poniedziałek, 22 sierpnia 2016

Od Kaneki'ego - C.D Aryi

Przekręciłem oczami tak, aby oboje nie zauważyli Wstałem i stanąłem przed dziewczyną, po czym wystawiłem rękę.
-Mogę prosić do tańca?-zapytałem, uśmiechając się przy tym.
Arya przytaknęła lekko, a następnie złapała moją dłoń. Wyszliśmy na parkiet, jednak dopiero po paru piosenkach wróciliśmy do baru. Hiroshiego nie było, spróbowałem znaleźć go wzrokiem, jednak mi się nie udało. Po chwili podeszła do nas jakaś wysoka dziewczyna.
-Zatańczymy?-zaproponowała.
-Jak widzisz mam już partnerkę-odparłem.
-Jak chcesz to idź-uśmiechnęła się Arya.
Odwzajemniłem gest i ruszyłem ponownie tańczyć. Po jednej piosence udało mi się wyrwać z objęć dziewczyny, która widać nie chciała przestać. Wróciłem na swoje miejsce. Nie było Aryi, ale za to Hiroshi wrócił.
-Gdzie byłeś?-zapytałem.
-Tańczyłem-uśmiechnął się.
-A gdzie...
-Tańczy-przerwał mi.
Przytaknąłem tylko i zacząłem wodzić wzrokiem po parkiecie. W końcu odnalazłem dziewczynę tańczącą z napakowanym mężczyzną. Nieświadomie patrzyłem się na nich, aż nagle nasze spojrzenia się spotkały. Jej partner zauważył to, a potem i mnie, po czym szepnął jej coś do ucha i zeszli z parkietu. Zmierzyli do toalet. Nie przejąłem się tym i postanowiłem poczekać. Minęła minuta, parę, aż w końcu zaniepokoiłem się. Mój przyjaciel od razu to zauważył.
-Idź-powiedział-może coś się stało.
Przytaknąłem, po czym wstałem. Ruszyłem w kierunku korytarza, nie minęło długo, kiedy stanąłem przed drzwiami do toalet. Nie wiedziałem tylko, do której powinienem wejść. Moja niepewność zniknęła, gdy usłyszałem krzyk z damskiej łazienki. Wpadłem do środka. Zacząłem przeszukiwać toalety, ostatnia była zamknięta. Wyraźnie słyszałem z niej jęki. Kopnąłem w drzwi, które od razu wypadły. Mężczyzna, z którym Arya tańczyła teraz się do niej dopierał. Złapałem go za koszulkę i odciągnąłem. Prawie się przewrócił o drzwi. Walnąłem go raz, drugi, trzeci, a krew zaczęła lecieć mu z mordy. W końcu popchnąłem go na ścianę. Podszedłem do zapłakanej Aryi.
-Zrobił ci coś?-zapytałem.
Dziewczyna nie odpowiedziała. Objąłem ją, po czym przytuliłem.
-Chodźmy-szepnąłem.
Arya ścisnęła mi koszulkę, po czym wstała. Lekko się odsunęła i wytarła łzy. Wyszliśmy z toalety.
-Chcę iść do domu-powiedziała.
-Dobrze, napiszę do Hiroshiego, że opuściliśmy klub.
Ruszyliśmy do mieszkania dziewczyny. Oboje milczeliśmy, żadne z nas nie miało zamiaru przerwać tej ciszy. W końcu doszliśmy na miejsce. Stanąłem w drzwiach.
-Może ja lepiej pójdę-powiedziałem.
Odwróciłem się i chciałem odejść, gdy poczułem, że Arya łapie mnie za kawałek koszulki i ciągnie. Odwróciłem głowę i spojrzałem na nią pytająco.

Arya? Przepraszam, że tak późno, ale myślałam, że już wysłałam opowiadanie

Od Lou - C.D Lee

Strój, który dostałam leżał idealnie, wręcz aż nazbyt dopasowany do mojej sylwetki.  Czułam się, jakbym założyła drugą skórę. Sportowy stanik i przylegające szorty były świetne, jednak… W chwili, gdy chłopak objął mnie, by ułatwić mi przyjęcie odpowiedniej pozycji, poczułam jego ciało zbyt dokładnie. Zamiast pomóc mi się skupić na wykonaniu rzutu, rozproszył moją uwagę, co skończyło się oczywiście pudłem, a nie zdobytym koszem.
-Wee… Trenerze, dlaczego mi się nie udało? – Udałam, że nie wiem jaki był powód mojego uchybienia.
-No wiesz, nie od razu wszystko wychodzi. – Lee zaśmiał się cicho. – Ale spokojnie, trening czyni mistrza.
-To teraz spróbuję sama. – Wzięłam ciężkawą piłkę do łapek i ustawiłam się, tak jak mówił mi wcześniej mój trener. Delikatnie odbiłam się od parkietu i pomarańczowa kula poszybowała w kierunku kosza. Na chwilę wstrzymałam oddech. Bum, znowu pudło. Zrobiłam zrozpaczoną minę.
- Trenerze, melduję, że jestem beznadziejna. – Zwiesiłam głowę i zaczęłam wiercić dziurę butem w parkiecie. Twardy z niego zawodnik. Nie chciał się nawet odkształcić.
-Lou! Faktycznie jesteś beznadziejna. – Czarnowłosy wbił we mnie surowe spojrzenie złocistych oczu i pokręcił zawiedziony głową. – Bo poddajesz się po dwóch rzutach!
-Wcale się nie poddaję. – Żachnęłam się. Wzięłam piłkę i ponownie ustawiłam do rzutu. Phi, skąd on może wiedzieć, czy się poddałam, czy się zgrywam. Rzuciłam znowu. Nic z tego.  Rzuciłam ponownie i ponownie. Gdy po raz już nie pamiętam, który z kolei piłka znowu odbiła się od poręczy, podniosłam ją i z całej siły grzmotnęłam o parkiet. Odbiła się wysoko i małymi podskokami oddaliła od nas.
- Widzę, że ci nerwy puściły… - Lee podszedł do mnie i położył mi dłoń na ramieniu.
-Troszeczkę. – Burknęłam, wściekła na siebie, na piłkę i na kosz. Wąska stróżka potu ściekała mi po karku. Chciało mi się pić. – Mamy tutaj jakąś wodę, czy coś do picia?
-Powinien być tutaj jakiś automat z napojami. – Czarnowłosy wskazał na drzwi prowadzące w kierunku szatni. – Gdybyś była trochę milsza dla trenera, to by może przyniósł ci coś. Ale skoro tak do mnie burczysz, to idź sobie sama. Może ochłoniesz.
-Dam sobie radę sama. – Tupnęłam nóżką i ruszyłam z kopyta we wskazanym kierunku. W sumie on niczego nie był winny, ale jakoś mnie to moje kalectwo dobiło i wprawiło w zły nastrój. W automacie kupiłam sobie zimną wodę. Wypiłam pół butelki za jednym łykiem. Przy okazji zwilżyłam sobie trochę kark i dekolt. Ale ulga… W trochę lepszym humorze dziarsko ruszyłam  na halę z zamiarem zdobycia 10 koszy pod rząd. Haha, pomarzyć dobra rzecz. Gdybym chociaż trafiła raz. Uchyliwszy drzwi na boisko, usłyszałam odgłos odbijanej piłki i pisk podeszwy buta o parkiet. Zerknęłam ciekawa, co się tam wyprawia i moim oczom ukazał się niesamowity widok. Lee właśnie szybował w kierunku kosza, na którym  zawisnął , a piłka wpadła w obręcz i głośno odbiła się od podłogi. Po chwili chłopak znowu dotykał ziemi. W tym momencie weszłam powolutku, klaszcząc.
-Wow, to było niesamowite! – Mój głos wyrażał pełen szacunku podziw dla umiejętności chłopaka.
-Dzięki. – Uśmiechnął się szeroko i przeczesał włosy. – Widzisz, masz tak dobrego trenera, a nie możesz trafić do kosza? Napraw to, żebym też mógł cię pochwalić.
-Postaram się. – Odparłam trochę mniej radosnym tonem. Nie wiedziałam, czemu mi nie wychodziło. Ustawiłam się ponownie. Lee podał mi piłkę i stanął z boku, przyglądając mi się krytycznym wzrokiem. Rzuciłam i ponownie spudłowałam.
-Hmm… Lou, robisz to źle. – Czarnowłosy podszedł do mnie i ponownie mnie objął, tak jak za pierwszym razem. – Jesteś zbyt spięta, przez co twoje ciało sztywnieje i nie możesz odpowiednio się wybić. Rozluźnij się trochę.
Wzięłam głęboki oddech, zignorowałam bliskość Lee i rozluźniłam mięśnie.
- Już. – Zakomunikowałam.
-Teraz ugnij nogi i pochyl się do przodu, pamiętając o prostych plecach. – Wykonałam polecenie. Chłopak delikatnie wyprostował moje plecy i odsunął się ode mnie. W pełni skoncentrowana wykonałam rzut.
-Yeah! Nareszcie mi się udało! – Podskoczyłam, kiedy tylko piłka przeleciała przez obręcz. – Trenerze jesteś najlepszy! – Wyszczerzyłam się do Lee.
-Brawo, to był piękny rzut. – Wyciągnął dłoń w moją stronę . – Piąteczka!
-Pjona! –Przybiłam swoją rękę do jego i wróciłam po piłkę. Zaczęłam ponownie rzucać. Trafiałam często, ale nieraz jeszcze zdarzało mi się spudłować. Po paru minutach, samo rzucanie mi się znudziło.
-Trenerze, może teraz zagramy mały meczyk? – Uśmiechnęłam się zawadiacko. Lee przerwał swoje rzucanie do kosza i podszedł do mnie.
-No dobrze. Zagramy na jeden kosz. – Zakręcił piłką na palcu. – Zobaczymy, jak dużo się  nauczyłaś.
Zanim zaczęliśmy grać, mój towarzysz wytłumaczył mi krótko zasady gry. Po tym wstępie, rozpoczęliśmy mecz. Oczywiście pierwsze punkty należały do Lee, jednak ja nie poddawałam się. W pewnym momencie stanęliśmy naprzeciwko siebie. Czarnowłosy odbijał przed sobą piłkę, a ja zamierzałam mu ją odebrać. W ułamku sekundy przejęłam piłkę i ruszyłam do kosza. Ustawiłam się i trafiłam. W ten zdobyłam swoje pierwsze punkty. Po chwili chłopak znowu miał piłkę i ponownie znaleźliśmy się w podobnej sytuacji. Gdy chciałam odebrać piłkę, Lee zrobił zwód. Gdy już ruszał by trafić do kosza, potknął się o moją nogę, którą niefortunnie postawiłam w niewłaściwym miejscu i próbując złapać równowagę złapał się mojej ręki. Niestety ja też nie byłam w zbyt stabilnej pozycji i oboje wylądowaliśmy na parkiecie. Dokładniej rzecz ujmując, to Lee leżał na podłodze, a ja na nim.
-Trenerze, nic ci nie jest? – Zapytałam lekko zaniepokojona tym upadkiem.
[Lee?]

Od Sory - C.D Enzo

Pierwszy człowiek, który w tym ośrodku dbał o jakąkolwiek uwagę i kontakt ze mną. Nie ma to jak wbić do domu nieznanej kobiety po czym oznajmić jej, że przyszedł w gości, a to, że znalazł kod i wkradł się do domu to był czysty przypadek. Udawał takiego odważnego i cwanego, ale tak naprawdę ostatecznie zawahał się, bo dobrze wiedział, że nasze umiejętności znacznie się różnią i gdyby doszło do starcia to nie miałby ze mną żadnych szans. No cóż…. Jego teksty zdawały się być  figlarne i głupkowate, ale jakby się tak bliżej przyjrzeć to jest to doprawdy bardzo bystry chłopak.
-Złaź. - wyperswadowałam nie dodając do tego krótkiego rozkazu nic więcej. W sumie nie… nie był to rozkaz, ale mój ton w tym momencie dokładnie dawał mu do zrozumienia, ze nie mam dłużej ochoty znajdować się w takiej pozycji. Nie jestem koniem, którego można złamać i będzie posłuszny, nie będę się uginała.
-Ehh.. czy to naprawdę jest konieczne? Podoba mi się fakt, że jest… pode mną… - ponownie pochylił się, ale tym razem już nie dałam mu dokończyć. Ugięłam jedną nogę w kolanie, by w ten sposób zadać mu cios w jego najczulsze miejsce. Zgiął się nieznacznie, gdyż nie był to mocny kopniak biorąc pod uwagę to, że nie za bardzo miałam się jak ruszać, miała go to jedynie ponaglić. - Dobra, dobra! Już przecież schodzę! - przełożył nogę przeze mnie i już za chwile znalazł się na podłodze, do tego nadal lekko zginając się i trzymając za krocze. Phi.. nie powiem, ze nie bawił mnie ten widok. - Zastanawiam się, czy gdyby ja wykorzystał twój słaby punkt, to tez bym cie tak szybko położył. - Wymamrotał coś na wpół zrozumiałego, jednakowoż słowa „słaby punkt” do tego stopnia przebiły moje uszy, że nie mogłam tego zignorować. Wstałam na równe nogi i spojrzałam na swojego towarzysza z tej perspektywy – czyli z góry. Patrzyłam na niego może tak z dwie minuty, moje spojrzenie cały czas kroczyło w ślad za jego oczami, nie dawałam mu uciec wzrokiem choćby na chwilkę. W pewnej chwili wyciągnęłam dłoń dokładnie tak by znajdowała się przed jego twarzą. Przyglądał się jej z zaciekawieniem, aż w końcu podniósł wzrok na mnie i zerknął tak jakby pytał o co chodzi i czy ja naprawdę chcę mu pomóc wstać. Nie otrzymał odpowiedzi więc chciał skorzystać z mojej pomocy, jednakowoż ja w ostatniej chwili odsunęłam od niego lekko swoją delikatną dłoń przez co nie mógł mnie chwycić.
-Wrogom nie podaje się pomocnej ręki.... - mimo takiej sytuacji, spoglądałam na chłopaka nieco spokojniej. Niebieskie oczy nie pokazywały już tej samej niepewności, w dziwny sposób byłam pewna, że chłopak nie zrobi nic niespodziewanego i nagłego. - ….wodny chłopczyku. - dokończyłam swoje zdanie i w tym momencie osoba siedząca na podłodze chyba zrozumiała, ze już go przejrzała. Jesteś bardzo nieostrożny panie Enzo.
-Nie uważasz, ze gdybym chciał cie skrzywdzić to już bym to zrobił? - przekręcił głowę z niedowierzaniem, ze jestem tak nieufna. Można powiedzieć, że te słowa potraktowałam jako upewnienie, że on nie użyje tego przeciwko mnie, chyba, że będzie musiał się bronić. Poruszyłam palcami uświadamiając mu, że już nie zabiorę dłoni, i że spokojnie może za nią chwycić. To też zrobił, a stając już na nogach otrzepał ze swojego ciała niewidoczny pył. - Jak się domyśliłaś, ze panuje nad wodą?
-Tak samo jak ty dowiedziałeś się o tym, że się jej boje. Twój spryt cie zgubił. - wyjaśniłam spokojnie teraz kierując się do kuchni, bo po co mam się nim przejmować? Nie ważne, że zrobił mi włam na chatę i w sumie to powinnam go zamordować na wstępie.
-W jakim sensie? - stanął w drzwiach do kuchni, oparł się o framugę i schował dłonie w kieszeniach spodni. Nawet nie zamierzałam odwrócić wzroku od lodówki więc będzie sobie gadał do pleców.
-Powiedziałeś, że wykorzystasz mój słaby punkt, nie znasz mnie więc wiesz tylko o tym jednym, który udało ci się dostrzec.
-Sprytna jesteś..
| We Heart It-Nie, to ty jesteś naiwny i nieostrożny. - podsumowałam wyciągając z lodówki jedynie pepsi. Nalałam zimnego płynu do dwóch wysokich szklanek, a do tego wrzuciłam jeszcze do każdej z nich parę kostek lodu do wzmocnienia niskiej temperatury napoju. Do swojej wrzuciłam jeszcze słomkę, żeby mój słodki, wiśniowy błyszczyk nie znalazł się zaraz na ściankach szklanki. Idąc do stolika podałam jeszcze „swojemu nowemu koledze” to co dla niego przygotowałam (Ah Sora jakś ty dobra~). Usiadłam sobie grzecznie przy szklanym, nowoczesnym stoliku i przez chwilę bawiłam się rurką przekładając ją sobie między palcami i mieszając kostki lodu.

-Nie jesteś Sigmą, więc czego szukałeś u mojego dziadka?
-Szef Rimear to twój dziadek?
-Pierwsza zadałam pytanie… - ponownie wlepiłam niebieskie ślepia w jego obliczę i tez w tym samym momencie zaciągnęłam gazowany napój przez słomkę, dzięki czemu ciecz znalazła się w moich ustach.

( Enzo? )

Od Enzo - C.D Sory

Znajdowałem się aktualnie w dość ciekawej sytuacji. Z diamentowym ostrzem przytkniętym do gardła, unieruchomiony przez siedzącą na mnie okrakiem białowłosą panienkę. No niestety nie należę do masochistów, więc ta sytuacja nie wzbudzała we mnie jakichś nieczystych myśli. Może odrobinkę działały na mnie kobiece kształty mojej oprawczyni. W sumie ciężko stwierdzić kto tu był ofiarą, a kto zbrodniarzem. Znajdowałem się tutaj jako nieproszony gość, który sam się wpuścił za próg. No, ale czy to była moja wina, że ktoś zgubił kartkę z kodem do domu? Wydaje mi się, że nie. Właśnie może najpierw przedstawię, jak doszło do tego, że znajduję się w takiej a nie innej sytuacji.
***
Kiedy Sora mnie pozostawiła samemu sobie, ruszyłem powoli w drogę powrotną do domu. Miałem jeszcze do pokonania ten nieszczęsny mostek, który spowodował, że niebieskooka się trochę zamoczyła. Znajdując się tuż przed nim, kątem oka zerknąłem na brzeg rzeki, na który wyciągnąłem niedoszłą topielicę.  Mignęło mi coś białego. Kolor ten nie wyglądał zbyt naturalnie w ubogiej szarozielonej trawie, gdzie nie miała prawa wyrosnąć jakaś kwiatowa roślinka, bądź przyplątać się malutki bielinek kapustnik. Jak zwykle ciekaw tego, co to może być, zboczyłem ze swej drogi i schyliłem się po biały kształt. Okazało się, że był to niejaki szyk czterech przypadkowych, na pierwszy rzut oka cyfr. Tusz był lekko rozmazany od wody, ale wszystko pozostało nadal czytelne. Zastanawiało mnie, do czego to może służyć. Wstałem i spojrzałem na powolny nurt rzeki. Jeśli nikt tędy nie przechodził i nie skończył przez przypadek w wodzie od czasu, kiedy Sora sobie tutaj pływała, to wychodzi na to, że jest to jej kartka.  Hmm… Jest to zapewne jakiś kod. Może do jakiegoś sejfu? Niee… Takich szyfrów nie nosi się przy sobie, to zbyt niebezpieczne, że jakaś przypadkowa osoba będzie mogła mieć do tego dostęp. Może to kod do drzwi? Tylko do jakich drzwi? Do domu? Do jakiegoś pomieszczenia? Mimo wszystko śmieszył mnie lekko fakt, że taka poważna i dumna kobieta, jaką się wydawała być Sora, nie potrafi zapamiętać czterech głupich cyferek. Zaraz się wszystkiego dowiem. Otóż przez  rok pobytu w tym ośrodku nie robiłem zbyt wiele, ale gromadziłem różne znajomości, które mogły się przydać w takich sytuacjach, jak ta. Szybkim krokiem ruszyłem w kierunku wyjścia z Ośrodka Badawczego. Kiedy znalazłem się w bramie, skierowałem się do budki, w której siedział znudzony strażnik.
-Siemka Josh! – Klepnąłem go w ramię. – Dawno się nie widzieliśmy.
-Enzo! Co tam u ciebie stary? – Mężczyzna uśmiechnął się na mój widok szeroko.
-A byłem załatwić parę spraw w Ośrodku. – Machnąłem ręką. – A jak tam leci ci czas na służbie?
-Wolno. Nic się nie dzieje. – Westchnął. – Masz coś ciekawego? – Zerknął z zainteresowaniem na białą karteczkę, którą ściskałem w dłoni.
-Właśnie Josh! – Pełen ekscytacji rozprostowałem zwitek papieru przed nosem kolegi. – Patrz, co znalazłem!
-Eee… To tylko kawałek kartki z jakimiś rozmazanymi cyframi. – Chłopak wątpliwie spojrzał na moje znalezisko.
-Ależ to musi być jakiś kod! – Prychnąłem zirytowany głupotą Josha.
-Jeśli tak twierdzisz… - Strażnik w zamyśleniu podrapał się po głowie. – Enzo! To może być  kod do drzwi apartamentu jednej z Sigm. Ale dziwne, że znalazłeś sobie to ot tak po prostu na drodze.
-Chyba nawet wiem, do  kogo to należy. – Zignorowałem jego domysły. – Powiedz mi, czy jest tutaj Sigma o imieniu Sora?
-No jest. Sora Carter. A co? To ona to zgubiła? – Josh zmarszczył brwi. – Nie mogła zapamiętać tak krótkiego kodu? Dobre.
-Trochę zadziwiające, ale nie o tym teraz mowa. Wiesz, gdzie znajduje się jej apartament? – Wbiłem w niego naglące spojrzenie.
-Z tego co się orientuję to tutaj niedaleko. – Przekrzywił głowę zastanawiając się chwilę. Po czym wytłumaczył mi drogę. Zapamiętałem wszystkie wskazówki i pożegnałem się z nim.
-Miło było sobie pogadać z tobą, Enzo. – Pomachał mi na pożegnanie i wrócił do swojego nudnego stróżowania. Zanim wyruszyłem do apartamentu Sory, wróciłem na trochę do domu i postanowiłem poczynić pewne przygotowania. Zebrałem trochę informacji na temat pracy Sigm i wybrałem odpowiednią porę na odwiedziny. A później to już wiadomo co się zadziało. Wkradłem się do apartamentu Sory i skryłem w ciemnym pokoju czekając jej przyjścia.
***
A teraz leżałem przyciśnięty jej masą ( nie była za ciężka, ale leciutka wcale) i rozmyślałem jakby wyjść z tej sytuacji w jednym kawałku. Postanowiłem najpierw odpowiedzieć na jej pytanie.
-Właśnie, gdzie moje maniery. – Westchnąłem.- Jestem Enzo Daquin i gdybym znalazł się w dogodniejszej pozycji to może bym się równie miło przywitał, ale widzę, że nie jest mi to dane.
-Twoje imię i nazwisko niewiele mi dają. – Odparła,  nadal utrzymując pokerową twarz.
-Oj, to niemiło tak brzydko obejść się z nowopoznanym człowiekiem. – Zrobiłem zmartwioną minę. – Ale rozumiem, że to ze względu na okoliczności. Nie jestem żadnym włamywaczem, jeśli o to chodzi. Jestem po prostu ciekaw pewnych rzeczy.
-Ah, tak. Ciekawość to pierwszy stopień do piekła. – Mruknęła chyba niezbyt zadowolona moją odpowiedzią.
-To ja już dawno smażę się w najgłębszych czeluściach piekła. – Próbowałem uwolnić ręce. Były mocno zablokowane, jednak ze względu na to, że jednak jestem mężczyzną udało mi się je uwolnić. Chwyciłem nadgarstki białowłosej i jednym sprawnym ruchem obróciłem nas o 180 stopni. Teraz to ja byłem na górze. Zablokowałem jej ręce, szczególnie tą z diamentowym sztyletem i uśmiechnąłem się szeroko.
-Też potrafię znaleźć się na górze. – Patrzyłem prosto w jej zimne, niebieskie oczy. – Ja tylko przyszedłem oddać kartkę z kodem i odebrać swój  sweterek. Bardzo go lubię.
-Skoro przyszedłeś tylko po to, to dlaczego nie mogłeś przyjść jako zwykły gość, a nie jako włamywacz? – Zmrużyła oczy. Chyba była niezadowolona z sytuacji w jakiej się znalazła.
-Bo tak jest zabawniej. – Zaśmiałem się i przycisnąłem ją mocniej do podłogi. Nachyliłem się tuż przy jej twarzy i dmuchnąłem w jej ucho. Zadrgała.
- W co ty się bawisz ze mną? – Miała zaciętą minę. Powoli traciła swoje zimne opanowanie.
- Próbuję sprawdzić, czy zawsze jesteś taka opanowana. – Ironiczny uśmieszek nie schodził mi z ust.
- Nie twój interes. – Wróciła do swojego bezwzględnego opanowania. Ani jeden mięsień twarzy nie wykonał zbędnego skurczu, który by świadczył o jakichś targających nią uczuciach.
-Eh… I co ja mam teraz zrobić? Jak cię puszczę to mnie pewnie zadźgasz tym pięknym ostrzem. – Wskazałem wzrokiem na jej broń.
- Chcesz się przekonać? – Wbiła we mnie lodowate spojrzenie, w którym dostrzegłem jakiś nieznaczny błysk. Czyżby mnie prowokowała? Nie mam zamiaru z nią zadzierać, bo wystarczy jeden jej ruch i mogłoby się dla mnie to źle skończyć. Chociaż… Jakby nie patrzeć posiadam Arcanę związaną z wodą, której nasza dzielna dama najwidoczniej się obawia. Może nie byłoby tak źle. Powoli, sunąc dłońmi w kierunku ramion dziewczyny, rozluźniałem uchwyt. Moje palce delikatnie muskały jej gładką skórę, aż w końcu oderwałem dłonie i podniosłem ręce do góry.
-Teraz twój ruch. – Uśmiechnąłem się, nadal siedząc na niej okrakiem.  
[Sora?]

Od Kaito - C.D Taigi

Uniosłem podbródek i spojrzałem w górę na setki jasnych punkcików. Pomimo miejskich świateł, gwiazdy świeciły tak mocno, że nic ich nie zdołało zagłuszyć. Nawet nie musiałem wyostrzać wzroku, by dostrzec więcej barw. Dla mnie nocne niebo było niczym paleta niebieskich i fioletowych kolorów; szkoda tylko, że Taiga nie mogła zobaczyć tego, co ja, z pewnością byłaby. zachwycona. Zmarszczyłem brwi, kiedy przypomniały mi się słowa jasnowłosej. "Jak brat i siostra". Taiga moją siostrą? Spojrzałem kątem oka na uśmiechniętą dziewczynę, a później na jej dłoń, dalej trzymającą moją. Była taka miła, nie znaliśmy się długo, a na dodatek nie byliśmy w ogóle spokrewnieni, a zachowywała się jak prawdziwa siostra; może to dla niektórych oczywiste, że się o mnie... troszczy? Bo właśnie to robiła, prawda? Nie rozumiałem tego, dlaczego to robiła. Nikt nigdy się tak przy mnie nie zachowywał, więc dlaczego robi to ktoś, kogo tak dobrze nie znam?
- Dlaczego uważasz mnie za kogoś dobrego? - spytałem. Przeniosłem wzrok na swoje buty, które przez jasny kolor wyróżniały się z ciemnego otoczenia. Usłyszałem jak Taiga chichocze.
- Głupi jesteś - powiedziała i zmierzwiła moje włosy, co sprawiło, że zdołałem się zaśmiać. Dłoń, którą trzymała moją przeniosła do podbródka, jakby szukała dobrego argumentu. - Po prostu wiem, że taki jesteś. Wystarczyło mi pierwsze spotkanie z tobą.
- Nie powinno się kogoś tak pochopnie oceniać - mruknąłem, jakbym coś skrywał. Ach, dlaczego mówię takie rzeczy zamiast po prostu się z kimś zgodzić? Taiga miała rację, a ja, chcąc nie chcąc, na swój sposób pogarszałem sytuację. Ale z drugiej strony wydawało mi się, że też miałem nieco racji. W końcu wczoraj nie powiedziałem całej prawdy. Całej... całkowicie się z nią minąłem.
Dziewczyna podeszła, stając na przeciwko mnie. Podniosłem wzrok, kiedy ujęła obie moje dłonie. Na jej twarzy pojawił się lekki uśmiech.
- Kaito, jeśli stało się w twoim życiu coś złego, coś, na co nie miałeś lub dalej nie masz wpływu, to się za to nie obwiniaj. Wierzę, że byłeś, jesteś i na pewno będziesz kimś wspaniałym. Co jak co, ale nie wyobrażam sobie ciebie rządnego krwi - zaśmiała się.
Coś ścisnęło moje serce tak mocno, że ponownie spuściłem wzrok, by jasnowłosa nie zauważyła łez w rdzawych oczach, tych znienawidzonych przeze mnie łez. Uwolniłem swoje ręce z uścisku Tai i rzuciłem się na nią, obejmując w tali. To nie w porządku. Nie mogłem kłamać, nie w takiej sytuacji. Zabolał mnie fakt, że nie byłem z nią do końca szczery, czułem się z tym źle.
Podciągnąłem nosem i zacisnąłem usta w cienka linię. Spojrzałem szklanymi oczami na swoją dłoń, która łapała wszystkie krople łez. Poczułem przyjemne ciepło na plecach, ciepło dłoni dziewczyny. Od razu po tym cofnąłem się, odskakując na kilka metrów. Zakryłem usta dłonią, jakby miało to cokolwiek pomóc w zakryciu grymasu na mojej twarzy.
- K-Kaito, wszystko w porządku? - spytała nieco niepewnie. Jej głos zadrżał lekko.
Zacząłem chichotać pod nosem, choć z oczu dalej płynęły strumienie łez. Jestem głupi, tak bardzo głupi. Moje zachowanie jest tak głupie, że aż śmieszne! Bałem się przyznać do kłamstwa, które nikomu nie zaszkodziło! Tai na pewno uznałaby to za niewinne, nikogo nie krzywdzące kłamstewko lub w ogóle by to zignorowała i kazała się tym nie przejmować, prawda? Zrobiłaby tak? Bo Izaak pewnością by mnie ukarał. I to jak najmocniej. Najlepiej tak, bym nie mógł się ruszyć.
Na samą myśl o nim moje ciało zesztywniało, jak w momencie naszego wczorajszego spotkania. Szybko jednak się otrząsnąłem. Przecież Izaak to nie Taiga. Te dwie osoby to przeciwieństwo, wiec czego do cholerry się bałem?
- Nic nie jest w porządku - mruknąłem tak cicho, że prawdopodobnie nie zdołała mnie usłyszeć. Przecierając mokre oczy wierzchem dłoni, uśmiechnąłem się szeroko. - Przepraszam Tai-Tai.Przepraszam, że przez moje tchórzostwo zniszczyłem tak przyjemną chwilę.

<Tai? :^>