czwartek, 6 października 2016

Od Andree - CD. Azusy

Nie pamiętam, kiedy po raz ostatni poczułem tak wielkie zażenowanie. Śmiech tych ludzi ze spojrzeniami wbitymi z moją postać, wypełnione pogardą... nie mogłem sobie pozwolić na takie traktowanie. Byłem wściekły na Azusę, nie wiedziałem dlaczego zawsze starał się mnie ośmieszyć czy postawić się ponad.
Zanim zdążyłem pomyśleć o czymś więcej i po raz kolejny nerwowo uderzyć podeszwą buta o drewnianą podłogę, silny ból w klatce piersiowej rzucił moim ciałem na ścianę obok. Wziąłem głęboki wdech, próbując zrozumieć co się właśnie stało. Alvaro nie było już jakiś czas: przez chwilę przez myśl przeszło mi by sprawdzić czy alkohol zbytnio nie uderzył mu do głowy i nie zaliczył bliższego spotkania z porcelanowym tronem. Nie kryłem urazy, nie poszedłem tam tylko dlatego, by zrobić mu na złość i udawać, że jestem wystarczająco dojrzały, by poradzić sobie bez niego.
Nie mam pojęcia jak wiele czasu minęło, jednakże ciężko było mi uwierzyć, że zerkam na zegarek po raz dziesiąty w przeciągiu pięciu minut. Jako Theta posiadająca bliźniaka będącego nadal przy życiu, powinienem wykazać nieco więcej empatii, tak przynajmniej wpajali mi naukowcy. Jęknąłem zniechęcony i chcąc nie chcąc, wszedłem do toalety. O mało nie zemdlałem zastając nieprzytomnego Azusę na zimnej podłodze, opartego plecami o ścianę. Prawdę powiedziawszy do zamurowało mnie do tego stopnia, iż przez przynajmniej minutę stałem i gapiłem się w totalnym bezruchu. Później jakby ktoś zniósł ze mnie niewidzialne łańcuchy: ukucnąłem przed nim i szarpałem za ramiona starając się dobudzić przyjaciela. Zero reakcji – w sekundzie uświadomiłem sobie jak bardzo bezbronny jest w tej chwili. Zdałem sobie sprawę, że to mogłem być ja...
Mógłbym stworzyć robota, który wyniósłby stąd Garay’a na zewnątrz i bezpiecznie przetransportował na oddział medyczny. Bałem się jednak reakcji ludzi, nie chciałem zwracać niepotrzebnej uwagi tych napakowanych gości, którzy chcieli mnie mowiąc ładnie „udupić”. Nie wiem co nimi kierowało, by zrobić ze mną co zechcą, lecz zapewne było to spowodowane niecodziennym wyglądem.  A może właśnie mój pomysł wcale nie był najgorszy? Jeżeli zobaczą co potrafię, usuną się z drogi. Byłem niestety zbyt słaby, by unieść kogoś o głowę wyższego od siebie, dlatego musiałem zdać się na łaskę własnych umiejętności. Przywołałem żelazną maszynę, lewitującą lekko ponad ziemię, przyglądającej się i wyczekującej na rozkaz.
- Zabierz go ze sobą i podążaj za mną. Jeżeli ktoś odważy się ruszyć Azusę, strzelaj bez ostrzeżenia. – robot błyskawicznie wykonał polecenie, po czym opuściliśmy toaletę i ruszyliśmy w stronę wyjścia, jak gdyby nigdy nic.
Wcześniej wspomniani oprawcy wybałuszali oczy ze zdziwienia, a napotykając moje pełne mordu spojrzenie, prędko odwracali głowy. Potajemnie wskazałem palcem na lidera gangu, na co stworzona przeze mnie naszyna nacelowała jedno ze swych ramion i oddała celny strzał prosto w udo mężczyzny. Pocisk ten nie był wprawdzie prawdziwym pociskiem jakich używano do pistoletów, jednak stykając się ze skórą rozpadał się i paraliżował wszystkie mięśnie. Facet padł na ziemię, a wewnątrz pomieszczenia zapanował chaos. Doskonale wiedziałem jakie są konsekwencje mierzenia z broni do cywili nie posiadających Arcany, ale w tamtym momencie miałem to głęboko gdzieś. Azusa nie zawahałby się ani sekundy, jeżeli chodziłoby o moje życie – ja też nie chciałem się wahać.
[...]
Siedziałem zaraz obok niego na małym krzesełku, po raz chyba dwudziesty omiatając wzrokiem skąpany w bieli, niewielki pokoik medyczny, i zawsze kończąc na uśpionej twarzy chłopaka, którą lekko przykrywały kosmyki miętowych włosów. Nie wiem jak długo był nieprzytomny i jak wiele czasu spędziłem w owej pozycji: podejrzewam, że dobre cztery godziny. Przez ten czas nie wypiłem choćby kropli wody, nawet poproszony o jedną z kobiet z oddziału nie zgodziłem się, by opuścić pomieszczenie. Zdjąłem cylinder, co rzadko mi się zdarzało: czułem się dosłownie jak na pogrzebie, gdzie należy zdjąć nakrycie głowy. Było mi przykro i zarazem głupio, iż przez swój własny gniew oraz dumę nie zauważyłem kto tak naprawde w tym wszystkim jest jedyną osobą jaka się o mnie troszczy. Poczułem łzy wzbierające w kącikach oczu i coś w rodzaju wstydu: z nieposłuszeństwa zradzały się katastrofy i nieporozumienia.
