niedziela, 21 sierpnia 2016

Od Taigi - C.D Hyou

Nigdy nie byłam wielką fanką alkoholi, zazwyczaj wypijałam lampkę wina i na tym się dla mnie kończyło. Przy Hyou nawet nie jeden mężczyzna już dawno by wymiękł, dziewczyna piła i była coraz to weselsza, aż miło się patrzyło na jej uśmiech i zaczerwieniony nos i policzki. Nie chciałam aż tak zostawać w tyle, więc piłam razem z nią, chociaż nawet nie zdołałam wypić połowy tego, co ona. Im dłużej z nią siedziałam, tym bardziej ją lubiłam. Pomimo iż była Sigmą i miała w sobie ogromną moc, to nie wywyższała się, wręcz przeciwnie, była normalna, oczywiście na swój sposób z dziewczyną, z ogromnym poczuciem humoru i dystansem do siebie. Słuchając jej opowieści, nie mogłam opanować śmiechu, przyznać trzeba, że po alkoholu ma bardzo wybujałą wyobraźnie. Przestraszyłam się nieco, kiedy spadła z krzesła. Chcąc nie chcąc, byłam tą, która wypiła mniej, a co za tym idzie musiałam chociaż trochę uważać na białowłosą, która nawet po upadku nie przestawała się śmiać, a napad głupawki jedynie się zwiększył. Rozbawiona pomachałam głową i wstałam, wyciągając w jej kierunku rękę. Najpierw udawała, że tego nie widzi i niczym przewrócony na swój pancerz robaczek machała rękami i nogami, z kocim uśmiechem. Wyglądała... Tak... Kawaiiii!!!!! Normalnie jak obrazki w moich mangach. Kiedy jednak złapała mnie za dłoń i niespodziewanie pociągnęła, straciłam zupełnie równowagę i opadłam na nią.
- Wybacz - Wymamrotałam jedynie, starając się podnieść, jednak nie ukrywam, że nieco mi to utrudniała - Powinnyśmy już iść, zrobiło się późno - Stanęłam niepewnie na równe nogi i starałam się teraz i ją podnieść.
- Jest jeszcze wcześnie - Jęknęła niezadowolona - Jestem żółwiem mam swój dom na grzbiecie - Zaczęła chichotać, siadając na podłodze. Dobrze, że chociaż usiadła, to już połowa sukcesu.
- Muszę Cię odprowadzić do domu - Mruknęłam, sama do siebie, nie sądziłam nawet, że będzie w stanie to usłyszeć.
- Nie chce tam iść - Zaczęła przecierać swoje oczy - Słyszysz Taiga, nie chce! - Walnęła pięściami w podłogę, na co westchnęłam cicho. Przyłożyłam palec do ust, marszcząc czoło.
- Możemy iść do mnie, mieszkam sama i mam wino - Zadowolona złapałam swoje końcówki włosów za plecami i czekałam, aż dziewczyna zacznie analizować moje słowa.
- Jesteś za! - Złapała za moją bluzkę i podciągnęła się do góry, dziarskim krokiem ruszyła w stronę drzwi, zostawiając mnie w tyle, przez co musiałam biec, aby nie zgubić jej z pola widzenia.
Przez całą drogę do mojego domu, wskazywała na różne przedmioty i się śmiała, jako iż sama do końca trzeźwa nie byłam to i mnie to bawiło. Tak opierając się o siebie, zdążyłyśmy wyśmiać kilka posągów, które mijałyśmy, jakieś wystawy sklepowe.
- Patrz! - Zatrzymała się przy wielkiej szybie, swój wzrok skupiła na jednym z płaszczy. Sama ziewnęłam i obojętnie również na niego spojrzałam - Ale to brzydkie! Nie założyłabym, nawet jakby mieli mi zapłacić.
- Nie przesadzaj, nie jest taki zły - Wzruszyłam ramionami. Najpierw jej wzrok mówił coś w stylu "Dobrze się czujesz?" Następnie zilustrowała mnie od stóp do głów.
- Muszę iść z Tobą na zakupy, bo jeszcze to kupisz! - Zaczęła się śmiać, znowu opierając prawie cały swój ciężar ciała na mnie.
- Dzięki - Pokazałam jej język, ciągnąc w stronę swojego mieszkania. Ciężko było mi trafić kluczami w zamek, przez co stałyśmy tam dłuższą chwilę, zwłaszcza, jak sama się uparła, że zrobi to lepiej. Wspólnymi siłami dałyśmy radę włożyć klucz w odpowiednią dziurkę i go przekręcić.
- Ładne mieszkanko, gdzie wino? - Wskoczyła na kanapę, śmiejąc się przy tym.
- Wydaje mi się, że na dzisiaj wystarczy - Zniknęłam w swoim pokoju, wyciągając z szafy jakąś większą koszulkę. Wróciłam do niej, lecz zamiast leżeć na kanapie, to chwiejąc się, oglądała mangi, leżące na półce. Rzuciłam jej materiał, który zatrzymał się na jej uszach - Łazienka jest tam - Wskazałam palcem na drzwi.
Kiedy rozweselona dziewczyna zniknęła za drzwiami, nieudolnie zrobiłam jej miejsce na spanie na kanapie. Po ogarnięciu samej siebie i z pewnością, że mój gość już śpi, położyłam się na swoim łóżku, przeciągając się i zamykając oczy. Dobrze było poczuć jedwab poduszki na policzku. Chciałam już zasypiać, kiedy wyczułam, że ktoś kładzie się obok mnie.
- Hyou?
- Tam jest twardo i nie fajnie - Burknęła jedynie i przytuliła mnie, jakbym była jej pluszowym misiem.
Zawsze byłam zdania, że w takich sytuacjach lepiej jest leżeć obok dziewczyny, aniżeli mężczyzny, nie wiem dlaczego, ale to zawsze ta sama płeć wzbudzała we mnie większe zaufanie. Przecież co ona mi może zrobić? Jesteśmy obydwie dziewczynami.
- Ej Tai - Mruknęła najwidoczniej już zaspana - A Ty masz jakiegoś chłopaka? No wiesz, o co chodzi - Zaczęła chichotać
 - W sumie to nie - Wzruszyłam delikatnie ramionami - A Ty?
- Mam kogoś na oku, jest faaaajny - Ziewnęłam - I to bardzo.... Dobranoc, wszystkie żółwie mówią papa, miauuu - Poczułam, jak się przeciąga, a później zastyga w bezruchu. Pomimo dziwnej sytuacji, w jakiej się teraz znalazłam, to wciąż ją lubiłam, trochę jak taka młodsza siostra. Sama zamknęłam oczy i ziewnęłam cicho. Coraz bardziej zaczynało mi się kręcić w głowie.


Hyou?

Od Lee - C.D Lou

 Pierwszy raz od tak bardzo dawna dane mi było usłyszeć odgłosy twardej, pomarańczowej piłki, która ciężko uderzała o betonową posadzkę. Stanowiła dla mnie pewnego rodzaju zastrzyk energii, i gdy tylko wymacałem dokładnie całą jej kulistą budowę, czułem, jakby cała moc kryta gdzieś w czeluściach mojego ciała, nagle znalazła ujście i mnie zasiliła. Wszystko mi się przypomniało... i mimo że Lou nie była jakaś wielce doświadczona, bawiłem się świetnie z nią w drużynie. Dodatkowo mogłem pokazać tym idiotom parę zasad, a przede wszystkim taką jedną, trochę absurdalną: kobiety powinno się szanować, szczególnie wtedy, kiedy Lee jest w pobliżu. Ot co.
 Zapewnienie nam zwycięstwa w ciągu tych... może trzydziestu minut, nie było dla mnie trudne, bo miałem przy sobie rozpraszającą dziewczynę. Jedynym kłopotem okazywał się moment, w którym przeciwnicy zdobywali piłki, a ja byłem na drugim końcu boiska, czyli nie miałam czasu na interwencję. No cudem się tam nie znajdę... Nie widziałem potrzeby, aby używać swojej Arcany, bo zwyczajnie straciłbym moc, którą mógłbym kiedyś poświęcić na coś innego. No... w sumie to końcowe „zagranie” Lou było na tyle zabawne, że zaniosłem się głośnym śmiechem.
