***
Moje niby niewinne bieganie po deszczu na bosaka i jedynie w skąpej sukience, poskutkowało przeziębieniem. Kiedy tylko się obudziłam, poczułam niemiłe pieczenie w gardle, przez co ledwo przełykałam ślinę. Poza tym miałam uporczywy katar i niedużą gorączkę. Postanowiłam nie ruszać się z domu przez następne parę dni. Na szczęście miałam co nieco zapasów, jeśli chodzi o jedzenie, więc nie musiałam się martwić o zakupy. Przez trzy dni leżałam i oglądałam głupie seriale albo drzemałam. Jednak rankiem czwartego dnia, miałam już tego cholernie dość. Na zewnątrz świeciło wesoło słońce, a przez uchylone okno do pokoju wpadał ciepły wiaterek, który zachęcał by wyjść z domu. Długo się nie zastanawiałam. Ubrałam się w letnią sukienkę w kwiatki, narzuciłam na nią przewiewny sweterek i założyłam białe trampki. Wyglądałam trochę, jak uczennica szkoły podstawowej, ale kij z tym. Idę zaczerpnąć świeżego powietrza! Zadowolona wyskoczyłam przed drzwi swojego domostwa i głęboko odetchnęłam. Jednak to super wrażenie popsuł mój nadal zatkany nos. Ciągle dokuczał mi katar, ale poza tym czułam się naprawdę dobrze. Ruszyłam szybkim krokiem, co w moim wykonaniu zaraz zamieniło się w trucht. Nie przemierzyłam zbyt wiele metrów od swojej siedziby, kiedy moją uwagę zwróciło kartonowe pudło, które stało pod wielkim drzewem. Samo pudło nie zainteresowałoby mnie wcale, gdyby nie fakt, że dolatywały z niego dziwne dźwięki. Ostrożnie podeszłam do podejrzanego obiektu. Zerknęłam do środka, a tam popiskiwały dwa malutkie szczeniaczki.
-Ale słodziaki! – Szepnęłam zachwycona. Jeden był cały bialutki, a drugi prawie cały czarny z białą plamą na pyszczku i szyi. Ukucnęłam przy maluszkach i uważnie się rozejrzałam, czy w pobliżu nie znajduje się żaden potencjalny właściciel bądź ich mamusia. Ale nikogo nie dostrzegłam. Były samiutkie. Zaczęłam je delikatnie głaskać. Musiałam im jakoś pomóc. Nagle zawiał silniejszy wiatr, z drzewa zleciały jakieś dziwne pyłki, które podrażniły moją śluzówkę i oczy. Zaczęłam kichać i prychać. Szczeniaczki zapiszczały głośniej. Z oczu zaczęły mi lecieć łzy , a nos miałam cały zasmarkany. Wyciągnęłam chusteczkę i wytarłam nos. Kiedy chciałam otrzeć łzy za moimi plecami ukazał się wysoki cień.

-Cześć Lee! – Przywitałam się lekko zachrypniętym głosem. W dodatku byłam cała we łzach i miałam zapewne zaczerwieniony nos. Ciekawie musiało to wyglądać.
-Co tak klękasz pod tym drzewem? – Zagadnął z uśmieszkiem na ustach.
-Znalazłam dwa szczeniaczki… I one są całkiem same! – Zrobiłam smutną minkę. Przy moim głosie i wyglądzie musiało wyglądać to dość dramatycznie.
-Pokaż je. – Czarnowłosy uklęknął obok mnie tak, że stykaliśmy się ramionami. – Ale słodkie!
- Musimy im pomóc! – Pogłaskałam białą kuleczkę. – Chodźmy do mojego domu. Jest niedaleko. Tam dam im jeść i pomyślimy co dalej. Wchodzisz w to? – Zerknęłam na niego załzawionymi oczami, które wyrażały determinację. Jak nie będzie chciał pomóc, sama się nimi zajmę!
[Lee?]