wtorek, 23 sierpnia 2016

Od Toshiro - C.D Elainy

Spojrzałem na dziewczynę, próbując zrozumieć jej zachowanie. Na samo słowo "doktorzy" miałem wrażenie, że ma do nich nie tyle niechęć ile nienawiść. Ciekawe, sam po ostatnich wydarzeniach inaczej ich postrzegałem, prawda nie darzyłem ich miłością, ani nawet sympatią, ale już nie miałem do nich aż tyle jadu co wcześniej... Chociaż jeśli będą chcieli mnie nawet tknąć małym palcem, to pozabijam. Dobrze wiedzieć, że to coś nie jest niczym zakażone, jeszcze tego by mi brakowało, żeby wdała się w moją ranę jakaś choroba, w sumie to jak tak dalej będę stać, to zaraz wda się zakażenie. Kątem oka dostrzegłem, że jej towarzysz stał się teraz bardziej "realny" nie wiem, czy w środku również przypominał wilka, ale na zewnątrz normalnie jak wyciągnięty z lasu. Westchnąłem cicho przypominając sobie, o zakrwawionych bandażach. Spojrzałem na dłonie i wysunąłem język, jednak, zamiast zdążyłem cokolwiek zrobić usłyszałem jej ciekawski głos.
- Co Ty robisz? - Podniosłem swój wzrok, a na jej twarzy malował się grymas, jakby obrzydzenia.
- Liże? - Wzruszyłem ramionami.

To jedyny sposób, aby w takich warunkach bezpiecznie się pozbyć krwi, bez zakażenia, poza tym, czy ślina nie miała jakichś substancji, dzięki któremu rany się szybciej goiły? Mam nadzieję, że to, co gadali o tym w filmie to była prawda.
- To jest obrzydliwe - Mruknęła - Zresztą tak jak cały Ty - Prychnęła krzyżując dłonie. W sumie zastanawiało mnie, na co ona jeszcze czeka, przecież powiedziałem jej, że niczego od niej nie chce, walczyć z nią też nie będę, więc dlaczego najzwyczajniej w świecie nie odejdzie?
- Jakby to było, aż tak obrzydliwe to już dawno byś odeszła - Przyjrzałem się jeszcze raz dłoni, z której cały czas powoli sączyła się krew. Nagle doznałem olśnienia. Jeśli teraz nie wejdę do apteki, to chyba zawiąże te rany papierem toaletowym, tylko szkoda, że i on się powoli kończy. Dziewczyna dalej stała w pobliżu przyglądając mi się z uwagą. Zaraz na serio dam jej to zdjęcie. - Jak już tutaj jesteś, to wiesz, chociaż gdzie jest apteka? - Mruknąłem pod nosem i nawet nie miałem pewności czy mnie usłyszała.
- Wiem - Również mruknęła pod nosem. Ach, jaka ciekawa rozmowa się szykuje.
- Czekam na nazwę ulicy - Odezwałem się po dłużej chwili, kiedy panowała między nami cisza, nie miałem tyle czasu, aby czekać i się zastanawiać, kiedy mi łaskawie odpowie
- I tak chce iść w tym kierunku, zaprowadzę Cię - Zaczęła stawiać kroki, aż stanęła obok mnie. Zatrzymała się na chwilę, spojrzała na mnie i ruszyła dalej bez słowa. Cicho przekląłem pod nosem, ale szedłem za nią, bo i cóż innego mogłem zrobić. Podniosłem głowę, aby spojrzeć na niebo. Wbrew pozorom, ciężko było dostrzec, że w ogóle jesteśmy pod kopułą. Niebieskie niebo, delikatne słońce, i przepływające białe, kłębiaste chmury. Dawno nie mogłem sobie pozwolić na to, aby po prostu się zatrzymać i spojrzeć na niego, oderwać się od rzeczywistości i najzwyczajniej w świecie pomyśleć o sobie, o przyszłości i przeszłości. Zresztą co ja mogę wiedzieć o tym, co było kiedyś, wiem jedynie tyle, ile zapisałem w dzienniku i ewentualnie jakieś obrazy, które pokazują się niekiedy w mojej głowie. Poczułem nagle, jak wpadam na małą blondynkę. Spojrzałem w dół, aby zobaczyć jej głowę, ale ona mała patrząc na nią z tej perspektywy.
- Co się zatrzymujesz na środku chodnika - Wyminąłem ją i spojrzałem na budynek, gdzie nad drzwiami widniał wielki zielony napis, oznajmiający, że jesteśmy na miejscu. Bez słowa otworzyłem drzwi i udałem się do kobiety siedzącej przy małej kasie.
- W czym mogę pomóc? - Uśmiechnęła się radośnie, przez co zrobiło mi się mdło. Jak można się tak sztucznie uśmiechać
- Bandaż uciskowy, gaza i woda utleniona - Wyjąłem z kieszeni portfel, aby wyrzucić na ladę kilka monet i zabrać siatkę ze swoimi zakupami. Przed sklepem wciąż stała dziewczyna z wilkiem. Byłem nieco zaskoczony jej widokiem, szczerze to byłem wręcz pewny, że jej tutaj niezastane. Pociągnąłem zębami za zakrwawiony bandaż i rzuciłem go w stronę kosza
- Chcesz to robić tutaj? - Przechyliła głowę, obserwując jak wyciągam wszystko z siatek
- A gdzie? Im szybciej, tym lepiej - Zdusiłem butelkę z wodą utlenioną, gdy strumień dotknął moją skórę, pojawiły się białe pęcherzyki, które zaczynały szczypać. Najpierw rozłożyłem gazę na rany, a później próbowałem zawiązać rękę bandażem.
- Ale z Ciebie sierota, daj to - Wręcz wyrwała mi bandaż - Daj tę rękę
- Nie
- Dawaj Ty idioto!
- Nie
- Ale Ty jesteś irytujący - Wycedziła przez zęby
Wypuściłem powietrze przez zęby i wyciągnąłem dłoń w jej kierunku. Zaczęła sprawnie obwiązywać moją dłoń, a na końcu zrobiła małą wstążkę, aby wszystko się trzymało
- Ale jesteś dziwna - Poruszyłem palcami, jakbym chciał sprawdzić, czy moja dłoń wciąż jest sprawna

Elaina?