 (...) Gdy wygraliśmy, moja towarzyszka poszła odnieść piłki i przy okazji zostawiła mnie z tymi wszystkimi oprawcami. Doprawdy, ostatnią rzeczą na jaką miałem ochotę, to rozmawiać z nimi.
 – Nieźle grasz, kolego. – Jeden z nich poklepał mnie po plecach. Byłem niemalże tego samego wzrostu co oni, więc nie czułem się jakiś osaczony.
 – Starczy, muszę iść – powiedziałem srogo, podczas gdy mój wzrok całkiem mijał się z mężczyznami. Zamiast tego wypatrywał Lou, która prawdopodobnie miała wrócić kilka dobrych minut temu. Nie powinna sama tu łazić.
 – Czekaj, czekaj! Wiesz... z Kurt'em mamy nadzieję, że ta laseczka jest lepsza w łóżku niż w tę grę – zaśmiał się po nosem. Wprawdzie normalnie bym to zignorował... a teraz? Nie wiem co we mnie pękło, że w tak zastraszającym tempie ściskałem mocno kołnierz od jego koszulki, patrząc lodowatym spojrzeniem w jego parszywe oczy.
 Widząc jednak, że niespodziewanie jeden z koszykarzy zmierza do zaułku, gdzie miała być moja towarzyszka, puściłem konfidenta i ignorując niemal wszystkie bodźce, ruszyłem szybkim krokiem w tamtym kierunku.
 Widok Lou z tym palantem na dosłownie sekundę wprawił mnie w osłupienie. Wystarczyło, że powiedział coś, czego nie powinien, a wciąłem się w rozmowę:
 – Teraz pożałujesz tego maleńka. Twój kolega ci nie pomoże – szepnął i coraz bardziej naparł swoją masą na dziewczynę, która wydawała się być przy nim kimś naprawdę drobnym i bezbronnym. – Moi koledzy zapewnili mu zabawę. – Uśmiechnął się obleśnie i boleśnie złapał jej nadgarstki. Czyżby on NAPRAWDĘ zamierzał ją zgwałcić? Zrobić coś złego?
 – Ależ twoi koledzy są nudni… – W końcu postanowiłem wkroczyć do akcji. Teatralnie wzdychając, zwróciłem na sobie uwagę mężczyzny, tym samym pozwalając Lou na wykorzystanie chwili jego nieuwagi i wydostanie się z objęć.
 (...) Jakiś czas później było po wszystkim. Ruszyliśmy dalej stroną szerokich chodników, i w sumie chyba nikt nie zamierzał nic powiedzieć.
 – Co teraz? – Zerknąłem na nią.
 – Może nauczysz mnie rzucać porządnie do kosza? – Uśmiechem sprawiła, że mój wzrok natychmiastowo zatrzymał się na jej ustach. A pytanie? Cóż... wracając do niego, to byłem jednocześnie zdziwiony i zaintrygowany. Noo, z tego może coś wyjść ciekawego.
 – Hmm? A co będę z tego miał? – Wcale mi na tym nie zależało. Po prostu pomyślałem, że chciałbym posłuchać, co ma do powiedzenia.
 Dziewczyna zastanowiła się chwilę, a jej jasne włosy niemal topiły się w pomarańczowym blasku zachodzącego słońca.
 – Przyjemność z faktu, że mnie czegoś nauczyłeś? – Wyszczerzyła się ładnie, i to w sumie mi wystarczało, bo w odpowiedzi jedynie zatarłem ręce.
 – No to teraz mów do mnie „Panie trenerze”. – Napakowałem w te słowa tyle sarkazmu, ile wlezie, po czym wybuchłem cichą eksplozją śmiechu.
 – To kiedy zaczynamy?