Praktycznie zasypiałem na siedząco, kiedy czyjać dłoń słabo zaciskająca się na mojej własnej czym prędzej przegoniła uczucie zmęczenia. Rubinowe tęczówki przewiercały mnie na wylot, ale wzrok miał wciąż nieobecny. Przeczesał włosy palcami,  powoli unosząc się do pozycji siedzącej. Musieli wcześniej dać mu jakieś leki, by wypłukać to gówno z organizmu. Dopiero po paru minutach nieznośnego milczenia, zdołał wypowiedzieć logiczne zdanie:
- Popatrzcie kto zaszczycił mnie swą obecnością. – głos Thety nie wyrażał żadnej emocji poza żalem, a może nawet smutkiem – Mówiłem ci, że twoja duma kiedys zgubi nas obu. Jeżeli chcesz zginąć, rób to beze mnie, a i wtedy wszyscy się od ciebie odwrócą zanim zdążysz się zorientować.  
Nie odpowiedziałem od razu. W końcu nie wytrzymałem – byłem tak szczęśliwy, że nic mu się nie stało... Rzuciłem się w jego ramiona, prawie wywalając nas z materaca na podłogę i przy okazji mocząc łzami koszulę Alvaro. Nie przejmowałem się już tym, iż ktoś zobaczy jak płacze, zamiast tego schowałem twarz w jego piersi i mocno przytuliłem do siebie.
- Przepraszam... – wychlipiałem pomiędzy kolejnymi pociągnięcami nosem. – Ja nie chciałem...
Miał rację, byłem głupi, nie potrafiłem dostrzec faktu, że ktoś może kiedyś spróbować mnie krzywdzić w pozornie niewinny sposób. Poczułem jak gładzi mnie po włosach, lecz nie odezwał się słowem. Był zły, wiedziałem to aż za dobrze i miał do tego pełne prawo. Ale nie potrafiłem zapanować nad swoim usposobieniem panicza, przez co umykało mi tak wiele istotnych rzeczy np. fakt bronienia siebie nazwajem, a nie utrudnianie sobie życia.
- No już, nie rycz, Andrzej. – uspokoił mnie, tym samym odrywając od siebie, przez co ukazała mu się moja lekko zarumieniona twarz, mokra od łez. – Chyba nie chcesz, żeby ktoś cię zobaczył w takim stanie hmm? Przypominasz własnie słodkiego uke, którego ktoś wyruchał, a on i tak prosi o więcej i mocniej. – zdobył się na szarmancki uśmiech, ohoho, humor mu wrócił z tego co widzę.
- To nie jest śmieszne... – wyszeptałem, starając się jakoś ogarnąć – Naprawde się bałem, że już się nie obudzisz. Dobrze, że nie kazałeś mi tutaj gnić całą noc do tej chwili.  
- Już nie udawaj takiego zatroskanego, Księciuniu. – to powiedziawszy, powstał z zamiarem zrobienia kilku kroków, lecz zanim zdążył zrobić cokolwiek, traciłby górne jedynki, lądując na podłodze. Miał szczęście, że stałem obok i usłużyłem jako podpórka.
- Uważałem cię za kogoś odrobinę mądrzejszego... nawet małe dziecko wie, że nie powinno się wstawać od razu po czym takim. – powiedziałem z wyrzutem godnym matki robiącej awanturę nieodpowiedzialnemu synowi. – Zaczekaj tutaj, a ja przyniosę ci coś do jedzenia i ewentualnie biszkopty na przegryzkę, bo w przeciwnym wypadky ryzykuję ubabranie swojej ulubionej koszulki przez zawartość twojego żołądka. – nie spotkałem się z żadnym sprzeciwem, więc zabrałem leżący na szafce cylinder i wychodząc poprosiłem jedną z krzątających się na korytarzu kobiet o cokolwiek na zwilżenie gardła. Sam zresztą poczułem jak mój wysuszony, chropowaty język ociera się o równie suche podniebienie – zmienił mi się głos, przez co musiałem odkaszleć, ilekroć chciałem wydać z siebie jakiś dzięk nieprzypominający bulgotu starej ropuchy.
I wtedy ją zobaczyłem – kobieta o białej czuprynie i tym jakże znajomym, lodowatym spojrzeniu.
„Sora?” ~ przeszło mi przez myśl.
Zdołała zauważyć mnie równie szybko co ja ją. Na moim obliczu malowało się lekkie zdziwienie, kiedy okazało się, iż przyszła tutaj dowiedzieć się więcej o stanie mojego bliźniaka. Sprawiała przy tym wrażenie zupełnie obojętnej i tak też prawdopodobnie było naprawdę, ale co do tego nie miałem stuprocentowej pewności. Sora jako Sigma otrzymywała informację o tym co działo się poza granicami czy w obrębie ośrodka, nieważne czy dotyczyło to jednej, nieszczęsnej Arcany na pierwszym poziomie czy też Omicrona starającego się zburzyć pół miasta. W tym wszyskim brakowało mi już chyba tylko Enzo... kleił się do niej jak rzep, tak go przynajmniej zapamiętałem.
- Co tutaj robisz? – zapytałem w końcu, spotykając się jedynie z czystą ignoracją.
Ja też jej nie tolerowałem. Miałem jednak prawo dowiedzieć się co takiego łączy ją z Azusą.

<Sora lub Azusa? Nie mogłam się zdecydować xd>