Od Elainy- C.D Evan'a

Istniało wiele powodów, przez które nie lubiłam naukowców w Rimear Center czy jakichkolwiek innych w jakimkolwiek innym miejscu. Chociaż może nie lubić to stanowczo za mało powiedziane w moim przypadku? Tak, z wielką pewnością tak. Ja ich szczerze nienawidziłam i dobrze mi z tym było, jest i będzie. Życzyłam im jak najbardziej bolesnej śmierci za moim pośrednictwem, ale jednak z rąk moich cienistych stworzeń, gdyż nie byłam typem osoby, która brudzi sobie ręce tylko dlatego, że chce. Robiłam to tylko wtedy, gdy miałam ważny dla mnie i konkretny powód. A mnie trudno przekonać. Nawet ja sama siebie czasem nie potrafię, ale mniejsza o to. To, że Evan'owi przeszkadzała moja silna nienawiść i chęć zabicia wszystkich naukowców co do jednego, świadczyło jedynie o tym, że dalej nie zrozumiał mnie i mojego charakteru oraz, że dalej uważa takich ludzi jak naukowców za godnych życia. Ten chłopak łudzi się co do posiadania przeze mnie poczucia sumienia. Ja go nie posiadam, na szczęście moje i nieszczęście innych. Ale podobno każdy je posiada. Cóż, prawdopodobnie każdy z wyjątkiem mnie. Takie życie, cóż poradzisz.
Przewróciłam oczami i wbiłam z powrotem swoje przeszywające spojrzenie w Evan'a. Chce odpowiedzi na zadane przez siebie pytanie, to ją dostanie. Wątpię, czy to jest naprawdę tak trudne do zrozumienia, ale jeśli pragnie się upewnić i chce, być go oświeciła - zrobię to. Tyle zrobić mogę.
- Szczerze? - spytałam z pozoru obojętnym tonem.
- Taaak. Jakbyś była tak miła. - odpowiedział chłopak patrząc na mnie podejrzliwie.
- Ja nigdy nie jestem dla nikogo miła.
- Zauważyłem.
Mam być z nim szczera? Będę, i to do bólu. Na życzenie.
- Otóż więc... - zaczęłam. - Opowiadałam ci moją jakże cudowną historię życia?
Przekrzywiłam głowę i westchnęłam, milcząc na kilka sekund, w tym czasie jednak Evan odpowiedział:
- Nie.
Czy on uważa, że jestem tak głupia, że opowiadam o sobie i swojej przeszłości na prawo i lewo? A pamięć mam dobrą, nawet bardzo dobrą.
- To było pytanie retoryczne. - parsknęłam, mimo tego, że tak nie było.
A może było? Zresztą, mało ważne.
- Nie dało się nie zauważyć. - wycedził powoli.
Zaśmiałam się krótko, bez śladu rozbawienia, po czym dodałam:
- Naprawdę?
- Tak, naprawdę.
Przewróciłam oczami już drugi raz w ciągu ostatnich kilkunastu bądź kilku minut.
- Kontynuujmy więc.
- To ty mówisz, nie ja. Ty kontynuujesz, nie ja.
- Och, nie dało się nie zauważyć. - prychnęłam udając głos Evan'a.
Czarnowłosy chłopak powoli wciągnął powietrze, a później powoli je wypuścił. Obserwowałam to krytycznym wzrokiem, a gdy skończył, uśmiechnęłam się lekko.
- No dobrze... Wracając do tematu... - westchnęłam. - Urodziłam się w Egipcie i tam też mieszkałam większą cześć życia. Moi rodzice byli dobrymi znajomymi prezydenta, a zarazem jego głównymi doradcami. Sprawowali władzę nad gubernatorstwem o nazwie Asuan. Wysoko postawieni, cenieni przez ludzi i samego prezydenta... Ja, jako ich jedyne dziecko, byłam uprzywilejowana. Nigdy mi nie czego nie brakowało, ba, miałam wszystkiego aż za dużo. Nie myślałam wtedy, że może istnieć inne życie, gorsze... W życiu wiele razy opuściłam mury Asuanu. Zwiedziłam cały Egipt wzdłuż i wszerz. Raz tylko opuściłam jego granice. Było to tydzień po tym, jak rodzice oznajmili mi, że wyjadę do gimnazjum z internatem. W stolicy Anglii. Tak też się stało. Zaczęłam tam inne życie, gdyż tam niewiele osób wiedziało o moim pochodzeniu, bo się tym nie chwaliłam na prawo i lewo. Co to, to nie. Cieszyło mnie takie życie, gdy byłam traktowana tak samo jak inni. Nie długo, bo trzy lata. Po trzech latach przyszła do mnie wiadomość - ktoś wkradł się do naszej posiadłości w Egipcie i zabił moich rodziców. Ech... To wtedy się rozniosło, ta wieść i ta o moim pochodzeniu. Wyjechałam więc wtedy do Wenecji. W wieku 19 lat przyłapali mnie... Zmieniłam się w cień, a ktoś to zobaczył. Następnego dnia moja Arcana i wszystkie jej ataki mi nie pomogły. Pojmali mnie. Tak też trafiłam do Rimear.
Minęło kilka sekund, przez które zapatrzyłam się w ziemię, a mój wzrok błądził po podłodze w plamach z krwi. Chyba tylko wtedy byłam spokojna, o ile ja potrafiłam być spokojna. Moje wspomnienia nigdy nie wywoływały we mnie smutku. Jedynie spokój. Byłam świadoma tego i jakoś nie czułam się z tym źle. Było - minęło, po co to rozpatrywać. Umarli - słowami do życia ich nie przywrócisz, niestety. W Egipcie byłam chroniona, tam nie istniała choćby najmniejsza szansa, by mnie złapali.
- Jaki to ma związek z twoim ogromnym pragnieniem zabicia wszystkich naukowców co do jednego? - zapytał Evan.
Odpowiedziałam dopiero po dłużej chwili, otrząsając się wewnętrznie z tego uczucia uspokojenia.
- No cóż. To był taki wstęp. Nie powiem, że krótki, bo taki nie był. Czuj się zaszczycony, drogi Evan'ie, jeszcze nikomu w tym przeklętym ośrodku o tym nie mówiłam. Ba, jesteś pierwszą osobą, której to powiedziałam, moją historię w skrócie, tak, własnie w skrócie, od początku do końca.
- Hm, własnie czuję ten wielki zaszczyt. - mruknął niewyraźnie.
- To czuj jak najdłużej. - prychnęłam i uniosłam brwi. - Na czym to ja skończyłam? Aaa... Moje życie było bajką. Bajką jak wszystkie inne, mimo śmierci rodziców. Miałam majątek, posiadłość, elitarną szkołę i prywatnych nauczycieli, służbę, moje cienie, znajomych ubiegających się o posiadanie przeze mnie o nich dobrego zdania. Miałam, dopóki nie znaleźli mnie. Kto? A któż by inny, naukowcy i ich szpiedzy we własnych osobach. Zniszczyli moje życie, ono przepadło i jestem tego świadoma. Ale ja... Ja kocham zemsty. I dlatego też zemszczę się na nich, za wszystko, przez co musiałam przez nich przejść i stracić. Oni też stracą. Stracą życie i zapamiętają to raz na zawsze. - wysyczałam głosem pełnym jadu i nienawiści.
<Evan'ie?>