 – Hmm, od teraz? – Puściwszy dziewczynie oczko, wskazałem głową na halę sportową, która znajdowała się dosłownie na przeciwko nas. No chyba nie myślicie, że ja bym tyle czasu poświęcił, by iść gdzie mi się żywnie podoba. Miałem określony cel, ale chyba Lou nie zdążyła się zorientować. Miałem szczęście, że w tej kwestii nie była uparta. Zwyczajnie zrobiła dzióbek z ust w akcie zdziwienia, a potem weszła za mną do budynku. Wypożyczyliśmy piłkę i jak się później okazało, parkiet był tylko nasz. Światła rzucane na porządnie wypolerowany gumolit sprawiały wrażenie, jak gdybym stał na prawdziwym boisku i za chwilę miał swój pierwszy mecz. Marzenia. Zanim jednak dostaliśmy stroje, wykorzystaliśmy ten czas oczekiwań, by chwilę porozmawiać.
 – Wiesz... kiedy oni oznaczyli cię jako wygraną... – zacząłem, nie mając zbyt wielu słów by opisać to, co chcę przekazać – to było po prostu idiotyczne. Nie jesteś rzeczą. To było głupie, że w ogóle się zgodziliśmy...
 – Hej, Lee. – Nagle złapała mnie za ramie, a na jej twarz wkradł się uspokajający uśmiech. – To tylko zabawa, nie przejmuj się. Ale przyznaj, że było śmiesznie – dodała.
 – No tak... było. – Mimo chęci, nie potrafiłem się w tamtym momencie uśmiechnąć. Po prostu to byłoby debilne, gdybyśmy przegrali i Lou musiałaby... zgodzić się na wszystko, co oni jej rozkażą... Pff! Nie pozwoliłbym na to. Nawet, jeśli te dziesięć punktów nie należałoby do nas.
 Moje modlitwy po paru momentach zostały wysłuchane, i nie dając ani jednej chwili wytchnienia, pojawił się pracujący mężczyzna, który dał nam stroje do koszykówki oraz zaprowadził do szatni. Mój kostium był luźny i w sumie niczym nie różnił się od tych, które dostają prawdziwi zawodnicy. Czerwony z paroma białymi paskami. Natomiast Lou... no, hihi, muszę przyznać, że właściciel tego budynku ma głowę. Ale jest też dużym zbokiem. Dwuczęściowy, ładnie przylegający do ciała strój idealnie pasował do zachęcającej figury Lou i gdy tylko dziewczyna wyszła z szatni, dla żartu zaniosłem się cichym „uuu...”. No co? Było na co popatrzeć.
 – Więc jak, panie trenerze? – Nałożyła nacisk na dwa ostatnie słowa, które najwyraźniej kierowały się do mnie.
 – Chcesz porządnie rzucać czy nauczyć się grać od podstaw? – Zapytałem, siadając na trybunach. – Co nie zmienia faktu, że zacząłbym od bardzo intensywnej rozgrzewki... – W tym momencie posłałem dziewczynie perlisty uśmiech, który chyba mówił wszystko. Ach, Lee, ty kawalarzu stary. – Jeśli chcesz rzucać, to jest kilka sposób. – Wyskoczywszy jak z procy, podbiegłem za dziewczynę i dałem jej piłkę do ręki. Stanąłem sobie za jej plecami i zacząłem omawiać różne rzeczy, które w tamtym momencie dotyczyły technik i w ogóle te sprawy.
 – Stopy rozstawione na szerokość bioder, stopy równolegle do siebie, jedna stopa lekko z przodu, nogi ugięte we wszystkich stawach, plecy proste, tułów lekko pochylony do przodu. Jeśli trafianie sprawia ci problemy, to możesz rzucać układając dłonie w literę „T” – powiedziałem, mając nadzieję, że dla dziewczyny ten sposób będzie równie prosty, co dla mnie, gdy byłem o wiele młodszy. I nie byłym sobą, gdybym w pewien sposób nie objął Lou. (Objął? Dobre słowo?) W każdym razie, by pokazać jej jak to mniej więcej wygląda, położyłem od tyłu głowę na jej ramieniu (żeby lepiej widzieć z jej perspektywy) i złapałem za rękę, którą miała rzucić piłkę. Mimo że jej oddech i perfumy delikatnie mnie rozpraszały, starałem się nie pokazać jako ktoś płytki. No bo co! Nie byłem płytki... jestem po prostu facetem i takie widoki czasami wywierają na mnie wrażenie.

(Lou?)

Od Lou - C.D Lee

Ta cała sytuacja niezbyt przypadła mi do gustu. Przede wszystkim takim tekstem to ten ciul może sobie zarywać do jakiegoś pustego plastiku, a nie do mnie. Niestety nie wie z kim ma do czynienia. Jednakowoż odpowiedź Lee przymknęła mu te wstrętne ustka na chwilę. Kiedy padła propozycja ze strony mojego towarzysza, kolega zaczął szukać wsparcia u swoich kumpli. Po chwili milczenia, jeden z nich wyszedł na przód. Był strasznie wysoki i miał dużo dziwacznych tatuaży. Nie wyglądał zbyt przyjemnie.
-Zagrajmy. Dwóch na dwóch. Jeśli wygramy panienka jest nasza. – Odparł grubym głosem. Wyglądał na ich szefa, który ratuje tyłki niezdarnym poddanym. Na słowo „panienka”, prychnęłam oburzona.
-A jeśli my wygramy? – Chwila, chwila z kim Lee zamierza grać w drużynie? Ze mną? Ale…
-Jeśli wygracie to sobie będziecie mogli zażyczyć, czego tylko chcecie. – Wielki facet wziął piłkę do kosza i zaczął odbijać powoli o betonową nawierzchnię boiska. Machnął na jednego ze swoich przydupasów i odwrócił się w kierunku środka placu. Lee pewnym krokiem wszedł na boisko. Ja stałam dalej, jak wyryta. Nie byłam zbyt dobra w te klocki, a gra rozchodziła się o moją głowę. Nie uśmiechało mi się przegrać i zostać zabawką tych tępych dryblasów.
-Lou, chodź! Pokażemy im co to znaczy prawdziwa gra w kosza. – Złote oczy spojrzały na mnie z błyskiem ekscytacji  widocznym w źrenicach.
-No idę, idę. – Mruknęłam nadal nie do końca przekonana, co do słuszności tego pomysłu i weszłam na boisko. Mam nadzieję, że Lee umie grać w kosza. I to na tyle dobrze, żeby pokonać tych dwóch bez mojej większej pomocy. Bo ja jestem dość bezużyteczna w tym temacie. Nagle usłyszałam głośny rechot za moimi plecami. To pozostała paczka dryblasów zanosiła się śmiechem. Śmiali się. Ze mnie. Tacy debile, jak oni nie mają prawa śmiać się ze mnie! Wkurwiłam się na dobre. Zapomniałam, że nie umiem grać w kosza. Ja im kurde pokażę.
-Lee! Niech po tym meczu wszyscy gryzą beton i płaczą, jak małe dzieci! – Rzuciłam nienawistne spojrzenie na szefa tej zidiociałej gromady.
-Żeby tylko. – Czarnowłosy zaśmiał się i wysunął na przód, by rozpocząć starcie.
-Jeszcze jedno. – Odezwał się Pan Wielki. -  Gramy do 10. Kto pierwszy zdobędzie tą ilość punktów, wygrywa.
Kiwnęliśmy głowami na zgodę. Mecz się rozpoczął. Na początku błyskawicznie znajdowałam się tam, gdzie ktoś z przeciwnej drużyny zawahał się z rzutem i wykorzystywałam wszelkie szanse, by odebrać mu piłkę, a następnie rzucić do kosza. Nie byłabym sobą, gdybym nie próbowała zdobyć punktów. Jednak skutkowało to tylko tym, że traciliśmy z Lee piłkę, ponieważ ani razu nie udało mi się trafić i wtedy, któryś z dryblasów zgarniał ją. Dlatego pozostałam przy zabieraniu piłki i podawaniu Lee. Mój czarnowłosy kolega natomiast grał niesamowicie. Kiedy tylko dostawał piłkę w ręce, wyczyniał z nią cuda. Robił efektowne uniki i zwody, a jego trafienia do kosza były zawsze precyzyjne i celne. Potrafił zrobić wsad i przy tym wszystkim uśmiech nie schodził mu z ust. Dodatkowo zauważę, że wyglądał przy tym wszystkim bardzo seksownie. Eh… Nagle wróciłam myślami do wcześniejszych wydarzeń, co skutkowało tym, że na chwilę się wyłączyłam z gry.
-Lou! Oni zaraz wygrają! – Lee wydarł się na mnie z drugiego końca boiska. Stałam pod ich koszem, a pod naszym oni próbowali zdobyć ostatni punkt. Z tego co było mi wiadomo, to aktualnie mieliśmy remis. Kurde, nie pozwolę im tego zrobić! Ale za nic  nie uda mi się im ot tak po prostu odebrać piłki. Rzuciłam się biegiem w kierunku tłumku pod naszym koszem. W głowie wciąż miałam ten płytki tekst o majtkach. A co jeśliby się na nich trochę zemścić? Błyskawicznie znalazłam się w pobliżu dwóch koszykarzy. Ich luźne i szerokie spodenki koszykarskie znajdowały się na idealnej wysokości. Hihi!
-Zobaczymy, czy wy macie dupy nie z tej ziemi… - Mruknęłam pod nosem i w tej samej chwili szarpnęłam gumki ich spodenek w dół, tak że po chwili znajdowały się na wysokości kostek. Moim oczom ukazała się para slipek. Jedne były różowe, drugie jasnobłękitne. Zaczęłam się śmiać. Tamci zastygli bez ruchu. Lee odebrał natychmiast piłkę i pobiegł pod drugi kosz, zrobił piękny wsad i zaczął się śmiać razem ze mną.
-Co wy geje jesteście, czy jak? – Zdołałam wypowiedzieć pomiędzy spazmami śmiechu. Zażenowana dwójka podciągnęła spodnie.
-Wygraliśmy! – Pokazałam im język i wzięłam piłkę, by odnieść ją do wózka z resztą sprzętu. Lee nadal nie mógł się pozbierać ze śmiechu. Odkładając piłkę, poczułam za sobą czyjąś obecność.
-Mała, przesadziłaś. Wcale nie wygraliście. To był cios poniżej pasa. – Rozpoznałam głos gościa, który zarzucił tym idiotycznym tekstem na podryw. Znajdował się bardzo blisko mnie. Przyparł mnie do wózka z piłkami i zbliżył usta do mojego ucha.
-Teraz pożałujesz tego maleńka. Twój kolega ci nie pomoże. – Szepnął, a ja poczułam jego oddech na mojej małżowinie usznej. Nie mogłam zareagować.  Nie wiem, dlaczego, ale nagle poczułam się taka słaba i bezbronna wobec tego mężczyzny, który był dużo większy ode mnie. Nawet porządny kop w krocze nic by tu nie pomógł. Nie mogłam też uciec. Byłam sparaliżowana.
-Moi koledzy zapewnili mu zabawę. – Uśmiechnął się obleśnie i boleśnie złapał moje nadgarstki.
-Ależ twoi koledzy są nudni… - Znajomy głos spowodował, że wróciła mi energia. Wyrwałam się z uścisku.
-ŁAPY Z DALEKA! – Wydarłam się i odepchnęłam nieproszonego kolegę, a Lee mi w tym pomógł łapiąc go za ramię i pociągając do tyłu.
-Nikt nie mówił, że gra ma być fair.- Czarnowłosy się uśmiechnął. – Skoro, więc wygraliśmy to przekaż swoim koleżkom, żebyście stąd wszyscy zniknęli, bo takie jest życzenie wygranych.
Mój niedoszły oprawca zerwał się i pobiegł w stronę reszty swych kumpli. Po chwili na boisku zostaliśmy sami.
- Co teraz? – Lee zerknął na mnie.
-Może nauczysz mnie rzucać porządnie do kosza? – Uśmiechnęłam się słodko.
[Lee?]