sobota, 20 sierpnia 2016

Od Elainy - C.D Toshiro

Uniosłam brwi, próbując zrozumieć tego chłopaka. Niestety, bez skutku.
- Nie nawijaj tyle, bo ci taśmy zabraknie. - prychnęłam.
- Lepszego tekstu nie masz? - odpowiedział, wyciągając lizaka z ust, po czym ponownie go włożył.
- Może i mam, jednak na takiego gościa jak ty szkoda marnować teksty.
- Na taką dziewczynę jak ty szkoda wyciągać lizaka z ust.
- Może i tak jest lepiej, skoro jesteś od nich uzależniony. - uśmiechnęłam się złośliwie.
Lubiłam wkurzać ludzi, być denerwująca i irytująca oraz sypać sarkazmami i ironicznymi odzywkami na prawo i lewo... Przyznaję, lubiłam. I taka zresztą byłam. Toshiro także, a przekonałam się o tym na własnej skórze, jeśli jesteśmy już w tym temacie... Jednak patrząc na tego chłopaka i analizując jego słowa i ruchy, wywnioskowałam, że zastanawiał się on, czy ugryzienie Death może mu zaszkodzić i czy mój cień może przenosić jakąś chorobę. W sumie cóż się dziwić, wątpię, czy cieniste stworzenia są powszechnie spotykane i znane ludziom. Ich wygląd też nie jest pospolity... A może jest? Przecież cienie spotyka się na każdym kroku. Jednak nie są to takie cienie, takie jak moje. A to, że moje cienie potrafią być materialne i ich siła jest taka jak materialnych istot, pewnie zaskakuje... No cóż, raczej nie mnie. Pewnie dlatego, że mam w nimi do czynienia praktycznie na co dzień. Kto tam się jednak ich przestraszy, niech się ich boi. Własnie o to przecież chodzi, żeby wywoływały strach lub przerażenie.
Zagwizdałam cicho, nie zwracając uwagi na Toshiro, który spojrzał przez ten dźwięk w moją stronę. Wezwałam tak do siebie Death, a do tego telepatycznie nakazałam cienistej wilczycy przyjąć materialną formę. Nie stawała się wtedy prawdziwym wilkiem, z sierścią oraz z krwi i kości... A może tak? Gdy była materialna, miała żyły, w których płynęła krew, i kości, które mogły się złamać, jednakże pozostawała cieniem z wyglądu. Pomijając ten temat... Gdy Death do mnie przyszła tanecznym krokiem, wbijając głodny wzrok w Toshiro, zachichotałam. Pogłaskałam ją po grzbiecie. Nie musiałam się nawet schylać, żeby to zrobić.
- Death nie ma wścieklizny, na szczęście jej i twoje. Niczym cię nie zarazi, jeśli to cię... trapi. - powiedziałam patrząc na wilczycę, po czym uniosłam na niego wzrok. - Jednak bandaż pewnie będziesz musiał sobie wymienić... Albo doktorkowie ci to zrobią.
Mlasnęłam językiem zniesmaczona tym tematem. Szczerze nienawidziłam naukowców, i gdybym mogła, wszystkich ich bym powybijała. Oczywiscie, nie brudząc sobie przy tym rąk... To już nie moja działka... Od tego mam cienie, które stawią się na każde moje wezwanie. I dobrze zresztą. Ja nie urodziłam się w rodzinie, w której brudzono sobie niepotrzebnie ręce, a wykorzystywało się do tego podwładnych, więc niby dlaczego miałabym to robić... Nie widziałam żadnego powodu. Nic jednak nie było, nie jest i nie będzie w stanie zlikwidować czy choćby zmniejszyć moją niechęć i znienawidzenie w stosunku do naukowców i lekarzy w Rimear Center. Nikt i niczym, żadnym argumentem, chociażby najlepszym, bo nie, i koniec, takie było moje przekonanie, a moje przekonanie niełatwo zmienić. Niestety... A może stety.
<Toshiro?>

Od Lou - C.D Sebastiana

Obudził mnie zapach aromatycznego rosołu. Skąd do cholery w moim mieszkaniu rosół? Poczułam coś jeszcze… Coś słodkiego, trochę jakby różanego. Co się dzieje? Otworzyłam oczy i napotkałam srebrzyste spojrzenie czarnowłosego chłopaka. Co on tu robił? Dzisiaj czułam się trochę lepiej i myślę, że jego towarzystwo nie powinno mi zaszkodzić.
-Martwiłem się o ciebie dlatego przygotowałem tobie ciepły rosół który pomoże ci wyzdrowieć. – Uśmiechnął się lekko zakłopotany. Odpowiedziałam mu słabym uśmiechem i chciałam właśnie podziękować, kiedy rozbrzmiał dzwonek do moich drzwi. Zanim zdążyłam w jakikolwiek sposób zareagować Sebastian ruszył do drzwi. Słyszałam jedynie cichą wymianę zdań. Kto to mógł być? Znowu ci beznadziejni naukowcy? Pewnie tak… Westchnęłam głośno. Po chwili czarnowłosy wrócił i rozsiadł się w fotelu.
-Mam nadzieje, że będzie ci smakować. – Oznajmił z uśmiechem.
-Dziękuję, że mi to wszystko przygotowałeś. – Wskazałam na stolik zastawiony miseczką z rosołem i talerzem z tostami.  – A tak w ogóle kto to był? Naukowcy?
-To teraz nieistotne. – Machnął ręką. – Jedz, musisz wyzdrowieć.
-Ale ja chcę wiedzieć. – Odparłam stanowczo i zaczęłam powoli jeść ciepły rosół. – Jeśli to te gnidy… To następnym razem skopię im tyłki.
-Eh… - Chłopak spojrzał na mnie z rezygnacją w oczach. – Tak Lou, to byli naukowcy. Chcieli cię znowu zabrać na badania, ale im to wyperswadowałem.
Krew się we mnie zagotowała. Idioci tego pożałują. Wybiorę się tam, skoro tak bardzo tego pragną i pokażę im jaka jest moja Arcana. Zjadłam już całą miską zupy i powoli zabrałam się za tosty.
-Bardzo dobry rosół. – Pochwaliłam szczerze danie Sebastiana. – Jesteś świetny w kuchni.
-Cieszę, że ci smakuje. – Uśmiechnął się lekko i przeczesał włosy palcami.
-Trochę głupio tak, jak ja siedzę i jem, a ty się na mnie patrzysz. – Zaśmiałam się krótko pomiędzy kolejnymi kęsami tosta z dżemem o dziwnym, nieznanym mi smaku.
-Jak ci przeszkadzam, to mogę wyjść. – Chłopak nieznacznie poruszył się w fotelu.
-Nie, nie. Siedź. – Pomachałam w proteście ręką. – Lepiej mi powiedz… Co to za pyszny dżem?
-Oh, to dżem z owoców i płatków róży. Świetny na przeziębienie, ponieważ jest bogatym źródłem witaminy C. – Uspokoił się i wytłumaczył.
-Czyli zrobiłeś go dla mnie, żebym szybciej wyzdrowiała? – Uśmiechnęłam się zawadiacko. – Miło z twojej strony. Naprawdę to doceniam.
-No… Chyba tak. Jakoś tak wyszło. – Mruczał trochę niewyraźnie, widocznie zakłopotany. Szybko skończyłam jeść tosty. Wstałam i zaczęłam zbierać naczynia, by je pozmywać, ale Sebastian szybko się zerwał z fotelu i odebrał ode mnie talerz i miskę.
-Ty siedź, ja pozmywam. – Powiedział stanowczo i ruszył do kuchni.
-Ale się pan rządzi…- Prychnęłam. – No nic, to ja poszukam jakiegoś filmu.
Włączyłam telewizor i zaczęłam skakać po kanałach. Musiałam jeszcze chwilę wytrzymać nim będę mogła się udać do tych popierdzielonych naukowców. Muszę najpierw pozbyć się Sebastiana, tak by ten nic nie podejrzewał. Kiedy sprzątać po posiłku, dosiadł się koło mnie na kanapę.
-Może być komedia? – Zerknęłam na niego. Kiwnął głową na zgodę, więc pogłośniłam lecący właśnie na kanale film. Przez dobre 1,5 godziny zaśmiewaliśmy się z genialnych tekstów głównych bohaterów. Mój śmiech był przerywany przez nieduże ataki kaszlu. W tych momentach Sebastian patrzył się na mnie zaniepokojony.
-Nic ci nie jest? Wszystko w porządku? – Pytał.
-Spokojnie, jest ze mną coraz lepiej. – Uśmiechałam się i oglądaliśmy dalej. Po skończonym filmie podniosłam się i spojrzałam na czarnowłosego.
-Dziękuję ci za wszystko, ale myślę, że dzisiaj chciałabym jeszcze trochę odpocząć. – Zaakcentowałam ostatnie słowo.
-Aa, tak. Jasne. – Odparł, potakując głową. – Na mnie już czas.  Zdrowiej!
Pożegnaliśmy się, a kiedy on wyszedł, ja rzuciłam się do szafy po jakieś cieplejsze i wygodniejsze ciuchy. Doprowadziłam się do porządku i wyszłam z domu. Moim celem było dotarcie do naukowców i powiedzenie im co o nich myślę. Już mnie szczerze wkurzali tym swoim gadaniem, że z moją mocą jest coś nie tak. To oni raczej z głową mają nie w porządku. Przecinałam znajome ścieżki, wpatrując się w chodnik i przeklinając głupich doktorków, a także myśląc o tym, co mogę im powiedzieć. Nagle wpadłam na kogoś.
-Lou? Ty nie odpoczywasz? – Spojrzałam lekko w górę i spotkałam się ze srebnymi oczami Sebastiana.
-Cóż… Wyszłam na mały spacerek. – Odkaszlnęłam i pociągnęłam nosem, bo jak na złość na powietrzu nasiliły się moje objawy. –A ty co robisz?
[Sebastian?]

Od Riruki - C.D Leo

 Wprawdzie nie wiem co sobie myślałam, pukając w jego drzwi. Dopiero teraz dotarło do mnie, że wszystko co przed chwilą się wydarzyło nie powinno mieć miejsca... za bardzo się tym przejęłam, co teraz przyczyniło się do powstania tej niezręcznej dla mnie sytuacji. Która naiwna dziewczynka wchodzi do pokoju nieznajomego, prosząc o pomoc? Mimo że nie wydawał mi się zły – wręcz przeciwnie – miły i czuły, ja zawsze jestem uprzedzona do ludzi... i nie zanosiło się na zmianę. No cóż, tak mnie ukształtował świat. Wbrew pozorom, obecność tego chłopaka wywoływała u mnie pewnego rodzaju poczucie bezpieczeństwa. W głębi serca byłam mu wdzięczna, że chociaż mogłam się tu znaleźć, ale jego zamiary wciąż stanowiły dla mnie zagadkę. Roześmieje się? Jakoś zakpi? A może myśląc tak, jestem kompletnie nie w porządku wobec niego? Mimo takiej zażartej gonitwy myśli, nie udało mi się wykrzesać ani słowa; jedynie wpatrywałam się raz w punkty na ścianach, a raz przelotnie w jego oczy. Czułam, że gdybym zatrzymała się na nich chwilę dłużej, całkiem by mnie pochłonęły i odebrały mowę, która obecnie też nie była jakaś zaawansowana.
 – Spokojnie, nikt cię tutaj nie skrzywdzi, na pewno nie kiedy ja tutaj jestem. – Uniósł kącik ust w niewyraźnym uśmiechu, na co moja brew delikatnie zaniosła się do góry, wyrażając niepewność przeplataną ze zdziwieniem. – Co się stało? Ktoś chciał ci zrobić krzywdę? – Zadał kolejne pytanie, a w zestawieniu z poprzednimi sprawił, że moja głowa ledwo nadążała za tą z nagła nadpływającą falą słów. Tymczasem chłopak kontynuował. – ...Wystraszyłaś mnie… – Odetchnąwszy cicho, siadł na podłodze, a ja wciąż niepokojąco drżałam przykryta przez liliowy, miły w dotyku koc. Muszę przyznać, że chyba wierzę w jego zamiary, choć miałam nieodparte wrażenie, że za sekundę ta sielanka się skończy, a to tylko sen. Bo w końcu jak często spotyka się... kogoś, kto tak toleruje innych? No bez jaj, on nawet ze mnie nie kpił, że wparowałam do jego apartamentu o godzinie drugiej, może trzeciej w nocy. Obchodziło go jedynie to, że potrzebuje pomocy... przynajmniej tak mi się zdawało. Dziwiło mnie to, a jednocześnie wprawiało w miłe zaskoczenie. Nie dziwcie mi się! Ja już dawno straciłam tytuł zbyt normalnej. Nie potrafię już odróżniać wroga od przyjaciela.
 W pewnym momencie zebrałam w sobie odwagę i przełamując barierę, pokręciłam głową. W okamgnieniu na twarzy chłopaka zakorzeniła się zastanawiająca mina, a gdy pochylił się w moim kierunku, ja odruchowo odsunęłam głowę o przynajmniej kilka centymetrów.
 – Nie jesteś zbyt rozmowna – zauważył chłopak, ale jego kąciki ust ani nie zadrżały. Natomiast swoim spojrzeniem niemal natychmiast sprawił, że musiałam odwrócić się i podjąć próbę zakrycia szerokiego rumieńca, który – na szczęście – był niezbyt widoczny w panującym półcieniu.
 – Prze-przepraszam... – wydukałam w końcu, a chłopak w odpowiedzi uniósł głowę do góry, jakby zaskoczony faktem, że właśnie przemówiłam. – Ktoś chyba robi sobie ze mnie żarty. – I wtedy poczułam się jak taki przegryw. Sama nie chciałam wierzyć w to, co mówię, bo brzmiało to strasznie absurdalnie... chcąc nie chcąc, moja twarz w tamtym momencie zalała się kolejną falą niechcianej purpury. Nie uniosłam głowy, dopóki powietrza nie wypełnił głos chłopaka.
 – Więc chodźmy to sprawdzić – oznajmił krótko, a ja automatycznie ruszyłam za nim, nie pozbywając się ani na chwilę nakrycia; wręcz przeciwnie, mocniej zacisnęłam je na swoim ciele. Podążając w ślad za chłopakiem, nie czułam już takiego lęku, gdy ponownie przekraczałam próg swojego apartamentu. Szczerze to ten incydent dawno wypadłby mi z głowy, gdyby czarnowłosy o tym nie wspomniał. Nie wiedziałam, na jakiej zasadzie to działa, ale... wolałam poznać jego imię. Oczywiście jak to ja – bałam się nawet o to zapytać. Może bardziej wstydziłam, niż bałam, lecz prawda jest taka, że nie mogłam znaleźć głębszego, sensownego powodu.
 – Cisza – skomentowałam pod nosem i byłam niemal pewna, że jego słuch nie jest aż tak wytrawny, by to usłyszeć. Mimo wszystko, to słowo idealnie oddawało stan sytuacji: w pomieszczeniu nie było ani jednego śladu, który wskazywałby na coś, co działo się może z dziesięć minut temu. I w tym momencie zwyczajnie poczułam się trochę zmieszana... nawiedziło mnie parę tysięcy myśli mówiących tylko o tym, że jestem wariatką, popadam w obłęd i tu nigdy nic się nie działo. Albo coś, co wybiegało naprzód: że chłopak, który mnie uratował pomyśli, że zmyślałam... To – spośród tylu koncepcji – martwiło mnie najbardziej, bo naprawdę nie chciałam zawieść swojego wybawcy.
 – Tu naprawdę coś było. – Gdy zaledwie wyszeptałam ostatnie człony zdania, powędrowałam za plecy chłopaka, doszukując się różnych dziwnych szczegółów właśnie z tamtej perspektywy. – N-nie jestem chora! – Nie planowałam tego powiedzieć, ale cóż... czując się w pewien sposób zagrożona, niemal wyrwałam to ze swojego wnętrza.
 I nagle chłopak zerwał się z miejsca, kierując głowę w stronę ściany. Na początku nie mogłam zorientować się, co wywołało tak gwałtowny ruch, ale nie minęło kolejne trzy sekundy, i dokładnie w tym miejscu, gdzie wskazał chłopak, rozległ się ten sam trzykrotny stukot. Już nie odczuwałam lęku. Nie, kiedy nie byłam sama. Szybko połączyłam fakty: czyżby czarnowłosy posiadał Arcanę, która przewiduje ruchy?
 – Najwyraźniej to twój sąsiad – oznajmił. Ostatnie, na co miałam ochotę, to odpowiadać na pytanie „dlaczego nie poszłaś sprawdzić, czy to nie ktoś mieszkający obok?”.
 – D-dziękuję – zaczęłam, odgarniając kilka kosmyków włosów z grzywki za ucho – jeśli coś takiego się powtórzy, to po prostu tam pójdę. – W tym momencie miałam zamiar podziękować jeszcze raz, ale wiedziałam, jak to dziwnie zabrzmi, dlatego w ostatniej chwili ugryzłam się w język.
 Nie prowadząc już żadnej dyskusji, chłopak delikatnie skinął głową, a na jego twarzy zauważyłam mały cień uśmiechu. Jakoś tak się stało, że ja również podniosłam kąciki ust, lecz z przyzwyczajenia mój wzrok nie zatrzymał się długo na jego ciele. Jeśli o tym mowa... najbardziej rzucało się w oczy to, że był o wiele wyższy. Nim zniknął za drzwiami, zatrzymałam go krótkim „stój”.
 – Dzięki za... koc. – Na początku kłóciłam się ze sobą, by nie powiedzieć „troskę”, ale ostatecznie wygrał koc. Po prostu uznałam, że to będzie bardziej stosowniejsze... poza tym to drugie brzmiałoby w moich ustach zapewne bardzo dziwnie. Kończąc podziękowania, delikatnie zdjęłam z siebie nakrycie i oddałam chłopakowi. Momentalnie przeszył mnie niemiły chłód; zaczęłam bowiem żałować, ze nie mam w rękach tego przyjemnego materiału. I czarnowłosego nie było już w pokoju, pożegnał się, a ja nie miałam nawet odwagi, by zapytać go o imię... a gdy to była jedyna okazja? Rozczulając się nad tym, stałam przez zamkniętymi drzwiami jeszcze jakieś dziesięć minut, aż zorientowałam się, że wokół mnie panuje kompletna cisza. Zero dziwnych, nadludzkich wyć, i korzystając z tych sprzyjających warunków, po prostu wróciłam do snu.
 *rano*
 Wstałam ogarnięta wielkim chaosem; znikąd rozlegał się denerwujący, wręcz pikający dźwięk, który wprowadzał mnie w stan nazwany „coś się dzieje, rozstrzelają nas”. Ogarnięcie tego było kwestią czasu, ponieważ z tego względu, iż byłam omegą, kiedyś mój trening musiał się rozpocząć. I dzisiaj dostałam cynka, że odbędzie się dokładnie za godzinę... no serio, nie mogą uprzedzić mnie wcześniej? Mój czas, który powinnam poświęcić na załatwienie typowych potrzeb, skróciłam kilkukrotnie i chyba dzięki temu wyszłam z apartamentu całkiem punktualnie. Dawno zdążyłam zapomnieć o wczorajszym incydencie albo po prostu inne myśli go przykryły; ogólnie tak bałam się, że nie zdążę na pierwsze spotkanie, że pozwoliłam sobie ominąć śniadanie i z marszu przejść do biegu. Gdy znajdowałam się zaledwie kilka metrów od wejścia na placówkę, usłyszałam nawoływanie. Trzech mężczyzn stało przy murku i wyglądali dokładnie tak samo, jak ci, którzy postanowili poprzedniego dnia gnębić czterdziestoletnią kobietę.
 – Podobała ci się wczorajsza noc, kwiatuszku? – Z jego gardła wydobył się szorstki, głęboki głos, który wywołał ciarki na mojej skórze. W okamgnieniu moja mina znacznie przygasła, i zapewne wyglądałam albo na wystraszoną, albo skrajnie wyczerpaną. Dowiedziałam się właśnie, kto był moim sąsiadem.
 Pozwoliłam sobie to zignorować, i bez zbytecznych ripost czy błyskotliwych odpowiedzi, po prostu poszłam w stronę placówki. I wtedy zatrzymałam się, ignorując przy okazji pozostałe uwagi tamtych osób. Jakaż zdziwiona byłam, gdy zobaczyłam podchodzącego z daleka wysokiego, czarnowłosego chłopaka. Wychodził prosto z tego miejsca, do którego potrzebowałam się dostać. To była ostatnia rzecz, jakiej mogłam się spodziewać. Chłopak ratujący mnie „z opresji” dosłownie poprzedniej nocy, a dzisiaj mam okazję spotkać go tutaj?

(Leo? U mnie też nie jest lepiej :v )

Od Evan'a - C.D Elainy

Stojąca przede mną dziewczyna nie prezentowała się ciekawie. Brunatna ciecz spływała po jej twarzy, plamiąc ubranie. Była z siebie niezmiernie zadowolna, świadczył o tym szeroki uśmiech, przyozdabiający jej anielską twarz.
— Czego chcesz? — syknęła, krzyżując ręcę pod biustem.
Wyprostowałem się, ignorując się roztaczający się po moim ciele ból. Jedno przyznać musiałem - kopnąc to ona umiała nieźle. Leżące za nią poszarpane ciało naukowca wyglądała jeszcze gorzej niż wcześniejsze. Miałem nadzieję, że nie skończę tak jak oni. Wiele nie było trzeba, abym doprowadził się do tego stanu. Wolałem tego uniknąć.
— Co? Boisz się? — Wolno przeniosłem wzrok na nią.
Wilki warczały niepokojąco, gardłowo, jakby oddając obecny nastrój ich właścicielki. Przeczesałem palcami swoje włosy. Myślałem w jaki sposób mogłem do niej dotrzeć. Z pewnością nie mogło być to łatwe zadanie. Elaina nie była idiotką. Nawet jeżeli bardzo bym chciał, aby w obecnej sytuacji nią była, to nie mogło się to stać.
— Po tobie można spodziewać się wszystkiego — odparłem.
Na twarz dziewczyny wpłynął drapieżny uśmieszek.
— To miłe, że to wreszcie zrozumiałeś — powiedziała, lekko przechylając głowę na bok. W następnej chwili uśmiech znikł, będąc zastąpionym przez wyrachonowaną chłodność. — A teraz przejdźmy do konkretów.
Elaina pstryknęła, a cieniste stworzenia ruszyły wolno w moim kierunku. Nie ruszyłem się jednak. Wiedziałem, że nie mogłem okazać strachu. Dziewczyna tylko do tego dążyła. Pragnęła, abym ją usatysfakcjonował, znalazł się na przegranej pozycji. Nie zamierzałem dać się wciągnąć w jej chore gierki po raz kolejny.
— Czego chcesz? — Ponowiła wcześniejsze pytanie.
Death stała tuż przede mną niebezpiecznie szczerząc kły.
— Powiedźmy, że chcę cię powstrzymać — mruknąłem.
W odpowiedzi dziewczyna prychnęła śmiechem, który przeistoczył się w szaleńczy. Stała pośrodku korytarza, tuż przede mną, skąpana we krwi, śmiejąc się na cały głos. Ta scena była rodem wyjęta z jakiegoś kiepskiego horroru. Właściwie sam czułem się jak nędzny aktorzyna, próbujący dobrze zagrać swoją rolę, w której to jest biednim studenciakiem zdanym na łaskę psychopaty. Aż sam miałem ochotę wybuchnąć śmiechem.
— Wiesz co, Evan — zaczęła, gdy zdołała się uspokoić. — Jesteś rozczulający. — Otarła niby łezkę. Stawiała wolno kroki w moim kierunku. — Jesteś ślepy. Naprawdę jesteś ślepy, nie widząc co oni próbuja zrobić nam wszystkim. A ty? Ty jeszcze próbujesz ich ochronić. — Jej twarz znalazła się tuż przed moją.
— Nie próbuję ich bronić — zaprzeczyłem spokojnie.
— Czyżby? — Elaina podważyła moją odpowiedź. — Twoje czyny dowodzą czegoś innego.
— Po prostu próbuje uratować skórę sobie i przy okazji sobie — westchnąłem głośno. — Ale nie wiem czy będziesz chciała mnie wysłuchać, a tym bardziej uwierzyć. — Uśmiechnąłem się z przekąsem.
— Masz rację. Nie wiem czy będę chciała ci uwierzyć.
— A więc nie musisz — mruknąłem. — Powiem ci tylko tyle, że w Rimear planują pewne zasady, których przestrzegać jednak trzeba.
Dziewczyna pokręciła wolno głową.
— Zasady, zasady, zasady - mruknęła cicho. — Nie wiem jakie to zasady, ale żadne mnie nie obchodzą.
Tego mogłem się po niej spodziewać.
— Na cholerę chcesz wybić naukowców? — zapytałem.
Mogłem się domyślić czemu. Miałem pewne przypuszczenia. Jednakże chciałem to usłyszeć od Elainy.

< Elaina? >

Od Sory - C.D Enzo

-Cóż… za troska… - westchnęłam cicho obracając jedynie głowę w kierunku nieznanego mi chłopaka. Ta dobroć.. ciekawe czy była prawdziwa, czy ja zwykle… sztuczna. Ludzie to tak chamskie i przebiegłe stworzenia, że są w stanie ukryć za swoją maskę prawdziwe intencje, uczucia, a ty i tak nie będziesz mógł nigdy ich odkryć. Moje niebieskie, przenikliwe oczy przeszył jego sylwetkę. Ponownie je lekko zmrużyłam, dokładnie tak samo jak wcześniej, a widząc, że nie zamierza odwrócić wzroku rzekłam - Zastanawiam się czy ten sweter naprawdę jest jedynie czymś co ma zapobiec przeziębieniu się, czy może zmagasz się sam ze sobą, by nie patrzeć na cześć mojego ciała, która znajduje się pomiędzy szyją, a brzuchem. - mimo iz ja zachowywałam zimną krew i pozostawałam totalnie niewzruszona to mężczyzna przede mną parsknął w tym momencie dosyć głośnym śmiechem, odwrócił główkę w inną stronę, a mimo wszystko uśmiech nie schodził mu z twarzy.
-Przebiegła… skoro paradujesz przed moimi oczami prawie całkiem nago to jak mam..
-”Prawe” to wielka różnica. - przerwałam mu jego bardzo entuzjastyczną wypowiedź przy której wymachiwał rączkami i wskazywał na poszczególne części mojego pięknego ciała. Nadal stałam do niego tyłem (przypominam), dlatego w tym momencie obróciłam się w ten sposób by zarzucony na plecy sweter nie przysłaniał moich dość dużych, kobiecych kształtów. Zrobiłam dwa kroki w przód coraz bardziej zbliżając się do białowłosego, a kiedy byłam już dostatecznie blisko moje trzy środkowe palce zetknęły się z jego klatką piersiową – Zabrzmiałeś tak jakbyś co najmniej chciał zobaczyć co kryje się za tym cienkim materiałem mojego stanika… - to mówiąc podniosłam się na paluszkach i nadal zachowując takową odległość: szepnęłam mu do ucha. Kto by się spodziewał, ze taka szara i niewinna myszka jak ja, będzie tak prowokować tę przybłędę.
- Mam w tym momencie skłamać, żeby nie dostać solidnego kopniaka w krocze? - odpowiedział dość pewny swego. Wiedział, że to jedynie moja gra aktorska, sprawdzenie. Bardzo interesujący człowiek… inny chłopak z pewnością stał by zakłopotany, może wystraszony tym co może się za chwilę stać. Stanęłam już na całych stopach i będąc dosłownie krok przed nim zerknęłam prosto w jego oczy. Nie zamierzałam powiedzieć nic więcej, jak taki mały dziku zacisnęłam rączkę na materiale bordowej tkaniny, obróciłam się i ruszyłam w swoją stronę powolnym, lecz dumnym krokiem. Nie obróciłam się ani razu w jego stronę, żeby czasem nie pomyślał, ze zależy mi na jego uwadze. Wręcz przeciwnie, nie interesowała mnie uwaga żadnego z tych ludzi zamieszkujących ośrodek. W dodatku idąc tak, cały czas miałam wrażenie jakby spojrzenie tego kolesia spoczywało na moich plecach i lustrowało moją sylwetkę od góry, aż po sam dół zatrzymując się w szczególności na jędrnych pośladkach. Ah czy oni w ogóle czymś się różnią? Nie no dobra… stopień tolerancji na kobiece walory jest mniejszy lub większy, to zależy czy na większa ofermę życiową trafię…
[…]
Dzień minął powoli i spokojnie – jak nigdy. Nie było jakoś dużo specjalnych zadań dla Sigm, więc mogłam wypocząć w swoim biurze zarzucając sobie wygodnie nóżki na biurko. Właściwie to trochę mi się nudzi kiedy nie ma kogo ustawiać czy przyprowadzać do porządku. Teraz Arcany są o wiele grzeczniejsze i Rimear stało się nudne. Spojrzałam na zegarek, który w tym momencie pokazywał godzinę 19:40, no to chyba najwyższy czas się zbierać do domciu. To nie był jakiś wielki problem bo z biura do mojego apartamentu nie miałam dalekiej drogi, chociaż nawet ona męczyła kiedy się było po całym dniu męczącej pracy. Stojąc już u progu drzwi zauważyłam, że są one lekko uchylone. Te drzwi były na specjalny szyfr dlatego zastanawiało mnie kto jest na tyle inteligentny i jednocześnie głupi by włamać się do czyjegoś apartamentu. Teraz pytanie tylko czy jest to ktoś silniejszy ode mnie, bo jeśli tak to chyba jednak powinnam sobie dać spokój. Nie no… nie byłabym sobą, gdybym po prostu nie wjechała tam z buta, dlatego czym prędzej podniosłam prawą nogę do góry, zamachnęłam się i mocnym wykopem otworzyłam wrota. Zanim weszłam do środka dokładnie przyjrzałam się wnętrzu. Ściemniało się na zewnątrz więc i w pomieszczeniu było już totalnie ciemno, zwłaszcza, że rano nie podwinęłam rolet i do tej pory okna były kompletnie zasłonięte. Zrobiłam krok w przód, potem następny, kolejny i kolejny, aż do momentu, w którym znalazłam się w salonie. Rozejrzałam się w prawo… w lewo i w momencie kiedy ktoś wyskoczył zza zasłony: natychmiast zrobiłam unik, a moja dłoń zmieniła się w diamentowy sztylet. Osoba będąca intruzem nie chciała ze mną walczyć, podłożyła się wręcz, bo bardzo łatwo było mi ją złapać i wywrócić na podłogę. Jak się potem okazało był to ten sam chłopak, którego spotkałam rano. Teraz leżał przygwożdżony do podłogi, z seksowną dziewczyną siedząca mu na biodrach i diamentowym sztyletem przyłożonym do krtani.
- Masz słabą pamięć…. Panno Carter? - zapytał wyciągając z kieszeni spodni jakąś małą pozaginaną karteczkę. Wręczył mi ją, a ja jedną ręką odgięłam papierek i zobaczyłam na nim szereg 4 cyfr. -… tak słabą że swój szyfr do drzwi trzymasz na karteczce w kieszeni od płaszcza. - mówiąc to puścił mi oczko, co dziwniejsze.. spokojnie leżał na podłodze. Jeszcze chwilę nasze spojrzenia przewiercały się nawzajem dopóki odpuściłam, a mój sztylet zniknął. Mimo wszystko nadal siedziałam mu na biodrach i nawet gdyby chciał to raczej by mnie nie zrzucił z siebie, jakby nie patrzeć to te „ładne” kształty troszkę ważą…
-Kim jesteś? - zapytałam cicho mając taki wyraz twarzy jakby mnie kompletnie to nie ruszyło, choć w rzeczywistości inteligencja i pomysłowość tego chłopaka zrobiły na mnie wrażenie…

( Enzo? Możesz ją zgwałcić xDD)