Od Enzo - C.D Sory

Powoli traciłem cierpliwość do tej kobiety. Najpierw kazała mi robić z siebie idiotę, który szukał swojego swetra w tym mieszkaniu niczym naiwni archeolodzy zaginionej Atlantydy, a teraz jeszcze nie chciała mnie wypuścić z własnego domu, chociaż powinna mnie już dawno z niego wykopać. W drzwiach tkwił diamentowy sopel, a ja nadal się nie ruszałem. Niecierpliwą kobietą, phi też coś. Kurwa, jaka ona jest irytująca, ale jednocześnie cholernie interesuje. Może dobrze się składa, że nie pozwala mi wyjść…
-Niecierpliwą powiadasz? – Zawiesiłem głos nadal będąc zwrócony do niej plecami. – Co z tego może wyniknąć? Zabijesz mnie, jeśli nie zdradzę ci swojego słabego punktu?
-Nie znasz mnie. – Drugi sopel poszybował tuż koło mojej głowy i wbił się we framugę. – To do czego jestem zdolna… Nawet sobie tego nie wyobrażasz.
-Uhu, boję się. – Mój głos ociekał sarkazmem. – Niewiele rzeczy może mnie zaskoczyć.
-Jaki jesteś pewny siebie i swoich racji. – Usłyszałem, jak powoli zbliża się w moim kierunku. – Kiedyś pewnie tego pożałujesz.
-Nie jestem osobą, która czegokolwiek żałuje. – Obróciłem się do niej i na moich ustach zawitał ironiczny uśmieszek. Dziewczyna nie przewidziała mojego ruchu i nagle znalazła się bardzo blisko mnie. Jej twarz znajdowała się mniej więcej na wysokości mojej szyi. Wbiła wzrok w jakiś punkt na mojej klatce piersiowej.
-Co to za naszyjnik? – Zauważyłem ślad ciekawości w jej błękitnych oczach. Uważnie przyglądała się małemu kluczykowi wiszącemu na rzemyku.
-Masz niezłą intuicję. – Mruknąłem, trochę niezadowolony z faktu, że tak szybko o niego zapytała. Myślałem, że dłużej z nią pogram.
-Co masz na myśli? Czyżby to był twój słaby punkt? – Była całkiem poważna, a myślałem, że przypisanie zwykłemu wisiorkowi tak ważnej funkcji wyda jej się głupotą.
-Domyśl się. Czy to możliwe, że takie coś może być dla mnie czymś ważnym? – Prychnąłem. W myślach jednak biłem się sam ze sobą, że powiedziałem coś tak niedorzecznego o jedynej rzeczy, która się liczyła w moim życiu. Nie wiem, dlaczego, ale wiązałem  z tym kluczem niebywałe emocje. Nigdy nie doszedłem, dlaczego on jest dla mnie aż tak istotny, ale podświadomie wiedziałem, że nie mogłem go zgubić, wyrzucić czy zniszczyć. Oznaczałoby to , że doprowadzam do dewastacji własną duszę, serce i rozum. Jakaś ważna część mnie samego była skryta w tym niepozornym kluczu. Gdybym go stracił, pozostałoby ze mnie niewiele. Zostałbym zwykłą marionetką w rękach naukowców i pozostałych ludzi.
-Nawet nie zdajesz sobie sprawy, jak takie niewielkie przedmioty mogą być istotne w życiu wielu osób. – Białowłosa oddaliła się ode mnie o jeden krok do tyłu. Wyciągnęła dłoń w moim kierunku. Miałem nieodparte wrażenie, że chce odebrać mi mój skarb. Skoro poznała mój słaby punkt, to nic nie stało na przeszkodzie, by mnie zniszczyć w tak krótkiej chwili. Sięgałem już po mój bicz, który jak zawsze tkwił przymocowany do paska, ale napadła mnie chwila refleksji. Czy ona jest osobą, która ot tak po prostu wykorzysta czyjąś słabość? Ja na razie tego nie zrobiłem, więc ona nie powinna odgrywać się na mnie w ten sposób. W dodatku ta powaga w jej głosie, gdy mówiliśmy o wadze zwykłej rzeczy. Jej dłoń wędrowała dalej ku mnie, jednak nie w kierunku rzemyka, a wyżej w okolice twarzy. Co ona chciała zrobić? Poczułem dotyk jej skóry na moim policzku. Przesunęła palcem po mojej skórze.
-Co ty robisz? – Zapytałem zaskoczony, ostrożnie się odsuwając.
-Płakałeś, więc wytarłam ci łzę.- Nadal wydawała się być niewzruszona, ale jej wzrok, mówił wszystko. Traktowała mnie w tej chwili, jak małe dziecko, które się przewróciło i zaczęło płakać.
-Chyba ci się coś przewidziało. – Burknąłem. – Ja nie płaczę z byle powodu. Co ja mówię? Ja w ogóle nie płaczę.
-A może miałeś teraz odpowiedni powód, by płakać? – Jej mina nie wyrażała żadnych jednoznacznych emocji, przez co nadal pozostawała bez wyrazu.
- Żaden powód nie jest godny moich łez. – Odsunąłem się od niej i wycofałem w kierunku drzwi.
-Ciekawa teoria. – Kobieta nadal nęciła swoim ciałem wbitym w mój niewiele zasłaniający sweter.
-Wiesz co? Ten sweter jest twój. – Zmieniłem temat. – Wyglądasz w nim lepiej niż ja.

[Sora?]

Od Tazu - C.D Shino

W sumie nie wiem, co dokładnie robiłem. Właśnie niosłem na plecach dziewczynę, która mimo tego, że budziła nutę zainteresowania, nadal wyraźnie mnie obrzydzała. W takim razie, czemu też ciągnę ją do swojego mieszkania? Tym razem nie miałem na sumieniu żadnych erotycznych podtekstów, po prostu nie mogłem zostawić dzisiejszego dnia takim, jaki jest. Co miałem na myśli?... Tego też nie wiem. Czasem kłócę się z własnymi myślami. Tak jakby moim ciałem kierowało coś kompletnie obcego. Nie jest to jednak powód do zadręczania się, przez co postanowiłem najzwyczajniej ponieść się instynktowi. Dziewczyna wyraźnie stawiała opór. Choć dało się dostrzec delikatne zainteresowanie z jej strony. Coś mi mówiło, że nie jest to łatwa sztuka. W każdej chwili będzie mogła uciec i mieć od mojej osoby święty spokój. Szczerze mówiąc jestem na to przygotowany.
Będąc pod domem zacząłem przeszukiwać kieszeń za poszukiwaniem kluczy. Normalnie zacząłbym krzyczeć, aby moja współlokatorka sama mi otworzyła. Jednak ta w tych godzina decyduje się przeważnie na drzemkę. Wybudzenie jej nie zakończyłoby się dla mnie najlepiej. Temu też w planach mam zaciągnięcie dziewczyny do swojego pokoju, aby mój diabeł mógł spokojnie odespać. Wchodząc do mieszkania, postawiłem dziewczynę na nogi, aby mogła, choć na chwile odsapnąć... Znaczy się, ja. Musiałem chwile odsapnąć. Jeszcze nigdy nie dostałem tyle kopniaków w tak krótkim czasie. Tu też zrobiłem błąd. Nie minęło kilka sekund, zanim ta donośnie krzyknęła.
- CO TY DO CHOLERY SOBIE WYOBRAŻASZ!? - wrzasnęła tupiąc głośno nogą
- Uh, prze- Uspokój się, nie wiesz co robisz - odparłem delikatnie speszony
- USPOKOIĆ?! NAW- zakryłem jej usta dłonią
Co było z nią nie tak? Wziąłem ją do siebie, nie po to, aby robiła awanturę z powodu porwania, a żebyśmy spędzili jakoś ten czas. W każdej chwili przygotowany byłem na rażące spojrzenie Chie, szykująca pięść na spotkanie z moją twarzą. Była to dziewczyna o delikatnym uosobieniu. Nie w jej naturze było uprzykrzanie komuś życia albo nawet marnowanie jego czasu. Czasem jednak nerwy brały górę, a wyładowywała je na mojej osobie. Starałem się tym nie przejmować, w końcu nie było ku temu powodu. Zabrałem dziewczynę nerwowo w kierunku kuchni. Miałem nadzieję, że ochłonie, a ja ominę nieprzyjemnej prezentacji, na temat szanowania innych osób. Tak jednak stać się... Nie miało. Czarnowłosa nadal chciała wyrwać moją duszę, po czym spalić ją w najciemniejszych czeluściach piekła.
- Tazu - dotarł do mnie mroźny głos
- ...! - odwróciłem się nerwowo, aby napotkać współlokatorkę
Ta już tam stała. Trzymając w dłoni paczkę herbatników. Jednak coś się zmieniło. Krzyki ustały, a ja ujrzałem spokojną czarnooką. Ku mojemu zdziwieniu, jej twarz była ukojona. Zmarszczki na czole spowodowane gniewem dawno zniknęły, a ja mogłem, choć na chwilę cieszyć się spokojem... Który oczywiście nie trwał długo. Chie opierając się o blat zaczęła wspominać to, w jaki sposób obiecałem szanować jej dzienne czynności oraz w jaki sposób będą się one opierać na moim szczęściu. Powoli zacząłem oswajać się z myślą, że potwór zwany 'kobietą' zrobi wszystko, aby uprzykrzyć mi dzień. Leniwie wpatrywałem się w sylwetkę dziewczyny, ignorując wszystko, co do mnie docierało. Czemu każda z tych istot ma dar nawijania bez końca? Czuje się jakby miały przed sobą cały wykład i określony czas, aby to jak najszybciej oraz agresywnie przeczytać. Chwilę później ta uderzyła o dłonie, sprowadzając mnie na ziemię. Wspominała chyba o tym, że nie chce, abym wprowadzał nieznajome bez poinformowania. Tego jednak nie mogłem jej oczywiście obiecać. Czemu też osoba młodsza o dwa lata oczekuje mojego posłuszeństwa. Nie wiem do końca, w jaki sposób zamieszkaliśmy razem, przez co powoli zaczynam tego żałować. Aby rozluźnić atmosferę, otworzyłem pełną sławy lodówkę, przegrzebując składniki, jakie to się w niej znajdowały. Z trudem doszukałem się marchewki i cebuli. Ułożyłem je na blacie, mając wrażenie śledzenia każdego mojego kroku. Na całe szczęście odnalazłem również por. Otwierając szafkę, wyjąłem z niej koszyk ze swoimi ulubionymi przyprawami. Na blacie po czasie znalazł się również między innymi olej, pasta miso oraz kostka rosołowa. Wszystkie inne składniki postanowiłem odszukać nieco później, a sam wziąłem się do gotowania. Dosłyszałem się cichych rozmów między dziewczynami. Prawdopodobnie nie są przyzwyczajone do kompletnego olania. Jednak tylko na tyle moim skromnym zdaniem zasługiwały. Po wstawieniu wody w garnku wyjąłem kurczaka, który był jednym z ważniejszych składników. Przez następne minuty zajmowałem się daniem, aż w końcu, opierając się o blat, spojrzałem w kierunku kobiet.
- Mam nadzieje, że panie są głodne - Nawet gdyby nie były, sam od początku dnia miałem smak na danie zwane potocznie 'ramenem'

