Walka nie była dla mnie czymś codziennym. Dla nikogo z nas tym zapewne nie była. Dotąd większość z nas znała walki tylko z treningów, a to było coś zupełnie coś innego. Dookoła czaiła się śmierć. Choć może nie było tego po nas widać zapewne każdy z nas miał w sobie trochę niepewności. Moja wytrzymałość nie była zbyt wielka ale skoro inni walczyli to powinnam i ja. Wszyscy wzajemnie się asekurowaliśmy oraz wspieraliśmy. Pomimo ran i osób, które zabijaliśmy ilość przeciwników się nie zmniejszała. Wciąż nie było widać Vasquez’a. W chwili gdy nie walczyłam spojrzałam przed siebie. Dostrzegłam błysk w oddali. Jednak było za późno na jakąkolwiek reakcję. Zdążyłam tylko zrobić krok w lewą stronę,a po chwili moje ramię przeszył strzał. Chwila ta trwała może dwie sekundy ale dla mnie było to o wiele dłużej. Ból pojawił się dopiero potem. Przeklęłam cicho pod nosem. Wzrokiem odnalazłam Shino i podeszłam do niej.
- Jeden strzela z większej odległości - oznajmiłam i wskazałam płomieniem imitującym atak. - Poślij do niego ostre szło. Ja je rozgrzeje. Atak będzie miał większą skuteczność - Dziewczyna w odpowiedzi skinęła głową i wykonała moje polecenie. W chwili gdy odłamek przeszył wroga ruszyłam dalej. Z rany na ramieniu wypływało dużo krwi. Oderwałam kawałek bluzki i zawiązałam go w charakterze opaski uciskowej. Anjika w pewnym momencie ogłuszyła część przeciwników, a reszta zaatakowała pozbawiając część z nich życia. Dla nas walka z ludźmi nie posiadającymi mocy była znacznie łatwiejsza niż dla nich. Jeżeli tak dalej pójdzie Vasquez zostanie bez ludzi. Ruszyłam do przodu. Sprawiałam, że ludzie płonęli. Na pewno nie było to dla nich przyjemne uczucie. W pewnym momencie straciłam równowagę i upadłam. Chyba jednak nie powinnam się tak przemęczać. Podniosłam się i wzięłam głęboki wdech. Chciałam być przydatna. Chciałam coś zrobić. Walczyć z innymi. Na nogach trzymała mnie tylko moja wola i nic więcej. Będę walczyć do końca - pomyślałam sobie. W sumie nic innego mi nie zostało.
- Nic Ci nie jest? - usłyszałam głos dobiegający zza moich pleców. Odwróciłam się i ujrzałam stojącego tam Natsume. Był jedyną osobą, którą znałam przed misją. Pewnie zauważył, że powoli osiągam swój limit.
- Po prostu byłam nieuważna - odparłam. Nie chciałam, by ktoś martwił się o mnie w tej sytuacji. Po chwili znów walczyłam. Topiłam pociski aby nie zraniły moich towarzyszy. Rola tarczy była dla mnie mniej wyczerpująca niż atakującego. Generowanie ognia było dla mnie dodatkowym utrudnieniem. Po chwili jednak nadeszło rozwiązanie. Jeden z przeciwników przyszedł z miotaczem ognia. Wycelował pewny siebie w nas. Gdy pierwszy płomień wyleciał z lufy przekierowałam go na mnie stałam się jedną wielką kulą ognia.
- Odsuńcie się - krzyknęła Hyou - A ty Mai strzel - poleciła. Gdy wszyscy byli już bezpieczni wypuściłam kile ognia do przodu co zmusiło ludzi do cofnięcia się i częściowego ukrycia się. Część porzuciła broń, która pod wpływem temperatury przystała być użyteczna. Osunęłam się na kolana. Najwidoczniej tylko na tyle było mnie stać. Pobiegła do mnie brązowo włosa dziewczyna. Zapewne aby sprawdzić czy ze mną wszystko w porządku.
- Nic mi nie jest - odparłam ciężko oddychając. Nie ma co kłamstwo idealne. W dodatku pewnie nie wyglądałam najlepiej. Chie spojrzała na mnie nie dowierzając. Powoli się podniosłam - Naprawdę. Muszę tylko na chwilę się wycofać - Odeszłam do tyłu w miejsce gdzie broń mnie nie dosięgnie. Usiadłam na kamieniu. Delikatnie zsunęłam bluzkę z rannego ramienia. Przywołałam trochę ognia i przypaliłam to miejsce aby się nie wdało zakażenie i aby zmniejszyć krwotok. Pachniało paskudnie, a wyglądało jeszcze gorzej. Nasunęłam bluzkę na ramię oraz poprawiłam tkaninę zawiązaną na ramieniu. Przez chwilę siedziałam bez nawet najmniejszego ruchu. Jakby moje ciało zastygło. Po jakimś czasie wróciłam na pole walki. Nie miałam pojęcia ile czasu minęło już od kiedy rozpoczęliśmy walczyć. Arcany dawały nam przewagę ale większość z nas nie miała bardzo rozwiniętych umiejętności, więc pokonanie ich nie było łatwe. Rozejrzałam się w poszukiwaniu Vasqueza. Tchórz. Zapewne chce nas zmęczyć. Osłabić aby nas następnie z łatwością zabić. Chwilę tej nieuwagi mogłam przypłacić życiem, gdyby nie lodowa bariera Chie.
- Dzięki - odparłam i ruszyłam z kolejnymi atakami - choć były one słabsze i mniej intensywne.
<Chie?>
679 słów
piątek, 12 sierpnia 2016
[Event #1] Od Aarona - C.D Toshiro
Ruszyłem do przodu szybko i zwinnie. Chociaż wolałem, kiedy to mnie się atakuje, nie mogłem stać w miejscu, gdy ktoś, kto chce mnie zabić wyciąga broń. Chcąc, nie chcąc moje oczy nie są szybsze od pocisków karabinu. Może udałoby mi się zablokować parę kul, jednak i tak skończyłbym podziurawiony. Nawet nie wysilając się, jakby od niechcenia machnąłem luźno ręką przed twarzą wroga w taki sposób, by czarna krew nawet go nie drasnęła, a jedynie zmyliła. Na jego twarzy pojawił się pewny uśmieszek. Zbyt pewny. Otworzył szeroko oczy, dopiero kiedy lodowaty bicz najeżony cienkimi i drobnymi soplami niczym igły wbił się w kark i oplótł szyję. Ostatnimi sekundami życia, mężczyzna, może i nawet niewiele starszy ode mnie, klął wniebogłosy - co brzmiało raczej jak niezdarne warknięcia - i zaciskał dłonie na lodowym sznurze, choć jego ręce były niczym sitko - podziurawione od lodowych szpiców. Odskoczyłem na bezpieczną odległość, by nie ubrudzić się krwią, a jasnowłosy szarpnął. Kolce wbite w krtań przejechały po skórze jak po maśle, z łatwością ją rozcinając. Człowiek zatoczył się i resztkami sił, jakie mu zostały w osłabionym ciele, złapał za rozdarte gardło, krztusząc i dławiąc się.
Wbiłem zniesmaczone spojrzenie w kałużę szkarłatnej cieczy, wylewającej się niczym wodospad z ciała. Nie wiem dlaczego, ale na ten widok poczułem lekką niechęć do swojej arcany.
- Machasz tymi rączkami jak primabalerina. - Enzo wybuchnął gromkim śmiechem. Musiał bawić się świetnie. - Nie męczy cię to?
Wracając do rzeczywistości, posłałem mu szelmowski uśmiech. Moje ramiona podskoczyły kilka razy, gdy i ja wybuchnąłem śmiechem. Tak szczerze, to dziwiło mnie to, że nie wyplułem jeszcze płuc. Jeszcze nigdy nie męczyłem się tak, jak tego wieczoru. Każdy oddech sprawiał mi ból, a serce biło nierównomiernie.
- A ciebie? Ten sznurek musi być bardzo ciężki - wyszczerzyłem zęby i pozostawiając za sobą ciała kilku nieżyjących już strażników, ponownie dołączyłem do Enzo i Chie, której arcana świetnie współpracowała z arcaną Enzo. Ich duet był naprawdę mocny, a w pierwszej kolejności mogły to potwierdzić ślady krwi na prawie całej długości bicza. Cały czas biegliśmy, nieco dalej od środka tego całego wiru walki i eliminowaliśmy pojedynczo każdego, kto wybiegł nam na przeciw. Dzięki temu zmniejszaliśmy nieco natarcie nieprzyjaciół na sam środek. Jednak jak zawsze, do moich myśli wpakowało się jedno jedyne "Ale". Dziewczyna i chłopak nie powinni marnować takich umiejętności na wybijanie pojedynczych ludzi.
Cichy dźwięk powiadomienia zwrócił uwagę całej naszej trójki. Zatrzymaliśmy się w bezpiecznym miejscu. Młoda spojrzała na ekran telefonu i zacisnęła usta w cienką linię. Lodowate oczy błądziły po litrach, ekran niekiedy odbijał światła ognia z karabinów. Okazało się, że grupa, która miała swoją małą misję w kanałach wyszła na powierzchnie. Dwie dziewczyny były ranne, jedna bardziej od drugiej. Ustaliliśmy, że oboje wracają w cały ten wir akcji, a ja lecę sprawdzić, co u dziewczyn. Rozstaliśmy się szybko, nie obracając za nikim głowę.
Zmierzałem w wyznaczonym kierunku dopóki nie usłyszałem za sobą szelestu i dźwięku przeładowania broni. W sekundę w mojej ręce znalazł się żelazny sztylet, którym przejechałem po wewnętrznej stronie przedramienia. Krew odbiła pocisk w ostatniej chwili.
Nie ładnie atakować kogoś od tyłu, pomyślałem ze śmiertelną powagą na twarzy, choć dusza śmiała się do rozpuku.
Walka wręcz nie szła mi doskonale, ale jakimś cudem udało mi się rozbroić napastnika z broni tylko z kilkoma uderzeniami w twarz i ramiona. Uniknąłem kolejnego ciosu w porę, znajdując się za wrogiem i błyskawicznie ciąłem krwią po kolanach, przecinając skórę, mięśnie i ścięgna. Upadł natychmiastowo, a krzyk bólu zmieszał się z odgłosami wystrzeliwanych pocisków, uderzających kling i innych krzyków agonii. Z przeciętymi podkolanami i brakiem pistoletu był bezbronny, więc zostawiłem go, nie marnując czasu. W końcu chciałem się znaleźć jak najszybciej przy rannych towarzyszach.
Ruszyłem do biegu, a w tedy rozległo się uderzenie tak głośne i potężne, że z pewnością wszyscy choć na dwie sekundy oderwali się od walki. Zachwiałem się, jednak nie straciłem równowagi. W kilka sekund kłąb dymu otulił część budynku, unosząc się ku nocnemu niebu. Wpatrywałem się w biały dym przez dłuższą chwilę jak zahipnotyzowany, ignorując ciche piszczenie w uszach i nawałnicę myśli. Coś wręcz kazało mi się w nią wpatrywać. Otrząsnąłem się dopiero, gdy dostrzegłem jednego z naszych, wylatującego z oparów, krzycząc niezrozumiałe dla mnie zdania. Po emocjach, jakie udało mi się wyłapać, dzieciak był przerażony, a jednocześnie słyszałem i lekką złość. Poniósł za sobą część kurzu i dymu niczym samolot, dzięki czemu mogłem dostrzec kierunek lotu, jednak po chwili zniknął ponad chmurami. Przez jeszcze kilka sekund szukałem go, wodząc wzrokiem, jednak nadaremno.
Wróć, na litość Boską! Jęknęła moja podświadomość, odrywając od panoramy nieba. Czując jak serce chce się wydostać z objęć płuc i żeber, ruszyłem dalej. Zanim dotarłem na miejsce musiałem pozbyć się jeszcze dwóch ludzi.
- Co się tam stało? - spytała od razu ta z dłuższym włosami mając na myśli wybuch.
Zignorowałem pytanie Anjiki, jakby w ogóle go nie wypowiedziała i spojrzałem na tą od ognia - jak mniemam Mai; siedziała przy Lou, która nie wyglądała najlepiej. Pod bandażami kryły się prawdopodobnie paskudne poparzenia. Wybuchu jaki zagwarantowany te dwie dziewczyny nie dało się nie poczuć na powierzchni.
- Trzeba ją jakoś przenieść do hostelu - mruknąłem pod nosem. Jeśli się nie pośpieszymy może być naprawdę źle. - Mai - zacząłem dasz radę walczyć? - spytałem.
Potrząsnęła tylko głową, na co nie mogłem powstrzymać uśmiechu.
- Zrób tam porządny bajzel.
<No nie wiem co z tego wyszło :v… Mai?>
[878 słów]
Wbiłem zniesmaczone spojrzenie w kałużę szkarłatnej cieczy, wylewającej się niczym wodospad z ciała. Nie wiem dlaczego, ale na ten widok poczułem lekką niechęć do swojej arcany.
- Machasz tymi rączkami jak primabalerina. - Enzo wybuchnął gromkim śmiechem. Musiał bawić się świetnie. - Nie męczy cię to?
Wracając do rzeczywistości, posłałem mu szelmowski uśmiech. Moje ramiona podskoczyły kilka razy, gdy i ja wybuchnąłem śmiechem. Tak szczerze, to dziwiło mnie to, że nie wyplułem jeszcze płuc. Jeszcze nigdy nie męczyłem się tak, jak tego wieczoru. Każdy oddech sprawiał mi ból, a serce biło nierównomiernie.
- A ciebie? Ten sznurek musi być bardzo ciężki - wyszczerzyłem zęby i pozostawiając za sobą ciała kilku nieżyjących już strażników, ponownie dołączyłem do Enzo i Chie, której arcana świetnie współpracowała z arcaną Enzo. Ich duet był naprawdę mocny, a w pierwszej kolejności mogły to potwierdzić ślady krwi na prawie całej długości bicza. Cały czas biegliśmy, nieco dalej od środka tego całego wiru walki i eliminowaliśmy pojedynczo każdego, kto wybiegł nam na przeciw. Dzięki temu zmniejszaliśmy nieco natarcie nieprzyjaciół na sam środek. Jednak jak zawsze, do moich myśli wpakowało się jedno jedyne "Ale". Dziewczyna i chłopak nie powinni marnować takich umiejętności na wybijanie pojedynczych ludzi.
Cichy dźwięk powiadomienia zwrócił uwagę całej naszej trójki. Zatrzymaliśmy się w bezpiecznym miejscu. Młoda spojrzała na ekran telefonu i zacisnęła usta w cienką linię. Lodowate oczy błądziły po litrach, ekran niekiedy odbijał światła ognia z karabinów. Okazało się, że grupa, która miała swoją małą misję w kanałach wyszła na powierzchnie. Dwie dziewczyny były ranne, jedna bardziej od drugiej. Ustaliliśmy, że oboje wracają w cały ten wir akcji, a ja lecę sprawdzić, co u dziewczyn. Rozstaliśmy się szybko, nie obracając za nikim głowę.
Zmierzałem w wyznaczonym kierunku dopóki nie usłyszałem za sobą szelestu i dźwięku przeładowania broni. W sekundę w mojej ręce znalazł się żelazny sztylet, którym przejechałem po wewnętrznej stronie przedramienia. Krew odbiła pocisk w ostatniej chwili.
Nie ładnie atakować kogoś od tyłu, pomyślałem ze śmiertelną powagą na twarzy, choć dusza śmiała się do rozpuku.
Walka wręcz nie szła mi doskonale, ale jakimś cudem udało mi się rozbroić napastnika z broni tylko z kilkoma uderzeniami w twarz i ramiona. Uniknąłem kolejnego ciosu w porę, znajdując się za wrogiem i błyskawicznie ciąłem krwią po kolanach, przecinając skórę, mięśnie i ścięgna. Upadł natychmiastowo, a krzyk bólu zmieszał się z odgłosami wystrzeliwanych pocisków, uderzających kling i innych krzyków agonii. Z przeciętymi podkolanami i brakiem pistoletu był bezbronny, więc zostawiłem go, nie marnując czasu. W końcu chciałem się znaleźć jak najszybciej przy rannych towarzyszach.
Ruszyłem do biegu, a w tedy rozległo się uderzenie tak głośne i potężne, że z pewnością wszyscy choć na dwie sekundy oderwali się od walki. Zachwiałem się, jednak nie straciłem równowagi. W kilka sekund kłąb dymu otulił część budynku, unosząc się ku nocnemu niebu. Wpatrywałem się w biały dym przez dłuższą chwilę jak zahipnotyzowany, ignorując ciche piszczenie w uszach i nawałnicę myśli. Coś wręcz kazało mi się w nią wpatrywać. Otrząsnąłem się dopiero, gdy dostrzegłem jednego z naszych, wylatującego z oparów, krzycząc niezrozumiałe dla mnie zdania. Po emocjach, jakie udało mi się wyłapać, dzieciak był przerażony, a jednocześnie słyszałem i lekką złość. Poniósł za sobą część kurzu i dymu niczym samolot, dzięki czemu mogłem dostrzec kierunek lotu, jednak po chwili zniknął ponad chmurami. Przez jeszcze kilka sekund szukałem go, wodząc wzrokiem, jednak nadaremno.
Wróć, na litość Boską! Jęknęła moja podświadomość, odrywając od panoramy nieba. Czując jak serce chce się wydostać z objęć płuc i żeber, ruszyłem dalej. Zanim dotarłem na miejsce musiałem pozbyć się jeszcze dwóch ludzi.
- Co się tam stało? - spytała od razu ta z dłuższym włosami mając na myśli wybuch.
Zignorowałem pytanie Anjiki, jakby w ogóle go nie wypowiedziała i spojrzałem na tą od ognia - jak mniemam Mai; siedziała przy Lou, która nie wyglądała najlepiej. Pod bandażami kryły się prawdopodobnie paskudne poparzenia. Wybuchu jaki zagwarantowany te dwie dziewczyny nie dało się nie poczuć na powierzchni.
- Trzeba ją jakoś przenieść do hostelu - mruknąłem pod nosem. Jeśli się nie pośpieszymy może być naprawdę źle. - Mai - zacząłem dasz radę walczyć? - spytałem.
Potrząsnęła tylko głową, na co nie mogłem powstrzymać uśmiechu.
- Zrób tam porządny bajzel.
<No nie wiem co z tego wyszło :v… Mai?>
[878 słów]
Subskrybuj:
Posty (Atom)