niedziela, 10 lipca 2016

Od Siegrain'a

Pierwsze promienie słońca wpadały przez okno wprost na moją twarz. Skrzywiłem się lekko i zasłoniłem oczy ręką. Drugą sięgnąłem po komórkę leżącą na szafeczce nocnej tuż koło lampki. Wyświetlacz wskazywał godzinę siódmą trzy. Jeśli się nie myliłem nikogo nie ma w mieszkaniu i w spokoju zdążę wyszykować się do szkoły. Podniosłem się ociężale do siadu. Tak bardzo nienawidziłem poniedziałków, że najchętniej dalej leżałbym zatopiony pod ciepłą kołdrą i zapomniał o całym świecie. Podniosłem się z łóżka i skierowałem do łazienki. Po porannej toalecie ubrałem się jak zwykle w czarne dżinsy i swoją jakże charakterystyczną miętowo-szarą bluzę z futerkiem. Po krótkim śniadaniu byłem już w drodze do szkoły. Pierwsze lekcje dłużyły się w nieskończenie, została jeszcze ostatnia godzina angielskiego. Gdy zadzwonił dzwonek kończący zajęcia bez słowa ruszyłem korytarzem do wyjścia ze szkoły. Na boisku podbiegł do mnie Neil. Jak zwykle uśmiech nie schodził z jego twarzy. Cieszył się jak przedszkolak, który dostał lizaka. Czasem trzeba było przyznać, że jego humor był zaraźliwy.
- Co tam? - zagadnął szatyn zrównując krok.
- Po staremu - wzruszyłem ramionami poprawiając zsuwające się ramie od plecaka.
- Za co tym razem? - zapytał zagradzając przejście i uniemożliwiając wyminięcie go.
- To? - wskazałem na ogromną śliwę pod okiem i kilka mniej groźnych ran na twarzy. Część z nich zakrywały ciemne włosy opadające mi na oczy. Kiwnął głową czekając na odpowiedź - Miałem pecha. Mniejsza z tym - machnąłem lekceważąco ręką - Koniec przesłuchania?
- Tak - westchnął - Jak tam z twoją siostrą?
- Z Lucy znacznie się pogorszyło - przyznałem wpatrując się w punkt przed sobą - Nikt nie daje jej szans - odruchowo zacisnąłem dłonie w pięść - Muszę już iść - wyminąłem go kierując się w stronę bramy
- Sieg! Czekaj - usłyszałem za plecami, lecz się nie zatrzymałem - Siegrain!
Ruszyłem chodnikiem w stronę centrum miasta. Zatrzymałem się dopiero po kilkudziesięciu minutach pod białymi drzwiami z numerem 17. Byłem w szpitalu, na szpitalnym korytarzu. Przychodziłem w to miejsce nie raz. Lucy to moja starsza siostra. Zawsze roześmiana i wygadana, zupełne przeciwieństwo mnie. Pewnego razu pokłóciła się z ojcem. Roztrzęsiona wsiadła w samochód i miała wypadek. Od tego czasu się nie wybudziła. To wszystko była moja wina. Kłócili się o mnie. Kilka tygodni temu wróciłem późno do domu, pijany. Ojciec jak zwykle się wściekł i wypadło na mnie. Lucy jak zwykle stanęła między mną a ojcem. Potem pamiętam tylko jak zatrzasnęła za sobą drzwi mieszkania i odjechała. Chciałbym zamienić się z nią miejscami, ona zawsze była silna. Na szpitalnym korytarzu było zupełnie pusto. Byłem tylko ja sam stojący naprzeciwko drzwi do sali. Po chwili wszedłem do środka. Widok był ten sam. Drobna, blada dziewczyna, która kiedyś tryskała energią, leżała w bezruchu na szpitalnym łóżku. Dzisiaj była o wiele bledsza niż podczas ostatnich odwiedzin. Podszedłem bliżej łóżka i usiadłem na stołku obok. Delikatnie chwyciłem jej dłoń. Wydawała się taka krucha, jakby miała za chwilę się rozpaść.
- Cześć Lucy - powiedziałem cicho.
Niektórzy lekarze twierdzą, że osoba w śpiączce wszystko słyszy co się do niej mówi. Nie wierzyłem w to, ale spróbować nigdy nie szkodzi.
- Nie wiem co jeszcze mógłbym ci powiedzieć, jest tak wiele spraw... - westchnąłem - Ciężko mi bez ciebie - kontynuowałem, ale jestem przekonany, że ona mnie nie słyszy - Zawsze byłaś silniejsza ode mnie, nadal jesteś...
Siedziałem przez następne półgodziny w milczeniu. Wpatrywałem się w jej bladą twarz otoczoną długimi blond włosami. Jesteśmy do siebie bardzo podobni, już jako dzieci byliśmy nie do odróżnienia.Gdy zegar wskazywał godzinę siedemnastą pożegnałem się i wyszedłem z pokoju. Niedługo miał się odbyć obchód, a ja nie chciałem przeszkadzać. W połowie korytarza zatrzymało mnie nie zawiązane sznurowadło. Zatrzymałem się schylając i sprawnie je zawiązując. Po chwili ujrzałem biegnących lekarzy i pielęgniarki.- Komuś zatrzymało się serce - przemknęło mi przez myśl.
Po tym poczułem jak oblała mnie zimna fala. Podniosłem się i spojrzałem w tamtym kierunku. Wszystko działo się w zwolnionym tempie. Postacie w białych fartuchach wbiegli do pokoju numer 17. Gdy byłem w stanie racjonalnie myśleć zerwałem się do biegu. Próbowałem wejść do sali, do Lucy, lecz dwójka lekarzy nie chciała mnie do niej przepuścić. Trzy osoby próbowały przywrócić pracę serca. Nie dali rady. Zostałem teraz sam.

*********

Lucy odeszła. Nie ma jej. Nie żyje. Już jej nie zobaczę. Nie usłyszę jej głosu. Nie poczuję ciepła jej dłoni. Pogrzeb odbył się dwa dni temu. Było zimno, padał deszcz. Mogło się wydawać, że całe niebo po niej płacze. Lucy wyglądała jakby spała. Wyraz jej twarzy był spokojny. Ubrana była w swoją ulubioną białą sukienkę, sukienkę po mamie. Nie było dużo ludzi. Nie mieliśmy innej rodziny niż ojciec, więc nikt nie przybył. Nawet on się nie pojawił. Stałem sam z dala od innych. Garnitur na dobre przesiąkł wodą tak, że teraz stał się jeszcze cięższy. Krople deszczu spływały po czubku nosa i brodzie mieszają się z gorzkimi łzami. Chciałem, aby to wszystko się już skończyło.

*********

- Obiecałeś, że przyjdziesz na pogrzeb - powiedziałem stojąc w progu salonu.
W fotelu siedział mój ojciec, któremu towarzyszyła butelka piwa w ręku. Oglądał powtórkę meczu. Gdy wróciłem do domu wcale się tym nie przejął.

- Mógłbyś choć raz zachować się jak prawdziwy ojciec - kontynuowałem stając między nim a telewizorem tym samym zasłaniając ekran.
- Przesuń się - warknął odstawiając z hukiem butelkę na stoliku.
- Stoczyłeś się na samo dno - powiedziałem przeszywając go wzrokiem.
- Powiedziałem coś - podniósł się z fotela podchodząc bliżej mnie.
- Ja też - odparłem spokojnym głosem.
Całe pomieszczenie oświetlała mała żarówka, która od czasu do czasu przygaszała. Stanowiła jedyne źródło światła.
- Jesteś nic nie wartym śmieciem - wymamrotał wysoki facet po czterdziestce - Szkoda na ciebie czasu.
Odwrócił się w stronę stolika, gdzie stał alkohol. Upił małą zawartość butelki i wytarł brodę, po której spływały kropelki płynu. Czasami się cieszyłem, że moja matka zmarła zanim mój ojciec postradał rozum i traktował mnie w ten sposób. Zanim stał się zwykłym pijakiem - pomyślałem.
- Do niczego się nie nadajesz - dodał kierując się do sypialni
Słyszałem uginające się sprężyny w łóżku, kiedy na nim usiadł. Sam skierowałem się do swojego pokoju, a następnie do łazienki.. Zapaliłem światło przy lusterku i się przejrzałem. Byłem cały blady, jedynie pod oczami rysował się cień zmęczenia po dzisiejszym dniu. Wziąłem ręcznik i przemyłem twarz. Wróciłem do pokoju i przebrałem się w czyste, suche ubranie po czym położyłem się na łóżko. Gdy usnąłem dręczył mnie koszmar i szybko się obudziłem. Głowa strasznie mnie bolała.. Wymknąłem się z pokoju. Gdy stwierdziłem, że mój ojciec na pewno zasnął wyszedłem z mieszkania. Kiedyś mój ojciec był moim ideałem, wzorem do naśladowania. Walczył dla armii i wyjeżdżał na różne misje. Przykładny obywatel, głowa rodziny, doskonały, najlepszy żołnierz a teraz stał się wrakiem człowieka. Poszedłem do parku, tam gdzie zwykle spędzam samotnie kilka godzin dziennie. Przechadzając się wpadłem na zakapturzoną postać. Był to chłopak, niewiele wyższy ode mnie. Skądś go kojarzyłem. Dopiero później przypomniałem sobie, że kilka razy napotkałem go pod szkołą.
- Siegrain Rasmussen - powiedział - Miło mi cię w końcu poznać. Jestem Alexander Redfern.
- My się znamy? - zapytałem obrzucając go podejrzliwym spojrzeniem.
- Teraz już tak - zaśmiał się - Przewidziałem, że można cię tu spotkać. Chciałbym zaprosić cię do miasta Aberdeen. Jest to miejsce dla takich jak ty, dla osób z darem.
- O czym ty mówisz? - zapytałem zdziwiony.
- Iluzja, zgadza się? Obserwowałem cię przez dłuższy czas, chciałbym, abyś ze mną pojechał. To naprawdę fajne miejsce.
Spojrzałem nieufnie na niego. Pierwszy raz z nim gadam a on proponuje mi wyjazd z miasta. Nie miałem nic do stracenia. Chwilę się nad tym zastanowiłem. Nic mnie tu nie trzymało. Zgodziłem się.
Pojechaliśmy do Aberdeen. Miasto wydawało się bardzo ładne. Po kilkunastu dniach chciałem się stąd wydostać. To okazało się niemożliwe. Nie mogłem sobie przypomnieć dlaczego się tu znajdowałem oraz skąd pochodzę. Pytałem się wielu ludzi, lecz wszyscy kręcili głowami, nie wiedzieli, tak samo jak ja. Zacząłem jakby nowy rozdział w życiu.
Dzisiejszy dzień wcale nie różnił się od następnych. Jak zwykle wstałem wcześnie rano by pobiegać. W parku wpadłem na jakąś dziewczynę, w ogóle jej nie widziałem.
- Przepraszam - powiedziałem pomagając jej wstać - Zamyśliłem się - wyjaśniłem się.
- Następnym razem uważaj - dodała otrzepując ubranie z piasku
- Jestem Siegrain Rasmussen, nigdy cię tu nie widziałem, jesteś nowa?

(Taiga?)

Od Taigi - Do Kaito

Codziennie rano przed oczami mam ten sam widok. Biały, nieskazitelny, czysty sufit. Pomimo upływu lat na pierwszy rzut oka wciąż wydaje się taki sam, jednak nawet i on się zmienia. Przemija jego barwa, powstają pęknięcia, przebarwienia. Nawet jeśli od razu po przebudzeniu potrzebujesz kilku minut, żeby wzrok wrócił do normy, to w końcu to dostrzegasz. Podobnie jest z ludźmi, przy pierwszym spotkaniu mamy wrażenie, że są idealni, czujemy się przy nich gorzej, bo znamy swoje wady, ale u nich nie umiemy ich dostrzec. Z każdym dniem, dowiadujemy się o nowym pęknięciu, o nowej plamie, nawet jeśli potrzeba do tego tygodni, czy nawet miesięcy. Właśnie wtedy, czujemy się pewniej, bo wiemy, że nie tylko my, nie jesteśmy idealni. Wstając zauważyłam odbicie w lustrze. Białe włosy stały w każdym możliwym kierunku, a ubrania były pogniecione, jak każdego poranka. Niechętnie dotknęłam stopami zimnej podłogi, robiąc dwa skłony dla rozprostowania kości. Każdy mój poranek był taki sam, zaczęło się to zamieniać w rutynę. Prysznic, ubranie się, zrobienie sobie kanapki i świeżej kawy, oraz pojawienie się kruka na parapecie. Nie pamiętam jak wyglądało moje dzieciństwo, jak kiedyś wyglądało moje życie. Czy od zawsze było takie monotonne, czy też codziennie robiłam co innego. Pamiętam jedynie pojedyncze scenki, jakby obrazki wycięte z jednego lub też i kilku filmów. Piękna rzeka, obok której stał dorodny kasztanowiec, na którego gałęzi znajdowała się huśtawka. Pamiętam zapach świeżych kwiatów, powiew chłodnego wiatru, widziałam tam też postać. Raz, we śnie, po raz pierwszy ujrzałam jakąś postać. Pomimo iż nie umiałam jej rozpoznać, czułam, że jest to dla mnie ktoś ważny. Ten obraz już nigdy więcej nie pojawił się w moich snach. To jedno z moich najbardziej wyraźnych wspomnień. Reszta to tylko jakieś przedmioty, niekiedy miejsca, które kompletnie mi nic nie mówią. Prawdę mówiąc, nawet nie mogę być pewna, czy to, aby na pewno są moje wspomnienia. Równie dobrze, może być to wybryk mojej wyobraźni, która pragnie cokolwiek zobaczyć, i wierzyć, że kiedyś miałam wspaniałe życie. Bez bólu i cierpienia, a pełne radości i uśmiechu. Położyłam rękę na główce czarnego ptaka i delikatnie pogładziłam jego pióra. Do dzisiaj nie wiem dlaczego te ptaki tak do mnie lgną, chociaż sama nie wyobrażam sobie poranka bez niego u boku. Po wypiciu czarnej kawy, przyszedł czas na pooddychanie świeżym powietrzem, o ile mogę tak powiedzieć. Nie raz zastanawiałam się czy powietrze poza tą kopułą jest inne, czy świat tam bardzo się różni od tego, który jest tutaj, zapewne ludzie mają więcej swobody niż my tutaj. Nigdy nie można być pewnym czy za chwilę nie przyjdzie naukowiec i nie stwierdzi, że musi przeprowadzić badania, bo tak, bo właśnie teraz chce i tak mu się podoba, a Ty nawet nie możesz się wdawać w dyskusję, tylko potulnie jak ta owieczka musisz za nim podążać, nie ważne gdzie by szedł. Stanęłam na twardym chodniku i zaczęłam się poruszać w stronę parku. Moje kroki były lekkie, ale pewne. Skakałam z jednej nogi na drugą, trzymając przy tym ręce z tyłu i podtrzymując swoje końcówki włosów.Choć nie podnosiłam głowy wiedziałam, że nieopodal mnie krążą moi mali przyjaciele. Zatrzymałam się w połowie drogi i spojrzałam w bok, gdzie przepływała rzeka. Powoli pokonywała kolejne przeszkody, jakimi były głazy i różnej wielkości patyki. Na moją twarz wkradł się dziecięcy uśmiech, z cichym śmiechem skoczyłam w jej strony, wyciągając ukryty w specjalnej kieszonce na nodze pędzel. Tuż nad powierzchnią wody "namalowałam" coś w rodzaju tarczy, która się utrzymywała, gdy na nią wskoczyłam w wodzie miałam jedynie podeszwy butów. Z uśmiechem biegłam po rzece machając pędzlem, aby nie wpaść do wody cała. Moją jakże wspaniałą zabawę, przerwał męski głos
- Co Ty robisz? Przecież jest tabliczka, że nie wolno wchodzić do rzeki - Chłopak z kruczoczarnymi włosami skrzyżował ręce na piersi patrząc na mnie uważnie i chyba wyczekując aż wyjdę
- Jestem nad rzeką, a nie w rzece - Uśmiechnęłam się w sumie nie bardzo przejmując się jego słowami. Przecież jeśli ma potrzebę wygadania się to niech gada, nie będę mu zabraniać. Jego ręka znalazła się na twarzy, pomruczał coś pod nosem, niestety nie udało mi się tego usłyszeć, gdyż widziałam jak tylko rusza ustami
- Zasady są jednak od tego, żeby ich przestrzegać. Ktoś może pomyśleć, że jest tam aż tak płytko, więc wyjdź - Podniósł delikatnie głos, czym ani trochę mnie nie przekonywał
- Myślę, że ludzie są na tyle mądrzy, że widzą iż to nie jest kałuża, a rzeka - Wciąż stałam w tym samym miejscu
- Są tutaj również młodsi ludzie od Ciebie, jesteś starsza powinnaś dawać przykład. To, że masz taką, a nie inną moc, nie oznacza, że możesz się nią bawić w każdym możliwym miejscu - Potok słów jakie z siebie wydalał, były tak mdłe, że od samego słuchania robiło się niedobrze. Nie mówiąc już o tym, że w połowie tego jego ekscytującego monologu, po prostu się wyłączyłam.
- Jesteś nudny, strasznie nudny - Odwróciłam się, robiąc przy tym niewielki piruet i wyskakując z rzeki na trawę. Zostawiając nieznajomego chłopaka w tyle ruszyłam ponownie do mojego celu, jakim był park. Na miejscu, ku mojemu zdziwieniu, wcale nie było dużo ludzi. Nie było wcale tak wcześnie, więc albo jest coś o czym nie wiem, albo każdy wybrał się w inne miejsce. Poczułam na twarzy chłodny powiew wiatru, z uśmiechem na ustach podniosłam rękę, aby poczuć ten przyjemny chłód pomiędzy palcami. Szłam tak przed siebie, machając ręką, kiedy poczułam, że przez palce przelatuje mi niewielka karteczka, w ostatnim momencie złapałam ją końcówkami dwóch palców. Spojrzałam na zwiniętą kartkę i spojrzałam za siebie, aby znaleźć potencjalnego właściciela tej zguby. Niestety nikogo nie dostrzegłam, już chciałam ją otworzyć, kiedy usłyszałam cichy i niewinny głos
- To moje... - Odwróciłam się w stronę dźwięku i ujrzałam białowłosego, niewysokiego chłopaka. Na pewno był młodszy ode mnie, nie wiem o ile może o trzy lata, a może o dwa. Przyglądałam mu się z uwagą, pierwszy spotkałam tutaj kogoś kto ma skrzydła. Duże, piękne białe skrzydła. Widząc tą biel, aż pędzel sam mi się otwiera, żeby je zabarwić na czarno. Tylko nigdy jeszcze nie używałam tej mocy na ludziach, chociaż to są pióra, ach tak bardzo mnie ciekawi co by z tego wyszło
- Wpadło w moje palce - Uśmiechnęłam się odwracając kartkę
- Mogę....
Bez słowa podeszłam do niego, żeby oddać mu zgubę, jednak ten, od razu zrobił kilka kroków w tył, jakby chciał przede mną uciec. Czy ja wyglądam, aż tak strasznie? Przecież nie jestem wielkim kulturystą, nie ma szans, żebym zrobiła mu krzywdę
- Jeśli będziesz się ode mnie oddalać, to nie będę mogła Ci tego zwrócić - Przechyliłam głowę wyciągając rękę w jego stronę ze znaleziskiem, a drugą trzymałam za plecami, czekając aż to on do mnie podejdzie. Czułam się w tym momencie jakbym karmiła gołębie, a mimo to, podobało mi się to. Ciekawiło mnie co zrobi, nawet nie mogłam nic wyczytać z jego oczu, gdyż były przykryte burzą białych włosów, które wyglądały tak jakby wessało go tornado i po kilku sekundach wypluło.


Kaito?

Od Lou - C.D Sebastiana

To jak zachował się Sebastian mocno mnie zdziwiło. Nie wiedziałam, że może kiedyś pokazać różki. Ciekawy z niego osobnik. Kiedy sobie poszedł na dół, ja przytuliłam się wygodniej do podusi, rozwaliłam się po szerokości całego łóżka i zamknęłam oczy. Było tu tak milutko. Miejsce, w którym jeszcze przed chwilą leżał chłopak było wygrzane. Bez problemu zapadłam w głęboki sen podczas, którego śniło mi się, że jestem wiatrem. Nie ważyłam nic, nie miałam ciała, nic mnie nie ograniczało. Byłam wolna. Przelatywałam nad całym światem, nie musiałam dusić się w ciasnym ośrodku. Czasami byłam porywista, czasami prawie niewyczuwalna. To był cudowny sen, który przerwał mi smakowity zapach dolatujący z dołu. Wygrzebałam się z łóżka i powoli zsunęłam gołe stopy na podłogę. Była chłodna, ale ruszyłam jeszcze zaspana w kierunku, z którego dolatywał zapach. Powoli rozróżniłam w nim aromat kawy, który od razu mnie pobudził. Zeszłam po schodach i udałam się do kuchni. Na stole czekały naleśniki i kawa.
-Bonjour Lou! – Sebastian uśmiechnął się stawiając na stole kubki z parującą kawą.
-Bonjour! Ale to cudownie pachnie i wygląda… - Ślinka mi ciekła na samą myśl o nadchodzącym śniadaniu. Usiadłam i nałożyłam sobie na talerze parę naleśników. Czarnowłosy usiadł naprzeciwko i również zabrał się do jedzenia. Wbił we mnie spojrzenie srebnych oczu.
-Lepiej się już czujesz? – Spytał z troską. Może on miał jakieś rozdwojenie jaźni? W nocy był inny niż w dzień? Niee… To chyba nie to.
-Yhym… - Odmruknęłam rozkoszując się pysznymi naleśnikami. – Mógłbyś zostać jakimś szefem kuchni.
-Phi, ja? – Spojrzał na mnie rozbawiony tą wizją.
-Oczywiście. Jesteś geniuszem jeśli chodzi o kuchnię, a już naleśniki to w ogóle merveille ! – Przytaknęłam z entuzjazmem głową. Przez jego jedzenie, zapomniałam, że mnie coś kiedyś bolało.
-Bez przesady. – Odparł lekko się czerwieniąc. – Fakt, lubię naleśniki i mam wprawę w ich przygotowywaniu, ale czy jestem taki świetny ?
-Spokojnie mógłbyś otowrzyć naleśnikarnię. – Uśmiechnęłam się szeroko. – Byłabym twoją stałą klientką.
-Haha, to miło, że ktoś docenia moje umiejętności kulinarne. – Chłopak lekko się zaśmiał.
Reszta śniadania minęła nam na miłej pogawędce. Następnie poszłam się ubrać w swoje ciuchy i powoli ruszyłam ku drzwiom wyjściowym. Sebastian okazał się naprawdę ciekawym mężczyzną, ale czy chciałby tworzyć ze mną coś na kształt drużyny ? Nie byłam pewna. Ja rzadko bywam niepewna. Ale tutaj ciężko mi było rozgryźć sytuację. Może zaproszę go do siebie na obiad ? W końcu zdałoby się mu jakoś podziękować za to wszystko. Mimo, że się nie prosiłam to mi pomógł. A podczas obiadu delikatnie wypytam go o to, co myśli na temat naszego wspólnego teamu.
-Wychodzisz już ?- Sebastian wyszedł z kuchni z ręcznikiem w ręku. Miał jakby zawiedzioną minę, ale chyba mi się przewidziało.
-Tak. Czas trochę u siebie pomieszkać. – Przytaknęłam. – Zapraszam cię jednak na obiad. Taki w ramach podziękowań.
-Eh, ale nie trzeba przecież... – Chłopak uśmiechnął się z zakłopotaniem.
-Nalegam. – Spojrzałam twardo. – Nie znoszę sprzeciwu.
-No dobrze, chyba nie mam innego wyjścia. – Wzruszył ramionami. – Pour voir !
Ruszyłam szybkim krokiem do domu, przebrałam się w letnią sukienkę i sandałki z rzemykami, zajrzałam do lodówki i stwierdziłam, że potrzebne będą szybkie zakupy. Wzięłam pieniądze i poszłam do sklepu. Zamierzałam przygotować ratatouille, więc potrzebowałam sporo świeżych warzyw. Wróciłam do domu i zabrałam się do roboty. Tak minęła godzina. Przygotowałam także świeżo wyciskany sok z pomarańczy i ułożyłam pokrojoną bagietkę na talerzyku. Poszłam poprawić fryzurę. Warkocz przyozdobiłam kilkoma malutkimi, czerwonymi różyczkami. Wygładziłam sukienkę i uśmiechnęłam się do swojego odbicia. W tym momencie usłyszałam dzwonek do drzwi. Otworzyłam i ujrzałam Sebastiana. Moja misja właśnie się zaczyna. Po raz drugi.
-Wchodź, obiad już na stole. – Zaprowadziłam gościa do zaimprowizowanej jadalni w niewielkiej kuchni. Usiedliśmy i zaczęliśmy jeść. Teraz albo nigdy.
-Jak smakuje ? – Uśmiechnęłam się milutko.
-Très bien ! – Odparł pomiędzy kolejnymi kęsami.
-Cieszę się, że mogłam zadowolić takiego kucharza, jak ty. – Spuściłam skormnie oczy. – Mam pytanko.
-Quelle est la question ? – Zerknął na mnie z dziwnym błyskiem w oku. Czyżby domyślał się o co chcę go spytać ?
-Zgodziłbyś się na to, żebyśmy stworzyli taką jakby drużynę ? – Wypowiedziałam to praktycznie na jednym tchu. – Chodzi o taką współpracę w nagłych wypadkach albo przy innych okazjach. Obiecuję, że nie będę ci się narzucać. – Odetchnęłam. – No może czasami odrobinkę...

[Sebastian ?]