piątek, 12 sierpnia 2016

[Event #1] Od Aarona - C.D Toshiro

Ruszyłem do przodu szybko i zwinnie. Chociaż wolałem, kiedy to mnie się atakuje, nie mogłem stać w miejscu, gdy ktoś, kto chce mnie zabić wyciąga broń. Chcąc, nie chcąc moje oczy nie są szybsze od pocisków karabinu. Może udałoby mi się zablokować parę kul, jednak i tak skończyłbym podziurawiony. Nawet nie wysilając się, jakby od niechcenia machnąłem luźno ręką przed twarzą wroga w taki sposób, by czarna krew nawet go nie drasnęła, a jedynie zmyliła. Na jego twarzy pojawił się pewny uśmieszek. Zbyt pewny. Otworzył szeroko oczy, dopiero kiedy lodowaty bicz najeżony cienkimi i drobnymi soplami niczym igły wbił się w kark i oplótł szyję. Ostatnimi sekundami życia, mężczyzna, może i nawet niewiele starszy ode mnie, klął wniebogłosy - co brzmiało raczej jak niezdarne warknięcia - i zaciskał dłonie na lodowym sznurze, choć  jego ręce były niczym sitko - podziurawione od lodowych szpiców. Odskoczyłem na bezpieczną odległość, by nie ubrudzić się krwią, a jasnowłosy szarpnął. Kolce wbite w krtań przejechały po skórze jak po maśle, z łatwością ją rozcinając. Człowiek zatoczył się i resztkami sił, jakie mu zostały w osłabionym ciele, złapał za rozdarte gardło, krztusząc i dławiąc się.
Wbiłem zniesmaczone spojrzenie w kałużę szkarłatnej cieczy, wylewającej się niczym wodospad z ciała. Nie wiem dlaczego, ale na ten widok poczułem lekką niechęć do swojej arcany.
-  Machasz tymi rączkami jak primabalerina. - Enzo wybuchnął gromkim śmiechem. Musiał bawić się świetnie. - Nie męczy cię to?
Wracając do rzeczywistości, posłałem mu szelmowski uśmiech. Moje ramiona podskoczyły kilka razy, gdy i ja wybuchnąłem śmiechem. Tak szczerze, to dziwiło mnie to, że nie wyplułem jeszcze płuc. Jeszcze nigdy nie męczyłem się tak, jak tego wieczoru. Każdy oddech sprawiał mi ból, a serce biło nierównomiernie.
- A ciebie? Ten sznurek musi być bardzo ciężki - wyszczerzyłem zęby i pozostawiając za sobą ciała kilku nieżyjących już strażników, ponownie dołączyłem do Enzo i Chie, której arcana świetnie współpracowała z arcaną Enzo. Ich duet był naprawdę mocny, a w pierwszej kolejności mogły to potwierdzić ślady krwi na prawie całej długości bicza. Cały czas biegliśmy, nieco dalej od środka tego całego wiru walki i eliminowaliśmy pojedynczo każdego, kto wybiegł nam na przeciw. Dzięki temu zmniejszaliśmy nieco natarcie nieprzyjaciół na sam środek. Jednak jak zawsze, do moich myśli wpakowało się jedno jedyne "Ale". Dziewczyna i chłopak nie powinni marnować takich umiejętności na wybijanie pojedynczych ludzi.
Cichy dźwięk powiadomienia zwrócił uwagę całej naszej trójki. Zatrzymaliśmy się w bezpiecznym miejscu. Młoda spojrzała na ekran telefonu i zacisnęła usta w cienką linię. Lodowate oczy błądziły po litrach, ekran niekiedy odbijał światła ognia z karabinów. Okazało się, że grupa, która miała swoją małą misję w kanałach wyszła na powierzchnie. Dwie dziewczyny były ranne, jedna bardziej od drugiej. Ustaliliśmy, że oboje wracają w cały ten wir akcji, a ja lecę sprawdzić, co u dziewczyn. Rozstaliśmy się szybko, nie obracając za nikim głowę.
Zmierzałem w wyznaczonym kierunku dopóki nie usłyszałem za sobą szelestu i dźwięku przeładowania broni. W sekundę w mojej ręce znalazł się żelazny sztylet, którym przejechałem po wewnętrznej stronie przedramienia. Krew odbiła pocisk w ostatniej chwili.
Nie ładnie atakować kogoś od tyłu, pomyślałem ze śmiertelną powagą na twarzy, choć dusza śmiała się do rozpuku.
Walka wręcz nie szła mi doskonale, ale jakimś cudem udało mi się rozbroić napastnika z broni tylko z kilkoma uderzeniami w twarz i ramiona. Uniknąłem kolejnego ciosu w porę, znajdując się za wrogiem i błyskawicznie ciąłem krwią po kolanach, przecinając skórę, mięśnie i ścięgna. Upadł natychmiastowo, a krzyk bólu zmieszał się z odgłosami wystrzeliwanych pocisków, uderzających kling i innych krzyków agonii. Z przeciętymi podkolanami i brakiem pistoletu był bezbronny, więc zostawiłem go, nie marnując czasu. W końcu chciałem się znaleźć jak najszybciej przy rannych towarzyszach.
Ruszyłem do biegu, a w tedy rozległo się uderzenie tak głośne i potężne, że z pewnością wszyscy choć na dwie sekundy oderwali się od walki. Zachwiałem się, jednak nie straciłem równowagi. W kilka sekund kłąb dymu otulił część budynku, unosząc się ku nocnemu niebu. Wpatrywałem się w biały dym przez dłuższą chwilę jak zahipnotyzowany, ignorując ciche piszczenie w uszach i nawałnicę myśli. Coś wręcz kazało mi się w nią wpatrywać. Otrząsnąłem się dopiero, gdy dostrzegłem jednego z naszych, wylatującego z oparów, krzycząc niezrozumiałe dla mnie zdania. Po emocjach, jakie udało mi się wyłapać, dzieciak był przerażony, a jednocześnie słyszałem i lekką złość. Poniósł za sobą część kurzu i dymu niczym samolot, dzięki czemu mogłem dostrzec kierunek lotu, jednak po chwili zniknął ponad chmurami. Przez jeszcze kilka sekund szukałem go, wodząc wzrokiem, jednak nadaremno.
Wróć, na litość Boską! Jęknęła moja podświadomość, odrywając od panoramy nieba. Czując jak serce chce się wydostać z objęć płuc i żeber, ruszyłem dalej. Zanim dotarłem na miejsce musiałem pozbyć się jeszcze dwóch ludzi.
- Co się tam stało? - spytała od razu ta z dłuższym włosami mając na myśli wybuch.
Zignorowałem pytanie Anjiki, jakby w ogóle go nie wypowiedziała i spojrzałem na tą od ognia - jak mniemam Mai; siedziała przy Lou, która nie wyglądała najlepiej. Pod bandażami kryły się prawdopodobnie paskudne poparzenia. Wybuchu jaki zagwarantowany te dwie dziewczyny nie  dało się nie poczuć na powierzchni.
- Trzeba ją jakoś przenieść do hostelu - mruknąłem pod nosem. Jeśli się nie pośpieszymy może być naprawdę źle. - Mai - zacząłem dasz radę walczyć? - spytałem.
Potrząsnęła tylko głową, na co nie mogłem powstrzymać uśmiechu.
- Zrób tam porządny bajzel.

<No nie wiem co z tego wyszło :v… Mai?>

[878 słów]

1 komentarz:

  1. Jeden z lepszych postów. Zdania nie są krótkie, ładnie to wszystko opisałaś, a post na pewno się nie nudzi ^^. Wszystkie czytam na głos więc wyłapuję błędy, jednak tutaj takich nie było.

    OCENA - 10 / 10

    OdpowiedzUsuń