piątek, 30 września 2016

Battle Group #1

Nie przedłużając, informuję, że Bitwa Grupowa zostaje przedłużona (nie wiem jeszcze o ile czasu). 
Z kilku znanych nam powodów. Także no, zabieramy się do pisania :v

[Team 2] Od Enzo - C.D Sory

Oto dlatego nie lubiłem swojej bliźniaczki. Wpierdalała się tam, gdzie nie powinna. Przez tą idiotkę zarobiłem niezbyt głęboką rysę na moim ramieniu. Wypatrzyłem swojego przeciwnika, który intensywnie obserwował otoczenie. Poprawiłem uścisk dłoni na biczu i aktywowałem strumień wody. Zignorowałem ból w ramieniu i zamachnąłem się w kierunku tygryska. Niestety cwaniak zrobił unik i przymierzał się już wykonać jakiś atak, kiedy jego spojrzenie utknęło w jakimś punkcie za nami. Zeskoczył z gruzów, jakie pozostały po rozwalonym budynku i ruszył biegiem w tamtym kierunku.
-Sora!- Wydarł się. To imię zwróciło i moją uwagę. Czyżby coś jej się stało? Odwróciłem się i ruszyłem za moim przeciwnikiem.  Kiedy dotarłem na miejsce wydarzeń tygrysek stał po pas w wodzie z Sorą na plecach. Moje serce na chwilę zgubiło rytm. Dziewczyna wyglądała na nieprzytomną. Miałem nadzieję, że nic poważnego jej się nie stało… Przez moją głowę przeleciała myśl, by wykorzystać to, że przeciwnik jest w wodzie i go po prostu pokonać. W końcu w wodzie nie miałem sobie równych, ale nie chciałem skrzywdzić bardziej Sory. Nie wybaczyłbym sobie, gdyby przeze mnie coś jej się stało.  Potem zdarzenia potoczyły się niezwykle szybko i po tym, jak tygrysek z Sorą na plecach minęli mnie, przypomniało mi się, że mój kapitan prawie się utopił. Prawdopodobnie to białowłosa, która kreśliła jakieś znaki będąc ledwo przytomna, musiała go przykuć do dna, a ten nie bardzo potrafił się wydostać. Podbiegłem do brzegu i dałem nura w  ciemną toń wody. Podpłynąłem do Andree.
-Panie kapitanie mógłby pan na chwilę się uspokoić? – Prychnąłem lekko poirytowany dość nierozsądnym zachowaniem naszego „panicza”.  – Jak tak dalej będziesz się miotać to woda zaleje ci te twoje usteczka i tyle będzie jeśli chodzi o twoje pływanie.
Andree nic mi nie odpowiedział, ale się trochę uspokoił. Próbowałem go wyciągnąć poprzez pochwycenie jego ramion, ale to nic nie dało. Coś mocno go trzymało. Zanurkowałem. Wokół kapitańskich kostek były oplecione zielone pnącza. Najwidoczniej była to robota Sory. Próbowałem je jakoś rozerwać, ale niestety bez użycia noża się nie udało. Wyciągnąłem niewielki nożyk zza paska spodni i przepiłowałem zielone pędy. Musiałem w międzyczasie na chwilę wydostać się na powierzchnię, by zaczerpnąć powietrza.
-Panie kapitanie zaraz będzie po wszystkim. – Odezwałem się w czasie mojego wyłonienia się spod wody do Thety. Zanurkowałem z powrotem i uwolniłem nogi Andree.
-Podeprzyj się na moim ramieniu, zaraz odholuję cię do brzegu. – Spojrzałem, jak chłopak niepewnie kładzie swoją rękę na moim barku. Powoli dopłynęliśmy do brzegu.
-Co teraz? – Otrząsnąłem się z wody, prawie jak pies i spojrzałem na zmarnowanego i przemoczonego Andree.
-Idź dopadnij swojego przeciwnika. Ja tutaj chwilę posiedzę, bo muszę wyschnąć. – Powiedział stanowczo. – Jestem calutki mokry! – Westchnął i pokręcił głową z niedowierzaniem.
-Taa jest. – Odparłem znużonym tonem. Przestało mnie to wszystko jakoś bawić. – A co z Kaito?
-Nie martw się nim. Ja go znajdę. – Machnął na mnie ręką, co miało chyba oznaczać, abym sobie już poszedł. Jaki wkurwiający człowiek. Nie chciało mi się jednak już z nim kłócić. Jedna sprawa nie dawała mi spokoju. Co się działo z Sorą? Powędrowałem w kierunku ruin powalonego budynku, gdzie przed chwilą walczyłem z tygrysim chłopaczkiem. Wędrowałem powoli, rozglądając się, czy gdzieś wśród gruzów nie skrył się mój przeciwnik. Nagle dostrzegłem znajomą sylwetkę ukrytą za jakimiś powalonymi kawałkami budynku. Nie była to jednak męska postać, a kobieca. To była Sora.
(…) – A jeśli… ty jesteś moją słabością? – Szepnąłem i wbiłem wzrok w twarz białowłosej, niezwykle ciekaw jak na to zareaguje. Poza tym obawiałem się, że mnie wyśmieje. Niestety zdałem sobie sprawę podczas całej tej akcji, kiedy nie zaatakowałem tygryska z Sorą na plecach, że ona coś dla mnie znaczy. Nie tylko mnie intryguje, ale także w pewien sposób uzależniłem się od niej. Stała się dla mnie równie ważna, co mój kluczyk na rzemyku. Co ja gadam? Ona była aktualnie ważniejsza od tego kluczyka, który był dla mnie istotny z niewyraźnych powodów, które łączyły mnie z przeszłością. Sora była tutaj i teraz. Spodziewałem się z jej strony jakichś komentarzy, albo jakiejkolwiek reakcji, ale nie tego co nastąpiło. Spojrzała na mnie naprawdę zaskoczona moimi słowami, prychnęła i … uciekła. Po prostu odeszła. Rozdziawiłem głupio usta. Zastanawiałem się, które z nas było w tej chwili bardziej zaskoczone: ja czy ona? W takiej beznadziejnej sytuacji zastał mnie nie kto inny, jak ten wariat, który uratował Sorę. Na mój widok, jego mina wyrażała zdziwienia. Nie on pierwszy był dzisiaj tak zaskoczony.
-Co jej zrobiłeś, kurwiu? – Zmarszczył brwi, kiedy wreszcie wpadł na jakiś dziwny pomysł, jak w magiczny sposób jego pani kapitan mogła się zamienić w takiego przystojniaka jak ja. Zerwałem się z ziemi, na której wylądowałem po spotkaniu z białowłosą i otrzepałem sobie ciuchy. Spokojnie z ironicznym uśmieszkiem na ustach. Mojego „kolegę” szlag trafiał powoli. – Zresztą, wytrzyma chwileczkę, zdążę dokończyć to, co zacząłem. –Jego paznokcie przekształciły się w stalowe pazury. Ohoho, chłopaczek będzie atakował.
-Nie boisz się, że zrobię ci krzywdę, skoro nie masz Sory w pobliżu? – Warknąłem. – Nie posłuży ci jako tarcza… - Wyciągnąłem bicz i trzasnąłem. Po chwili okrył się strumieniem gorącej wody. Tak gorącej, jak krew krążąca w moich żyłach. Tygrysek rzucił się na mnie z pazurkami, jednak ja celnie trafiłem w jego ramię, gdzie został brzydki ślad po ukropie, jaki otaczał moją broń.
-Ty ciepły… to znaczy ciekły… Zresztą nieważne jaki chłopaczku! Myślisz, że takim gównem mnie pokonasz? – Spojrzał z szaleństwem w oczach na mój bicz.
-Ja nie myślę, ja to zrobię. – Odparłem zimno. Nie mogłem się pogodzić z tym, że uratował Sorę, kiedy ja stałem sobie na brzegu. Idiota. Ze mnie. Ale wolę się odegrać na nim. Wzmocniłem się używając  la puissance d'un tsunami i zbliżywszy się do tygryska rąbnąłem go z całej siły w klatkę piersiową. Usłyszałem chrzęst łamanych żeber i mój przeciwnik poleciał parę dobrych metrów dalej. Ale zamiast paść nieprzytomny na ziemię, wbił pazury w ziemię i wytracił prędkość. Wstał, nawet się nie chwiejąc i spojrzał na mnie dzikimi, zwierzęcymi oczyma.
-Szybciej się zmęczysz niż mnie pokonasz. – Zaśmiał się szaleńczo. Trzasnąłem biczem i spowodowałem, że strumień gorącej wody uderzył w ciało chłopaka. Ten nawet nie drgnął, chociaż doskonale wiedziałem, że musiałem go poparzyć. Coś jest nie tak. Nagle zerwał się do biegu i po chwili dopadł do mnie. Wbił swoje błyszczące pazurki w mój bok. Plunąłem krwią. To zabolało. Cholera… Muszę go zwabić do tamtej wody. Pięścią rozwaliłem gruzy, które wokół mnie się zwaliły. Dookoła wzbił się tuman kurzu. Ruszyłem w kierunku zbiornika wodnego. Ale szalony napastnik nie dał mi daleko odejść.
-Co już zwijasz manatki? – Jego głos ociekał sarkazmem.
-Nie. Jeszcze nie dostałeś ode mnie wystarczająco po tym, jak potraktowałeś Sorę, jak swoją własność… - Burknąłem.
-Chyba coś ci się przewidziało w tej twojej pustej mózgownicy. Ja ją uratowałem. –Prychnął. Po chwili dostrzegłem jak biegnie na czterech „łapach” jak olbrzymi tygrys. Był niesamowicie szybki i zwinny. Wyprzedził mnie i rzucił się w moim kierunku. Nie dałem się tym razem. Wybiłem się mocno i dotykając jedynie jego pleców, przeskoczyłem nad nim. W momencie kiedy znajdowałem się za nim wykorzystałem to, że jest na czterech nogach i moim wodnym biczem otoczyłem jego stopy, pociągnąłem mocno i spowodowałem, że upadł. Jednak było to tylko chwilowe. Rzucił się ponownie w moją stronę.
-Powinieneś lepiej machać tym biczykiem. – Parsknął i ponownie drasnął mnie swoimi pazurami.
-Matko, jak ja nienawidzę się dzielić. A już na pewno nie Sorą. – Mruknąłem do siebie. To spowodowało, że odnalazłem w sobie jeszcze siłę do walki. Skorzystałem z tego, że znajdował się blisko mnie i wycelowałem swoją pięścią w jego ramię. Znowu usłyszałem łamane kości, jednak  w tym samym momencie on przejechał pazurami wzdłuż mojej klatki piersiowej zostawiając brzydkie, krwawe ślady. Traciłem już siły. Jednak on także wydawał się powoli wychodzić z tego amoku, w którym nie ruszały go żadne ataki. Jego twarzy przeciął grymas bólu. Wykorzystałem to i resztkami sił strzeliłem już zimną wodą po jego nogach. Kolana się pode mną ugięły, ale co dziwne on także upadł. Po chwili oboje leżeliśmy na plecach ciężko oddychając.
-To co? Remis? – Mruknąłem.
-Chyba tak. Nie mam już siły. – Odparł równie słabo, co ja.
[Kto dalej?]

środa, 28 września 2016

[Team 4] Od Sory - C.D Andree

Cholerna Theta, która jest tak bezużyteczna a jednocześnie na tyle przydatna by zniszczyć Sigme jednym ciosem, mimo faktu, ze jesteśmy na tej samej randze. Nie mogę powiedzieć, że kompletnie mnie to nie ruszało, nawet jeśli mina na mojej twarzy nie wyrażała kompletnie żadnych innych emocji. Ten strzał to był totalny przypadek, i gdyby nie to, to pewnie Andree pożegnałby się z przednimi zębami i kilka innymi kośćmi. Nie jest taki silny kiedy w pobliżu nie ma jego bliźniaka, to głównie tamten robi za Arcane atakująca, a on jest dodatkiem. Nie ma sensu się tym teraz przejmować. Moje ciało w momencie strzału przeszył taki niewyobrażalny ból, że nawet na chwilkę straciłam jakikolwiek kontakt z rzeczywistością. Wszystkie moje kończyny stały się bezwładne, przez co bardzo szybko wydarzyło się coś zupełnie nieoczekiwanego. Razem ze swoim rywalem sturlaliśmy się do …. wody? No gorzej chyba skończyć nie mogłam zważywszy na mój paniczny strach. Jakoś niespecjalnie kogokolwiek obchodziło to, że nie umiem pływać, czy nawet wstrzymywanie powietrza jest dla mnie czarną magią. Niebieskie oczy zlewały się z kolorem cieczy, a rozmazany obraz wprowadzał mnie w jeszcze większa panikę. Gdyby nie moje kochane zwierzątko to teraz wąchałabym już kwiatki od spodu, bo nawet ta chora Theta, która podobno jest naszym „obrońcą” nie zaangażowała się w to by mnie wyciągnąć. Wynurzając się ponad półprzeźroczystą taflę, zachłysnęłam się, a następnie łapczywie złapałam więcej powietrza niż normalnie przy wdechu. Wisiałam na plecach mojego towarzysza mając oczy utkwione gdzieś w dal. Starałam się zogniskować obraz, cicho~
-Chcesz nas zabić sukinsynu!? - wykrzyczał zasapany Satoru w stronę tego paniczyka. Ledwo widziałam jego sylwetkę nie wspominając o twarzy czy choćby minie. Dłuższa chwilę zajęło mi ogarnięcie całej sytuacji, a wyglądała ona mniej więcej tak: Satoru stał po pas w wodzie i przy okazji trzymając mnie na swoich plecach prawie nieprzytomną. Na przeciwko nas stał o wiele niższy chłopczyk w schludnym cylindrze, a tuż obok niego na brzegu… Enzo? Wpatrywał się w nas  ze spokojem, a jednocześnie z pewną obawą? Oho nie uwierzę w to, że się o mnie martwi, już szybciej jestem skora uwierzyć, że wygadał się co do tej wody i to wcale nie był przypadek. Chwilę potem zorientowałam się również, że na nadgarstku moim jak i mojego wybawcy, znajdują się teraz metalowe kajdany nie do końca zmaterializowane. Oho… jeżeli nie są zmaterializowane to znaczy, ze zaklęcie nie jest dopełnione, co sprawia, że choćby najmniejszy brak uwagi ze strony naszego napastnika spowoduje unieważnienie zaklęcia. Niewidocznym gestem dla całej reszty zgromadzonych nakreśliłam kilka znaków, czego wynikiem było pnącze wijące się od podłoża zbiornika wodnego, aż po stopy Andree. Zwinnie oplotły jego kostki, a w ostatnim momencie konkretnie pociągnęły go w dół. Było to dosyć ryzykowane, bo przecież moja teoria mogła być trafna, albo też nie, jednak w tym przypadku moja inteligencja mnie nie zawiodła, a nie do końca zmaterializowane kajdany zniknęły wraz z ze swoim panem pod przeźroczystą taflą. Mój zwierzaczek wygramolił się na brzeg kurczowo trzymając mnie za uda, w ten sposób bym czasem nie zsunęła się z jego pleców. Przystanął, gdy na naszej drodze napotkał kolejnego już przeciwnika…
-"No dawaj! Czy twój pizduś bicz jest w stanie sprawić, że jęknę? - nadstawił się niczym alternatywna modelka i tym samym odsłonił mnie nieco bardziej przez co Enzo zmrużył troszkę oczy a na jego twarzy wystąpił jakiś bliżej nieokreślony mi grymas. Zrobił to specjalnie..?
-Używasz swojej rannej Pani Kapitan jako żywej tarczy? No brawo… - prychnął wyrażenie zirytowany obecną sytuacją i chyba nie zamierzał teraz skupiać się na tym, ze jesteśmy w przeciwnych drużynach. Satoru nie powiedział nic więcej, ale jego złośliwy śmiech wyrażał teraz wszystko co miał do przekazania wodnemu chłopaczkowi. Ominął go zgrabnie nadal trzymając mnie na swoich plecach.
-Później skończę cie dymać.. - puścił mu oczko w momencie gdy tamten rzucił się by ratować swojego Kapitana. Oho w sumie to on już tak trochę długo tam jest to może się źle skończyć. Obejrzałam się dosłownie na sekundę, by zauważyć jak malutki hrabia krztusi się ogromnymi ilościami wody. Chyba nie zdawał sobie sprawy jaki ten świat jest okrutny i taką samą świnia będzie dla niego każdy komu podupadł. Sory krasnoludku, ale zadarłeś z niewłaściwą osobą.
[…]
Satoru odbiegł kawałek dalej od obecnego miejsca walki. Chyba chciał nam dać czas na zregenerowanie sił, tylko… gdzie jest Lou? A zresztą co ja się martwię, ona powinna sama sobie doskonale dawać radę, a jeśli nie posiada wystarczających umiejętności to jej problem. Przystanęliśmy w miejscu gdzie zawalił się budynek. Jego gruzy były tak bardzo porozrzucane, że wyglądało to mniej więcej jak pole do grania w paintball'a, gdzie za każdym większym kamieniem można się skryć i oddać strzał. Chłopak posadził mnie na ziemi i oparł o jedną z większych, mniej zawalonych ścian, gdzie niby „miałam być bezpieczna”. Podniosłam wzrok na jego dzikie oczy, by wymienić się jakimiś chociażby najmniej istotnymi informacjami.
-Ej ten pizduś się chyba w tobie zabujał, Pani Kapitan. - wskazał kciukiem za siebie tak jakby chciał wskazać miejsce gdzie wcześniej znajdował się Enzo. Heh w sumie to mnie samą zainteresowało to nietypowe zachowanie wodnego chłopaczka, który jak gdyby bał się zaatakować mojego zwierzaczka tylko ze względu na mnie. Czyżby nie chciał mnie skrzywdzić?
-Nie sądzę, ma pewnie w tym jakieś własne korzy… - chciałam dokończyć, jednak w tym samym czasie przerwał mi przeszywający ból oraz krew sącząca się z mojego ramienia. A no tak, zapomniałam o tym, że przecież w końcu zostałam postrzelona. Ponownie spojrzałam na swojego towarzysza wymownie po czym dodałam – Dalej idziecie sami, odciągnijcie ich, nawet jeśli się zregeneruje to chwilę to potrwa..
-Hai Hai, Mistrzu~ - parsknął śmiechem po czym prawie natychmiastowo wybiegł z ruin. Mój spokój nie trwał długo, aczkolwiek nie zwlekałam i jak najszybciej przystąpiłam do regenerowania swojej rany za pomocą Saisei. Nie sądziłam, że ktoś z tamtej drużyny będzie na tyle domyślny by zajrzeć w te ruiny, a jednak… się pomyliłam. Zimne tęczówki utkwione na twarzy zdziwionego chłopaka nie wyrażały nic więcej niż tylko samą obojętność. W sumie mogę się bronić, ale nie ma sensu, nie jestem nawet w stanie ruszyć ręką.
-Najpierw zrobił sobie z ciebie tarczę, a potem cie zostawił? - podrapał się po karku, chwilowo błądząc wzrokiem wszędzie, oby tylko nie skupiać go na mnie. - Poradzisz… sobie? - jakby nie pewny swych słów zbliżył się do mnie i ukucnął naprzeciwko. Nie odpowiedziałam tylko bacznie obserwowałam jego każdy ruch, by w razie czego móc się chociaż częściowo obronić.
-Nie powinieneś ze mną rozmawiać. To jest Bitwa, a nie spotkanie towarzyskie… - mruknęłam odwracając wzrok i ściskając dłoń na nadal sączącej się ranie.
-Co z tego… - mruknął cicho wyciągając w moim kierunku dłoń. Zbliżał ją bardzo powoli i ostrożnie, a jednak przed samym zetknięciem palców z moja nieskazitelną twarzą – zawahał się i zabrał dłoń. Zdenerwował mnie, dlaczego pokazuje to jaki jest słaby? Skrzywiłam się, a moje oczy zmrużyły się pokazując tym samym lekką irytację. Złapałam za jego nadgarstek zdrową ręką i jednym sprawnym pociągnięciem zamieniłam nas miejscami. Heh… nie ważne, ze prawie przywalił czołem w kamienie. No w każdym razie to teraz ja stałam (chwiałam się, ale stałam), a on siedział na ziemi. Zmieniłam swoją dłoń w diament i przyłożyłam mu pod gardło. Oh tak się nie traktuje swoich wybawców~
-Nie pokazuj swoich słabości, bo twój wróg to wykorzysta i poniesiesz klęskę już na samym starcie. - wymamrotałam przez białą grzywkę opadającą mi na twarz.
-A jeśli… ty jesteś moją słabością? - szepnął podnosząc główkę i spoglądając na mnie z takim przejęciem, że praktycznie przewiercał mnie wzrokiem. Pierwszy raz w życiu poczułam przeszywające ciepło, które rozchodziło się po całym moim ciele. Oczy otworzyłam szerzej, a czarne źrenice zmniejszyły się ukazując tym samym moje ogromne zdziwienie. Prychnęłam głośno, bo na nic innego nie miałam już odwagi. To mnie..onieśmieliło? Odwróciłam głowę i czym prędzej się stamtąd zabrałam nie odpowiadając na to nic więcej. Musiałam jak najszybciej znaleźć miejsce, w którym na pewno nikt mnie już nie znajdzie. Duża wytrzymałość nawet teraz nie ratowała mnie z sytuacji, gdyż krwawiąca rana skutecznie osłabiała mój organizm. Przystanęłam dopiero kiedy znalazłam się w jakimś bardziej zamkniętym pomieszczeniu, które dodatkowo przysłonięte było krzakami. Usiadłam sobie grzecznie na ziemi znów przystępując do leczenia swojej rany. Dotknęłam bladymi palcami swoich rozpalonych policzków, które teraz najchętniej schowałabym w poduszce… co to za dziwne uczucie?

( Enzo i reszta? Sorki, ze tak długo, ale usprawiedliwię się natłokiem nauki~)

niedziela, 25 września 2016

[Team 3] Od Hiro - C.D Hyou

Czy to jest normalne ja się pytam? W jednej chwili leżysz sobie spokojnie w wygodnym łóżeczku, a w następnej otępiały na twardej podłodze, kręci ci się w głowie, oślepia cię słoneczne światło a do tego bliżej nie zidentyfikowany osobnik szturcha cię w bok. To na 100% nie jest normalne. Po chwili z rozmazanych konturów wyłania się postać, teraz jestem pewien, że to białowłosa kobieta tylko z kocimi uszami i to w samym staniku. Nie specjalnie dziwne zważając na temperaturę panującą w tym miejscu, chociaż uszy był zastanawiające, następną osoba która wynurzyła się z ciemności był z pewnością chłopak, również białowłosy chociaż zdziwiły mnie paznokcie umalowane na czarno, cóż kwestia gustu. Gdy tylko odzyskałem władze w kończynach usiadłem, przeciągnąłem jak po porządnej drzemce po czym popatrzyłem na tę dwójkę, oni również wpatrywali się we mnie z zaciekawieniem w oczach i wyczekiwali jakby coś zaraz miało się stać. Pierwszy odezwała się kobieta:
 - Kim jesteś i co zrobiłeś z Anjiką?
 - Ja nazywam się Hiromi, a co do Anjiki nie wiem nic kimkolwiek jest ta osoba - odpowiedziałem.
 - Kłamiesz! Ja tam sądzę, że nas zaatakował i należy się go pozbyć - rzekł białowłosy - po czym z jego placów wysunęła się dziwna macko-podobna narośl. Bleeee okropieństwo, na szczęście stan odrętwienia minął i mogłem normalnie się poruszać. Odskoczyłem w ostatniej chwili, zwlekałbym sekundę dłużej a przeszyłoby mnie to oślizgłe coś. Zgaduję, że poruszało się kontrolowane przez myśli właściciela a to niewróż
 - Daj se na wstrzymanie, bo komuś może stać się krzywda i zapewniam cię, że tym kimś nie będę ja.
 - Powodzenia - odparł, po czym zaatakował po raz kolejny.
Jednak macka nie dotarła do celu, gdyż na drodze stanęła jego towarzyszka.
- Odpuść - krzyknęła, po czym podeszła do niego by pokazać mu coś na urządzeniu przypiętym do jej nadgarstka. - chłopak odszedł oburzony, a dziewczyna ruszyła w moją stronę.
- Przepraszam cię za niego. Ja jestem Hyou a ty przed chwilą dołączyłeś do naszej drużyny, której oczywiście jestem kapitanem - uśmiechnęła się promieniście.
- Miło mi cię poznać, lecz jeszcze lepiej byłoby gdyby ktoś mi wytłumaczył co ja tutaj robię.
Teraz dopiero miałem czas się rozejrzeć, znajdowaliśmy się w środku czegoś co z pozoru wyglądało na miasto, chociaż całkiem opustoszałe gdzie nie gdzie znajdowały się pola zieleni a w oddali nie było widać nic więcej. A mnie cały czas dręczyło jedno pytanie. Po jaką cholerę ktoś mnie tu sprowadził? A jedynymi osobami którymi mogłem o to zapytać była pół kocica i dość agresywny jegomość, logicznym było raczej wybrać tę pierwszą opcję.
Po chwili zastanowienia Hyou zrelacjonowała mi o co chodzi. No tak czyja mogła być to sprawka jak nie tych cudownych naukowców. Lepiej być nie mogło. Moje rozmyślania przerwała Hyou mówiąc o swojej Arkanie i agresywnego pana którego nazwała Kaneki oraz pytając o moją.
- Moja Arkana opiera się na energii gwiazd, a bronią która się posługuję jest kosa.- odpowiedziałem pokrótce.
- Wszystko ładnie pięknie tylko gdzie ona jest - odparł rozglądając się na wszystkie strony.
Uśmiechnąłem się po czym dotknąłem kawałka tkaniny który zaczął intensywnie świecić po czym tuż obok zmaterializowała się kosa którą błyskawicznie chwyciłem i oparłem na ramieniu.
Wydawała się delikatnie zaskoczona. Chwyciła mnie za nadgarstek i ruszyła mówiąc:
- Wybacz, ale zmarnowaliśmy wystarczającą ilość czasu, najwyższa pora by ruszyć i znaleźć przeciwnika.
Schowałem broń z powrotem po czym dogoniliśmy Kanekiego, który następnie starał się iść ode mnie jak najdalej i ruszyliśmy w stronę wyznaczoną przez Hyou sądząc po wielkości budowli mogłem wywnioskować, że im większe są budynki tym bliżej centrum tego czegoś się znajdowaliśmy. Przemierzaliśmy wciąż przez prawie nie zmieniającą się okolice która wydawała się nie mieć końca. Dało mi to czas, żeby przemyśleć sytuację. Mam w drużynie łuczniczkę na poziomie sigmy, gościa z dziwnymi mackami i siebie, nie mamy zielonego pojęcia gdzie i jakimi umiejętnościami dysponują nasi przeciwnicy i zmierzamy w nieznane. To początek na prawdę cudownej przygody. Hyou nagle się zatrzymała i przytrzymała rękę by nas zatrzymać, na początku nie rozumiałem o co chodzi, lecz dopiero po chwili dostrzegłem na horyzoncie ledwie widoczne sylwetki trzech osób zmierzających w linii prostopadłej do nas. Po sposobie poruszania się zrozumiałem, że jeszcze nas nie zauważyli. Na reszcie zacznie się coś ciekawego!

[Hyou? Kaneki? Azusa?]

[Team 3] Od Hyou - C.D Kaneki'ego

Moja głowa, która powinna od dawna być przepełniona strategiami i pomysłami, do tej pory świeciła wielkimi pustkami. Nie miałam jednak żadnej motywacji, by zacząć myśleć nad wszystkim głębiej. Wokół nas nie panowała zbyt przyjemna atmosfera, każdy robił coś na własną rękę i jedyne, w czym się zgodziliśmy, to znaleźć budynek i tam przeanalizować wszystko jeszcze raz. Minęło sporo czasu, dlatego wiedziałam doskonale, że reszta drużyn od dawna próbuje sobie skoczyć do gardeł. Jednak kolejnej szansy od losu – gdzie miałam znów postarać się wymyślić plan działania – nie wykorzystałam. Zamiast tego, już przy pierwszej lepszej okazji zetknięcia głowy z miękkim materacem, oddaliłam się w otchłań snu. A co! Przecież to razem mamy nad tym polemizować.
   Kiedy otworzyłam powieki, przez wielkie okna przedostawał się blady blask słońca, który oświetlał nieco splądrowany pokój i przy okazji drażnił moje żółte tęczówki. Dopiero, gdy odzyskałam świadomość, mogłam sobie przypomnieć, że obudził mnie Kaneki. Anjika również dochodziła do siebie. Ukradkiem spojrzałam na leżący łuk, który wciąż nie miał swojego właściciela. No ja swój mam, więc tego wziąć nie mogę, to absurd.
   – Musimy zdecydować, gdzie pójdziemy i zacząć działać. Przydałoby się też jedzenie i picie oraz jakiś plan działania – powiedział białowłosy. O kurde, jaki on dzisiaj rozmowny. Jednak pierwsze co zauważyłam, to fakt, że niezbyt trafne jest planować następne miejsce pobytu, bo ta mapa jest nam całkiem nieznana, a ponadto wróg może czaić się gdziekolwiek. Mimo to, w głębi serca miałam nadzieję, że inne teamy wybrały sobie za szlak otwarty teren, bo kto bawiłby się cały czas w podchody?
   – Jedzenie i picie? Gdzie ty kolego chcesz to wszystko znaleźć? Tu nie ma na to czasu… Ej, może jeszcze sobie podwieczorek zrobimy? Taka ładna pogoda, słońce świeci, dwadzieścia trzy stopnie, można się opalić i nacieszyć tą chwilą. – Złączyłam ręce oraz powiedziałam to takim teatralnym tonem, że dołączenie do teatru byłoby skromnością. Ale mniejsza! Propozycja z planem działania wcale nie była taka głupia, ale niestety nie było w niej nic, oprócz tych dwóch krótkich słów.
   – Dobra ludzie… – Ziewnęłam i rozprostowałam się ociężale, rozciągając wszystkie swoje mięśnie, które przez dwa dni lenistwa przyzwyczaiły się do całkowitego braku adrenaliny. Brakuje jeszcze chipsów i coli, wtedy już bym wrosła w ziemię oraz czekała, aż każdy wzajemnie się “pozabija”, wtedy wyjdę z kryjówki i dobije ich jak taka Grażyna. – Anjika, twoje umiejętności znam, ale dalej niewiele wiem o Kanekim. Nawet po jego wczorajszej paradzie. – Odwróciłam się w stronę jasnowłosego chłopaka, który od razu spojrzał na mnie z minimalnym przepływem ekscytacji. Zapewne nie był zbyt chętny, by opowiadać o swojej Arcanie, ale powinien wiedzieć, że to dosyć niezbędne.
   – Słuchaj… nie mamy czasu na podchody. Każdy teraz pewnie zagląda we wszystkie kryjówki tej Areny, żeby kogoś znaleźć i udupić. Musimy się trochę ruszyć… – Ponagliłam, a kiedy w końcu zauważyłam, jak jego usta się otwierają, poczułam nieukrywaną ulgę, że ta dyskusja jednak zakończy się szybciej.
   I takim sposobem dowiedziałam się mniej więcej, jakimi umiejętnościami dysponuje nasz team’owy chłopiec. Jakieś macki, tworzenie nowych organów… słuchało się z lekka obrzydliwie, ale to nie znaczy, że żadna z jego mocy jest nieprzydatna. Na początku, słuchając go, myślałam nad tym, w jakich sytuacjach bylibyśmy w stanie połowę z nich zastosować, by – albo się ze sobą zsynchronizować – albo najzwyczajniej w świecie przeżyć. Tak naprawdę to w pewnym momencie nabrałam nawet minimalnych szans na to, że uda nam się bez większych uszkodzeń opuścić ten jakże dziwny wynalazek naukowców. A tam, złudne nadzieje nikomu nie zaszkodziły, ale mamy jeszcze cały piękny dzień…
   Gdy jednogłośnie zdecydowaliśmy, że zaczniemy swój spacerek po Arenie, opuściliśmy wcześniej zamieszkany budynek i ruszyliśmy… wprawdzie to w losową stronę. Żar lejący się z nieba odbierał mi niemal całą energię. I czułam się jeszcze gorzej, mając na sobie cholerne ubrania, których miałam nadzieję przy pierwszej okazji się pozbyć. Szybko także musiałam zmywać ze swojej skóry powstałe kropelki potu, które chyba teraz występowały w najmniej spodziewanym miejscu na moim ciele.
   – Ym… chyba się nie obrazicie, ale jest mi strasznie gorąco… – Wydukałam zmęczona, a następnie – bez jakiejkolwiek odpowiedzi ze strony towarzyszy – zdjęłam z siebie bluzkę i oplotłam ją kurczowo wokół bioder, chwytając głęboki, przepełniony ulgą haust powietrza.
   Ani Anjika, ani Kaneki najwyraźniej nie mieli nic przeciwko, biorąc pod uwagę ich przelotne, beznamiętne spojrzenia ukierunkowane w moją stronę. No ja się chociaż opalę, ich strata… Moja górna partia ciała przyodziana była jedynie w czarny, koronkowy biustonosz, który na dodatek nadawał taki ładny kształt  moim piersiom, iż świeciły one w grzejącym słońcu. I nagle, w okamgnieniu coś odrzuciło mnie parę metrów dalej. Była to błękitna energia podobna do wiatru, lecz na pewno nie miała żadnych podobnych właściwości do tego żywiołu. Tak więc klęcząc na ziemi, obserwowałam z lekko rozwartymi wargami to, jak strumień owego światła pochłania Anjikę, która najwyraźniej nie celowo nie próbuje ruszyć żadną kończyną. To wyglądało trochę jak zabieg porwania przez kosmitów. Ach, Hyou! Ogarnij się… i wtedy – gdy tylko stuknęłam się palcem w głowę, ruszyłam w bieg przed siebie. Krąg wirujący wokół dziewczyny unosił ją w stronę jasnej, niebieskiej energii. W tym momencie skoczyłam z zamiarem przerwania tego dziwnego procesu, lecz było już za późno. Anjika zniknęła, a ja – zakłopotana, zmieszana – na dodatek wpadłam na sylwetkę, która prawdopodobnie w ostatniej chwili dostała się na Arenę. Co to, kurwa, było? Jakaś podmiana? Moją uwagę przyciągnęło to, że postać się nie rusza. No chyba jej nie zabiłam…
   I powstała dziwna cisza, która wprawiała mnie w stan odrętwienia. Anjiki nie było, tylko ja, Kaneki oraz przed nami: pozornie nieprzytomny, wysoki przybysz. Wstałam więc, otrzepałam się i zrobiłam krok do przodu w kierunku leżącego ciała. Na początku jedynie się przyglądałam, lecz gdy moje zmieszanie i determinacja wzrosła, wysunęłam nogę do przodu, szturchnęłam chłopaka kilka razy w bok oraz ponagliłam do wstania:
   – Tej, śpiąca królewno! – Podniosłam głos, obserwując, jak nieznajomy zaczyna się poruszać.

(Hiro?)

G17 - Hiromi Kagimore


KONTAKT: ataszan@gmail.com
http://orig07.deviantart.net/7c30/f/2011/111/5/3/divider_ii_by_rbsrdesigns-d3ejqrj.png
IMIĘ&NAZWISKO: Hiromi Kagimore
PSEUDONIM: Hiro krótko prosto i na temat
Wiek: 18
Płeć: Mężczyzna
STOSUNKI: ---
ORIENTACJA: Heteroseksualista
SYMPATIA ---
W ZWIĄZKU: ---
CHARAKTER: Dla niego nie ma czegoś takiego jak pech czy złe moce, jako wieczny optymista stara się patrzeć na świat pozytywnie i zarażać tym innych. Lubi zdobywać nowe znajomości, choć zdarza mu się być nieco nachalnym. Zawsze dąży do wyznaczonego celu i uważa, że nie należy powierzchownie oceniać ludzi po wyglądzie czy rodzaju mocy. Jest do bólu szczery, cecha ta znika jednak jeśli ma wyższy cel który osiągnąć można tylko w ten sposób. Jeśli coś mu się nie podoba powie to prosto z mostu. Lubi wytyczać nowe ścieżki przez co niektórzy ludzi biorą go za ekscentryka. Mówiąc "nowe ścieżki" mam oczywiście na myśli idiotyczne, szalone czasem kretyńskie pomysły z których o dziwo zazwyczaj wychodzi cało, zależy to oczywiście to od jego nastroju, bo to, że jest optymistą nie znaczy, że nie miewa gorszych dni. Jednym słowem czasem możesz poznać go jako szaleńca innym razem jako cichego chłopaka, przywódcę czy po prostu idiotę. Dla obcych wydaje się w skrócie dziwny, lecz stanowczo zyskuje przy bliższym poznaniu, więc jeśli nie zniechęci cię ta mieszanka to możesz zyskać na prawdę wiernego przyjaciela. Jeśli zaczniesz marudzić lub narzekać to zależnie od sytuacji możesz spodziewać się sporej ilości sarkazmu połączonego z nutą ironii lub próby pomocy z jego strony. Ma niewyrafinowane poczucie humoru co sprawia, że potrafi się śmiać dosłownie ze wszystkiego, inną cechą jego śmiechu jest to, iż bardzo łatwo zaraża innych co w konsekwencji nie raz kończy się masą roześmianych osób. Potrafi się odnaleźć w każdej sytuacji, natychmiast staje się poważny i podejmuje odpowiednie kroki. Zawsze chroni osoby na których mu zależy. Jeśli chodzi zaś o dziewczyny trzyma się dżentelmeńskiej zasady która nie pozwala uderzyć kobiety, nie mówiąc oczywiście o sytuacji w której trzyma ona w dłoniach olbrzymi miecz i biegnie w jego stronę próbując go zabić. Nienawidzi chamskich i pysznych osób. Szanuje innych oraz sam oczekuje dla siebie szacunku, wyjątkiem są osoby o wyższym stanowisku których teoretycznie powinno się słuchać chyba, że ma stuprocentową pewność, że się mylą. Pokrzepia każdego kto ma wątpliwości lub nie do końca jest pewny siebie. Zawsze ma własne zdanie na każdy temat, jeśli się wciągnie potrafi dyskutować z kimś godzinami które czasem kończą się kilkoma siniakami i stłuczeniami. Nigdy nie należy wystawiać go do wiatru, wierzcie mi to dla nikogo nie skończy się dobrze!
APARYCJA: Hiro jest przystojnym mężczyzną (choć to raczej zależy od preferencji kobiety) mający około 190cm wzrostu i ważący około 80 kilogramów o krwisto czerwonych oczach. Posiada kruczoczarne włosy opadające na twarz w nieładzie które rozczesuje palcami gdy zaczyna się denerwować lub zastanawiać. Jest leworęczny. Ćwiczenia pozwoliły mu osiągnąć całkiem niezłą figurę. Nie wstydzi się swojego ciała więc zazwyczaj chodzi tylko w przewiewnej kurtce z kapturem zakończonej futrem.Na nogach nosi jeansowe spodnie oraz wygodne sportowe obuwie lecz kiedy nie musi woli poruszać się boso czując ziemie pod sobą. Ma stosunkowo jasną karnacje kontrastującą z ciemnym kolorem kurtki. Na prawej części ramiona ma niezrozumiałe znamię które lśni podczas używania jakichkolwiek umiejętności związanych z magią. Zazwyczaj chodzi również z przypiętą pieczęcią po lewej stronie biodra. .
DODATKOWE INFORMACJE:
  • Hiro bardzo lubi słodycze
  • W wolnych chwilach uwielbia wspinać się na drzewa i czytać książki lub sypiać.
  • Gdy najdzie go wena siedzi na łonie natury i gra na gitarze.
  • Nie panuje nad tym ale bardzo często śpiewa pod prysznicem.
  • Gdy jest otoczony przez przyrodę lubi chodzić boso i czuć ją pod stopami.
  • Nie przepada za osobami które się wymądrzają w jego obecności
  • Nie znosi plotek i szemrania o kim za jego plecami.
  • Uspokaja go widok gwiazd lub patrzenie się w ogień
  • Posiada coś na kształt pieczęci wyszytej na skrawku tkaniny która jest połączona z kosą i dotknąwszy jej materializuje się tuż przed jego dłonią nie bardzo to rozumie lecz jest bardzo funkcjonalne.

GŁOS: Loop
INNE ZDJĘCIA: Kosa

http://orig07.deviantart.net/7c30/f/2011/111/5/3/divider_ii_by_rbsrdesigns-d3ejqrj.png
ARCANA
NUMERACJA:17
RODZAJ: Gamma
NAZWA: Saigo no bokushi no hoshi (Ostatni pasterz gwiazd)
KOLOR AURY: #fdf4ff
RANGA: 1
PD: 500pkt
OPIS: Saigo no bokushi no hoshi polega na wzmocnieniu użytkownika kosmiczną energią gwiazd dzięki czemu znacząco zwiększa jego siłę oraz szybkość. Od zawsze bywał pod względem umiejętności fizycznych ponad wszystkimi których znał. Arkana pozwala również wypełnić mocą dowolną rzecz która dotyka ciała posiadacza(włącznie z nim samym), podczas tego procesu cel delikatnie świeci na biało oraz wydaje z siebie ciche bzyczący dźwięk. Moc oddziałuje nie zależnie od pory dnia.
ATAKI:
  • Asutoraru setsuzoku - za pomocą tej umiejętności Hiro może się połączyć astralnym łańcuchem ze swoją bronią. Może istnieć tylko jeden łańcuch w tym samym czasie.
  • Sutāburēdo - atak polegający na naładowaniu broni energią gwiazd przez co jest wstanie podczas uderzenia zneutralizować umiejętności przeciwnika. Podczas pobierania energii kosa samoistnie się rekonstruuje.
  • Hoshi no dete inai yoru\Naito oku hoshi (przeistacza się podczas odpalenia Chōshinsei) - technika walki oparta na walce przy wykorzystywaniu jak najmniejszej ilości siły w celu poznania przeciwnika./ Po poznaniu przeciwnika dąży do natychmiastowej jego eliminacji.
  • Nagareboshi - Użytkownik wypełnia swoje ciało gwiezdną energią przez co naturalnie zwielokrotnia jego siłę oraz prędkość. Postać opływa wtedy delikatna poświata niczym biały płomień. Pozwala ona w pewnym stopniu na regenerację ciała. (nie mylić z leczeniem)
  • Orion no chōsen - przywołuje do dłoni użytkownika bolas który po trafieniu w przeciwnika unieruchamia go na pewien okres.
  • Shīrudokurosu shōgo - materializuje w dłoni tarczę z energii gwiazd w kształcie połączonego południowego krzyża. Przechwytuje ona część energii wykorzystanej do ataku i wykorzystuje w celu zrykoszetowaniu pocisków. Po nasyceniu tarcza znika.
  • Chōshinsei - umiejętność do wykorzystania tylko w ostateczności, sprawia, że użytkownik kumuluje w sobie energię wielokrotnie przekraczającą Nagareboshi po czym natychmiastowo ją wyzwala co wywołuje efekt jakoby płonął. Przekracza wówczas wszelkie granice ludzkiego organizmu i na zaledwie kilka minut zyskuje moc której mało co jest w stanie się przeciwstawić. Kosa w tym czasie zwiększa swoje ostrze, a klinga staje się ostra po każdej stronie. Po zakończeniu efektu pada na ziemię poparzony na cały ciele sparaliżowany i niezdolny do jakiegokolwiek ruchu przez najbliższe kilka dni (jedyne co jest w tym stanie robić to mowa a każdy ruch wywołuje ból przeszywający całe ciało, dotykanie go w tym stanie jest delikatnie mówiąc niewskazane).

środa, 21 września 2016

[Team 2] Od Kaito - C.D Lou

Zawsze się zastanawiałem, dlaczego ludzie dają się tak łatwo prowokować i ulegają emocjom. Po tym jak Enzo stracił cierpliwość przy bliźniaczej Arcanie Andree, wydawało mi się, że przestanie być aż tak... wybuchowy¿ W końcu nie skończyło się to dla niego bezkarnie. Widoczne chłopak nie uczy się na błędach, więc potyczka między drużynami była tylko kwestią czasu.
Latanie w tę i we w tę zaczynało mnie męczyć. Łopatki bolały od ciągłych manewrów, a płuca paliło chłodne powietrze. Walka (choć nazwałbym to zabawą w kotka i myszkę) z Lou była naprawdę wymagająca. Samo latanie jest wymagające, z resztą mogą to potwierdzić gorące skrzydła i całe mięśnie pleców. Nie wszystkie ataki udało mi się ominąć, jednak najbardziej uważałem na bezpośrednie kontakty z klingą broni. Wyglądała na ostrą, więc z łatwością rozcięłaby moje delikatne ciałko. Nie mówiąc o kościach. Kolejny raz zacząłem kołować wysoko nad białogłową, sprawdzając jak radzi sobie reszta drużyny.. I jak Enzo radził sobie świetnie, tak Andree wpadł w niezłe kłopoty; otoczony dziwnym dymem nie był w stanie dostrzec, jak wywnioskowałem, kapitana przeciwnego teamu. Właściwie też nie byłem w stanie jej dostrzec, chodź sprawdzałem wszelkie perspektywy. W tym samym momencie, jakby na zawołanie, błękitnooka pokazała się, biegnąc w stronę nieświadomego Andree. Natychmiast zapikowałem, a po wylądowaniu, dziewczyna, z którą przyszło mi się zmierzyć ponownie chciała mnie drasnąć. Zamroczony atakiem sprzed chwili udało mi się - ku szczęściu - uniknąć kolejnego, przy okazji kierując się w stronę kapitana, który zauważył Sigmę dopiero teraz. Otępiały, wyciągnąłem broń i nie wiedząc właściwie, co robię, wymierzyłem bronią w ramię atakującej.
- Andree, uważaj! - krzyknąłem, po czym pociągnąłem za spust.
Gwałtownie skręciłem, by nie wpaść na, o dziwo, ranną kobietę. Tak, udało mi się trafić prosto w ramię; a spodziewałem się spektakularnego pudła, lub trafić w najgorszym przypadku w Andree. Z mocno bijącym sercem oddaliłem się od tej dwójki.
- Kuźwa, nie uciekaj! - Lou krzyknęła wściekłe, kiedy znowu straciła mnie z oczu. Zauważyłem, że również ona łatwo się irytuje. Tak jak myślałem - brak kontaktu z wrogiem, a raczej nieznanie jego pozycji, doprowadza dziewczynę do frustracji. I bardzo dobrze, ponieważ właśnie to chciałem osiągnąć; jednak nie wiedziałem, że pójdzie mi aż tak szybko. Blondynka ganiała za mną jak za psem. Tak bardzo skupiła na mnie swoją uwagę, że nawet nie zdołała dostrzec, jak bardzo oddaliliśmy się od swoich grup. Świetnie, dzięki temu mogłem się skupić tylko i wyłącznie na niej i bez problemu przewidywać jej ruchy. Jeśli zamieniłby się z mężczyzną o tygrysiej Arcanie, pewnie nie poradziłbym sobie tak łatwo. Jego koci refleks wydawał się równy mojemu, a nawet większy, ale może to przez wiek i doświadczenie? Bo z pewnością był starszy. - Ej! Ty też jesteś Betą, prawda? Walczysz jak Beta! Tylko, że czasami trzeba walczyć twarzą w twarz, a nie ciągle uciekać!
Nie martwiąc się o atak kogoś z team'u Lou, wylądowałem przed nią z uroczym uśmiechem na twarzy. Chichocząc, splotłem ręce za sobą i zakołysałem się z pięt na palce, nachyliwszy się odpowiednio, by nie utracić równowagi. Jej krwiste, przepełnione złością oczy w tamtym momencie świetnie kontrastowały z moimi roześmianymi. Możliwe, że wyglądałem na pewnego siebie, a nawet lekcewarzącego przeciwniczkę, a czy taki byłem? Oczywiście, że nie! Nie jestem głupcem. Po prostu naprawdę rozbawiły mnie jej słowa, zwłaszcza te o uciekaniu. Dlaczego? Ponieważ całe życie uciekam, nie tylko na polu bitwy. Ucieczka to mój naturalny odruch, niech się zacznie przyzwyczajać, bo prawdopodobnie jeszcze trochę się ze mną pomęczy.
Na mojej twarzy na powrót pojawił się beznamiętny wyraz. Kompletnie nie rozumiałem wątów odnośnie tego.
- BUU! - krzyknąłem nagle, jakbym chciał dziewczynę wystraszyć. Nawet nie zareagowała; zmarszczyła jedynie jasne, cieniutkie brwi. - Nie wystraszyłaś się, prawda? - bardziej to stwierdziłem niż zapytałem, dalej kołysząc się na piętach.
- Co ty kombinujesz? - wymierzyła we mnie swój oręż. Pomimo metrów, które nas dzieliły, miałem wrażenie, że czubek głowicy kończy się tuż przed moją krtanią.
- Zapewne zdążyłaś zauważyć, iż nie mam żadnych atakujących zdolności - zacząłem, kompletnie ignorując pytanie.
- Więc tchórzysz i wiecznie uciekasz, nazywając to walką?
Zmarszczyłem brwi i mocniej zacisnąłem palce na laserowej broni, która zaczynała mi ciążyć. Właściwie to marnowała się u mnie, a na dodatek spowalniała lot i utrudniała bardziej wymagające manewry.
- Bardziej nazwałbym to stosowaniem uników - wzruszyłem ramionami.
Na pewno każdy kiedykolwiek został 'kopnięty przez prąd' przy zetknięciu z kimś lub czymś. Nic przyjemnego, prawda? Podobne nieprzyjemne uczucie ogarnęło umysł, chwilę po moich słowach, a dokładnie sekundę po tym ostrze Lou świsttło mi koło ucha. Gdybym nie odskoczył do tyłu, prawdopodobnie straciłbym głowę. Dziewczyna warknęła głucho i ponownie ruszyła do ataku, tym razem chciała pociąć kostki. Postanowiłem, by wyszło na jej, więc pozostałem na ziemi, ale dopóki byłem z nią sam na sam i skupiałem uwagę na niej tak jak ona na mnie, to w tej sytuacji ataki nie mogły mnie dosięgnąć, a ja nie mogłem zaatakować jej. Znaczy mogłem, ale każdy strzał okazał się chybiony. Ta "walka" mogła trwać do momentu, aż jedno z nas nie padłoby ze zmęczenia. Niestety jeszcze się na to nie zanosi. Dlaczego jeszcze tego nie zauważyła?
Kolejne wzdrygniecie i kolejny atak. Chciałem zmienić go na moją korzyść - rozłożyć skrzydła i wykorzystać wiatr do niskiego wzlotu. Zawahałem się niestety. Straciłem cenną sekundę, która sporo mnie kosztowała. Lou zamachnęła mieczem, a włożyła w to jak najwięcej siły i determinacji, gdyż podmuch powietrza jaki mnie trafił był ogromny, i porównywalny do zderzania z samochodem. Bardzo miękkim samochodem. Zaraz po uderzeniu zimnego wiatru o rozgrzane ciało, niewidzialna ręka zacisnęła się na moim żołądku, chcąc zwrócić jego zawartość. Ciężko było mi cokolwiek zrobić, poza powstrzymaniem nudności. Choć zaskoczony brakiem reakcji na atak z jej strony, moje spojrzenie zostało tak samo beznamiętne, a wpatrując się w krwiste ślepia, w których tańczyły iskierki szczęścia, wydawało mi się, że czas dramatycznie zwolnił, a nawet się zatrzymał.
Właściwie prócz ucisku na całej długości torsu, nie wiedziałem co mam czuć; w głowie miałem istną pustkę. Oprzytomniałem, kiedy czas ruszył trzy razy szybciej. Dopiero teraz zalała mnie fala szarpanego bólu, gdy zaorałem o ziemię. Zatrzymałem się dopiero uderzając plecami o jeden z wysokich, betonowych budynków. Powietrze uszło z mych płuc z głośnym świstem, a przed oczami widziałem tylko czarną plamę. Napad kaszlu tylko pogarszał sytuację, ciężko było mi oddychać. Spróbowałem wstać. Oczywiście skutkowało to kolejnym upadkiem, tym razem na kolana.
Beznadziejna sytuacja, zaśmiała się moja podświadomość, a ja razem z nią.

<no i co dalej? :v>

[Team 3] Od Kaneki'ego - C.D Hyou

-No ja na pewno tego badziewia nie biorę-prychnąłem.
Dziewczyna widząc, że oboje jesteśmy niechętni westchnęła.
-Jak się nazywacie?-zapytałem, w końcu muszę jakoś do nich mówić.
-Anijka.
-Hyou, a ty?
-Kaneki-mruknąłem.
-Teraz to taki chętny, a wcześniej nawet nie odpowiedziałeś-powiedziała pod nosem przywódczyni-dobra, macie jakieś pomysły co teraz.
-To raczej logiczne, że trzeba znaleźć jakiś wysoki budynek i rozejrzeć się dookoła.
-Dobry pomysł-odparła Anijka.
Otworzyliśmy drzwi za pomocą zegarków, po czym weszliśmy do wąskiego korytarza. Po każdej stronie dało się zauważyć nie jedną parę drzwi. Ruszyłem na przód zniecierpliwiony. Ta ciemność i mała przestrzeń zaczynały mnie wkurzać.
-Czekaj!-zawołała Hyou-powinniśmy się rozejrzeć.
-Chcesz marnować czas? Trochę już zeszło na tym bezsensownym gadaniu, a ja nie mam zamiaru tu dalej przebywać-powiedziałem.
-Ty to byś tylko narzekał. W takim razie chodźmy na dach, aby się rozejrzeć-odparła przywódczyni.
Na końcu korytarza znajdowały się drzwi, a za nimi schody. Ruszyliśmy w górę, ale w pewnym momencie natknęliśmy się na stertę gruzu.
-No pięknie-bąknęła Hyou.
Po chwili zastanowienia zamieniłem się w ghoula. Dwoma kagunami osłoniłem siebie i dziewczyny, a resztą rozwaliłem przeszkodę. Wróciłem do normalnej postaci i ruszyłem dalej, nie dając czasu na zadanie jakiegoś pytania. Po paru minutach ujrzałem szare drzwi. Popchnąłem je, a one otworzyły się trzeszcząc. Słońce było wysoko na niebie, a więc mieliśmy jeszcze trochę czasu do zachodu. Przeciągnąłem się i rozejrzałem. Byliśmy dość wysoko, ale mogliśmy wyżej. Obok nas stał ogromny budynek, pewnie jakiś wieżowiec.
-Musimy się tam dostać-powiedziała Hyou.
-Racja, ale lepiej nie wchodzić na sam szczyt, łatwo nas będzie zobaczyć. Radzę wejść na ostatnie piętro i rozejrzeć się przez okna-mruknąłem.
Te okna były praktycznie ścianami, więc mieliśmy małe ułatwienie.
-A jak się tam dostaniemy?-zapytała Anijka.
Sam nie wiedziałem. Jakoś nie cieszyłem się na myśl o schodzeniu, a potem z powrotem wchodzeniu po schodach. W tej kwestii jednak nie mogłem się za bardzo przydać. W ostateczności mógłbym skoczyć i złapać się za pomocą kagun, ale wtedy one by zostały na dachu.
-No nie możecie wyczarować jakiegoś mostu czy coś-powiedziałem niezadowolony.
-Ja mogę wyczarować sobie skrzydła, ale nie wiem co z wami-odparła Anijka.
Wszyscy się zamyślili. Miałem pomysł, ale mimo wszystko liczyłem, że ktoś coś wymyśli. Gdy cisza trwała już jakieś pięć minut westchnąłem głośno i ją przerwałem.
-W takim razie leć.
-A wy?-odparła Anijka.
-Poradzimy sobie-mruknąłem.
Podszedłem do Hyou i wziąłem ją na ręce.
-Ej! Co ty robisz!-zawołała.
-Cicho siedź-bąknąłem.
Zamieniłem się znowu w ghoula, po czym zacząłem biec.
-Nie! Przestań!-krzyknęła przywódczyni.
Zignorowałem ją, a gdy byłem na krawędzi dachu skoczyłem. W locie otoczyłem nas kagunami i wpadliśmy do środka rozbijając szybę. "Rozwinąłem macki", po czym odstawiłem Hyou. Wróciłem do normalnej postaci i się obejrzałem/ Nawet nieźle, w sumie dawno się tak nie bawiłem. Anijka właśnie leciała do nas na wielkich skrzydłach.
-To było głupie, a po za tym powinieneś się mnie słuchać, jestem kapitanem naszej drużyny-mruknęła cicho przywódczyni.
Przekręciłem oczami, a następnie się rozejrzałem. Byliśmy w dużym pomieszczeniu z oknami zamiast ścian. Schody na górę było widać stąd, a obok były te prowadzące na dół. Pewnym krokiem ruszyłem wyżej. Przyznam, że trochę to trwało, zanim dotarliśmy na ostatnie piętro. W sumie nie różniły się niczym, oprócz umeblowania. Podszedłem do stołu, wziąłem krzesło i rozbiłem jedno okno. Stanąłem na krawędzi i zacząłem wypatrywać czegoś ciekawego. Słońce powoli zmierzało ku zachodowi, została jakaś godzina, może dwie do zapadnięcia zmroku. Teraz miałem wrażenie, że czas minął niezwykle szybko.
-Nie ma sensu nigdzie iść-mruknąłem-za niedługo zajdzie słońce.
-Powinniśmy się przespać-odparła Hyou-na piętrze niżej była kanapa i rozkładany fotel.
-W takim razie ja pójdę jeszcze niżej-powiedziałem-parę pięter i natknę się na kolejną kanapę, czy tam fotel.
Po tych słowach ruszyłem schodami w dół. Tak jak się spodziewałem nie minęło długo kiedy znalazłem miejsce, gdzie mógłbym spać. Rozłożyłem kanapę, po czym się położyłem. Po jakimś czasie zasnąłem.

Gdy otworzyłem oczy nie byłem jeszcze w stanie określić, gdzie jestem. Dopiero po paru sekundach ogarnąłem się i wstałem. Rozciągnąłem się jednocześnie ziewając. Wstałem, a następnie się rozejrzałem. Zupełna cisza. Ruszyłem schodami w górę, aż dotarłem do pomieszczenia, gdzie spały dziewczyny. Obie nie miały zamiaru obudzić się przez najbliższą godzinę. Z jednej strony pasował mi ten spokój, gdy się nie odzywały, ale śpiąc daleko nie zajdziemy. Potrząsłem trochę Hyou, aż się nie ocknęła, a następnie obudziłem Anijke. Obie były zaspane, tylko u nich rozbudzenie trwało nieco dłużej. Gdy w końcu były świadome naszej sytuacji odezwałem się.
-Musimy zdecydować, gdzie pójdziemy i zacząć działać. Przydałoby się też jedzenie i picie oraz jakiś plan działania-powiedziałem.

