wtorek, 13 września 2016

Od Lou - C.D Lee

Od nieszczęśliwego wypadku Lee minął miesiąc. Przez te cztery tygodnie prawie codziennie zaglądałam do niego do domu i pomagałam w obowiązkach, które sprawiały mu czasami niewielkie problemy. Prócz zajmowaniem się moim przyjacielem , opiekowałam się również w większej mierze szczeniakami, które strasznie szybko rosły. Z małych kuleczek rozwinęły się szczupłe i bardzo żwawe młode psy sięgające do kolan. Spacery z nimi stały się teraz jedną wielką gonitwą za ich coraz to nowszymi pomysłami. Na szczęście u mnie z bieganiem nie było problemu, jednak Lee ze względu na swoje urazy nie bardzo mógł z nimi wychodzić. Całość szczęścia przypadła na mnie i szczerze mówiąc po miesiącu takiego biegania z dwoma psami miałam trochę dość. Również opieka nad moim czarnowłosym przyjacielem była już trochę uciążliwa. Mimo, że w tym czasie zbliżyliśmy się do siebie i nasza przyjaźń była naprawdę niezwykłym doświadczeniem, to kiedy tylko Lee zaproponował, żebym przyprowadziła do niego Blanc i Shiloh , a sama poszła się rozerwać, nie zastanawiałam się długo. Postanowiłam wybrać się na zakupy, aby nabyć nową parę butów do kolekcji, której tak dawno nie wzbogaciłam o nowe nabytki. Poza tym miałam zamiar buszować po sklepach przez cały dzień. Tylko ja i zakupowe szaleństwo.  Rano zaprowadziłam psiaki do Lee, który już był w pełni sprawny, a przynajmniej gorąco mnie o tym zapewniał.
-Ale naprawdę dasz sobie radę? Nic cię nie boli? – Zerknęłam sceptycznie na jego klatkę piersiową, gdzie najbardziej zawsze dokuczały mu złamane żebra.
-Spokojnie Lou! Nic mi już nie grozi. – Uśmiechał się szeroko, kiedy przejmował ode mnie smyczy Blanc i Shiloh. – Jestem zdrowy jak ryba. Idź sobie i odpocznij ode mnie. – Dodał żartobliwym tonem.
-Eh… Chyba będę musiała ci uwierzyć . – Westchnęłam i się lekko uśmiechnęłam. – To ja idę na zakupy! Do zobaczenia!
-Udanego polowania. Pa! – Chłopak mi pomachał ręką, a ja oddaliłam się w stronę centrum. Moim celem była wielka galeria handlowa, w której sklepów było tyle co nie miara. Zakupy zleciały mi w tempie błyskawicznym. Skończyło się na tym, że kupiłam nie tylko parę , ale 5 par butów.  Botki na słupku, kolejne szpilki w kolorze morskim, wygodne, czarne trampki,  koronkowe balerinki i śliczne sandałki z rzemyków. Prawie udało mi się kupić sukienkę, ale była za mała w cyckach i wyrwała mi ją jakaś wstrętna ruda baba.  Kiedy wracałam było już ciemno. Na ulicach widniały pojedyncze kałuże po niewielkiej ulewie, która miała miejsce, kiedy ja w najlepsze bawiłam się galerii. Idąc skrajem chodnika obserwowałam, jak uliczne światła odbijają się w  wodnych zwierciadłach. Nagle jakiś sportowy samochód gwałtownie zahamował tuż obok mnie na czerwonym świetle. To spowodowało, że woda znajdująca się na ulicy, a w sumie błoto  wylądowało wprost na moich ciuchach.
-Co to za idiota! – Podeszłam do okna auta i zapukałam w szybę, która cicho się otworzyła.
-Czego blondi? – Burknęła do mnie ta sama ruda baba, która wyrwała mi z rąk sukienkę.
- Uważaj jak jeździsz! Przez ciebie ty bezmózga kobieto, jestem cała w błocie! – Wydarłam się do niej zagłuszając dudniące na cały regulator radio.
-Jak ty mnie nazwałaś tleniona blondyno?! – Ruda wysiadła z samochodu, pomimo, że właśnie światło zmieniło się na zielone i sznur samochodów za nią zaczął trąbić. – W tym błocie do twarzy, takiemu paszczurowi jak ty!
Teraz to przesadziła. Podeszła do mnie bliżej i zmierzyła mnie pogardliwym wzrokiem. Ja niewiele się zastanawiając, wykonałam kopa z półobrotu i ta wstrętna żmija dostała prosto w żebra. Zgięła się wpół i zaczęła łapczywie łapać powietrze.
-Ze mną się nie zadziera. – Prychnęłam i już miałam się odwracać, kiedy tamta wyższa ode mnie kobieta, wymierzyła mi prawy sierpowy, który trafił zamiast w mój  lewy policzek, trafił na wysokości mojego lewego oka. Zatoczyłam się od tego uderzenia, które było dość mocne.
-Masz za swoje blondi! – Oddaliła się, wsiadła do swojego wozu i ruszyłam z piskiem opon, ponownie mnie ochlapując. Byłam cała w błocie. Czułam, że coś w środku mnie rozpiera. Nie wiem, czy była to wściekłość, czy moja moc, ale postanowiłam ukryć się w jakimś ciemnym zaułku. Kiedy już tam się znalazłam w napadzie złości zerwałam z siebie zabłocone ubrania. Dobrze, że chociaż moje nowe buty nie zostały uszkodzone w tym wypadku. CHOLERA! Co za jędza. Co za babsztyl. Co za kurwa ruda małpa! Oko mnie bolało a  rozcięty łuk brwiowy zaczął  puchnąć. Uderzyłam pięścią w ścianę.
-Au! Co za… - W dodatku rozwaliłam sobie rękę. Brawo. Przyjrzałam się swojej dłoni. Była pościerana i chyba nic więcej się nie stało, ale bolało, jak cholera.
-Lou uspokój się. – Zaczęłam mruczeć do siebie. Wzięłam głęboki wdech i wypuściłam głośno powietrze. Co teraz? Nie pójdę, przecież w samej bieliźnie przez połowę ośrodka do domu. Znaczy mi to nie bardzo przeszkadza, ale ktoś mógłby się do mnie przyczepić, a miałam już dość na dzisiaj niemiłych spotkań.  Coś trzeba wymyślić. Wiem! Gdzie jest mój telefon? Rozejrzałam się w poszukiwaniach za swoją torebką. Leżała na stercie toreb z butami. Wyjęłam urządzenie i wybrałam numer Lee.
-Cześć Lou! Jak tam zakupy? – W słuchawce odezwał się znajomy głos.
-Lee! Potrzebuję cię! – Odparłam szybko.
-Co? Coś ci się stało? Jesteś ranna? – Chłopak zaczął lekko panikować.
-Nie. Znaczy tak. Znaczy nieważne. Po prostu weź jakąś swoją bluzę i przyjdź na skrzyżowanie tuż przy galerii. – Rozejrzałam się dookoła. Na szczęście nikogo tu nie ma. – Jak będziesz na miejscu to wejdź w taką ciemną uliczkę po prawej.
-Lou, co się dzieje? – Lee wydawał się zaniepokojony.
-Nic poważnego, po prostu przyjdź tu jak najszybciej dasz radę, dobrze? – Nie czekając na odpowiedź, rozłączyłam się. Stałam niespokojnie i rozglądałam się, czy czasami nikt nie idzie. Nie chciałam być tutaj zgwałcona przez jakichś meneli. Na szczęście po upływie jakichś 20 minut od mojego telefonu przybył Lee z czarną bluzą w ręku.  Podeszłam do niego.
-Nareszcie! – Uśmiechnęłam się szeroko i objęłam go delikatnie na przywitanie, nie zważając, że jestem w samej bieliźnie.
[Lee?]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz