Znajdowałem się aktualnie w dość
ciekawej sytuacji. Z diamentowym ostrzem przytkniętym do gardła, unieruchomiony
przez siedzącą na mnie okrakiem białowłosą panienkę. No niestety nie należę do
masochistów, więc ta sytuacja nie wzbudzała we mnie jakichś nieczystych myśli.
Może odrobinkę działały na mnie kobiece kształty mojej oprawczyni. W sumie
ciężko stwierdzić kto tu był ofiarą, a kto zbrodniarzem. Znajdowałem się tutaj
jako nieproszony gość, który sam się wpuścił za próg. No, ale czy to była moja
wina, że ktoś zgubił kartkę z kodem do domu? Wydaje mi się, że nie. Właśnie
może najpierw przedstawię, jak doszło do tego, że znajduję się w takiej a nie
innej sytuacji.
***
Kiedy Sora mnie pozostawiła samemu
sobie, ruszyłem powoli w drogę powrotną do domu. Miałem jeszcze do pokonania
ten nieszczęsny mostek, który spowodował, że niebieskooka się trochę zamoczyła.
Znajdując się tuż przed nim, kątem oka zerknąłem na brzeg rzeki, na który
wyciągnąłem niedoszłą topielicę. Mignęło
mi coś białego. Kolor ten nie wyglądał zbyt naturalnie w ubogiej szarozielonej
trawie, gdzie nie miała prawa wyrosnąć jakaś kwiatowa roślinka, bądź przyplątać
się malutki bielinek kapustnik. Jak zwykle ciekaw tego, co to może być,
zboczyłem ze swej drogi i schyliłem się po biały kształt. Okazało się, że był
to niejaki szyk czterech przypadkowych, na pierwszy rzut oka cyfr. Tusz był
lekko rozmazany od wody, ale wszystko pozostało nadal czytelne. Zastanawiało
mnie, do czego to może służyć. Wstałem i spojrzałem na powolny nurt rzeki.
Jeśli nikt tędy nie przechodził i nie skończył przez przypadek w wodzie od
czasu, kiedy Sora sobie tutaj pływała, to wychodzi na to, że jest to jej
kartka. Hmm… Jest to zapewne jakiś kod.
Może do jakiegoś sejfu? Niee… Takich szyfrów nie nosi się przy sobie, to zbyt
niebezpieczne, że jakaś przypadkowa osoba będzie mogła mieć do tego dostęp.
Może to kod do drzwi? Tylko do jakich drzwi? Do domu? Do jakiegoś
pomieszczenia? Mimo wszystko śmieszył mnie lekko fakt, że taka poważna i dumna
kobieta, jaką się wydawała być Sora, nie potrafi zapamiętać czterech głupich cyferek.
Zaraz się wszystkiego dowiem. Otóż przez
rok pobytu w tym ośrodku nie robiłem zbyt wiele, ale gromadziłem różne
znajomości, które mogły się przydać w takich sytuacjach, jak ta. Szybkim
krokiem ruszyłem w kierunku wyjścia z Ośrodka Badawczego. Kiedy znalazłem się w
bramie, skierowałem się do budki, w której siedział znudzony strażnik.
-Siemka Josh! – Klepnąłem go w ramię.
– Dawno się nie widzieliśmy.
-Enzo! Co tam u ciebie stary? –
Mężczyzna uśmiechnął się na mój widok szeroko.
-A byłem załatwić parę spraw w
Ośrodku. – Machnąłem ręką. – A jak tam leci ci czas na służbie?
-Wolno. Nic się nie dzieje. –
Westchnął. – Masz coś ciekawego? – Zerknął z zainteresowaniem na białą
karteczkę, którą ściskałem w dłoni.
-Właśnie Josh! – Pełen ekscytacji
rozprostowałem zwitek papieru przed nosem kolegi. – Patrz, co znalazłem!
-Eee… To tylko kawałek kartki z
jakimiś rozmazanymi cyframi. – Chłopak wątpliwie spojrzał na moje znalezisko.
-Ależ to musi być jakiś kod! –
Prychnąłem zirytowany głupotą Josha.
-Jeśli tak twierdzisz… - Strażnik w
zamyśleniu podrapał się po głowie. – Enzo! To może być kod do drzwi apartamentu jednej z Sigm. Ale
dziwne, że znalazłeś sobie to ot tak po prostu na drodze.
-Chyba nawet wiem, do kogo to należy. – Zignorowałem jego domysły.
– Powiedz mi, czy jest tutaj Sigma o imieniu Sora?
-No jest. Sora Carter. A co? To ona to
zgubiła? – Josh zmarszczył brwi. – Nie mogła zapamiętać tak krótkiego kodu?
Dobre.
-Trochę zadziwiające, ale nie o tym
teraz mowa. Wiesz, gdzie znajduje się jej apartament? – Wbiłem w niego naglące
spojrzenie.
-Z tego co się orientuję to tutaj
niedaleko. – Przekrzywił głowę zastanawiając się chwilę. Po czym wytłumaczył mi
drogę. Zapamiętałem wszystkie wskazówki i pożegnałem się z nim.
-Miło było sobie pogadać z tobą, Enzo.
– Pomachał mi na pożegnanie i wrócił do swojego nudnego stróżowania. Zanim
wyruszyłem do apartamentu Sory, wróciłem na trochę do domu i postanowiłem
poczynić pewne przygotowania. Zebrałem trochę informacji na temat pracy Sigm i
wybrałem odpowiednią porę na odwiedziny. A później to już wiadomo co się
zadziało. Wkradłem się do apartamentu Sory i skryłem w ciemnym pokoju czekając
jej przyjścia.
***
A teraz leżałem przyciśnięty jej masą
( nie była za ciężka, ale leciutka wcale) i rozmyślałem jakby wyjść z tej
sytuacji w jednym kawałku. Postanowiłem najpierw odpowiedzieć na jej pytanie.
-Właśnie, gdzie moje maniery. –
Westchnąłem.- Jestem Enzo Daquin i gdybym znalazł się w dogodniejszej pozycji
to może bym się równie miło przywitał, ale widzę, że nie jest mi to dane.
-Twoje imię i nazwisko niewiele mi
dają. – Odparła, nadal utrzymując
pokerową twarz.
-Oj, to niemiło tak brzydko obejść się
z nowopoznanym człowiekiem. – Zrobiłem zmartwioną minę. – Ale rozumiem, że to
ze względu na okoliczności. Nie jestem żadnym włamywaczem, jeśli o to chodzi.
Jestem po prostu ciekaw pewnych rzeczy.
-Ah, tak. Ciekawość to pierwszy stopień
do piekła. – Mruknęła chyba niezbyt zadowolona moją odpowiedzią.
-To ja już dawno smażę się w
najgłębszych czeluściach piekła. – Próbowałem uwolnić ręce. Były mocno
zablokowane, jednak ze względu na to, że jednak jestem mężczyzną udało mi się
je uwolnić. Chwyciłem nadgarstki białowłosej i jednym sprawnym ruchem obróciłem
nas o 180 stopni. Teraz to ja byłem na górze. Zablokowałem jej ręce,
szczególnie tą z diamentowym sztyletem i uśmiechnąłem się szeroko.
-Też potrafię znaleźć się na górze. –
Patrzyłem prosto w jej zimne, niebieskie oczy. – Ja tylko przyszedłem oddać
kartkę z kodem i odebrać swój sweterek.
Bardzo go lubię.
-Skoro przyszedłeś tylko po to, to
dlaczego nie mogłeś przyjść jako zwykły gość, a nie jako włamywacz? – Zmrużyła
oczy. Chyba była niezadowolona z sytuacji w jakiej się znalazła.
-Bo tak jest zabawniej. – Zaśmiałem
się i przycisnąłem ją mocniej do podłogi. Nachyliłem się tuż przy jej twarzy i
dmuchnąłem w jej ucho. Zadrgała.
- W co ty się bawisz ze mną? – Miała
zaciętą minę. Powoli traciła swoje zimne opanowanie.
- Próbuję sprawdzić, czy zawsze jesteś
taka opanowana. – Ironiczny uśmieszek nie schodził mi z ust.
- Nie twój interes. – Wróciła do
swojego bezwzględnego opanowania. Ani jeden mięsień twarzy nie wykonał zbędnego
skurczu, który by świadczył o jakichś targających nią uczuciach.
-Eh… I co ja mam teraz zrobić? Jak cię
puszczę to mnie pewnie zadźgasz tym pięknym ostrzem. – Wskazałem wzrokiem na
jej broń.
- Chcesz się przekonać? – Wbiła we
mnie lodowate spojrzenie, w którym dostrzegłem jakiś nieznaczny błysk. Czyżby
mnie prowokowała? Nie mam zamiaru z nią zadzierać, bo wystarczy jeden jej ruch
i mogłoby się dla mnie to źle skończyć. Chociaż… Jakby nie patrzeć posiadam
Arcanę związaną z wodą, której nasza dzielna dama najwidoczniej się obawia.
Może nie byłoby tak źle. Powoli, sunąc dłońmi w kierunku ramion dziewczyny,
rozluźniałem uchwyt. Moje palce delikatnie muskały jej gładką skórę, aż w końcu
oderwałem dłonie i podniosłem ręce do góry.
-Teraz twój ruch. – Uśmiechnąłem się,
nadal siedząc na niej okrakiem.
[Sora?]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz