wtorek, 13 września 2016

Od Satoru - C.D Naho

  Niech jej będzie ten jeden, jedyny raz. Mimo że miałem jej porządnie dość, to w momencie, kiedy zaproponowała rozpoczęcie znajomości od początku, moja złość powoli traciła na sile i przeradzała się w znikome zainteresowanie. Lecz to wcale nie zmieniło faktu, że szybko nie miałem w planach zapomnieć jej drobnego i wkurwiającego głosu, który formował podobnej natury zdania. A teraz, kiedy padała ta rzęsista ulewa, byliśmy na siebie chwilowo skazani.
   – Satoru. – Uśmiechnąłem się, i nieznacznie ściągnąłem brwi. W sumie nawet nie dopuszczałem do siebie myśli, że Naho nie zrozumie przekazu kryjącego się w tym zdaniu, dlatego sprawdzanie tego było ostatnim, na co miałem ochotę. Kurwa, ominęła mnie taka dobra sytuacja, by ją ośmieszyć.
   Korzystając z tego, że jesteśmy centralnie pod naszym dużym wieżowcem, odwróciłem się na pięcie i pospacerowałem do wejścia, a za mną ta ruda. Tak, od teraz będzie zwać się „Ruda”, ponieważ jej prawdziwe imię nie za bardzo przypadło mi do gustu. Przez dłuższą chwilę dźwięk podeszwy uderzającej o twardą posadzkę pozwolił mi zapomnieć o tym, że pewna drobna osoba idzie za mną ślad w ślad. Nie pamiętam już jak to jest być zagubionym dzieckiem w miejskiej dżungli, więc wczucie się w jej sytuację wydawało się być dalekim celem. Postanowiłem, że swoją jakże wielką pomoc zakończę w momencie, kiedy dziewczyna wprowadzi się do swojego pokoju. Cud, że klucza nie zgubiła…
   Po jakimś czasie stałem już w oczekiwaniu, aż dziewczyna otworzy swój apartament. Jebała się z tym i jebała… i to końca nie miało, aż w pewnym momencie pchnąłem ją torsem w bok, przejmując czynność. Włożyłem klucz w mechanizm i zakręciłem. Cichy pstryk poinformował mnie o tym, że można już wejść, i zrobiłem to jako pierwszy. Nic wielkiego; apartament podobny do mojego, te same meble, tylko że ja mam więcej fajnych ozdóbek. Rozgaszczając się, jakby nigdy nic rzuciłem się w kierunku kanapy oraz zacząłem kilkoma podskokami testować jej miękkość. Naho chyba wciąż nie mogła się przyzwyczaić, lecz w końcu musi zauważyć, że cokolwiek by robiła, nic nie osiągnie. Potem zaczęło się to, czego obawiałem się najbardziej: fala pytań.
   – Swoją drogą… wiedziałeś, że niczego nie pamiętam. To znaczy, że wszyscy tak mają? Dlaczego?
   – Wszyscy tak mają. Nie pamiętają rodziny, ani tego, co robili przedtem. A może to i lepiej? Wyobraź sobie… masz jakiś wyrok, zjebane życie i nagle to wszystko cię omija. Cudownie, prawda? Nie wiem dlaczego, spytaj naukowców. Chociaż uważam, że raczej nie ulegną tej wkurwiającej mordzie, młoda – wytłumaczyłem, choć więcej tam było żartów niż prawdziwych, niezbędnych informacji. Naho jednak zbyt szybko przeszła do kolejnego pytania.
   – Ile ty w ogóle masz lat, że ciągle wołasz na mnie “młoda”? – Jej mina wyrażała takie fajne poirytowanie. Takie, za którym tęskniłem.
   – Dwadzieścia. – Wzruszywszy ramionami, zabrałem się do oglądania każdego zakamarka pokoju.
   – Staruch – odparła krótko, a ja w odpowiedzi prychnąłem.
   – Gówniara.
   – Mówiłeś, że nie masz przyjaciół… co ty robisz całymi dniami? – Zignorowała mój jakże trafny komentarz, a później, nabrawszy większego haustu powietrza, czekała na odpowiedź, która długo się nie pojawiała. No nie mam przyjaciół, ale też nie narzekam na brak kontaktu ze światem.
   – Hmm… siedzę, je, piję, spaceruję. A wieczorami lubię sobie zwalić. – W czasie wypowiadania ostatniej czynności, nie próbowałem nawet hamować cisnącego się na usta uśmiechu.
   – Mam nadzieję, że chociaż myjesz ręce! – Odsunęła się o parę kroków, a na jej twarzy malowało się zwątpienie.
   – Nie. Gdy podawałaś mi rękę, było jakieś dwie godziny po tym, jak relaksowałem się przed plakatem białogłowej. – Naturalnie skłamałem, tylko po to, by zobaczyć jej reakcję. I nie rozczarowałem się! Naho spojrzała na mnie z niemałym niesmakiem, i dyskretnie otarła rękę o najbliższy przedmiot. W tym samym czasie zaniosłem się głośnym śmiechem, a skończyłem na pogardliwym spojrzeniu.
   – Za jaką fleję ty mnie masz? Jajcowałem.
   – Nie zdziwiłabym się, gdybyś mówił poważnie!
   – I ty chcesz normalnie rozmawiać? Pff… – Odwróciłem wzrok, poirytowany.
   – Rozmowa o twoich potrzebach seksualnych już raczej nie należy do najnormalniejszych tematów… – stwierdziła niepewnie, ale jednocześnie w jej głosie wyczułem dziwne przekonanie. Parsknąłem ze śmiechem.
   – Jestem strasznie ciekaw, jak ty sobie tu sama poradzisz. Całkiem sama. – Zdążyłem w swojej głowie nieco stłumić jej wkurzający głosik, a potem byłem już tylko oazą spokoju, która odbija od siebie wszystkie obelgi. Specjalnie podkreśliłem ostatnie słowa.
   – Nie jestem dzieckiem! Dam radę! – Wyraźnie się oburzyła, a ja kolejny raz schowałem twarz w zrezygnowanym uśmiechu.
   – No dobra, MŁODA. Mam się już wynosić, czy mogę zająć twoje łóżko?

(Naho?)
 

A19 - Hazel Costello

KONTAKT: tymbarkocholiczka
http://orig07.deviantart.net/7c30/f/2011/111/5/3/divider_ii_by_rbsrdesigns-d3ejqrj.png
IMIĘ I NAZWISKO: Hazel Costello
PSEUDONIM: Często znajomi skracają jej imię do krótkiego Haz.
WIEK: 19 lat
PŁEĆ: Kobieta
STOSUNKI: -
SYMPATIA: -
W ZWIĄZKU Z: Unika kontaktów z płcią przeciwną, co nie znaczy, że kiedyś może jej to przejdzie, tylko musi się znaleźć odpowiedni człowiek.
ORIENTACJA: Heteroseksualizm, chociaż ciężko to naprawdę stwierdzić, gdyż przez jej nienawiść do mężczyzn, trudno jej się przyznać, że to właśnie faceci ją pociągają.
CHARAKTER: Haz jest pełna wewnętrznych sprzeczności. Z jednej strony silna, niezależna kobieta, w innej sytuacji potrafi stać się delikatną i bardzo wrażliwą dziewczyną. Z całego serca nienawidzi facetów, gardzi nimi i twierdzi, że wzbudzają w niej jedynie najgorsze odczucia. Jej negatywne emocje związane z mężczyznami wynikają ze złych wspomnień, dotyczących początków w Ośrodku. Wtedy to grupa naukowców w mało delikatny sposób potraktowała jej ciało, które stało się przedmiotem przeróżnych nieprzyjemnych badań. Od tego momentu męska część społeczeństwa kojarzy jej się z chamstwem i brakiem kultury. Aczkolwiek ciała nie oszuka i to właśnie płeć przeciwna potrafi doprowadzić ją do skrajnych reakcji. Kiedy, jakiś mężczyzna dotrze do niej, w jednej chwili może z twardej feministki zmienić się w romantyczną pensjonarkę. Sama Hazel jest twardo stąpającą po ziemi młodą kobietą. Przyjmuje rzeczywistość taką jaka jest. To realistka. W kontaktach z nowopoznanymi osobami wykazuje się nieufnością, trzyma ludzi na dystans i zachowuje się bardzo powściągliwie. Jednocześnie, kiedy pozna kogoś na tyle dobrze, by być w stanie nazwać go swoim przyjacielem , staje się bardzo szczerą, bezpośrednią i ufną osobą. Haz charakteryzuje się ogromnym uporem i kiedy już sobie coś postanowi to nie ma mocy, by ją ktoś przed tym powstrzymał. Ponadto, jak się już za coś zabiera to zawsze daje z siebie wszystko. Nawet w sytuacji, w której z góry jest skazana na klęskę. Potrafi zrobić bardzo wiele dla drugiej osoby. Jej wewnętrzna siła i charyzma często udziela się innym przez co trudno jej nie lubić. Prędzej, czy później nawet najgorszego wroga zrobi swoim przyjacielem. Ma bardzo silny charakter i jest raczej niereformowalna pod tym względem. Nikt nie zmieni jej, ot tak, po prostu. To niewykonalne. Dodatkowo Hazel jest wyjątkowo uzdolniona w prawie każdej dziedzinie nauki, sztuki i sportu. Taka trochę alfa i omega z niej. Za co się nie zabierze to wszystko jej wychodzi. Jest bardzo inteligenta i oczytana. Mimo to, nie gardzi ludźmi, którzy są mniej obdarzeni rozumem. Twierdzi, że każdy człowiek zasługuje na szansę i nie można go przekreślać z byle powodu. Warto też zaznaczyć, że Haz wcale nie jest jakąś sztywniarą. Potrafi się czasami zabawić, a także ma spore poczucie humoru i dystans do samej siebie przez co bardzo trudno ją obrazić.
APARYCJA: Ta dziewczyna nie należy do niskich osóbek. Liczy sobie 1,78 m wzrostu, dzięki czemu góruje nad większością swych rówieśniczek. Posiada długie do pasa, czarne włosy, które zwykle są rozpuszczone. Wiecznie proste, nigdy się nie kręcą. Jej kształtna twarz posiada delikatne rysy, które idealnie się komponują z resztą ciała. Piękne oczęta o niezwykłej barwie otoczone są przez wachlarz gęstych rzęs. Jej tęczówki są grafitowe a gdzieniegdzie można dostrzec złote przebłyski. Nad oczami rozpościerają się idealne łuki, ciemnych brwi. Schodząc niżej na tej żywej mapie, dostrzegamy malutki nosek, który jest uroczo zadarty ku górze. Cienka linia zmysłowych ust, zwykle zakrzywiona jest w delikatnym uśmiechu. Haz ma wysportowane, smukłe ciało, które nie ma wyrazistych kobiecych kształtów, ale nie jest ich całkowicie pozbawione. Konserwatywny styl ubierania się powoduje, że nigdy nie ubiera się ekstrawagancko , raczej prosto i z klasą.
DODATKOWE INFORMACJE:
  • Uwielbia malować akwarelami wszelkiego rodzaju pejzaże i krajobrazy.
  • Gra na wielu instrumentach, aczkolwiek najbardziej lubi grać na lirze.
  • Już od najmłodszych lat ćwiczy balet.
  • Kocha czytać różnego rodzaju baśnie i mitologie pradawnych krajów.
  • Zna aikido i potrafi się skutecznie obronić.
  • Panicznie boi się ciemności i małych, zamkniętych przestrzeni.
  • Ma słabość do dziewczyn. Wykształciła sobie odruch chronienia innych przedstawicielek płci pięknej.

GŁOS: P!nk - Just Like Fire
INNE ZDJĘCIA: -

http://orig07.deviantart.net/7c30/f/2011/111/5/3/divider_ii_by_rbsrdesigns-d3ejqrj.png
ARCANA
NUMERACJA: 19
RODZAJ: Alfa
NAZWA: Gravitazione [wł. Grawitacja]
KOLOR AURY: #190033
RANGA: 1
PD: 500 pkt
OPIS: Arcanę Hazel ciężko określić w jednym zdaniu. Jej moc skupia się na manipulacji siły grawitacji. Pozwala to dziewczynie na zmianę ciężkości danego przedmiotu, osłabieniu lub wzmocnieniu przyciągania ziemskiego na niewielkim obszarze. Skutkuje to tym, że np. ogromny głaz może zostać podniesiony nawet przez dziecko. Haz nie posiada żadnych nadnaturalnych cech fizycznych. Jej „siła” bierze się stąd, że dzięki mocy swojej Arcany może dowolnie kreować najbliższe otoczenie pod względem ciężkości. Niestety jej moc ma swoje ograniczenia. W tym wypadku nie może działać na obiekty znajdujące się zbyt daleko, musi je wyraźnie widzieć i móc określić ich przybliżoną wagę. Nie może także zmieniać przyciągania ziemskiego na powierzchni, która przekracza pewną wartość ( a szkoda, bo by mogła zmieniać grawitację na całej kuli ziemskiej)
ATAKI:

  • Penna ottica – atak ten powoduje obniżenie ciężaru właściwego danego przedmiotu. Dzięki temu sama Hazel bądź jej towarzysz może bez większego problemu podnieść naprawdę gigantyczne obiekty. Przy umiejętnym połączeniu z peso ultraterrena staje się całkiem niezłym atakiem mogącym szybko zniszczyć przeciwnika.
  • Peso ultraterrena - jest odwrotnością penna ottica. Kiedy Hazel używa tego ataku, wskazany przez nią przedmiot staje się dużo cięższy niż jest w rzeczywistości. Jeśli będzie chciała, może nawet spowodować, że człowiek nie będzie w stanie podnieść malutkiego piórka.
  • Cambiamento - jest to umiejętność, która pozwala na zmianę siły przyciągania ziemskiego na większym obszarze. Haz może to wykorzystać by na przykład dostać się na dach budynku, gdyż pozbawiając na chwilę grawitacji miejsce, w którym stoi będzie mogła unieść się na odpowiednią wysokość bez najmniejszego wysiłku.
  • Un tocco di gravità - poprzez dotknięcie wybranej osoby może dowolnie zmieniać jej ciężar oraz manipulować siłą z jaką ta osoba jest przyciągana przez ziemię. Jest to specjalna umiejętność, ponieważ wcześniejsze ataki nie działają na żywe istoty, jedynie na przedmioty. Przez jej unikalność, wymaga ona sporo energii od Hazel i dlatego dziewczyna używa jej jedynie w ostateczności. Może zastosować ją tylko do jednej osoby w danym czasie.

Od Lou - C.D Lee

Od nieszczęśliwego wypadku Lee minął miesiąc. Przez te cztery tygodnie prawie codziennie zaglądałam do niego do domu i pomagałam w obowiązkach, które sprawiały mu czasami niewielkie problemy. Prócz zajmowaniem się moim przyjacielem , opiekowałam się również w większej mierze szczeniakami, które strasznie szybko rosły. Z małych kuleczek rozwinęły się szczupłe i bardzo żwawe młode psy sięgające do kolan. Spacery z nimi stały się teraz jedną wielką gonitwą za ich coraz to nowszymi pomysłami. Na szczęście u mnie z bieganiem nie było problemu, jednak Lee ze względu na swoje urazy nie bardzo mógł z nimi wychodzić. Całość szczęścia przypadła na mnie i szczerze mówiąc po miesiącu takiego biegania z dwoma psami miałam trochę dość. Również opieka nad moim czarnowłosym przyjacielem była już trochę uciążliwa. Mimo, że w tym czasie zbliżyliśmy się do siebie i nasza przyjaźń była naprawdę niezwykłym doświadczeniem, to kiedy tylko Lee zaproponował, żebym przyprowadziła do niego Blanc i Shiloh , a sama poszła się rozerwać, nie zastanawiałam się długo. Postanowiłam wybrać się na zakupy, aby nabyć nową parę butów do kolekcji, której tak dawno nie wzbogaciłam o nowe nabytki. Poza tym miałam zamiar buszować po sklepach przez cały dzień. Tylko ja i zakupowe szaleństwo.  Rano zaprowadziłam psiaki do Lee, który już był w pełni sprawny, a przynajmniej gorąco mnie o tym zapewniał.
-Ale naprawdę dasz sobie radę? Nic cię nie boli? – Zerknęłam sceptycznie na jego klatkę piersiową, gdzie najbardziej zawsze dokuczały mu złamane żebra.
-Spokojnie Lou! Nic mi już nie grozi. – Uśmiechał się szeroko, kiedy przejmował ode mnie smyczy Blanc i Shiloh. – Jestem zdrowy jak ryba. Idź sobie i odpocznij ode mnie. – Dodał żartobliwym tonem.
-Eh… Chyba będę musiała ci uwierzyć . – Westchnęłam i się lekko uśmiechnęłam. – To ja idę na zakupy! Do zobaczenia!
-Udanego polowania. Pa! – Chłopak mi pomachał ręką, a ja oddaliłam się w stronę centrum. Moim celem była wielka galeria handlowa, w której sklepów było tyle co nie miara. Zakupy zleciały mi w tempie błyskawicznym. Skończyło się na tym, że kupiłam nie tylko parę , ale 5 par butów.  Botki na słupku, kolejne szpilki w kolorze morskim, wygodne, czarne trampki,  koronkowe balerinki i śliczne sandałki z rzemyków. Prawie udało mi się kupić sukienkę, ale była za mała w cyckach i wyrwała mi ją jakaś wstrętna ruda baba.  Kiedy wracałam było już ciemno. Na ulicach widniały pojedyncze kałuże po niewielkiej ulewie, która miała miejsce, kiedy ja w najlepsze bawiłam się galerii. Idąc skrajem chodnika obserwowałam, jak uliczne światła odbijają się w  wodnych zwierciadłach. Nagle jakiś sportowy samochód gwałtownie zahamował tuż obok mnie na czerwonym świetle. To spowodowało, że woda znajdująca się na ulicy, a w sumie błoto  wylądowało wprost na moich ciuchach.
-Co to za idiota! – Podeszłam do okna auta i zapukałam w szybę, która cicho się otworzyła.
-Czego blondi? – Burknęła do mnie ta sama ruda baba, która wyrwała mi z rąk sukienkę.
- Uważaj jak jeździsz! Przez ciebie ty bezmózga kobieto, jestem cała w błocie! – Wydarłam się do niej zagłuszając dudniące na cały regulator radio.
-Jak ty mnie nazwałaś tleniona blondyno?! – Ruda wysiadła z samochodu, pomimo, że właśnie światło zmieniło się na zielone i sznur samochodów za nią zaczął trąbić. – W tym błocie do twarzy, takiemu paszczurowi jak ty!
Teraz to przesadziła. Podeszła do mnie bliżej i zmierzyła mnie pogardliwym wzrokiem. Ja niewiele się zastanawiając, wykonałam kopa z półobrotu i ta wstrętna żmija dostała prosto w żebra. Zgięła się wpół i zaczęła łapczywie łapać powietrze.
-Ze mną się nie zadziera. – Prychnęłam i już miałam się odwracać, kiedy tamta wyższa ode mnie kobieta, wymierzyła mi prawy sierpowy, który trafił zamiast w mój  lewy policzek, trafił na wysokości mojego lewego oka. Zatoczyłam się od tego uderzenia, które było dość mocne.
-Masz za swoje blondi! – Oddaliła się, wsiadła do swojego wozu i ruszyłam z piskiem opon, ponownie mnie ochlapując. Byłam cała w błocie. Czułam, że coś w środku mnie rozpiera. Nie wiem, czy była to wściekłość, czy moja moc, ale postanowiłam ukryć się w jakimś ciemnym zaułku. Kiedy już tam się znalazłam w napadzie złości zerwałam z siebie zabłocone ubrania. Dobrze, że chociaż moje nowe buty nie zostały uszkodzone w tym wypadku. CHOLERA! Co za jędza. Co za babsztyl. Co za kurwa ruda małpa! Oko mnie bolało a  rozcięty łuk brwiowy zaczął  puchnąć. Uderzyłam pięścią w ścianę.
-Au! Co za… - W dodatku rozwaliłam sobie rękę. Brawo. Przyjrzałam się swojej dłoni. Była pościerana i chyba nic więcej się nie stało, ale bolało, jak cholera.
-Lou uspokój się. – Zaczęłam mruczeć do siebie. Wzięłam głęboki wdech i wypuściłam głośno powietrze. Co teraz? Nie pójdę, przecież w samej bieliźnie przez połowę ośrodka do domu. Znaczy mi to nie bardzo przeszkadza, ale ktoś mógłby się do mnie przyczepić, a miałam już dość na dzisiaj niemiłych spotkań.  Coś trzeba wymyślić. Wiem! Gdzie jest mój telefon? Rozejrzałam się w poszukiwaniach za swoją torebką. Leżała na stercie toreb z butami. Wyjęłam urządzenie i wybrałam numer Lee.
-Cześć Lou! Jak tam zakupy? – W słuchawce odezwał się znajomy głos.
-Lee! Potrzebuję cię! – Odparłam szybko.
-Co? Coś ci się stało? Jesteś ranna? – Chłopak zaczął lekko panikować.
-Nie. Znaczy tak. Znaczy nieważne. Po prostu weź jakąś swoją bluzę i przyjdź na skrzyżowanie tuż przy galerii. – Rozejrzałam się dookoła. Na szczęście nikogo tu nie ma. – Jak będziesz na miejscu to wejdź w taką ciemną uliczkę po prawej.
-Lou, co się dzieje? – Lee wydawał się zaniepokojony.
-Nic poważnego, po prostu przyjdź tu jak najszybciej dasz radę, dobrze? – Nie czekając na odpowiedź, rozłączyłam się. Stałam niespokojnie i rozglądałam się, czy czasami nikt nie idzie. Nie chciałam być tutaj zgwałcona przez jakichś meneli. Na szczęście po upływie jakichś 20 minut od mojego telefonu przybył Lee z czarną bluzą w ręku.  Podeszłam do niego.
-Nareszcie! – Uśmiechnęłam się szeroko i objęłam go delikatnie na przywitanie, nie zważając, że jestem w samej bieliźnie.
[Lee?]

Od Azusy - Do Andree

Dzień wolny od pracy to zazwyczaj ten, którego ludzie nazywają normalnie „sobotą” lub ewentualnie „niedzielą”. Niestety moje życie nie jest takie piękne by sprawiać mi takie prezenty i nawet w te dwa boże dni musiałem zapierdalać do głównego biura ^^”. Cudownie wręcz mogę powiedzieć, jestem szczerze zachwycony tym faktem, że muszę wstawać 6:20, kiedy to właściwie dla mnie jest jeszcze noc. Rozciągnąłem się porządnie wydając przy tym jakiś bliżej niezidentyfikowany dźwięk (a może jęknięcie, kto wie~ hihi). Podniosłem lekko główkę i spojrzałem po sobie. W pewnej chwili zacząłem się poważnie zastanawiać, gdzie to tez podziała się moja śnieżno biała kołdra. Drugą sprawą był fakt, że byłem prawie na wpół rozebrany kiedy to zwykle sypiam w luźnej koszulce na ramiączkach to teraz była ona jakoś dziwnie na mnie ułożona.
-Oh Andrzeju… mam nadzieje, że nie próbowałeś mnie rozebrać kiedy nie patrzyłem… - uśmiechnąłem się sam do siebie, bo przecież ten falus by mnie nigdy nie usłyszał z tego pokoju. Podniosłem się do siadu i zerknąłem w dół, a właściwie to mój wzrok powędrował trochę nie w odpowiednie miejsce. - Oj Bracie, dzisiaj nie ma walenia, bo potem ręka mi drętwieje. - nadal nie spuszczając wzroku z delikatnego wybrzuszenia na bokserkach, podrapałem się po karku. Dookoła był tylko półmrok spowodowany zasłoniętymi, ciemnymi roletami, które nie przepuszczały nawet najmniejszych strumieni światła. Normalnie to pewnie walnął bym znowu w kimono, ale prawie jak co dzień do mojego pokoju wparowała moja Hrabianka, która jak na złość musiała odsłonić rolety. Kurde myślałem, ze zginę! Naprawdę! Moje oczy paliły się żywym ogniem, kiedy słońce dotarło do rubinowych tęczówek.
 
- Wstawaj Azusa, bo znowu dostaniesz laczkiem w twarz za to, że nie stawiłeś się u szefa. - westchnął składając rączki na piersi i stojąc tak sobie nade mną. No jasne książę, już wstaje. Stał na tle tego zajebiście rażącego słońca i naprawdę wyglądał jakby był jakimś prorokiem.
-A… która jest godzina? - westchnąłem leżąc sobie jeszcze do góry brzuchem. To fakt, że zawsze dostawałem opierdziel za to, że się spóźniam, ale tak naprawdę nigdy nikt nie odważył się nam za to zagrozić jakimiś konsekwencjami. Chociaż to może przez moją olewatorską postawę. ^^ - Misiaczku.. jest dopiero 7 godzina. Nie sraj ogniem, ja żeby być pięknym to muszę się wyspać. - to mówiąc obróciłem się na drugi bok, w taki sposób by teraz nie widzieć ani jego, ani tego cholernego słońca, które wypalało mi oczy.
-Azusa! Piździelcu! Oni nas rozstrzelają! - złapał się za głowę biedaczek. Niech on tyle nie myśli, bo się jeszcze przegrzeje, a drugiej takiej takiej pokojówki nie znajdę.
-Spokojna twoja rozczochrana. Już przecież wstaje, nerwusie. - stwierdziłem głośno wzdychając. Dobra wstanę, bo jeszcze dzieciak straci przeze mnie pozycję w ośrodku. Podniosłem się już zupełnie do siadu, opuściłem koszulkę i sięgnąłem na okulary, które leżały obok na stoliku nocnym. O wiele drobniejszy chłopaczek założył sobie malutkie rączki na biodrach i czekał cierpliwie aż łaskawie się zwlekę.
-Hej, Andree! Tak się czasem zastanawiam dlaczego ja cie w ogóle za mężczyznę biorę. Przecież ty jesteś taki malutki, słodziutki normalnie sama słodycz. Zero sexu, ty jesteś takim misiem do przytulania…
-Azusa! - przerwał mi natychmiast kiedy chciałem kontynuować swój zacny monolog. W sumie nie ma w tym nic dziwnego, bo miało to na celu tylko go lekko mówiąc… wkurwić. XD
-Moje imię to ty będziesz krzyczał w nocy, pączusiu. A teraz zrób coś dla mnie i szoruj do kuchni zrobić mi herbatę. - moje nóżki zetknęły się właśnie z zimnymi panelami, wstałem i pierwsze co zrobiłem to podszedłem do tego kurdupla. No jaki on jest uroczy! Zadarł lekko głowę do góry, bo przecież jest taki malutki, że bez tego nie byłby w stanie nawet ujrzeć moich oczu. (Tym bardziej teraz kiedy są praktycznie zasłonięte przez miętowe włosy).
-To ja tu jestem od wydawania rozkazów. Nie będę spełniał twoich za… - gadał tam coś sam do siebie, bo przecież ja go nie słuchałem. Schyliłem się składając motyli pocałunek na jego czole, po czym jak gdyby nigdy nic skierowałem się do wyjścia z pokoju.
-AZUSA! - krzyknął, gdy byłem już daleko za drzwiami (w kuchni dokładnie xD). Ups chyba się trochę zdenerwował, jednak mogę się z wami założyć, że jego okrągła twarz przypominała teraz czerwonego buraka. Tylko tej małej łodyżki mu brak i liści. Hehe~
Przyszedł dopiero po kilku minutach kiedy ja już miałem włosy spięte u góry i szukałem czegoś po lodówce. Boże widzę pustkę, będę głodował.
-Andree mój osobisty kalendarzu, jaki plan na dzisiaj? - wychyliłem głowę z wnętrza lodówki i kątem różowego oka spojrzałem na swojego towarzysza, który właśnie w tym momencie wchodził do kuchni.

( Andree? Nie krzycz bo trochę … beznadzieja xD )