niedziela, 28 sierpnia 2016

Od Lou - C.D Lee

To co się działo było dla mnie totalnym zaskoczeniem. Nie wiedziałam, jak na to wszystko mam reagować. Zadzwonił do mnie mężczyzna, który stwierdził, że jest moim bratem. Żeby tylko zwykłym bratem! On był moim bliźniakiem. Ten fakt od razu stał się powodem moich spekulacji, na ile jesteśmy do siebie podobni, a może czy jesteśmy niczym dwie krople wody? Informacja o posiadaniu rodzeństwa tutaj,  w ośrodku była dla mnie sporym zaskoczeniem, aczkolwiek gdzieś w głębi duszy czułam, że nie byłam jedynaczką. Mimo to nie wierzyłam, że ktoś z mojej rodziny, której kompletnie nie pamiętam, przebywa w Rimear. To była dla mnie nowość. Świadomość, że osoba, która posiada ze mną tak wiele wspólnego pod względem genetycznym, mieszka tak blisko była przytłaczająca. Na pytanie Lee wyrwałam się z zamyślenia. On też miał brata, co za niesamowity zbieg okoliczności!
-Nie mam pojęcia. – Odparłam szczerze. – Enzo chce na razie tylko się spotkać, by mnie poznać.
-Wiesz, gdzie on chociaż mieszka? – Nie wiedzieć czemu, czarnowłosy przyjął lekko sceptyczny ton.
-Tak, podał mi swój adres. – Uśmiechnęłam się niepewnie. – Nie mogę w to uwierzyć, że mam brata.
-Wiem co czujesz, ale radzę ci uważać. – Chłopak pogłaskał siedzącego u jego nóg czarnego szczeniaka.
-Ale dlaczego? Myślę, że to może dużo nowego wnieść do mojego dotychczasowego życia. – Zdziwiona zmarszczyłam brwi. Co ten Lee wygaduje?
-Hmm… Jakby to ująć… -Chłopak podrapał się za uchem. – Rozmawiałem z nim podczas naszej wyprawy i nie wydawał się być zainteresowany waszym podobieństwem.
-Co?! Rozmawiałeś z nim? – Moje oczy zaszkliły się od niewypowiedzianej radości. – Jaki on jest?
- No jesteście fizycznie bardzo podobni, na pewno musisz ma go kojarzyć. Taki koleś o białych włosach i szkarłatnych oczach. – Lee badał uważnie mnie swoimi złotymi oczami.
-Chyba wiem o kogo ci chodzi! – Klasnęłam w ręce. – Serio jest do mnie taki podobny?
-Na moje oko spokojnie moglibyście uchodzić za rodzeństwo. – Przytaknął powoli.
-Wiesz bo my jesteśmy bliźniakami… - Spojrzałam na widok za oknem. Słońe powoli świeciło wysoko oświetlając otaczające mój dom drzewa. - Jestem ciekawa, czy będziemy niczym bliźniacy się tak świetnie dogadywać i w ogóle…
- A kiedy masz się z nim spotkać? – Westchnął Lee.
-Jutro  ma do mnie wpaść. – Wyszczerzyłam się w zachwycie.
-Widzę, że bardzo się cieszysz z tego powodu. – Chłopak wziął na kolana czarnego psiaka. Zaczął go czule głaskać po brzuszku. – A właśnie! Może wreszcie nadamy im imiona?
-Przydałoby się… W końcu to nie są jakieś bezpańskie psy, tylko nasz kochane maluszki. – Uśmiechnęłam się z czułością do mojej białej kuleczki. Właśnie, biała… - Moja sunia będzie miała na imię Blanc, czyli z francuskiego po prostu biała. To urocze imię dla tej wyjątkowej damy, prawda?
-Proste i piękne. – Lee zamyślił się na moment. – Ten czarnuszek niech będzie Shiloh.
-Ale oryginalnie! – Szczerze zachwyciłam się niecodziennym imieniem szczeniak. – Ma ono jakieś głębsze znaczenie?
-Niestety nie, ale wydaje mi się, że nie musi skoro będzie je nosił taki pełen wyrazu pies. – Chłopak zaśmiał się cicho. Podniósł małego do góry i po chwili odstawił na ziemię. Szczeniak pobiegł w kierunku jednej z nowych zabawek. Jednak moją uwagę przykuł szczegół na przedramieniu Lee. Wzdłuż kości łokciowej rozciągała się brzydka, krwista szrama.
-Lee! Pokaż rękę. – Chwyciłam go ostrożnie jednakże stanowczo za nadgarstek i przyjrzałam się z bliska ranie. – Trzeba to opatrzeć. Nie boli cię to w ogóle?
-Co? To? – Czarnowłosy był nieświadom tego co znajdowało się na jego ręce. Pełen zdziwienia, zmarszczył brwi. – Nie czułem tego wcale. Chyba musiało leżeć jakieś szkło na tym chodniku podczas tej „walki” i po prostu się skaleczyłem.
Nadal nie mogłam wyjść z podziwu dla jego zachowania w konfrotacji z tamtym osiłkiem. Nie wiem, co bym zrobiła, gdybym była wtedy sama. A tak, dzięki Lee szczeniaki nadal były z nami. Muszę mu się jakoś za to odwdzięczyć. Udałam się do toalety, gdzie miałam różnego rodzaju przybory do opatrywania ran. Wzięłam wodę utlenioną , opatrunki i bandaż. Wróciłam do salonu i usiadłam blisko rannego.
-Podaj łapkę. – Uśmiechnęłam się leciutko. Chłopak wyciągnął ramię. Chwyciłam je ostrożnie i wzięłam wodę utlenioną. Kiedy ciecz spotkała się z raną, pojawiła się biała piana, a mój pacjent zasyczał głośno.
-Auć, ale szczypie… - Skrzywił się, ale poza tym jego ręka pozostawała w bezruchu, dzięki czemu mogłam dokończyć swojego działa. Po 10 minutach opatrunek był gotowy. Z dumą patrzyłam na swoje dzieło.
-Podoba się? – Zerknęłam na twarz Lee, który się uśmiechnął pod nosem.
-Jest świetnie.- Zadowolona z dobrze wykonanej roboty, wstałam i zerknęłam w kierunku kuchni. Poczułam się trochę głodna, dlatego zaproponowałam:
-Co powiesz na dobry obiad?
-A co proponujesz? – Lee zmrużył oczy i wyczekująco zaczął bębnić palcami o blat stolika do kawy.
-Risotto z warzywami. – Kusząco poruszyłam brwiami.
-Chyba się skuszę, skoro mnie tak ładnie zachęcasz. – Przekrzywił lekko głowę, tak że jego długie, czarne kosmyki  włosów delikatnie przykryły mu część twarzy. – Może ci w czymś pomóc?
-Nie, nie. Dam sobie radę, ty tutaj jesteś gościem i to w dodatku rannym. Należy ci się także chwila odpoczynku po tej bójce. –Przytrzymałam dłonie na jego ramionach, by zapobiec jego powastaniu z kanapy. Długo się nie opierał i posłusznie opadł na miękkie poduchy.
-Skoro tak stawiasz sprawę, to nie będę protestować. – Uśmiechnął się, a ja odwzajemniłam ten uśmiech i ruszyłam do kuchni. Zabrałam się za przyrządzanie dania. Po jakichś 30 minutach jedzonko było gotowe. Ustawiłam parujący jeszcze talerz przed moim gościem.
-Proszę i życzę smacznego. – Usiadłam obok Lee na kanapie i również zaczęłam jeść.
-Dziękuję. – Odparł i zaczął konsumować. Po zjedzonym obiedzie, posprzątałam i stwierdziliśmy oboje, że to dobry moment by wyprowadzić psiaki na spacer.
-Cóż, chyba wrócę na trochę do siebie i pomieszkam we własnym apartamencie. – Czarnowłosy się uśmiechnął smutno. Pieski dreptały dziarsko przed nami na swoich nowych smyczach.
-Jak chcesz. Mi tam nie przeszkadzasz i jest mi weselej z tobą niż samej. – Mój wzrok błąkał się po otoczeniu. Myślałam o jutrzejszym spotkaniu z Enzo.
-Nie będę ciągle u ciebie przesiadywał, w końcu tak nie wypada. – Pokręcił przecząco głową. – Poza tym masz Blanc’ę.
-No niech ci będzie. – Westchnęłam leciutko. –  Odprowadzę cię.
[Lee?]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz