niedziela, 10 lipca 2016

Od Siegrain'a

Pierwsze promienie słońca wpadały przez okno wprost na moją twarz. Skrzywiłem się lekko i zasłoniłem oczy ręką. Drugą sięgnąłem po komórkę leżącą na szafeczce nocnej tuż koło lampki. Wyświetlacz wskazywał godzinę siódmą trzy. Jeśli się nie myliłem nikogo nie ma w mieszkaniu i w spokoju zdążę wyszykować się do szkoły. Podniosłem się ociężale do siadu. Tak bardzo nienawidziłem poniedziałków, że najchętniej dalej leżałbym zatopiony pod ciepłą kołdrą i zapomniał o całym świecie. Podniosłem się z łóżka i skierowałem do łazienki. Po porannej toalecie ubrałem się jak zwykle w czarne dżinsy i swoją jakże charakterystyczną miętowo-szarą bluzę z futerkiem. Po krótkim śniadaniu byłem już w drodze do szkoły. Pierwsze lekcje dłużyły się w nieskończenie, została jeszcze ostatnia godzina angielskiego. Gdy zadzwonił dzwonek kończący zajęcia bez słowa ruszyłem korytarzem do wyjścia ze szkoły. Na boisku podbiegł do mnie Neil. Jak zwykle uśmiech nie schodził z jego twarzy. Cieszył się jak przedszkolak, który dostał lizaka. Czasem trzeba było przyznać, że jego humor był zaraźliwy.
- Co tam? - zagadnął szatyn zrównując krok.
- Po staremu - wzruszyłem ramionami poprawiając zsuwające się ramie od plecaka.
- Za co tym razem? - zapytał zagradzając przejście i uniemożliwiając wyminięcie go.
- To? - wskazałem na ogromną śliwę pod okiem i kilka mniej groźnych ran na twarzy. Część z nich zakrywały ciemne włosy opadające mi na oczy. Kiwnął głową czekając na odpowiedź - Miałem pecha. Mniejsza z tym - machnąłem lekceważąco ręką - Koniec przesłuchania?
- Tak - westchnął - Jak tam z twoją siostrą?
- Z Lucy znacznie się pogorszyło - przyznałem wpatrując się w punkt przed sobą - Nikt nie daje jej szans - odruchowo zacisnąłem dłonie w pięść - Muszę już iść - wyminąłem go kierując się w stronę bramy
- Sieg! Czekaj - usłyszałem za plecami, lecz się nie zatrzymałem - Siegrain!
Ruszyłem chodnikiem w stronę centrum miasta. Zatrzymałem się dopiero po kilkudziesięciu minutach pod białymi drzwiami z numerem 17. Byłem w szpitalu, na szpitalnym korytarzu. Przychodziłem w to miejsce nie raz. Lucy to moja starsza siostra. Zawsze roześmiana i wygadana, zupełne przeciwieństwo mnie. Pewnego razu pokłóciła się z ojcem. Roztrzęsiona wsiadła w samochód i miała wypadek. Od tego czasu się nie wybudziła. To wszystko była moja wina. Kłócili się o mnie. Kilka tygodni temu wróciłem późno do domu, pijany. Ojciec jak zwykle się wściekł i wypadło na mnie. Lucy jak zwykle stanęła między mną a ojcem. Potem pamiętam tylko jak zatrzasnęła za sobą drzwi mieszkania i odjechała. Chciałbym zamienić się z nią miejscami, ona zawsze była silna. Na szpitalnym korytarzu było zupełnie pusto. Byłem tylko ja sam stojący naprzeciwko drzwi do sali. Po chwili wszedłem do środka. Widok był ten sam. Drobna, blada dziewczyna, która kiedyś tryskała energią, leżała w bezruchu na szpitalnym łóżku. Dzisiaj była o wiele bledsza niż podczas ostatnich odwiedzin. Podszedłem bliżej łóżka i usiadłem na stołku obok. Delikatnie chwyciłem jej dłoń. Wydawała się taka krucha, jakby miała za chwilę się rozpaść.
- Cześć Lucy - powiedziałem cicho.
Niektórzy lekarze twierdzą, że osoba w śpiączce wszystko słyszy co się do niej mówi. Nie wierzyłem w to, ale spróbować nigdy nie szkodzi.
- Nie wiem co jeszcze mógłbym ci powiedzieć, jest tak wiele spraw... - westchnąłem - Ciężko mi bez ciebie - kontynuowałem, ale jestem przekonany, że ona mnie nie słyszy - Zawsze byłaś silniejsza ode mnie, nadal jesteś...
Siedziałem przez następne półgodziny w milczeniu. Wpatrywałem się w jej bladą twarz otoczoną długimi blond włosami. Jesteśmy do siebie bardzo podobni, już jako dzieci byliśmy nie do odróżnienia.Gdy zegar wskazywał godzinę siedemnastą pożegnałem się i wyszedłem z pokoju. Niedługo miał się odbyć obchód, a ja nie chciałem przeszkadzać. W połowie korytarza zatrzymało mnie nie zawiązane sznurowadło. Zatrzymałem się schylając i sprawnie je zawiązując. Po chwili ujrzałem biegnących lekarzy i pielęgniarki.- Komuś zatrzymało się serce - przemknęło mi przez myśl.
Po tym poczułem jak oblała mnie zimna fala. Podniosłem się i spojrzałem w tamtym kierunku. Wszystko działo się w zwolnionym tempie. Postacie w białych fartuchach wbiegli do pokoju numer 17. Gdy byłem w stanie racjonalnie myśleć zerwałem się do biegu. Próbowałem wejść do sali, do Lucy, lecz dwójka lekarzy nie chciała mnie do niej przepuścić. Trzy osoby próbowały przywrócić pracę serca. Nie dali rady. Zostałem teraz sam.

