piątek, 30 września 2016

Battle Group #1

Nie przedłużając, informuję, że Bitwa Grupowa zostaje przedłużona (nie wiem jeszcze o ile czasu). 
Z kilku znanych nam powodów. Także no, zabieramy się do pisania :v

[Team 2] Od Enzo - C.D Sory

Oto dlatego nie lubiłem swojej bliźniaczki. Wpierdalała się tam, gdzie nie powinna. Przez tą idiotkę zarobiłem niezbyt głęboką rysę na moim ramieniu. Wypatrzyłem swojego przeciwnika, który intensywnie obserwował otoczenie. Poprawiłem uścisk dłoni na biczu i aktywowałem strumień wody. Zignorowałem ból w ramieniu i zamachnąłem się w kierunku tygryska. Niestety cwaniak zrobił unik i przymierzał się już wykonać jakiś atak, kiedy jego spojrzenie utknęło w jakimś punkcie za nami. Zeskoczył z gruzów, jakie pozostały po rozwalonym budynku i ruszył biegiem w tamtym kierunku.
-Sora!- Wydarł się. To imię zwróciło i moją uwagę. Czyżby coś jej się stało? Odwróciłem się i ruszyłem za moim przeciwnikiem.  Kiedy dotarłem na miejsce wydarzeń tygrysek stał po pas w wodzie z Sorą na plecach. Moje serce na chwilę zgubiło rytm. Dziewczyna wyglądała na nieprzytomną. Miałem nadzieję, że nic poważnego jej się nie stało… Przez moją głowę przeleciała myśl, by wykorzystać to, że przeciwnik jest w wodzie i go po prostu pokonać. W końcu w wodzie nie miałem sobie równych, ale nie chciałem skrzywdzić bardziej Sory. Nie wybaczyłbym sobie, gdyby przeze mnie coś jej się stało.  Potem zdarzenia potoczyły się niezwykle szybko i po tym, jak tygrysek z Sorą na plecach minęli mnie, przypomniało mi się, że mój kapitan prawie się utopił. Prawdopodobnie to białowłosa, która kreśliła jakieś znaki będąc ledwo przytomna, musiała go przykuć do dna, a ten nie bardzo potrafił się wydostać. Podbiegłem do brzegu i dałem nura w  ciemną toń wody. Podpłynąłem do Andree.
-Panie kapitanie mógłby pan na chwilę się uspokoić? – Prychnąłem lekko poirytowany dość nierozsądnym zachowaniem naszego „panicza”.  – Jak tak dalej będziesz się miotać to woda zaleje ci te twoje usteczka i tyle będzie jeśli chodzi o twoje pływanie.
Andree nic mi nie odpowiedział, ale się trochę uspokoił. Próbowałem go wyciągnąć poprzez pochwycenie jego ramion, ale to nic nie dało. Coś mocno go trzymało. Zanurkowałem. Wokół kapitańskich kostek były oplecione zielone pnącza. Najwidoczniej była to robota Sory. Próbowałem je jakoś rozerwać, ale niestety bez użycia noża się nie udało. Wyciągnąłem niewielki nożyk zza paska spodni i przepiłowałem zielone pędy. Musiałem w międzyczasie na chwilę wydostać się na powierzchnię, by zaczerpnąć powietrza.
-Panie kapitanie zaraz będzie po wszystkim. – Odezwałem się w czasie mojego wyłonienia się spod wody do Thety. Zanurkowałem z powrotem i uwolniłem nogi Andree.
-Podeprzyj się na moim ramieniu, zaraz odholuję cię do brzegu. – Spojrzałem, jak chłopak niepewnie kładzie swoją rękę na moim barku. Powoli dopłynęliśmy do brzegu.
-Co teraz? – Otrząsnąłem się z wody, prawie jak pies i spojrzałem na zmarnowanego i przemoczonego Andree.
-Idź dopadnij swojego przeciwnika. Ja tutaj chwilę posiedzę, bo muszę wyschnąć. – Powiedział stanowczo. – Jestem calutki mokry! – Westchnął i pokręcił głową z niedowierzaniem.
-Taa jest. – Odparłem znużonym tonem. Przestało mnie to wszystko jakoś bawić. – A co z Kaito?
-Nie martw się nim. Ja go znajdę. – Machnął na mnie ręką, co miało chyba oznaczać, abym sobie już poszedł. Jaki wkurwiający człowiek. Nie chciało mi się jednak już z nim kłócić. Jedna sprawa nie dawała mi spokoju. Co się działo z Sorą? Powędrowałem w kierunku ruin powalonego budynku, gdzie przed chwilą walczyłem z tygrysim chłopaczkiem. Wędrowałem powoli, rozglądając się, czy gdzieś wśród gruzów nie skrył się mój przeciwnik. Nagle dostrzegłem znajomą sylwetkę ukrytą za jakimiś powalonymi kawałkami budynku. Nie była to jednak męska postać, a kobieca. To była Sora.
(…) – A jeśli… ty jesteś moją słabością? – Szepnąłem i wbiłem wzrok w twarz białowłosej, niezwykle ciekaw jak na to zareaguje. Poza tym obawiałem się, że mnie wyśmieje. Niestety zdałem sobie sprawę podczas całej tej akcji, kiedy nie zaatakowałem tygryska z Sorą na plecach, że ona coś dla mnie znaczy. Nie tylko mnie intryguje, ale także w pewien sposób uzależniłem się od niej. Stała się dla mnie równie ważna, co mój kluczyk na rzemyku. Co ja gadam? Ona była aktualnie ważniejsza od tego kluczyka, który był dla mnie istotny z niewyraźnych powodów, które łączyły mnie z przeszłością. Sora była tutaj i teraz. Spodziewałem się z jej strony jakichś komentarzy, albo jakiejkolwiek reakcji, ale nie tego co nastąpiło. Spojrzała na mnie naprawdę zaskoczona moimi słowami, prychnęła i … uciekła. Po prostu odeszła. Rozdziawiłem głupio usta. Zastanawiałem się, które z nas było w tej chwili bardziej zaskoczone: ja czy ona? W takiej beznadziejnej sytuacji zastał mnie nie kto inny, jak ten wariat, który uratował Sorę. Na mój widok, jego mina wyrażała zdziwienia. Nie on pierwszy był dzisiaj tak zaskoczony.
-Co jej zrobiłeś, kurwiu? – Zmarszczył brwi, kiedy wreszcie wpadł na jakiś dziwny pomysł, jak w magiczny sposób jego pani kapitan mogła się zamienić w takiego przystojniaka jak ja. Zerwałem się z ziemi, na której wylądowałem po spotkaniu z białowłosą i otrzepałem sobie ciuchy. Spokojnie z ironicznym uśmieszkiem na ustach. Mojego „kolegę” szlag trafiał powoli. – Zresztą, wytrzyma chwileczkę, zdążę dokończyć to, co zacząłem. –Jego paznokcie przekształciły się w stalowe pazury. Ohoho, chłopaczek będzie atakował.
-Nie boisz się, że zrobię ci krzywdę, skoro nie masz Sory w pobliżu? – Warknąłem. – Nie posłuży ci jako tarcza… - Wyciągnąłem bicz i trzasnąłem. Po chwili okrył się strumieniem gorącej wody. Tak gorącej, jak krew krążąca w moich żyłach. Tygrysek rzucił się na mnie z pazurkami, jednak ja celnie trafiłem w jego ramię, gdzie został brzydki ślad po ukropie, jaki otaczał moją broń.
-Ty ciepły… to znaczy ciekły… Zresztą nieważne jaki chłopaczku! Myślisz, że takim gównem mnie pokonasz? – Spojrzał z szaleństwem w oczach na mój bicz.
-Ja nie myślę, ja to zrobię. – Odparłem zimno. Nie mogłem się pogodzić z tym, że uratował Sorę, kiedy ja stałem sobie na brzegu. Idiota. Ze mnie. Ale wolę się odegrać na nim. Wzmocniłem się używając  la puissance d'un tsunami i zbliżywszy się do tygryska rąbnąłem go z całej siły w klatkę piersiową. Usłyszałem chrzęst łamanych żeber i mój przeciwnik poleciał parę dobrych metrów dalej. Ale zamiast paść nieprzytomny na ziemię, wbił pazury w ziemię i wytracił prędkość. Wstał, nawet się nie chwiejąc i spojrzał na mnie dzikimi, zwierzęcymi oczyma.
-Szybciej się zmęczysz niż mnie pokonasz. – Zaśmiał się szaleńczo. Trzasnąłem biczem i spowodowałem, że strumień gorącej wody uderzył w ciało chłopaka. Ten nawet nie drgnął, chociaż doskonale wiedziałem, że musiałem go poparzyć. Coś jest nie tak. Nagle zerwał się do biegu i po chwili dopadł do mnie. Wbił swoje błyszczące pazurki w mój bok. Plunąłem krwią. To zabolało. Cholera… Muszę go zwabić do tamtej wody. Pięścią rozwaliłem gruzy, które wokół mnie się zwaliły. Dookoła wzbił się tuman kurzu. Ruszyłem w kierunku zbiornika wodnego. Ale szalony napastnik nie dał mi daleko odejść.
-Co już zwijasz manatki? – Jego głos ociekał sarkazmem.
-Nie. Jeszcze nie dostałeś ode mnie wystarczająco po tym, jak potraktowałeś Sorę, jak swoją własność… - Burknąłem.
-Chyba coś ci się przewidziało w tej twojej pustej mózgownicy. Ja ją uratowałem. –Prychnął. Po chwili dostrzegłem jak biegnie na czterech „łapach” jak olbrzymi tygrys. Był niesamowicie szybki i zwinny. Wyprzedził mnie i rzucił się w moim kierunku. Nie dałem się tym razem. Wybiłem się mocno i dotykając jedynie jego pleców, przeskoczyłem nad nim. W momencie kiedy znajdowałem się za nim wykorzystałem to, że jest na czterech nogach i moim wodnym biczem otoczyłem jego stopy, pociągnąłem mocno i spowodowałem, że upadł. Jednak było to tylko chwilowe. Rzucił się ponownie w moją stronę.
-Powinieneś lepiej machać tym biczykiem. – Parsknął i ponownie drasnął mnie swoimi pazurami.
-Matko, jak ja nienawidzę się dzielić. A już na pewno nie Sorą. – Mruknąłem do siebie. To spowodowało, że odnalazłem w sobie jeszcze siłę do walki. Skorzystałem z tego, że znajdował się blisko mnie i wycelowałem swoją pięścią w jego ramię. Znowu usłyszałem łamane kości, jednak  w tym samym momencie on przejechał pazurami wzdłuż mojej klatki piersiowej zostawiając brzydkie, krwawe ślady. Traciłem już siły. Jednak on także wydawał się powoli wychodzić z tego amoku, w którym nie ruszały go żadne ataki. Jego twarzy przeciął grymas bólu. Wykorzystałem to i resztkami sił strzeliłem już zimną wodą po jego nogach. Kolana się pode mną ugięły, ale co dziwne on także upadł. Po chwili oboje leżeliśmy na plecach ciężko oddychając.
-To co? Remis? – Mruknąłem.
-Chyba tak. Nie mam już siły. – Odparł równie słabo, co ja.
[Kto dalej?]