Dziewczyny? Trzeba trochę nadrobić, bo jesteśmy w tyle ; )

[Team 2] Od Andree - CD Azusy

Nie wiedziałem czy jestem bardziej zaskoczony czy może zawiedziony postawą Azusy. Owszem, nasze charaktery różniły się diametralnie, ale nie przypuszczałem, że posunie się do czegoś takiego – znajdowaliśmy się na polu bitwy, jednakże moim zdaniem kazać Thetom walczyć między sobą było pozbawione sensu. Zawiódł się, bo obroniłem członka swojej drużyny... gdyby to był on, zrobiłbym to samo.
Enzo dowiedziawszy się o rodzaju mojej Arcany zdawał się nabrać nieco więcej szacunku – co nie zmienia faktu, iż irytował mnie w mniejszym stopniu (zresztą z wzajemnością). Patrzyłem jeszcze chwilę w stronę odchodzącego Teamu pierwszego, gdy niespodziewanie na horyzoncie pojawił się czwarty, wraz z młodą kobietą na czele. Nie potrafiłem jednoznacznie określić jej wieku, ale błękitne spojrzenie skierowane było wprost na mnie, jakimś cudem musiała wiedzieć kim jestem. Sam praktycznie niezauważalny uśmiech jaki pojawił się na jej twarzy sprowokował mnie do ataku.  Ścisnąłem dłonie w pięści, wyczuwając wbijające się w skórę pierścienie.
- Nie wyglądasz na kogoś kogo powinnam się obawiać. – powiedziała krótko, lecz zachowała pewien dystans. – A teraz pokaż mi co potrafisz. – zawołała i puściła się biegiem w kierunku budynków, skacząc z jednego na drugi.
Natychmiast podążyłem za nią, chociaż miałem świadomość, że długo tak nie pociągnę. Mogłem całkowicie skupić się na swoim przeciwniku podczas, gdy Enzo rywalizował z gościem z paskami na policzkach. Swoją drogą Kaito zniknął mi z pola widzenia już na samym początku, ale teraz musiałem zająć się Kapitanem innej drużyny i jak się domyślałem, była Sigmą – niezwykle przebiegłą zresztą.
- Zatrzymaj się wreszcie! – krzyknąłem władczym tonem jak to miałem w zwyczaju i tworząc w rękach pistolet, posyłałem naboje jeden za drugim w stronę budynku, starając się tym samym strącić białowłosą na ziemię.
Trafiając w strukturę budowli, pociski rozszczepiały się i wzniecały całe tłumany kurzu, a ogłuszający huk słyszalny był chyba z każdego zakątka Areny. Byłem prawie pewien, że usłyszał go również Azusa i teraz nawet nie raczy odwrócić głowy w stronę źródła hałasu. Myśl o tym nie pozwalała mi się skupić.
 W pewnym momencie dziewczyna zahwiała się na krawędzi, gdy fundament zaczął się niebezpiecznie kiwać. Moje oblicze wykrzywił grymas wygranej. Wycelowałem idealnie w jej nogę, chcąc tym samym uniemożliwić jej ucieczkę.
- Mam cię. – wyszeptałem i oddałem strzał.
Wtedy stało się coś bardzo dziwnego... moje oczy same zamknęły się pod wpływem światłości jaką ujrzały. W jednej sekundzie kobieta zamieniła się w diament, którego struktura silnie odbijała słoneczne promienie i raziła tak przeraźliwie, iż widziałem to nawet przez zaciśnięte powieki. Poczułem nagłe oszołomienie, ale minęło ono dosyć szybko. Ta jedna sekunda wystarczyła, aby cel moich pogodni po prostu zniknął. Rozglądnąłem się niespokojnie we wszystkich kierunkach, starając się uspokoić rozszalały oddech – moja kondycja pozostawiała wiele do życzenia, potrafiłem znieść duży wysiłek na krótki czas, po czym potrzebowałem dłuższego odpoczynku. Moich uczu dobiegł cichy szelest i pomimo zmęczenia w jednej sekundzie wytworzyłem katanę i przeciąłem w pół rośliny starające się opleść moje ciało. A więc taka jest cwana? Jeszcze zobaczymy...
- Nie doceniasz mnie, panienko. – wydyszałem, poprawiając ledwo trzymający się na głowie cylinder.
Katana zmieniła się w miecz, kiedy ostrze jej diamentowego oręża zetknęło się z moim, a siła uderzenia wytworzyła iskry  oraz niewielkie pęknięcia, które nieprzerwanie rekonstruowałem używając swoich umiejętności. Była szybka, ale w walcze na broń białą nie miałem sobie równych: wiedziałem pod jakim kątem i w jakim momencie uderzy we mnie, ręka sama balansowała we wszystkich możliwych kierunkach, opdychając kolejne ataki. Zdając sobie sprawę, iż w ten sposób nie wygra żadne z nas, niespodziewanie z ziemi zaczął unosić się dziwny dym, jakby trawa pod moimi stopami zaczęła intensywnie parować. Beta zniknęła, rozpływając się we mgle niczym duch.
Nie byłem w stanie ujrzeć Sigmy, ale coś podpowiadało mi, by wstrzymać oddech. Wyszeptałem ciche słowa, a ciało zmieniło strukturę na płynny metal, na który dziwne opary nie miały żadnego wpływu. Oddaliłem się czym prędzej od miejca ich zasięgu i wracając do dawnej postaci, gwałtownie odwróciłem głowę się do tyłu. Ostatnim co zobaczyłem okazała się sylwetka mojej przeciwniczki, szarżującej na mnie z nieludzką wręcz prędkością. Mógłbym przysiąc, że czułem jak ze strachu zwężają się moje źrenice, nie miałbym czasu zareagować i odeprzeć jej ataku. Dźwięk łomoczącego w piersi serce zagłuszył trzepot skrzydeł. To wszystko działo się w zwolnionym tempie, choć trwało dosłownie kilka sekund.
- Andree, uważaj! – Hamilton wzniósł się w powietrze, unikając ataku ze strony Lou i dzierżąc w rękach przydzieloną dla naszej drużyny broń, trafił idealnie w ramię dziewczyny, tym samym powalając ją na ziemię.  
Korzystając z chwilowego zamieszania, dosłownie wbiegłem w nią i powaliłem z powrotem na ziemię, kiedy próbowała się podnieść. Słowo „Sora” ze strony tygrysopodobnego chłopaka było ostatnim co udało mi się rozpoznać w tym całym chaosie.  A więc to tak miała na imię...
Stoczyliśmy się z niewielkiego pagórka na szczycie którego ulokowano dziwnie fundamenty. Wpadliśmy prosto do wody, przez co Sora natychmiast wciągnęła mnie pod nią, szukając źrodła oparcia. Dopiero, gdy udało mi się wyrwać i wypłynąć na powierzchnię, uświadomiłem sobie, że nie umie pływać. Z niewyjaśnionego powodu dryfowałem obok i po prostu patrzyłem jak się krztusi. Nie zamierzałem jej pomóc, z kamiennym wyrazem twarzy obserwowałem jak powoli przestaje się rzucać i znika pod taflą wody. Znowu ten krzyk... Zauważyłem plusk oraz rozszalałe spojrzenie żółtych ślepii chłopaka z przeciwnej drużyny – powietrze zastygło mi w płucach, kiedy oplótł moją szyję ogromną dłonią i stopniowo wzmacniał uścisk. Nie wyrywałem się, nie widziałem w tym sensu... zamiast tego podpłynął do swojej pani Kapitan i wyłowił ją, usadzając na barczystych ramionach. To był jego błąd, że stracił na chwilę czujność.
- Spróbuj się tylko ruszyć.. – zaśmiałem się ochryple i usadzając dłoń na jego nadgarstkach, wytworzyłem wokół nich grube kajdany z żelaznymi kulami na dole. - Albo wyprowadzisz całą naszą trójkę na brzeg, albo wszyscy razem pójdziemy na dno. Wybieraj.


<Sora, Satoru?>  

wtorek, 20 września 2016

[Team 4] Od Lou - C.D Kaito

Tu się nareszcie zaczęło coś dziać! Krew zaczęła mi szybciej krążyć w żyłach, serce wybijało radosny rytm podniecenia, a ja paliłam się do walki. Tygrysek pokazał pazurki i właśnie próbował skopać tyłek mojemu przemądrzałemu braciszkowi. W tej chwili całą sobą kibicowałam koledze z drużyny. W pewnym momencie nie wytrzymałam i musiałam interweniować. Po pierwsze nie mogłam się powstrzymać, by w jakiś sposób choć odrobinę odegrać się na Enzo, a po drugie rozgrzana walką chłopaków nabrałam ochoty na wygraną. Zaatakowałam w momencie, kiedy to Satoru miał przewagę. Wiedziałam, że wtedy moje szanse będą największe, by w jakiś sposób mu pomóc. Nie udało mi się powalić bliźniaka na kolana, ale Brise savuage zarysował jego ramię. Uśmiechnęłam się szeroko. To rozumiem. Obejrzałam się na Tygryska, który wyraźnie docenił moje wysiłki.  Już miałam ponownie przymierzać się na Enzo, gdy znad Satoru wyleciał białowłosy o skrzydłach aniołka. Osobiście uważałam, że ten członek teamu drugiego wygląda uroczo. Jednak natychmiast zmieniłam o nim zdanie, gdy skierował swój lot w moją stronę. Nie umiem określić, czy poza lataniem potrafi coś więcej, aczkolwiek sam fakt, że unosi się w powietrzu daje mu pewną przewagę. Jednak może też być jego przekleństwem w starciu ze mną. W końcu to ja rządzę wiatrem. Uśmiechnęłam się do siebie.
-Latający chłopcze! Zanim zaczniemy walczyć, może chociaż się sobie przedstawimy? – Krzyknęłam do niego.
-Kaito Hamilton. – Skwitował krótko. Ważne, że wiem, jak ma na imię.
-Lou Daquin. Lepiej się walczy z konkretną osobą niż z bezimienną osobą. Wtedy walka nabiera charakteru. – Wyszczerzyłam się i ustawiłam w bojowej pozycji. Nogi ugięte w kolanach, w lekkim rozkroku, plecy pochylone do przodu, ręce zgięte w łokciach i dzierżące miecz. Brise sauvage jest bardzo lekką bronią. Nic prawie nie waży, dzięki czemu mogę zachować swoją nieprzeciętną prędkość i zwinność. Jednocześnie nie da się go ot tak po prostu złamać. Im więcej powietrza jest zgromadzone wokół jego klingi tym ciężej go zniszczyć. Tutaj miałam idealne warunki do walki. Sporo otwartej przestrzeni powodowało iż wiatr był tutaj dość silny. Przymknęłam na chwilę oczy. Zbierałam energię z otoczenia, chłonęłam całą sobą świeże powietrze. Moje ciało od razu przepełniła moc. Uchyliłam powieki, jednak nigdzie nie dostrzegłam Kaito. Obejrzałam się dookoła, ale tego ptaszka nigdzie nie było. Cholera, gdzie on jest? Nagle usłyszałam odgłos wystrzału. Nabój trafił jakieś pół metra od mojej stopy. Ma broń, ale nie ma cela. Poza tym jeśli użył tak szybko tego gadżetu to zgaduję, że jego Arcana nie posiada zbyt wiele ofensywnych ataków. Może uda mi się wygrać? W końcu w najgorszym wypadku i ja mogę użyć naszego pistoletu.
-Kaito, nie graj ze mną w chowanego! – Wydarłam się. Nagle usłyszałam szum skrzydeł tuż za sobą. Jest blisko. Bardzo blisko. Cholera, jeśli teraz strzeli to na pewno mnie trafi. Nie myśląc zbyt wiele, błyskawicznie oddaliłam się. Stanęłam twarzą do mojego przeciwnika, który od razu wzbił się w powietrze. Chciał już ponownie zniknąć, ale tym razem ja byłam szybsza. Zamachnęłam się swoim mieczem wzbijając falę podmuchu w kierunku białowłosego. Mój miecz go nie dosięgnie, ale wiatr zawsze. Kaito chyba nie wiedział, że mój atak to nie zwykłe machanie klingą, a wytworzenie silnego wiatru. Zbyt wolno zareagował i dostał , co spowodowało, że na chwilę stracił kontrolę nad tym co się dzieje na dole. Próbowałam powtórzyć mój atak, ale tym razem bez skutku. Pomimo tego, że oberwał, zdołał zrobić unik. Wyglądało to tak, jakby  to przeczuł, a później teleportował. Znowu zniknął mi z oczu.
-Kaito ty zasrany ninjo, gdzie się podziewasz?! – Wydarłam się mocno wkurzona. Obawiając się, że mogę dostać kulką, otoczyłam się delikatną otoczką z bardzo silnego podmuchu – użyłam fhn chaudes. To zapewniało mi zarówno ochronę, jak i atak. Jeśli białowłosy spróbuje jeszcze raz tego, co wcześniej to chociaż raz jeden uda mi się go na to nabrać. Zaczęłam poruszać się szybko w nieregularny sposób. Chciałam go zwabić. Ja byłam najszybsza na ziemi, on w powietrzu. Wbrew pozorom nasze Arcany miały ze sobą coś wspólnego. Na chwilę przystanęłam, udając, że się rozglądam w jego poszukiwaniu. Kiedy miałam już zacząć dalej swój taniec, on zjawił się tuż za mną.  Zanim jednak wystrzelił oberwał od mojej ochronnej otoczki. Równocześnie wymierzyłam w niego cios Brise sauvage. On jednak jakby znowu to przewidział i zdążył wzbić się w powietrze.
-Kuźwa, nie uciekaj! – Wydarłam się na niego. Wkurzał mnie tą swoją umiejętnością jasnowidzenia i szybkiego spierdalania. – Ej! Ty też jesteś Betą, prawda? Walczysz jak Beta! Tylko, że czasami trzeba walczyć twarzą w twarz, a nie ciągle uciekać!  
[Kaito?]

poniedziałek, 19 września 2016

[Team 4] Od Satoru - C.D Enzo

   Odkąd udało mi się zlokalizować radośnie dreptającą sobie drużynę drugą, cała nasza trójka bardzo bacznie obserwowała sytuację, kiedy znikąd wtrącił się Team pierwszy, który składał się z jakiegoś Gumisia, czarnucha i tej małej, wkurwiającej dziewczynki. Boże! Jak ona się tu znalazła? Niestety los nie dał mi szansy dokonać zemsty w zamian za te marnowanie czasu, bo za chwilę – po niewielkiej konfrontacji i jakże wielkich dramatach – ich drogi się rozeszły, a my mieliśmy otwartą drogę do tego, by wyjść… czego oczywiście od razu nie zrobiliśmy, bo zarówno Lou, jak i Sora, postanowiły (nie wnikam jakim cudem one się dogadały), że póki co musimy kontynuować śledzenie (oni zrobili kilka kroków, więc i tak nie straciliśmy ich z pola widzenia), by przypadkiem Team’owi pierwszemu nie przyszło do głowy wracać. Chociaż tak na moje oko, to ten cały nieprzewidywalny chłopczyk o czerwonych tęczówkach miał szansę zginąć już… co najmniej trzy razy? Mogę oczywiście przesadzać, ale… ja słysząc jego zdania swoim wyostrzonym słuchem, jebnąłbym go te trzy razy. A! I nie mam pojęcia, jak poradzi sobie w przyszłości Theta z pierwszego Teamu, mając na sercu takie wielkie zawody. Ale jebać ich, śledziliśmy tych, których zauważyliśmy jako pierwszych. A gdyby było odwrotnie, to raczej nie miałbym ochoty ponownie spoglądać na Naho. No tak jak wcześniej zauważyłem, team, którego śledziliśmy nie oddalił się zbyt daleko od wcześniejszego miejsca pobytu. Rzekłbym nawet, że ciągle tam stał, ale chciałem być fajny i powiedzieć, że jestem dyskretnym zwiadowcą. Aż w końcu po pewnym czasie Sora zarządziła, że wyjdziemy z kryjówki i pokażemy się własnemu przeciwnikowi. Na początku moją uwagę przykuły ślepia tego białowłosego cwaniaczka, który patrzył na moją drogą panią Kapitan z wielkim zainteresowaniem. Znaczy nie wiem czy to było to, ale z pewnością mógłbym stwierdzić, że się znają i całkiem się lubią, hihi.
   Ogólnie to pierwsze parę minut tego spotkania nazwałbym bitwą na spojrzenia, dopóki ja nie postanowiłem przerwać tej posępnej ciszy swoją prowokującą uwagą, która dotyczyła białogłowego:
   – Tej, cwaniaczku! Nie patrz tak na nią, bo jeszcze poczuje się zazdrosny. Myślałem, że jestem tym jedynym po wczorajszej nocy... a chciałbyś zobaczyć moje piękne rysy na plecach? Też masz takie? – Podniosłem głos, by chłopak cokolwiek słyszał z tej znacznej odległości, a gdy tylko doszedłem do ostatniego słowa, zacząłem powolutku rozpinać swój mundur z poszerzającym się na ustach uśmiechem.
   – Tylko noc? Jedna? Daj spokój, z czym ty mi tu wyjeżdżasz. – Chłopak wbrew pozorom jedyne, co zrobił, to prychnął i wyszczerzył się wymownie. Nie jestem pewien co robię, ale poczułem niewyobrażalną ochotę na to, by go powkurwiać. Może coś z tego wyjdzie.
   – O tak, minęło zaledwie parę godzin od naszego pierwszego spotkania. Widzisz jak szybko zaiskrzyło? – Ukryłem dłoniach w kieszeni, i raczej nie zamierzałem szybko przestać ruszać ustami.
   – Zaraz mogę to zgasić. Nie ciesz się tak, bo jeszcze ci się coś w główce przepali. – Machnął dłonią obojętnie, a szczerze mówiąc jego słowa stanowiły dla mnie pokarm. Kocham, kiedy usta przeciwników przesiąkają jadem i kpiną, a potem w walce racjonalne myślenie i pasywność to rzecz całkiem nieznana. Wszystko robią pod wpływem emocji, ale ten chłopak nie wydawał mi się wcale taki głupi, dlatego lepiej być ostrożnym. A tam! Widziałem, jak postąpił przy spotkaniu z tą Thetą.
   – Przepalić? A może… przypalić? Chodzi o to, co mogło stać się z twoimi dzwoneczkami, kiedy próbowałeś walczyć z Thetą? A dobrze, uratowałbyś świat przed małymi… jak masz na imię? – Chciałem zakończyć tą wypowiedź zdrobniałym zebraniem w jeden tytuł jego przyszłych dzieci, na przykład u mnie byłyby to małe Satorki. Urocze, prawda?
   – Dobrze się bawicie? – Przerwała nam nagle Sora, której długie, białe włosy falowały na wietrze, a gdy widok połączył się z zimnym, niebieskim spojrzeniem, niemal poczułem ten chłód na sobie. A pomijając, to spojrzała na nas jak na dwóch ostatnich idiotów. W sumie nie mam nic przeciwko! Było nawet warto, zważywszy na leciutko napięte żyły na szyi mojego wroga. Chciałem go jeszcze poobijać, ale moja pani Kapitan przerwała moje pasmo radości. Zmarszczyłem więc brwi i czekałem na to, co będzie dalej. Oczywiście żadna ekscytująca chwila nie nadeszła, dopóki nie dałem się ponieść nudzie.
   – Ej, kochasiu… Pani Kapitan ma takie ładne i mięciutkie cycki. Testowałem! – I właśnie w tym momencie cwaniaczek pękł. Wyciągnął swój skórzany bicz, po czym wyprowadził atak centralnie obok mnie, a ja usłyszałem jedynie błyskawiczny plask. Ostrzeżenie?
   – Tego bicza używasz też w łóżku? – Zawołałem, kiedy postanowiłem dla własnego dobra odskoczyć o kilka metrów dalej. Przy okazji zorientowałem się, że swoimi tekstami sprowokowałem bitwę. No w końcu! Wtedy spojrzałem w kierunku Sory, lecz ta od dawna skakała już po najwyższych wieżowcach, a w ślad za nią – Theta z przeciwnego Teamu. Nie chcąc pozwolić białowłosemu na wymierzenie kolejnych ciosów, zwinnym ruchem przeniosłem się za wysoki, kamienny blok, i tam wypowiedziałem pod nosem krótkie zaklęcie, które nieznacznie zmieniło mój wygląd oraz możliwości. Podczas transformacji zyskałem czerwone paski na policzkach i czole, co więcej różnią się od tych, które miewam na co dzień. Maska stała się lekko wydłużona z tyłu, a ostre zęby z przodu głowy bardziej wyraźne i dłuższe. Moje ubranie również uległo zmianie i chodzi tu bardziej o kurtkę. Na klatce piersiowej oraz na spodniach do kolan pojawiły mi się czarne, grube paski. Biały materiał zasłaniał uda, a buty sięgały aż do kolan, które jak stopy i łokcie, pokryte były kocim futrem. Największą przemianę zyskał mój miecz przytwierdzony wcześniej do paska, gdzie zamiast niego są to teraz dwa ostrza przymocowane do nadgarstków. Taki trochę Wolverine, no nie?
   Pocisk, który wydobyłem z kłów swojej maski, uderzył z impetem w kamienny blok, za którym stałem i wywołał nagły huk oraz unoszący się ku górze kurz. Na chwilę przed zetknięciem gruzu z podłożem zdążyłem odskoczyć i uniknąć przykrego zdarzenia. No teraz to już chyba każdy nas usłyszał, ale jebać. Ugiąłem się przy lądowaniu, i niemal natychmiastowo spojrzałem przed siebie w poszukiwaniu potencjalnego zagrożenia, bądź też znowu tego jebanego bicza. Udało mi się dostrzec coś między rozprzestrzeniającym się pyłem: coś bardzo szybko trzepnęło przez znaczną skalę i sprawiało, że cała chmura nasiąkała wodą, po czym zwyczajnie opadała do dołu. No to trzeba spiąć poślady… Gdy okazało się, że bicz mojego koleżki został otoczony przez wodę, zrozumiałem nieco sens jego Arcany i mniej więcej próbowałem przewidzieć, co mnie czeka, co oczywiście do najłatwiejszych nie należało.
   – Żryj to! – Wyskoczywszy zza porozrzucanych gruzów, celnie posyłałem w stronę chłopaka kolejne pociski. Jednakże nie tak bezskutecznie, jak mi się wydawało, bowiem moja moc zamiast rozbić się o bańkę – która w ostatnich chwilach otoczyła mężczyznę – powoli ją przebijała. Z każdym kolejnym pociskiem byłem coraz bliżej ciała chłopaka, aż niepostrzeżenie przeciwnik odskoczył w prawą stronę, przerywając akcję. Oczywiście nie poddawałem się! Wręcz przeciwnie; nawet na mojej twarzy zakorzenił się szeroki uśmiech, który poszerzył się jeszcze bardziej, kiedy zauważyłem szarżującą z mieczem Lou. Biegła prosto w stronę Enzo, znajdowała się dokładnie za nim, lecz w momencie, kiedy wzmacniała klingę, chłopak zdołał odzyskać świadomość na polu bitwy. Zgrabnie uniknął krytycznego ciosu i nachylił się, jednak moja towarzyszka zdołała zostawić na jego skórze niedługą rysę. Ej… ona mi naprawdę pomogła!
   Dostałem małego zaćmienia, kiedy niespodziewanie zaczął szybować nade mną drugi białowłosy chłopaczyna, z którego padał dość przeszkadzający cień. Na szczęście nie na długo. Z efektem pozytywnym przegonił on Lou i prawdopodobnie to z nią zamierzał walczyć. Tymczasem ja zostałem z lekko rannym Enzo. Postanowiłem pozostać pasywnym, dopóki nie wymierzy on swojego ciosu.
   – Dlaczego ludzie myślą, że nie umiem być miły? – Zapytałem, robiąc przy tym minę smutnego szczeniaka, lecz pod żadnym pozorem nie odbiegałem wzrokiem od pola bitwy i jego ruchów.

(Halo halo?)

[Team 2] Od Enzo - C.D Azusy

To, co się działo aktualnie między kapitanami obu drużyn było niepokojące. Ale pieprzyć to, niech się nawzajem pozabijają. Zarówno jeden, jak i drugi zdążyli przyprawić mnie o ból dupy. Może jednak warto wspomnieć, jak się w ogóle tutaj znaleźliśmy.
(…) Razem z Andree oglądaliśmy uważnie dostarczony nam pistolet. Miałem już zadać pytanie, ale stwierdziłem, że nie będę go wnerwiać. Wystarczy, że on wkurza mnie. Nagle tuż przed nami wyrósł skrzydlaty chłopiec.
- Drużyny zostały oddalone od siebie na równych odległościach, prawda? Więc na ile procent jakaś jest w stanie nas obserwować? – Chuderlaczek chyba więcej wymyślił niż ja z tym panem kapitanem.
-Cóż patrząc na to, jaki mamy dookoła teren… – Tutaj wskazał  wymownie na olbrzymie budowle. – To szanse na obserwacje są naprawdę duże. Dałbym jakieś 80-90%.
-A to oznacza, że nie musimy za bardzo się starać, żeby na kogoś wpaść. – Uśmiechnąłem się pod nosem. Chciałem komuś przywalić. Już mnie łapki swędzą na myśl o tym.
-Genialny wniosek. – Andree prychnął. – Na twoim miejscu raczej bym się zastanawiał, jak uniknąć zbyt mocnego porachowania kości.
-Dobra, dobra. Mów sobie co chcesz. – Machnąłem ręką na jego złośliwości. – Proponuję, jednak by wreszcie wręczyć komuś ten pistolet.
-Z kim ja muszę się użerać… - Mruknął cicho. Serio? A my to co? Też mamy uczucia. – Skoro już zaproponowałeś rozstrzygnąć tą kwestię, to może pociągnij dalej temat.
-Z przyjemnością. Jak już mi dajesz możliwość zabrania głosu w tak poważnej sprawie to nie mam zamiaru z tej szansy rezygnować. – Przez mój głos przebijała się nuta sarkazmu. Kapitan spojrzał na mnie z odrobiną pogardy w lazurowych oczach. – Rozpatrzymy szanse każdego z nas na obronę. Ja posiadam jakby nie patrzeć bicz no i lepiej czy gorzej potrafię walczyć. Nasz kochany pan kapitan też sądzę, że nie jest bezbronny. Natomiast ty Kaito nie masz zbyt wiele do zaoferowania, jeśli chodzi o czystą walkę. – Wskazałem na chłopaka przed nami.
-Chcesz, abym to ja wziął tą broń? – Chłopak wydawał się trochę przerażony tą wizją.
-To dobry pomysł, aż dziw bierze, że ten osobnik tutaj na to wpadł. – Zmierzył mnie niepochlebnym wzrokiem. – Nie potrafisz posługiwać się bronią?
-Tak jakby, średnio się w tym widzę. – Mruknął.
-Ale to nie jest jakieś bardzo skomplikowane. – Westchnąłem. – Mogę ci to szybko wytłumaczyć. Zawsze będziesz bezpieczniejszy z tym gnatem za paskiem.
-Teraz nie czas na to, bo mamy towarzystwo. – Andree był wpatrzony w swój zegarek , powiedział to poważnym głosem. Czyżby jakiś potężny przeciwniki? Zarówno ja , jak i skrzydlaty koleżka, obróciliśmy się w kierunku, w którym wcześniej zmierzaliśmy. Na czele grupy, która zbliżała się w naszym kierunku szedł koleś o miętowych włosach i charakterystycznych rubinowych oczach. Jak się później okazało niejaki Azusa. W oddali majaczyły dwie postacie. Jeśli mnie wzrok nie mylił, to jedną z nich był ten koleżka mojej niedorobionej siostry. Eh…
(…) I tak skończyłem na ziemi. Byłem równo wkur… wyprowadzony z równowagi. Jeszcze Andree zgrywał teraz wielkiego obrońcę własnego teamu. Doskonale wiedziałem, że jakby okoliczności były inne pozwoliłby Azusie działać i pewnie w tym momencie moje wnętrzności smażyły się niczym kiełbaski na jakimś grillu. Nie zdawałem sobie sprawę, że kapitan przeciwnej drużyny miał Arcanę związaną z elektrycznością. Gdybym to wiedział, możliwe, że bym nie rzucał się jak głupi na pewną śmierć. Ale stało się... Niby bitwa, a nie dają człowiekowi walczyć. Korzystając z okazji, że koledzy kapitanowie się „przekomarzają”, dźwignąłem się z miejsca mojego upadku i otrzepałem grudki ziemi, które znalazły się gdzieniegdzie na moim ubranku.
-Żarty się skończyły… - Azusa wyglądał jak świr. Przeraża mnie facet. Wkurza i przeraża. Najgorsze połączenie. Warto by się stąd zmyć. Albo to on zmyje się pierwszy. Miętowe włosy minęły naszego kapitana i ich właściciel poszedł dalej. Za chwilę dołączyła do niego dwójka przydupasów, to znaczy reszta jego drużyny, czyli drobna dziewczynka o jasnobrązowych włosach i czarnowłosy Lee.  Poszli sobie, tak po prostu. No i świetnie, jakoś na razie nie miałem ochotę umierać.
-Co ty robisz? Jesteś niespełna rozumu? Chciałeś zginąć zanim jeszcze cokolwiek się zaczęło? – Andree zwrócił się do mnie z pretensjami.
-O co ci chodzi? Sam mówiłeś, że mamy walczyć. – Mruknąłem niezadowolony. – Spotkaliśmy przeciwną drużynę to myślałem, że będziemy się z nimi mierzyć.
-Nie można ot tak po prostu zaatakować przeciwników. – Prychnął, jakby pozjadał wszystkie rozumy świata. Matko, jak on mnie irytował.
-Przepraszam za moją nierozwagę, panie kapitanie. – Ukłoniłem się głupkowato i wypowiedziałem wszystko z ironicznym uśmieszkiem na ustach.
-Gdyby nie to, że jesteśmy, gdzie jesteśmy to…
-Tak, wiem. Pozwoliłbyś by twój znajomek ze mną skończył. – Już mnie to wszystko nudziło.
-To nie jest żaden zwykły znajomek. – Głos Andree nabrał wyniosłego tonu. – To moja bliźniacza Theta.
Zamilkłem. Z wrażenia i podziwu. Mam za kapitana Thetę, to nie przelewki. Nie, żebym twierdził, że Sigmy są jakieś słabe, czy coś, ale jednak Thety to rzadkość. Przez ten fakt moja opinia o Andree trochę się zmieniła. Nadal mnie wkurzał, to nie ulega wątpliwościom, ale zaczął mnie interesować. Pierwszy raz odkąd jestem w ośrodku mam do czynienia z tego typu Arcaną.
-Może ruszmy dalej, bo zaraz ktoś może nas zaatakować, a jesteśmy w sumie odsłonięci. – Moje przemyślenia przerwał cicho Kaito. Zarówno ja, jak i nasz kapitan spojrzeliśmy na niego roztargnieni.
Andree wydawał się być poruszony sytuacją, która wydarzyła się przed paroma minutami. W końcu stanął po przeciwnej stronie barykady niż jego „bliźniak”. Właśnie mieliśmy ruszyć dalej, gdy moim oczom ukazała się białowłosa, której zimne, niebieskie oczy już tyle razy widziałem. Z przeciwnej strony nadchodziła Sora. Wraz z nią przyplątała się moja śmiechu warta siostrzyczka i jakiś dziwny typek, który wyglądał jak krzyżówka tygrysa z człowiekiem. Uśmiechnąłem się pod nosem. Kiedy pojawia się Sora, od razu przestaje być nudno.
[Ktoś?]

niedziela, 18 września 2016

[Team 1] Od Azusy - C.D Naho

Cały czas kroczyliśmy w stronę tych większych budynków, które znajdowały się bardziej w centrum. Tak naprawdę wcale  nie dostrzegałem obecności innych Arcan, jednak znak, który miałem na ręce informował o mnie o tym jak blisko znajduje się moja bliźniacza Theta i można powiedzieć, że tez w którą stronę powinienem się kierować. Zważywszy na fakt, iż Andree raczej został obdarzony większa inteligencją, mogłem wywnioskować, ze celowo kieruje się w całkiem odwrotnym kierunku, żeby czasem uniknąć naszej konfrontacji. Tego typu walka nie miałaby najmniejszych szans się utrzymać, bo pewnie najpierw zginęłyby wszystkie Acany znajdujące się obok, a już później my wykończylibyśmy się nawzajem. Jeśli to w ogóle możliwe…
-Ej, a ty pewny jesteś, że idziemy w dobrą stronę? - dogonił mnie Kondonek (#seksownylateksowylee), a jego dłoń spoczęła w tym momencie na moim ramieniu. Oho niech się tak chłopaczek nie spoufala bo naskarżę mojej pokojówce (#Andree) i mu urwie klejnoty znajdujące się między jego zgrabnymi (pewnie owłosionymi) nóżkami.
-Jestem w 99% pewien, że znajdują się tam przynajmniej dwa Team'y – wymruczałem strzepując łapkę swojego kompana, jeszcze jakiejś grzybicy się przez to nabawię.
-Czyli mamy to brać jako trening, ale teoretycznie… idziemy na śmierć? - po drugiej stronie dogoniła mnie laseczka i zajrzała mi w oczka.
-Nie śmierć, tylko okaleczanie. - puściłem jej oczko po czym wyprzedziłem ich o dwa kroki do przodu. Odwróciłem się przodem w ich stronę, ale cały czas kroczyłem w przeciwną. Chodzenie tyłem tak bardzo bezpieczne. - Po za tym ruszcie głową tępaki, tam jednym z kapitanów jest moja bliźniacza Theta, która… nie może mnie tknąć – ostatnie słowa wypowiedziałem z takim przebrzydłym uśmieszkiem, normalnie geniusz zła.
-Czyli… że jego Team nie będzie chciał za bardzo nas atakować? - oh jaka błyskotliwa panienka mi się trafiła, no brawo!
-Ano. Andree nie jest kretynem i w porównaniu do mnie nie będzie chciał tak szybko wyrżnąć swojej drużyny. - wzruszyłem rączkami zamykając oczka odwróciłem się na pięcie w stronę kierunku podróży.
-Chociaż dobrze, że się do tego przyznałeś.. - parsknął kucyk, aczkolwiek stwierdziłem, że nie ma sensu tego komentować i po prostu udawałem, ze nic takiego nawet nie otarło się o moje uszy.
[…]
Wejście między te ogromne budynki zajęło nam jakieś 15 minut, a przynajmniej tak mi się wydawało, bo z liczeniem to u mnie krucho nawet kiedy posiadam tak dokładny zegarek. Moja drużyna przemieszczała się po prostu bezszelestnie jak gdyby wcielali się w jakiś dzikie zwierzątka.  A to ja niby uchodzę tutaj za tego niezrównoważonego psychicznie. Z tej odległości już konkretnie widziałem kto jest naszym przeciwnikiem i już na samym początku wiedziałem, że jest tylko 25% szansy, że się pomylę. Nie przedłużając i bez zbędnych ceregieli ruszyłem do przodu wyłaniając się na bardziej otwarta przestrzeń. Czułem na sobie ogromną ilość spojrzeć i na pewno nie były to tylko spojrzenia Team'u Andree, który teraz wydawał się lekko zmieszany. Podniosłem dłoń do góry   machając do niego niczym modeleczka z Top Szpadel.
-Robimy kołyskę, Kondonku. Proszę ładnie machać jesteśmy na wizji! - raz w prawo, raz w lewo przekładałem dłoń. Miałem wrażenie, że coś jest nie tak, bo żaden Team nie zamierzał nas atakować.
-Jesteś kretynem.. odsłoniliśmy się właśnie! - krzyczeli coś do mnie ci z tyłu, ale chuj tam z nimi. Co oni mają do gadania, to ja tu jestem kapitanem. Doskonale wiedziałem jakie konsekwencje wiążą się z tak ryzykownym krokiem, a jednak ryzyko to jest coś co podejmuje się stale w walce i oni o tym również muszą wiedzieć.
-Andrzej! Zobacz Pączusiu jak nisko skończyliśmy! - krzyczałem do swojej bliźniaczej Thety już z większego dystansu doskonale wiedząc, że mnie słyszy i obserwuje. Rozłożyłem ręce jak ksiądz na kazaniu i uśmiechnąłem się szeroko co jeszcze bardziej zwiodło z tropu moją drużynę.
-Azusa… - mruknął cicho kiedy byłem już jakieś 5 metrów od niego. Nie zamierzałem przystać tak więc kroczyłem przed siebie aż do momentu w którym się minęliśmy. Wymowne spojrzenia wymieniły się tak jakby miały do przekazania tysiąc różnych informacji.
-Andree! Co tu się do cholery wyprawia… - warknął chłopczyk o równie intensywnych tęczówkach co moje, jednak jego bardziej wpadały w czerwień. Ten nie udzielił mu odpowiedzi i w sumie nie widziałem w tym nic dziwnego. Oni nie ogarną czegoś takiego skoro nawet nie potrafią przyjąć do wiadomości, że specjalnie zostali tutaj wysłani.
-Skoro ty nie potrafisz mu się postawić… - usłyszałem cichy głos jasnowłosego kiedy już byłem daleko za nimi razem ze swoją drużyną. Prędzej powiedziałem im tez, żeby ani na chwilę się nie oglądali, żeby nie dali po sobie poznać jakiegokolwiek zawahania. Wiedziałem, ze któreś z nich pęknie, ale nie sądziłem że ten z wodną Arcaną zrobi to pierwszy. Nie no dobra… spodziewałem się tego. ^^
Kątem oka zauważyłem jak szybko wyciąga bicz i celuje we mnie umiejętnie strumieniem wody. Bardzo sprytnie, ale czy to aby na pewno bezpieczne? Obróciłem się dopiero w momencie kiedy bicz oplótł moją dłoń. Nie powiem, że nie poczułem bólu jednak jego mała ilość mocy magicznej nie była w stanie mnie powalić, czy nawet bardziej skrzywdzić. Czym prędzej pociągnąłem za bicz tym samym powalając chłopaka na podłogę. Oh jakby tak pięknie zarył broda to stracił by wszystkie ząbki. Hehe, wtedy straciłby na uroku.
-No, dzieci! Pierwsza lekcja! - krzyknąłem do Lee i Naho, którzy byli wpatrzeni w moje działania. Nie powiem, ze traktowałem to poważnie, bo dla mnie to były tylko nic nie warte robaczki. - A jej tematem będzie: Zawsze pilnujcie pleców. - wymamrotałem robiąc kilka większych kroków i teraz stając nad swoich przeciwnikiem. Miałem taką dużą widownię, ze normalnie chyba się zawstydzę zaraz. - A teraz ty kozaku… jak myślisz jak szybko sfajczyłbym twoje ciało od środka mając świadomość, że panujesz nad wodą? Nie wiesz, ze woda dobrze przewodzi prąd? Mam cie… uświadomić? - cały czas bacznie obserwowałem jego ruchy i ten rozgniewany wzrok. No rusz się karaluchu a spalę cię w jednej sekundzie.
-Azusa! - w tym samym czasie ni z gruszki niż  pietruszki wyskoczył mi Andree, który bardzo szybko odepchnął mnie od członka swojej grupy. Nie wiem czy byłem bardziej zawiedziony czy zaskoczony, ale mój wewnętrzny zapał od razu zgasł, a twarz nabrała nieco innego wyrazu. Oho widzę, ze naukowcy zaaranżowali nam interesującą randkę, na której chcieli nas poróżnić. Winszuję pomysłu. - Nie mogę z tobą walczyć, ale nie mogę ci tez pozwolić żebyś skrzywdził osobę z mojej drużyny… - przerwałem mu tylko lekkim machnięciem dłoni. Odwróciłem się tyłem do niego uprzednio zamykając oczy i na sam koniec machając mu w gorze rączką.
-A rób co chcesz, zwisa mi to. - westchnąłem cicho zmierzając w kierunku swojej grupy. Bacznie mnie obserwowali, każdy mój ruch. Otworzyłem oczy dopiero będąc obok czarnowłosego towarzysza broni. Zerknąłem kątem rubinowego oka w te jego perełeki przez co rozwarł powieki jeszcze bardziej w geście zdziwienia. Iskry, które mógł dostrzec w patrzałkach świadczyły tylko o jednym i na pewno nie było to moje zadowolenie, a raczej ogromny zawód. Spojrzałem przed siebie i doskonale wiedząc że czarnuch mnie obserwuje: wyszczerzyłem swoje ząbki w psychicznym uśmieszku..
-Żarty się skończyły…

(Lee, a może ktoś z Team'u Andree?)

[Team 1] Od Naho - C.D Lee

Bitwa Grupowa. Nie brzmi źle, prawda? Cóż, Naho znienawidziła wymienioną przed chwilą nazwę, gdy tylko dowiedziała się, o co chodzi w tym wydarzeniu, a na domiar złego została zmuszona do udziału w nim. Jeszcze gorszym było dla niej to, iż będzie musiała współpracować z innymi, a dokładniej swoim teamem. Kto wymyślił taką bzdurę?! Złość nastolatki wzrastała na sile z każdym kolejnym momentem, jednak zmieszanie i bezradność w tej sytuacji zmusiły ją do milczenia. Nieważne jak bardzo będzie się wściekać, nikt nie pozwoli jej na zrezygnowanie z udziału. Westchnęła, użalając się w myślach nad swoim losem, aż w pewnym momencie Azusa, kapitan teamu jej i mężczyzny imieniem Lee, jak i jedna z silniejszych i ogółem sprawniejszych osób w tym chorym cyrku, zwołała ich do siebie. Dziewczyna niechętnie wyszła ze zrujnowanego domku i pierwszym, co rzuciło jej się w oczy, były ciemne chmury zapowiadające burzę. Tylko tego im brakowało... Nie była jednak jedyną osobą, której wizja ulewy była daleka od upragnionej i zaraz usłyszała głos ciemnowłosego towarzysza.
- Mam nadzieję, że skoro twoja Arcana jest związana z elektrycznością i w ogóle… to nad tymi cholernymi pieruńskami też będziesz potrafił zapanować. - Oznajmił niezadowolony, jednak odpowiedź chłopaka nie była w żadnym stopniu zachwycająca.
- Potrafiłbym, jednak nie będzie zabawnie, gdy tak wam ułatwię zadanie! Macie zdobyć doświadczenie, kwiatuszki. - Uśmiechnął się, jednak zaraz po tym wrócił wzrokiem w punkt, którego wypatrywał od początku rozmowy. Co on tam widzi? Jasnowłosa uaktywniła jedną ze swoich umiejętności i wlepiła spojrzenie w ten sam obszar. Cokolwiek Azusa tam dostrzegł, było poza zasięgiem Naho i nawet Aquila Visum w tym nie pomogło. Z drugiej strony...Oznaczało to tyle, że póki co są bezpieczni, gdyż odległość jest naprawdę spora. Dziewczyna, nieco zmieszana, spojrzała z uznaniem na miętowowłosego mężczyznę.
- Coś ty tam wypatrzył? Niczego nie widzę. - Mówiąc to, pokręciła głową i zmarszczyła brwi, co oczywiście nijak pomogło. Kapitan jednak nie przyjmował wymówek typu "Nie potrafię".
- Przypatrz się dokładniej, mała. - Mruknął w skupieniu. Mała? On tak serio? Irytacja nastolatki przebudziła się po raz kolejny, chociaż tym razem uznała, iż nie ma co robić zamieszania i jedynie jęknęła, mamrocząc pod nosem kilka niezrozumiałych słów. Wywróciła oczami i nareszcie skupiła się na swojej mocy. Z początku nie działo się dosłownie nic i zrezygnowana miała strzelić focha, jednak powstrzymał ją delikatny przebłysk światła o bliżej niezidentyfikowanym kolorze, który przybierał na intensywności. Czyżby jednak coś widziała? Stojąc jak taki baranek przez dłuższą chwilę, nareszcie udało jej się rozpoznać barwę, a była to czerwień. Zaniepokojona, rozkojarzyła się i słaby blask ponownie całkiem zaniknął. Cóż, przynajmniej udało jej się chociaż na moment! Nie żeby to w jakikolwiek sposób poprawiło ich sytuację...
- I co teraz, kapitanie? - Spytała, naciskając na ostatnie słowo i dając tym samym znak, że to on ma ruszyć mózgiem. Na odpowiedź nie czekali zbyt długo, gdyż pojawiła się ona niemal od razu.
- Jak to co? Pójdziemy w ich kierunku, oczywiście! Tak, jak zaproponował kondonek. - Oznajmił, a radość, z jaką obydwoje przyjęli informacje była normalnie widoczna na co najmniej kilometr. Zapadła ponura cisza, którą po krótkim czasie przerwał chłopak ochrzczony na prezerwatywę.
- Idziemy do wroga bez żadnego przygotowania? - Zapytał, unosząc brew w geście niedowierzania, na co Azusa pokiwał twierdząco głową.
- Zobaczymy, co potraficie w praktyce. - Oznajmił, a Naho zaczęła zastanawiać się, czy ten mężczyzna na pewno nie próbuje doprowadzić ich do śmierci. Wzdrygnęła się i machnęła kilka razy głową, chcąc tym samym odpędzić tę jakże wesołą myśl.
Jako iż nikt nie wpadł na żaden lepszy pomysł, cały zespół ruszył w odpowiednim kierunku, przemieszczając się pomiędzy terenami, które chociaż w minimalnym stopniu umożliwiały ukrycie się. W końcu nie będą sami prosić się o natychmiastowe wybicie... Idąc tak, jasnowłosą dopadła nuda. Dlaczego ten marsz trwa tak długo? W ogóle po co jest ta Bitwa Grup?! Było to ostatnie, na co miała w tej chwili ochotę, a i tak utknęła w środku tego zdarzenia. Miałaby pewnie o wiele więcej ciekawych zajęć, niż eliminowanie kolejnych osób z jakiejś beznadziejnej rozgrywki. Cisza nie poprawiała jej nastroju, jednak rozmowa nie zacznie się sama, prawda? Nie do końca wiedząc, jak zacząć temat, rzuciła pierwszą rzeczą, jaka przyszła jej na myśl.
- Swoją drogą... Azusa to nie przypadkiem damskie imię? - Gdyby nie miała okazji poznać osoby, do której się właśnie zwróciła, pewnie pomyślałaby, iż ktoś wspomina o jakiejś dziewczynie.
- Jeżeli chcesz sprawdzić moją "męskość", to zapraszam po bitwie grupowej do mnie. - Puścił jej oczko, na co dziewczyna odsunęła się od niego na bezpieczną odległość ... I tym jakże miłym akcentem postanowiła zakończyć jakąkolwiek próbę porozumienia się z Azusą. Cóż, do zapełnienia czasu miała jeszcze drugiego kompana, z którym jak do tej pory nie wymieniła zbyt wielu zdań. Tylko o co spytać obcego faceta? Główkując chwilę, wpadła na pomysł. No, może nie było to najciekawsze pytanie, ale od czegoś trzeba zacząć...
- Brałeś kiedyś udział w czymś podobnym? I da się tu w ogóle zginąć? - Cóż, warto wiedzieć, czy już szykować swój umysł na śmierć.
- Nie brałem. I nie, tu nie da się zginąć. - Ha? To jak oni niby mają się nawzajem pozbyć?
- Jak to? - Spytała ponownie, ukazując swoje niezadowolenie i niepewność, ale i jednoczesną ulgę. Przynajmniej jeszcze sobie pożyje.
- Naukowcy, wbrew pozorom, nie są tacy okrutni. Poza tym Azusa wspominał, że to tylko trening.
- Niby tak, ale trening może być morderczy! Chociaż, chyba dobrze, że nam odpuścili... - Zawołała, krzyżując ręce na piersi.
Dalsza droga przeminęła w dosyć nieprzyjemnej ciszy. Matko, to aż przerażające... By zająć myśli, zerknęła na łuk, który otrzymała na początku. W sumie, dopiero teraz zainteresowała się zdobyczą. Jak to mówią, lepiej późno niż wcale. Po dokładnych oględzinach, uniosła go nieco wyżej i uznała, iż przedmiot jest dosyć lekki. Ułożyła go odpowiednio i nacelowała na wybrany losowo punkt, po czym napięła cięciwę. Celowanie z tej broni do łatwych nie należało, jednak po coś się ćwiczy w wolnym czasie~ Cóż, jej dosyć przypadkowy ruch musiał kogoś (lub coś) spłoszyć, gdyż cała trójka usłyszała niedaleko cichy szelest i jednocześnie odwrócili głowy w stronę niezbadanego dotąd terenu.

[Kapitanie? x3 Taa, wiem, ciekawe :')]

sobota, 17 września 2016

[Team 4] Od Satoru - C.D Sory

   O tak! Takie życie jest o wiele ciekawsze, niż kiszenie się pod kopułą. Znaczy… ciągle nie wiem, gdzie dokładnie jestem, ale zdążyłem się podjarać, więc jest zajebiście! Jednak mimo wszystko przemyślałem sobie dokładnie sytuację, w której się znalazłem i jakie osoby mnie otaczają. Ta panienka z Arcaną powietrza wydaje mi się mieć jakieś skłonności seksualne, a nasza pani Kapitan widać, że ma zamiaru pierdolić się w tańcu – od pierwszego spotkania pokazała, jaki ma charakter i raczej budziła we mnie pewien respekt. Tak, to właśnie moje analizowanie swoich towarzyszy, same konkrety! Ponadto wiedziałem, że jeśli musimy współpracować i dzięki temu zwyciężyć, to jesteśmy zmuszeni dać sobie pewien kredyt zaufania. O tak, byłem nieźle zdziwiony, że od razu na to poszedłem. Zastanawia mnie tylko, kiedy moje panienki zabiją się wzajemnie. Chociaż nie ukrywam, że Sora miałaby o wiele większe szanse, i to z wiadomych względów. W sumie to przez ich napięte relacje czułem się taki wyjątkowy i czysty, że pozostałem bez żadnych wykroczeń. A nie zapominajmy, ile czasu minęło!
   Gdy sytuacja chwilowo ochłonęła, odprowadzałem panią Kapitan wzrokiem.
   – Chodź Tygrysku, przydasz się. – Nadal kroczyła do przodu, aż w końcu odchyliła głowę w moim kierunku, w efekcie czego byłem w stanie dostrzec jej niebieskie tęczówki. – Jesteś w stanie znaleźć pozostałe Team'y czy aż taki umiejętności nie posiadasz?
   Prychnąłem, ukrywając dłonie w kieszeniach swojego wdzianka, a następnie wychyliłem głowę w celu dobitnego udzielenia odpowiedzi:
   – Wyglądam jak pies tropiciel? – Nie dając czasu dziewczynom na żaden odzew, kontynuowałem swoją wypowiedź. – Jasne, że nie. Ale moja odwaga zwana także szaleństwem, jest w stanie pozwolić mi na wiele rzeczy. Często słyszę, że jestem walnięty jak kilo gwoździ bez łebków, a nawet się nie staram. No to na co mam się przydać?
   – Jesteś w stanie mniej więcej podać ich położenie? – Dziewczyna wydawała się zignorować to, co jej nie interesowało, i dalej dążyła do uzyskania odpowiedzi na swoje pytanie. Chociaż wydaje mi się, że zasadniczo dałem jej do zrozumienia, iż żadna z moich zajebistych mocy nie polega na tropieniu przeciwnika.
    – Jak pójdę odcedzić kartofelki, to może na coś wpadnę. Spokojnie, nie uciekłbym od was, kochaniutkie. Prędzej będzie na odwrót. – Machnąłem ręką obojętnie, a potem bez słowa odwróciłem się na pięcie i zmieniłem kierunek. Znów włożyłem ręce do kieszeni mojego białego, przylegającego munduru i rozejrzałem się w celu poznania otoczenia. Wielkie miasto i wysokie, specyficzne skonstruowane budowle, które okrywały cieniem przynajmniej połowę przebytego przeze mnie terenu. Wprawdzie to nawet nie zdziwiłbym się, gdyby ktoś o wyostrzonych zmysłach zdołał mnie w jakiś sposób dostrzec. Wróg mógł kryć się wszędzie: na przykład, tak jak nasz Team, gdzieś na tych wieżowcach, albo o wiele niżej. Na pewno byliśmy porozstawiani, ale w taki sposób, byśmy mogli się bez większego problemu odnaleźć. Prawda była taka, że wręcz nie mogłem doczekać się konfrontacji. Nawet, jeśli mógłbym okazać się najsłabszym ogniwem. Idąc tak i poznając nowe zakątki tej ruiny zwanej miastem, znalazłem w końcu dogodne miejsce, by załatwić swoją potrzebę fizjologiczną. Generalnie stałem sobie na świeżej zieleni, która w sumie bardzo przypominała mi murawę, a otaczały mnie same kamienne bloki i chuj-wie-jak zrobione konstrukcje, na jakich wcześniej mieliśmy okazję siedzieć. Naliczyłem naprawdę niewiele punktów, z których przeciwnik mógłby mnie obserwować. No chyba, że z góry, ale im szybciej mnie zauważą, tym sprawniej dojdzie do walki, no nie? Przecież pani Kapitan Sora nas wybawi! Znaczy miejmy nadzieję, że będziemy współpracować i w drużynie przeciwnej nie trafi się jakiś niezniszczalny hulk. Wobec tego przystanąłem sobie naprzeciwko murka i już zamierzając zabrać się do roboty, nagle usłyszałem za sobą ledwo słyszalny szelest. Zboczoną podglądaczką okazała się Lou, która od momentu, w którym na nią spojrzałem, strasznie broniła się i zapewniała mnie, że nie patrzyła.
   – Po co miałabym cię obserwować?!
   – Ej, nie mów tak szczerze, bo ci uwierzę… – Parsknąłem śmiechem, oczywiście zdając sobie sprawę z niewinności dziewczyny. Co jak co, ale wystarczyło dostrzec jej czerwone tęczówki, by wyczytać z nich prawdę. Oprócz prawdy zobaczyłem w nich także, że nie jest moją największą fanką, ale mniejsza.
   – Sora jest tuż za mną. – Odwróciła się, by móc zobaczyć wyłaniającą się spośród cieni Sorę. No kolejnej się nudzi. Zero zaufania! Odejście jednego członka grupy na zrobienie siku nie zrobiłoby przecież takiej wielkiej różnicy…
   – Jeden chłopak nie może mieć prywatności? – Fuknąłem, składając ręce na klatce piersiowej. Dziewczyny prawdopodobnie nie wzięły na poważnie mojego narzekania, bo nie zamierzały drążyć dalej tego tematu. – Zjadłbym coś słodkiego. Są tu sklepy?
   – Nie sądzę. – Sora ponownie rozejrzała się w monitorowaniu otoczenia, i po chwili jej wzrok uniósł się w górę. Najwyraźniej podobnie jak ja, nie widząc żadnych czynników zwiastujących zagrożenie, pomyślała o ataku z powietrza. Ale po czymś podobnym ani śladu.
   – To dobrze, bo po lizakach mi odpierdala. Znaczy wyglądam jak wariat i krzyczę dookoła “zabić wszystkich” – wytłumaczyłem z nienaturalnym spokojem w głosie, że aż sam wywołałem na swojej skórze dreszcze. No ja tak na siebie działam? Mrr.
   I jak się okazało: swojej potrzeby nie załatwiłem. Natomiast podczas gdy mój zdenerwowany wzrok krążył po uklepanej trawie, dostrzegłem coś, co byłem w stanie dostrzec od razu, ale wcześniej nie byłem na tyle skupiony. Moje oczy poszerzyły się w zdziwieniu, a po chwili zerknęły na obie dziewczyny. Gdy Sora chciała przejść przez obszar, który oznaczyłem jako “nie dotykać, bo odgryzę rękę”, szybko przeskoczyłem za nią i kładąc ręce na smukłej talii dziewczyny, oddaliłem ją o jakiś metr.
   – No nie widzicie? – Zapytałem, a w moim głosie czaiło się coś na podobieństwo niedowierzania. Wtedy w okamgnieniu rzuciłem się na ziemie, i mój intensywny wzrok ponownie wbił się w ślady odbite dosyć świeżo na zielonej trawie. Moje wyostrzone, zwierzęce zmysły od razu zaprzeczyły teorii, że to może nasze inicjały. Zapewne z ich perspektywy wyglądałem jak taki prawdziwy pies, albo w gorszym przypadku na szaleńca. A co tam! Tym drugim zdecydowanie jestem, i gdybym się z tym krył, ktoś znajomy wziąłby mnie za chorego. Brakowało tylko, gdyby któraś powiedziała “do nogi, Satoru!”.
   – Skąd miałbyś wiedzieć, że to nie nasze ślady? – Zapytała Sora, a ja gestem dłoni kazałem jej się nieco zniżyć. Wtedy bez żadnego zastanowienia, gwałtownym ruchem zahaczyłem o jej dekolt, pociągnąłem niżej i już byłem w stanie zaciągnąć się intensywnym zapachem, który okrywał okolice jej twarzy oraz szyi.
   – Ty pachniesz inaczej, to nie nasze ślady. Ani powietrznej koleżanki – oznajmiłem, puszczając dziewczynę, która od razu pacnęła mnie mocno w głowę.
   – Dzieciaku, takie rzeczy to po Bitwie Grupowej. – Odparła. W sumie to nie sądziłem, że jest starsza ode mnie.
Nie wyglądała jednak ani na zawstydzoną, ani zbytnio złą. Natomiast ja – w pełni pochłonięty nowymi oświeceniami – nawet nie zareagowałem. Zamiast tego rzuciłem się w bieg, wprost za poznanym zapachem. Ignorowałem wszystkie bodźce zewnętrzne, które w tamtym momencie mogły przerwać mój dziki napad, a zatrzymałem się dopiero w chwili, kiedy zapach stał się aż nadto intensywny. I nagle moim oczom ukazały się sylwetki trzech odwróconych osób, idących prosto przed siebie. Poczułem niewyobrażalną ulgę, gdy uświadomiłem sobie, że jestem w dosyć bezpiecznym miejscu, bo za rozgromionym murem. Dziewczyny prawdopodobnie mnie doganiały, bo z daleka słyszałem ich przyspieszone oddechy. W sensie podczas biegu!
   Po chwili dołączyły do mnie.
   – Ej, znalazłem ich! Możemy teraz przerobić ich pyski na pierdolone origami?!

(Lou/Sora?)