*********

Lucy odeszła. Nie ma jej. Nie żyje. Już jej nie zobaczę. Nie usłyszę jej głosu. Nie poczuję ciepła jej dłoni. Pogrzeb odbył się dwa dni temu. Było zimno, padał deszcz. Mogło się wydawać, że całe niebo po niej płacze. Lucy wyglądała jakby spała. Wyraz jej twarzy był spokojny. Ubrana była w swoją ulubioną białą sukienkę, sukienkę po mamie. Nie było dużo ludzi. Nie mieliśmy innej rodziny niż ojciec, więc nikt nie przybył. Nawet on się nie pojawił. Stałem sam z dala od innych. Garnitur na dobre przesiąkł wodą tak, że teraz stał się jeszcze cięższy. Krople deszczu spływały po czubku nosa i brodzie mieszają się z gorzkimi łzami. Chciałem, aby to wszystko się już skończyło.

*********

- Obiecałeś, że przyjdziesz na pogrzeb - powiedziałem stojąc w progu salonu.
W fotelu siedział mój ojciec, któremu towarzyszyła butelka piwa w ręku. Oglądał powtórkę meczu. Gdy wróciłem do domu wcale się tym nie przejął.

- Mógłbyś choć raz zachować się jak prawdziwy ojciec - kontynuowałem stając między nim a telewizorem tym samym zasłaniając ekran.
- Przesuń się - warknął odstawiając z hukiem butelkę na stoliku.
- Stoczyłeś się na samo dno - powiedziałem przeszywając go wzrokiem.
- Powiedziałem coś - podniósł się z fotela podchodząc bliżej mnie.
- Ja też - odparłem spokojnym głosem.
Całe pomieszczenie oświetlała mała żarówka, która od czasu do czasu przygaszała. Stanowiła jedyne źródło światła.
- Jesteś nic nie wartym śmieciem - wymamrotał wysoki facet po czterdziestce - Szkoda na ciebie czasu.
Odwrócił się w stronę stolika, gdzie stał alkohol. Upił małą zawartość butelki i wytarł brodę, po której spływały kropelki płynu. Czasami się cieszyłem, że moja matka zmarła zanim mój ojciec postradał rozum i traktował mnie w ten sposób. Zanim stał się zwykłym pijakiem - pomyślałem.
- Do niczego się nie nadajesz - dodał kierując się do sypialni
Słyszałem uginające się sprężyny w łóżku, kiedy na nim usiadł. Sam skierowałem się do swojego pokoju, a następnie do łazienki.. Zapaliłem światło przy lusterku i się przejrzałem. Byłem cały blady, jedynie pod oczami rysował się cień zmęczenia po dzisiejszym dniu. Wziąłem ręcznik i przemyłem twarz. Wróciłem do pokoju i przebrałem się w czyste, suche ubranie po czym położyłem się na łóżko. Gdy usnąłem dręczył mnie koszmar i szybko się obudziłem. Głowa strasznie mnie bolała.. Wymknąłem się z pokoju. Gdy stwierdziłem, że mój ojciec na pewno zasnął wyszedłem z mieszkania. Kiedyś mój ojciec był moim ideałem, wzorem do naśladowania. Walczył dla armii i wyjeżdżał na różne misje. Przykładny obywatel, głowa rodziny, doskonały, najlepszy żołnierz a teraz stał się wrakiem człowieka. Poszedłem do parku, tam gdzie zwykle spędzam samotnie kilka godzin dziennie. Przechadzając się wpadłem na zakapturzoną postać. Był to chłopak, niewiele wyższy ode mnie. Skądś go kojarzyłem. Dopiero później przypomniałem sobie, że kilka razy napotkałem go pod szkołą.
- Siegrain Rasmussen - powiedział - Miło mi cię w końcu poznać. Jestem Alexander Redfern.
- My się znamy? - zapytałem obrzucając go podejrzliwym spojrzeniem.
- Teraz już tak - zaśmiał się - Przewidziałem, że można cię tu spotkać. Chciałbym zaprosić cię do miasta Aberdeen. Jest to miejsce dla takich jak ty, dla osób z darem.
- O czym ty mówisz? - zapytałem zdziwiony.
- Iluzja, zgadza się? Obserwowałem cię przez dłuższy czas, chciałbym, abyś ze mną pojechał. To naprawdę fajne miejsce.
Spojrzałem nieufnie na niego. Pierwszy raz z nim gadam a on proponuje mi wyjazd z miasta. Nie miałem nic do stracenia. Chwilę się nad tym zastanowiłem. Nic mnie tu nie trzymało. Zgodziłem się.
Pojechaliśmy do Aberdeen. Miasto wydawało się bardzo ładne. Po kilkunastu dniach chciałem się stąd wydostać. To okazało się niemożliwe. Nie mogłem sobie przypomnieć dlaczego się tu znajdowałem oraz skąd pochodzę. Pytałem się wielu ludzi, lecz wszyscy kręcili głowami, nie wiedzieli, tak samo jak ja. Zacząłem jakby nowy rozdział w życiu.
Dzisiejszy dzień wcale nie różnił się od następnych. Jak zwykle wstałem wcześnie rano by pobiegać. W parku wpadłem na jakąś dziewczynę, w ogóle jej nie widziałem.
- Przepraszam - powiedziałem pomagając jej wstać - Zamyśliłem się - wyjaśniłem się.
- Następnym razem uważaj - dodała otrzepując ubranie z piasku
- Jestem Siegrain Rasmussen, nigdy cię tu nie widziałem, jesteś nowa?

(Taiga?)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz