drgnął sprawiającym tym samym, że mogłam dostrzec słaby, ale za to prawdziwy uśmiech.
- Yhym. Dobranoc - Podniósł rękę, chcąc mi pomachać na pożegnanie.
- Pa, K-A-I-T-O - Zaśmiałam się cicho, znikając za drzwiami. Szybko odnalazłam włącznik światła, zdjęłam swoją bluzę, nawet się nie rozglądając po salonie. Ziewnęłam przeciągle, wlekąc się po korytarzu do swojego pokoju.
Piękny sen, który nie zdarza się u mnie zbyt często, przerwało mi nachalne pukanie w drzwi. To pierwszy raz, od kiedy wróciliśmy z wyprawy, kiedy mogę na spokojnie się wyspać w swoim łóżku. Nawet w tak pięknych momentach, ktoś musi mi przerywać. Zarzuciłam na siebie bluzę i powolnym krokiem ruszyłam w stronę drzwi. Otwierając je, raczej nie spodziewałam się widoku Toshiro... W sumie to był on ostatnią osobą, której bym się tutaj spodziewała. Może i nasze stosunki stawały się "przyjazne", ale to nie oznacza, że może mnie nachodzić w moim własnym mieszkaniu... I skąd on wie, gdzie ja mieszkam!? Nim zdążyłam cokolwiek z siebie wydukać, wpakował się do środka jak do siebie i rozgościł na mojej kanapie.
- Mogę wiedzieć, co Ty u mnie robisz? - Wciąż stałam przy drzwiach, zbyt zszokowana, żeby do niego podejść.
- Powinnaś lepiej powitać swojego brata - Burknął - Byłem w okolicy - Wytłumaczył po chwili, zauważyłam jak co jakiś czas masuje się po swoim ramieniu.
- Skąd masz mój adres? I... Stało się coś? - Samo pytanie zadałam bardziej od niechcenia. Coś w środku mówiło mi, że mimo iż tego nie chce, to wypada zapytać.
- Nie chciałem, żeby jakiś ptaszek zginął - Wzruszył ramionami. Po krótkiej ciszy chyba do niego dotarło, że nie mam pojęcia, o czym do mnie mówi - Poza tą szklaną kulą uratowałem tego Twojego przyjaciela, tego z białymi kłakami - Skrzyżowałam ręce na piersi i zastanowiłam się chwilę, nikt mi nie powiedział, że w ogóle takie coś miało miejsce, nawet Kaito nie wspomniał o tym słowem, a trzymaliśmy się przecież blisko siebie.... - Chciałem pogadać - Głos blondyna przerwał moje myślenia i przywrócił mnie na ziemię.
- Pogadamy u Ciebie, zapisz mi adres i idź, muszę coś załatwić - Machnęłam na niego ręką, starając się jak najszybciej dojść do kuchni. Wystarczyło, że usłyszałam zamykane drzwi, abym odetchnęła z ulgą. Tak, jak każdego poranka zaparzyłam sobie kawę, opierając się o blat i wysyłając krótkiego smsa do białowłosego "W parku za dwie godziny?". Nawet nie zdążyłam go odłożyć, kiedy poczułam wibrację. Szybki jest. Odpowiedź była, krótka, gdyż zawierała jedno słowo "okej"
~*~
Na miejsce spotkania doszłam jako ta druga. Nie często się to zdarza, kiedy jest on przed czasem, a przynajmniej nie w widocznym miejscu.
- Cześć - Przechyliłam głowę i uśmiechnęłam się lekko.
- Hej - Odpowiedział podobnym gestem - Coś się stało, że chciałaś się spotkać tak nagle?
- Owszem! - Wskazałam na niego palcem jak na winowajcę - Dlaczego nie powiedziałeś, że prawie zginąłeś? Gdyby nie Toshiro, mogliby Cię zastrzelić!
- Skąd go znasz? - Przez jego nagłe pytanie zupełnie wypadłam z rytmu wyzywania go, westchnęłam cicho i położyłam ręce na biodra.
- To mój brat, myślałam, że wiesz - Mój głos przyjął teraz obojętną barwę - Pójdziesz ze mną do niego? - Pomachałam mu karteczką przed twarzą z jego adresem.
- J-Ja?! - Jęknął... Przestraszony? Nieee, to na pewno nie jest strach, w końcu, dlaczego miałby się go bać.
- Chciał o czymś pogadać, a nie ufam mu jeszcze wystarczająco więc wole nie iść tam sama - Wytłumaczyłam krótko, wyciągając rękę w jego kierunku.


Kaito? Idziemy do Toshiro! :D