<Shino?>

Od Lee - C.D Lou

 Na początku nie traktowałem zbyt poważnie tego treningu. Dopiero po jakimś czasie, gdy Lou zaczęła dobrze korzystać z moich wskazówek, powiedziałem sobie, że może jednak zabawię się trochę w surowego trenera. No co! Mogę używać tego tytułu, skoro moja towarzyszka tak szybko się uczy. Byłem doskonałą motywacją. Myślę, że mimo dwóch pierwszych spudłowań, nie poddałaby się tak szybko. Miała w sobie pewnego rodzaju samozaparcie i na pewno widoczne powody, dla których chcę zdobyć te kilka koszy. Wystarczyło nazwać ją wtedy beznadziejną w tej kwestii, a wzięła się w garść i próbowała, dopóki nie zaczęło jej się to udawać. Doprawdy, lubię takie podejście... za to nienawidzę, kiedy ktoś się poddaje.
 I w końcu – po paru nieszczęśliwych pudłach, tupnięć nogą o parkiet – udało jej się zdobyć pierwszy kosz, a potem drugi, trzeci... byłem pod niemałym wrażeniem. Cieszyłem się, że w końcu dopięła swego, a to nieprawdopodobne uczucie, kiedy widzisz, że komuś się coś udaję i miałeś w tym swój udział. Nabrałem także przekonania, że podczas rozgrywek bardziej da się dostrzec doświadczenie, taktyki i reakcje gracza, niż kiedy ta sama osoba po prostu rzuca przed koszem. A Lou naprawdę nieźle sobie radziła, nawet niektóre jej zwody były całkiem skuteczne. Graliśmy tak oraz przebijaliśmy się punktami, dopóki nie potknąłem się o nogę Lou i nie upadłem ciężko na troszeczkę wilgotny parkiet. Normalnie narzekałbym, gdybym okazał się taką łamagą, ale teraz, kiedy sytuacja była... inna, mogłem tylko nazwać się szczęściarzem. Prawie zapomniałem o doskwierającym bólu ramion i kręgosłupa, czując na swojej klatce piersiowej ciepło odbijające się od odkrytej skóry mojej towarzyszki. Z jej dekoltu – pominąć, że z tej perspektywy widziałem go bardzo dokładnie – niesłyszalnie skapywały małe kropelki potu, które upadały na moją czerwoną, luźną koszulkę. Zanim jednak dałem znak, że żyję, udałem upadek na głowę. Dziewczyna po chwili zwłoki najpierw przyłożyła swoje ucho do klatki piersiowej, a gdy usłyszała w niej bicie serca, chwyciła mnie za ramiona i lekko zatrzęsła. A ja? Nie mogłem powstrzymać śmiechu, dlatego już po kilku momentach nie potrafiłem tego w sobie tłamsić, i otworzywszy jedno oczko, wypuściłem z ust parę chichotów.
 – Haha, niee. – Podparłem się na łokciach, w efekcie czego nasze twarze dzieliły zaledwie centymetry. Z tej odległości poczucie jej gorącego oddechu nie było niczym trudnym. – Wszystko doskonale, zważywszy na okoliczności – dodałem, puszczając dziewczynie oczko i momentalnie przesuwając spojrzenie... nieco w dół. Na piersi. Ale to była chwila!
 Lou natychmiast odskoczyła, jakby urażona, ale bynajmniej nie z tego powodu, że patrzę na jej klatkę piersiową.
 – Ja się o ciebie martwię jak jakaś głupia, a ty sobie ze mnie żarty stroisz. Myślisz, że mnie to śmieszy? To się kurwa mylisz – warknęła cicho, odwracając głowę w przeciwną stronę i zanim całkiem się na mnie obraziła, wstała na równe nogi. W tym czasie zdążyłem zatrzymać tę karuzelę śmiechu i również się dźwignąć. Otrzepałem się z niewidzialnego kurzu, i wtedy postanowiłem ją jakoś... udobruchać?
 – Hej, przepraszam! Nie sądziłem, że tak się mną przejmiesz. – Drapiąc się nerwowo po karku, posłałem dziewczynie niewinny uśmiech takiego dziecka, który coś przeskrobał. No naprawdę! Nie miałem pojęcia, że zareaguje aż tak poważnie. – Lou...? – Podchodziłem dyskretnie do dziewczyny, jak gdybym bał się tego, że nagle się odwróci i mnie uderzy. W sumie byłem dużo wyższy od niej, więc nawet jakby chciała zrobić to bardzo szybko, pewnie nie trafiłaby za pierwszym razem. No chyba, że wypisała sobie mój wzrost na... no, gdzieś.
 Gdy zarejestrowałem, że moje słowa za przeproszeniem gówno dają, nie przerywałem swojego cichutkiego podchodzenia. Lou założyła ręce na klatkę piersiową i zdawała się być pogrążona we własnych, postrzępionych moją akcją myślach. W pewnym momencie chwyciłem ją za nadgarstek, tym samym przyciągając dziewczynę bliżej siebie. Zdziwiona utrzymała swój wzrok na mnie przez dosłownie sekundę, po czym znowu schowała go w podłodze.
 – Odezwij się. – Nadal roześmiany, podjąłem te ryzykowne kroki i za chwilę moja dłoń powędrowała pod jej podbródek, nieznacznie go unosząc. Dopiero wtedy zdołałem ujrzeć jej wzrok.
 I nagle stało się coś, czego nigdy bym się nie spodziewał, mimo tego, że znam ją dość krótko. Mianowicie dziewczyna zalana rumieńcem odwróciła się, i z naburmuszeniem rzekła:
 – Co ty wyprawiasz?
 O nie, a miałem takie fajne plany... może trochę przesadziłem? Chociaż szczerze powiedziawszy to wydawało mi się, że ona jest bardziej śmiała w tej kwestii. Hm hm, może ktoś, kto znajduje się w tym pomieszczeniu tak na nią działa? To pytanie, na które szybko nie znajdę odpowiedzi. I z zamyślenia wybiły mnie kroki przychodzące zza rogu.
 – Halo, gołąbeczki! Czas się kończy – poinformował mężczyzna, i wtedy nie pozostało nam nic innego, jak tylko zapomnieć o tej sprawie oraz pójść się przebrać.
 (...) Postanowiliśmy, że po prysznicu i wbiciu się w poprzednie ciuchy poczekamy na siebie przy wyjściu. Chwili naszego spotkania towarzyszył już wysoko królujący księżyc, wokół którego świetliście tańczyło milion gwiazd. Miasto było widoczne jedynie dzięki kilku neonowym szyldom i niektórym lampom stojącym między ulicami. Ostatecznie wybraliśmy drogę do mojego domu, bo było bliżej, a wiadomo, że o tej porze różni ludzie się kręcą. Nie musieliśmy długo zapełniać czasu, bo po zaledwie piętnastu minutach znaleźliśmy się przed moimi drzwiami. Wyszukałem brzęczący w kieszeni klucz, włożyłem go do zamka, a kiedy usłyszałem charakterystyczny dźwięk, popchnąłem je.
 – Tam jest salon. – Wskazałem dziewczynie pomieszczenie połączone z kuchnią.
 Ja natomiast zatrzymałem się w korytarzu, gdzie wisiało lustro. Zdjąłem z siebie koszulkę i cudem próbowałem dostrzec jakiekolwiek ślady po tym upadku, bo na pewno siniaki zostaną. Robiłem to jednak tak nieudolnie, że po chwili – chcąc nie chcąc – z moich ust wydobyła się prośba:
 – Lou? Mogłabyś coś sprawdzić? – Gdy znalazła się za mną, dokładnie napiąłem mięśnie, by dziewczyna dotykając ich, mogła stwierdzić czy mnie coś boli. Znaczy to ja sprawdzę, bo przecież ona nie czuję tego co ja.

(Lou?)

Od Sory - C.D Enzo

Jego przypuszczenia i wymyślanie kolejnych teorii były dla mnie co najmniej śmieszne i niezrozumiałe. Ten ktoś posiadał nieźle rozbudowaną wyobraźnię, ale chyba sadząc po moim zachowaniu mógł domyślić się, że… nie nadaje starszym, nieznajomym ludziom przypadkowych nazw, a przede wszystkim nie rozbieram się przed nimi prawie do naga… nie no dobra.. nie będę was oszukiwać.
-Dlaczego miałabym powiedzieć Ci jaka jest prawda, skoro ledwo cie znam? - zadałam kolejne pytanie kończąc powoli pepsi i zostawiając w szklance jedynie brzęczące kostki lodu, które obijając się o szkło tworzyły charakterystyczny dźwięk.
-Doskonale zdajesz sobie sprawę, że nawet jeśli mi to powiesz i tak to nic nie zmieni, bo nigdy w życiu nie przyda się to do moich własnych przemyśleń czy też planów, nie mam z tobą szans. - nie wiedząc dlaczego mówi o tym tak spokojnie zarzuciłam sobie nogę na nogę i oparłam łokieć o szklany stolik do kawy. W tym momencie jego spojrzenie zeszło z moich oczu i na chwile skierowało się w stronę mojego uwydatnionego biustu. Heh wiedziałam, że tak to się właśnie skończy.
-Być może… - przyznałam. - To mój biologiczny dziadek. Moi rodzice oboje byli projektami w Rimear więc nie było potrzeby wymazywać mi wspomnień skoro prawie stąd nie wychodziłam na zewnątrz. Moja Mama była córką głównego naukowca, tego zboczeńca, z którym dzisiaj miałeś do czynienia. - wyjaśniłam wstając powoli z miejsca. Coś czuje, ze rozmowa z tym jegomościem później będzie jeszcze bardziej interesująca niż teraz. Chcąc wyjść z kuchni musiałam przejść tez koło niego, jednak zanim ostatecznie opuściłam pomieszczenie; jeszcze na chwilę zatrzymałam się przy nim. Uniosłam podbródek chłopaka w taki sposób, żeby jego spojrzenie wbiło się w moje oczy, a nie  biust, który znajdował się o wiele niżej. Był ode mnie wyższy więc od razu było widać gdzie dokładnie błądzą jego oczy. - Oczy… mam tutaj. - mruknęłam cicho widząc, że uważnie przygląda się niebieskim tęczówkom. Jego chwilowy, szarmancki uśmiech zdradził mi wszystkie jego brudne myśli, które nawet w takim momencie kiedy byliśmy sami – kompletnie mnie nie wzruszyły.
-Ej chwila! - chyba miał zamiar złapać mnie za ramię kiedy już wychodziłam, lecz ja w ostatniej chwili zrobiłam jeszcze jeden krok do przodu przez co chłopak mnie nie dosięgnął. Zerknęłam na niego przez ramię, znowu tak jakbym wyczekiwała tego co zamierza powiedzieć. - A mój sweter? Jest już późno i pewnie zaraz mnie stąd wyrzucisz, a ja nadal nie odzyskałem swojej rzeczy!
-Hee…? Jeżeli ją chcesz to musisz ją sobie znaleźć. - w moim głosie można było teraz usłyszeć lekką nutkę prowokacji i rozbawienia. Czy ja naprawdę jestem taką sadystka i będę się nad nim znęcać? Dobrze wiem, ze go nie znajdzie, ale niech się męczy. Ja w tym czasie skierowałam się do łazienki, ściągnęłam wszystko z siebie i wskoczyłam do wanny z gorącą wodą. Nie zamykałam drzwi, były lekko uchylone, ale tez nie za mocno, żeby czasem nie miał za ciekawych widoków (i tak było tyle piany, że nic by nie widział, ale cii.).
-Sora do jasnej cholery! Oddawaj… - krzyczał coś tam, a ja w tym momencie pluskałam sobie gorąca woda, żeby trochę zagłuszyć te jego jęki niezadowolenia. Wyszłam może po jakichś 20 minutach, bo już nie mogłam znieść tego jego nieprzyjemnych dźwięków. Wytarłam się dokładnie białym, delikatnym ręczniczkiem, po czym narzuciłam na siebie jego bordowy sweter. Lekko za długie ubranie sprawiało, że dodawało mi to jeszcze więcej kobiecości. Przykrywało troszeczkę więcej niż tylko pośladki, ale też nie za dużo. Wyszłam z łazienki, czułam jak zimne powietrze uderza w moją skórę i nieprzyjemnie ją ochładza.
-Szukasz czegoś wodny chłopcze? - pomachałam za długim rękawem dokładnie w tym momencie kiedy chłopak spojrzał w moją stronę. Nie wiem czy był bardziej zdziwiony czy zdezorientowany, ale wierzcie mi, jego mina była bezcenna.
-Ale… Menda.. - podsumował prychając pod nosem, ale jak widać po jego delikatnym uśmieszku: nie był specjalnie zły za to co zrobiłam. - Oddawaj.
-Jeżeli go chcesz to go ze mnie ściągnij… - zakryłam na chwilkę swoje usta ponętnie przeciągając słowa. Enzo zrobiłam kilka kroków w moja stronę, ale gdy tylko dokończyłam od razu zatrzymał się w miejscu - … ale uprzedzam, że nie mam nic pod spodem.
Jakby na chwilę się zawahał, aczkolwiek wiedziałam, że to nie chodzi o to, ze się boi czy wstydzi. Nie opłacało mu się aż tak wysilać poza tym on chyba nie sądził, ze ja tak po prostu dam mu się rozebrać, chociaż… zawsze mogę się mylić i co innego mogło nim kierować.
-Serio no… cwaniaro kiedyś się zemszczę. Oddasz mi w końcu ten sweter? - zrezygnowany podrapał się po karku i zerknął na mnie. Jak widać nie tylko on potrafi przystawić mnie do muru.
-Skoro ty znasz mój slaby punkt, to ja chce znać twój. - powiedziałam pewna swego, a moje spojrzenie znów stało się bardziej przenikliwe niż pociągające.
-To ja idę bez swetra… - już miał zamiar wyjść, odwrócił się do mnie tyłem, a ja w tym czasie wystrzeliłam tuż obok niego jeden diamentowy sopel, który wbił się w drzwi. Momentalnie przystanął, ale chyba nie zamierzał się odwracać.
-Jestem niecierpliwą kobietą, wiedziałeś o tym?

( Enzo ? :3 )

Od Enzo - C.D Sory

Obserwowałem uważnie, jak moja rozmówczyni bawi się swoim napojem. Nie wiedzieć, czemu działo to na mnie w sposób niemalże hipnotyzujący. Sam, jak na razie nie ruszyłem swojej szklanki. Chłodziłem sobie jedynie dłonie, oplatając je wokół zimnego szkła. Jej pytanie o mój powód, dla którego przybyłem do biura jej „dziadka” wyrwało mnie z kłębowiska własnych myśli. Wbiła we mnie spojrzenie, które miałem wrażenie, że przeszywa na wylot moją duszę. Pociągnęła łyk pepsi.
-Owszem pierwsza zadałaś pytanie, ale czy to istotne co tam robiłem? – Musnąłem palcami zimną szklankę i zgarnąłem kilka kropel wody, która zaczęła gromadzić się na naczyniu.
-Nawet jeśli nie jest to coś istotnego, to jako Sigma mam prawo wiedzieć. – Odparła, nadal bezczelnie gapiąc się mi prosto w oczy. Podtrzymywałem jej spojrzenie, gdyż był to swojego rodzaju pojedynek, którego wyniku byłem niezwykle ciekaw. Oprócz tego, musiałem z niej wyciągnąć pełną definicję słowa „dziadek” w wypadku tego dyrektorka. Czyżby faktycznie łączyły ich więzy krwi? Czy też zwyczajnie nadała mu swojego rodzaju ksywkę? Zaraz do tego dojdę.
- W sumie to całkiem śmieszna historia. – Zacząłem snuć  swoją opowieść. – Rano zapukał do mnie taki śmieszny facecik, rudy w okularkach i mi zaczął coś chrzanić o jakichś wynikach, rozmowie, itp. Kazał mi się wybrać do biura, w którym właśnie przesiaduje twój szacowny „dziadek”, nie wyjaśniając mi, gdzie tak naprawdę mam się udać. Stwierdziłem, że w sumie co mi szkodzi się przejść i zbadać sprawę, a potem to mniej więcej wiesz co się działo.
-Bardzo ogólnie mi to zarysowałeś. – Dziewczyna odchyliła się do tyłu i oparła o fotel. – Jakieś szczegóły?
-Szczegóły nie mają znaczenia. – Wykorzystałem to, że Sora odczepiła się od swojej szklanki i sięgnąłem po jej słomkę. Wsadziłem plastikową rurkę do swojego napoju i jednym pociągnięciem wypiłem całą zawartość naczynia. Pozostały jedynie kostki lodu. W ustach prócz charakterystycznego smaku pepsi, rozpoznałem nutę czegoś innego. Słodycz napoju, która wyróżniała się karmelowym posmakiem mieszała się z czymś lepkim i równie słodkim, lecz zdecydowanie bardziej owocowym. Hmm… Truskawka? Malina? Niee… Może wiśnia? Zobaczymy.
-Mógłbyś mi oddać moją słomkę? – Niebieskooka wydawała się panować nad sobą, jak zwykle, lecz coś mi mówiło, że delikatnie ją tym wkurzyłem. Aby dolać oliwy do ognia, czubkiem języka zlizałem niewielką ilość czerwonej, lepkiej substancji z końca słomki.
-Hmm… - Zamyśliłem się. – Czyżby wiśnia?
-Wiesz co? – Sora wstała i podeszła do jednej z szuflad. Wyjęła sobie kolejną słomkę. – Ten błyszczyk lepiej wygląda niż smakuje, więc ci współczuję.
-Wcale nie. – Wyjąłem sobie jedną z lekko nadtopionych kostek lodu i włożyłem do ust. Przyjemny chłód rozpłynął się po mojej jamie ustnej.
-Wmawiaj to sobie naiwny człowieku. – Ponownie zaczęła sączyć napój przez słomkę.
-Może i bywam naiwny, ale nie w tej kwestii. – Ciągnąłem z nią tą do niczego nie prowadzącą potyczkę na słowa.
-Przyznałeś się do własnej słabości. – Odstawiła szklankę i ponownie uważnie śledziła wzrokiem każdy ruch moich gałek ocznych.
-Czy to źle? Ważne, że wiem o ich istnieniu, a nie jak niektórzy próbuję to ukryć.- Moja ręką powędrowała do klucza wiszącego na rzemyku u  szyi.
- Nic takiego nie powiedziałam. – Pociągnęła kolejny łyk ze szklanki. Uniosła prowokacyjnie brew ku górze. – Nie jesteś już niczego ciekaw?
- Nadal nie mogę rozgryźć twojego „dziadka”. – Mruknąłem niezadowolony. Ta niewiedza mi przeszkadzała.
-Masz jakieś przypuszczenia, bądź teorie?
-A i owszem. – Zaplotłem palce i oparłem łokcie na udach. – Twierdzę, że nie może być to twój biologiczny dziadek. Po dostaniu się do Rimear wszyscy mieli czyszczoną pamięć. Niemożliwe byś zapamiętała jakiegoś swojego krewnego. W dodatku to dość niezwykły zbieg okoliczności, że szycha w tym ośrodku jest spokrewniona z jedną z posiadaczek Arcany.
-W takim razie, dlaczego nazywam go dziadkiem? – Dziewczyna nie zdradzała żadnej reakcji na temat mojej wypowiedzi.
-To taka ksywka, dla kogoś starszego i wyższego statusem, kto musiał być dla ciebie wyjątkowo miły i uprzejmy, niczym prawdziwy dziadek. – Wygłosiłem swoją opinię. – A jaka jest prawda?

[Sora?]