czwartek, 7 lipca 2016

Od Elainy

Trafiłam do Rimear. Nie pamiętam całego mojego życia, niczego, co było przedtem. No, prawie. Pewne rzeczy... Pewnych rzeczy się nie zapomina, nawet wtedy, gdy wymażą ci pamięc. Bez tych wspomnień byłbyś nikim, więc po prostu je masz. Ja zapamiętałam niewiele. Niewiele, ale jednak to coś. Mnie tak łatwo nic nie złamie... Nawet naukowcy i ten ich super sprzęt, czy co tam mają.
Moje życie w Egipcie było bajką. A jak wiadomo prawie wszystkim, bajki kończą się pytaniem ''co wydarzyło się później, czy zawsze było tak dobrze?". Odpowiedź na to w mojej bajce to nie. Jasne, proste, zrozumiałe wszystkim, krótkie i stanowcze nie.
Moi rodzice byli dobrymi znajomymi prezydenta, a zarazem jego głównymi doradcami. Sprawowali władzę nad gubernatorstwem o nazwie Asuan. Wysoko postawieni, cenieni przez ludzi i samego prezydenta... Ja, jako ich jedyne dziecko, byłam uprzywilejowana. Nigdy mi nie czego nie brakowało, ba, miałam wszystkiego aż za dużo. Jednak nie było to moje wymarzone życie. Niewiele miałam kontaktu z innymi dziećmi, jedyne, które znałam, były potomkami innych osób w radzie. Rozpuszczone bachory, niektóre, wiem z podsłuchanych rozmów, były bękartami. Jednak tak pewnie wtedy można było określić mnie, nie jako bękarta, co to, to nie, ale jako rozpuszczonego bachora, pewnie tak. I wtedy nim byłam. Nie myślałam, że może istnieć inne życie, gorsze. W życiu wiele razy opuściłam mury Asuanu. Zwiedziłam Egipt wzdłuż i wszerz, widziałam chyba każdą jego atrakcję. Raz tylko opuściłam Egipt. Było to tydzień po tym, jak rodzice oznajmili mi, że wyjadę do gimnazjum z internatem. W stolicy Anglii. Zaczęłam inne życie, tu prawie nikt nie wiedział o moim pochodzeniu. Cieszyło mnie to. Nie długo, bo trzy lata. Po trzech latach przyszła do mnie wiadomośc - ktoś wkradł się do naszej posiadłości w Egipcie i zabił moich rodziców. Nie wiedziałam, co ze sobą zrobic. Miałam dosc tamtego, angielskiego życia. Wyjechałam do Wenecji. W wieku 19 lat przyłapali mnie... Zmieniłam się w cień, a ktoś to zobaczył. Następnego dnia moja Arcana i wszystkie jej ataki mi nie pomogły. Pojmali mnie...
I tak właśnie trafiłam tutaj.
A teraz? Leżę w białym łóżku w niewielkim pokoju o szarych ścianach. Odrzuciłam białą kołdrę, i usiadłam po turecku. Tak jak u nas w Egipcie... Potrząsnęłam głową, odwołując wspomnienia. Oparłam się o ścianę, i przymknęłam oczy. Mimowolnie wróciłam myślami do przeszłości. Przypomniał mi się mój cienisty wilk, Death. Otworzyłam oczy w nagłym olśnieniu i skupiłam się na kołdrze obok siebie. Powoli przywoływałam moje ulubione szczenię cienistego wilka. Gdy Death otworzyła oczy, zawyła krótko, radośnie i skoczyła mi na nogi. Po chwili jednak zdezorientowana rozglądnęła się po otoczeniu.
- Wybacz, Di. - szepnęłam. - To nie Egipt, ani Wenecja czy chocby Londyn. Jesteśmy w Rimear. Pod tą przeklętą kopułą. Uwięzione. Na zawsze.
Wilczyca przekrzywiła głowę, po czym zeskoczyła z łóżka i warknęła cicho, ostrzegawczo. Podniosłam głowę, otworzyłam szerzej oczy i wyprostowałam się. Ktoś stał pod drzwiami, a dokładniej chłopak, bo tak Death reagowała tylko na chłopaków. W stosunku do dziewczyn zachowywała się łagodniej. Tajemnicza chłopak zapukał i uchylił drzwi, a później się przez nie wślizgnął. Death ponowiła warkot, a ja wbiłam spojrzenie swych jasnofioletowych oczu w przybyłego.
<Jakiś chłopak?>

Od Tary - C.D Natsume

Tara uderzyła o podłogę. Na lewym policzku miała ślad po mocnym spotkaniu pięści z jej twarzą. Pomasowała go zaciskając zęby.
- Jesteś nikim, rozumiesz? Żyjesz na moim utrzymaniu, jeszcze masz prawo narzekać? Przez to, że twoja matka umarła teraz ja muszę pilnować takiego smarkacza jak ty. Wiesz czemu się ciebie nie pozbędę? Bo narobiłbym sobie tylko więcej problemów- splunął na nią. Oczy mężczyzny były pełne gniewu. Nie specjalnie zareagowała. Była już do tego przyzwyczajona. Potarła obolały policzek i wstała. W końcu można mieć dość. Ona już miała.
- Jestem nikim…- powtórzyła, uśmiechając się nieznacznie- Powiedział facet, który chleje, gdy tylko może- warknęła.
- Zamknij się!- chwycił jej szyję, zaciskając na niej mocne dłonie. Czuła, że traci oddech. Chwyciła najbliższą rzecz. Okazała się nią butelka pełna piwa. Bez zastanowienia zamachnęła się, chciała po prostu się obronić. Uścisk szybko puścił, a starszy brunet wylądował na ziemi. Trunek mieszał się ze szkarłatem, spływającym po jego czole. Uspokoiła się szybko. Nie czuła żadnych wyrzutów. Nie czuła niczego.
- Mówiłam, że alkohol w końcu cię wykończy- mruknęła, odłożyła szklany tulipan i po prostu wyszła.
Ten sen kończył się jak zawsze. Trzaskała drzwiami i budzik zabierał ją z objęć Morfeusza. Teraz również otworzyła spokojnie oczy i wstała, zapominając o czymś takim jak głupi sen.
* * *
- Tara skup się, nawet się nie ruszyłaś z miejsca- Natsume podał jej dłoń, nawet nie zauważyła kiedy to się zaczęło. Korzystając z jego pomocy wstała dość szybko.
- Zanim się obudzi, możesz spróbować ze mną- Sora była gotowa wskoczyć na jej miejsce i pokazać Natsu, gdzie raki zimują. Jedna blondynka warknęła coś pod nosem i zacisnęła pięści.
- Nie- mruknęła, wiedziała, że tym marnym zachowaniem podczas treningu tylko się ośmieszyła. Nie zamierzała tego tak zostawić – Pokażę, co potrafię, wtedy ty wejdziesz- powiedziała dość stanowczo. Nie znała słowa: „ poddać się”. Ustawili się na swoich miejscach. Chłopak był bardzo groźny, nic dziwnego, że to on rządził plutonem. Ona nie atakowała pierwsza. Czekała na jego ruch. Przed twarzą Natsu pojawił się znak oznaczający osłabienie. Nogi szybko jej zwiotczały, padła szybko na kolana. Zmarszczyła brwi.
- Zrobisz coś w końcu czy będziesz tak patrzeć?- zignorowała ten komentarz. Do dyspozycji jako broń mieli kije. Nie mogli się w końcu za bardzo poobijać. Gdy tylko podszedł bliżej, teleportowała się. Wstała powoli podpierając się.
- Na co czekasz?- spytała. Za każdym razem, gdy tylko się zbliżał teleportowała się. Chciała go tak zirytować.
* * *
Już jakiś czas byli poza terenem ośrodka. To był najlepszy pomysł, aby nieco porozmawiać, poznać się. Skoro już byli w jednym plutonie powinni choć trochę się dogadywać. Tarze nie zawsze będzie to łatwe. Od razu to wiedziała. Była czasem zbyt kłótliwa i potrafiła złamać o jeden nos za dużo. Poczuła nieprzyjemny chłód, który sprawił, że zapięła bluzę. Spojrzeli porozumiewawczo na siebie. Musieli już wracać. Ulice były już o tej porze opustoszałe. Słońce też powoli chowało się za horyzontem. Kochała noc. Kochała tą ciszę, ten mrok, z którego może się coś wyłonić. Usłyszała szmer w ciemnej uliczce. Sprawił on, że się zatrzymała. Podkusiło ją, aby sprawdzić co to. Zawsze mógł być to zwykły kot albo inne głodne bezdomne stworzenie. To nie było jednak to. Czuła złowrogi wzrok na sobie.
- Tara idziesz?
- Dogonię was- odpowiedziała, wchodząc z pewnością w zakątek. Podkusiło ją. To źle. To bardzo źle, że ją podkusiło. Weszła głębiej.
- Och, Sikoreczka sama do mnie przyszła- usłyszała męski głos za sobą. Potem przeładowanie pistoletu. Nie miała gdzie uciec. Jednak to był jej najmniejszy problem. Poznała go. Te same rysy, jak we śnie, Tylko, nie zgadzała się blizna. Blizna po uderzeniu.
- Nicholas- mimo, że widziała go pierwszy raz, dobrze znała jego imię. Zaskoczył ją. Oczywiście nie było to pozytywne.
- Wiesz kochanie, przez kogo nie widzę na jedno oko?- wycelował w nią- Bingo.
Pluton Beta usłyszał strzał. Sprawiło to, że obydwoje się obrócili w kierunku dźwięku. Z zakamarka wyleciało kilka motyli. Ostatnie promienie słońca. To z nią skończyło. Czuła palący ból. Była za słaba by z powrotem się przemienić. Motyle szybko zmieniły kolor na żółć, rozpadły się.
A Tara? Ona już nie istniała.


< Prosz. Napisałam. kochani? >

Od Mai - C.D Yukimaru

Spokojne podejście chłopaka do faktu iż zniszczyłam jego koszulkę było dla mnie dziwne. Spodziewałam się raczej, że będzie na mnie zły, a zaczął normalną rozmowę jakby się nic nie stało. Na ciele i twarzy chłopaka było pełno tatuaży przypominających mi znaki plemienne.
- W Rimear jestem od około roku - odpowiedziałam na jego pytanie. Pomimo tak krótko spędzonego czasu całkiem nieźle radziłam sobie z opanowaniem mocy oraz zawarłam kilka znajomości i kojarzyłam dużą część osób chociażby z opowieści moich znajomych i brata - A ty?
- Trochę dłużej - odparł - A tak właściwie jak masz na imię? Ja jestem Yukimaru - Zapytał mnie i jednocześnie się przedstawił. Najwidoczniej zorientował się, że jeszcze nie znamy swoich imion.
- Mai - odpowiedziałam - Miło mi ciebie poznać - uśmiechnęłam się - i przepraszam jeszcze raz za tą koszulkę. Mogę się jakoś odwdzięczyć ?
- Mi też. Możesz postawić mi piwo - zaproponował
- Ok. Kiedy?
- Na pewno jak założę już koszulkę - zaśmiał się - Bo raczej tak nie pójdę
- Fakt - przyznałam mu rację. Byłam skupiona raczej na twarzy mojego rozmówcy niż na jego ciele.
- Za chwilę wracam, a ty nie idź nigdzie
- Ok. - odparłam. Yukimaru po chwili wyszedł, a ja usiadłam na ławeczce. Chłopak wydawał się być miły ale pozory mogą mylić. Ludzie w tym miejscu mogą nie być takimi jak się wydają. Przynajmniej tak mi powtarzał Jake. Od momentu trafienia do tego miejsca nie był niczego pewny. Chciał zawsze wydostać się z tond i odnaleźć miejsce w którym zawsze żyliśmy. Z nudów zaczęłam bawić się ogniem formowałam go i kształtowałam. Nie zauważyłam gdy Yukimaru wrócił.
- Już jestem - powiedział. Szybko zgasiłam płomyk i wstałam
- Przepraszam. Zamyśliłam się. To co idziemy?

<Yukimaru? >

Od Sebastiana - C.D Lou

Gdy Lou wraz z naukowcami znikła mi z oczu wróciłem do domu starając się zapomnieć co się stało. Ale jak można tak łatwo wyrzucić z pamięci gwałt na własnych ustach? Może większość facetów na moim miejscu by się nie przejęło, a wręcz zachwyciło zaistniałą sytuacją ale nie ja. Ja taki nie byłem. Nie kierowały mną instynkty. Cała sytuacja była dla mnie po prostu niesmaczna. Może jakoś zniósłbym ten pocałunek gdyby nie fakt, że osoba która to napastowała moje usta była bez ani jednego skrawka materiału, który to okryłby jej skórę. Usiadłem w fotelu starając skupić się na lekturze, jednak  ciągle w głowie pojawiała mi się myśl ciepłych ust Lou. Delikatnych niczym płatki kwiatów. Potrząsnąłem z irytacją głową jakby ten na pozór prosty gest mógł przegnać niepokojące mnie myśli. Gdy nic nie działało postanowiłem zająć czymś ręce. Podobno dzięki robótką ręcznym i innego typu manualnym pracą zapominało się o różnego typu problemach. Zacząłem myć, odkurzać, prać i polerować każdą powierzchnię w zanadrzu mojego wzroku. Regał z książkami, kafelki w kuchni, dywan, drewniana podłoga, ubrania w szafie. Nim się spostrzegłem minęły trzy godziny. Otarłszy pot z czoła zajrzałem do lodówki by sprawdzić jej stan. Co by tu przyrządzić na kolacje? Hmmm....Mógłbym zrobić salade jednak zabrakło mi paru składników do niej. Wziąłem portfel i bez żadnych zbędnych czynności poprzedzających opuszczenie domu jak ułożenie fryzury lub sprawdzenie czy wszystko wyłączone wyruszyłem do sklepu. Po drodze mój wzrok zatrzymał się na dobrze mi znanej blond dziewczynie. Coś jednak mi nie grało. Gdzie jej energia, którą mnie tak przytłaczała? Jej postura nie miała sobie ani nic z pewności siebie, ani ze sprężystości, którą mi wcześniej pokazała. Przyjrzałem się jej dłonią. Bladą skórę pokrywały wszędzie fioletowawe plamy. Siniaki. Lou przeszła obok mnie obojętnie nawet nie podnosząc wzroku. Bez chwili zastanowienia, pchany jakąś niewidzialną siłą chwyciłem delikatnie rękę dziewczyny, po czym obróciłem ją tak by móc spojrzeć w jej szkarłatne oczy.:
-Qu'est-il arrivé? Nie wyglądasz za dobrze-Oznajmiłem przyglądając się rozmówczyni z nieukrywaną troską. Chodź lekko mnie denerwował jej sposób bycia nie mógłbym znieść myśli, że ktoś zrobił jej krzywdę. Sam nie wiem dlaczego byłem taki opiekuńczy i troskliwy. Zapewne przez to mam dobre i spokojne serduszko. Dziewczyna odwróciwszy wzrok mruknęła:
-Nic się nie stało. Po prostu naukowcy mnie wymęczyli-Pogłaskałem ją po głowie oznajmiając z delikatnym uśmiechem:
-Jeśli chcesz możesz się u mnie przespać. Zajmę się tobą
-Nie trzeba, sama sobie poradzę
-Nalegam. Później będę się martwił czy gdzieś mi nie zemdlałaś i przez to się nie wyśpię-Dziewczyna po dłuższej chwili wahania przystała na moją propozycje. Zaprowadziłem ją do swojego domu po czym szybko pobiegłem do sklepu. Miałem jeden powód dlaczego  tak się śpieszyłem, mianowicie martwiłem się. A o co? O dwie rzeczy. Martwiłem się o swój dom pozostawiony w rękach tak naprawdę obcej mi dziewczyny ale jak również martwiłem się o Lou i jej stan. Gdy przybiegłem do domu zacząłem przyrządzać salade. Pokroiłem sałatę pomidorki, ogórki, rzodkiewki i inne warzywa. Do tego trochę serka fetta i oleju. Mmmm....Mniam. Postawiłem miskę na stole w salonie, obok niej pojawiły się jeszcze talerze, sztućce i kieliszki z winem. Nałożyłem Lou jedzenie oznajmiając z uśmiechem:
-Bon appétit

(Lou?)od