Istniało wiele powodów, przez które nie lubiłam naukowców w Rimear
Center czy jakichkolwiek innych w jakimkolwiek innym miejscu. Chociaż
może nie lubić to stanowczo za mało powiedziane w moim przypadku? Tak, z
wielką pewnością tak. Ja ich szczerze nienawidziłam i dobrze mi z tym
było, jest i będzie. Życzyłam im jak najbardziej bolesnej śmierci za
moim pośrednictwem, ale jednak z rąk moich cienistych stworzeń, gdyż nie
byłam typem osoby, która brudzi sobie ręce tylko dlatego, że chce.
Robiłam to tylko wtedy, gdy miałam ważny dla mnie i konkretny powód. A
mnie trudno przekonać. Nawet ja sama siebie czasem nie potrafię, ale
mniejsza o to. To, że Evan'owi przeszkadzała moja silna nienawiść i chęć
zabicia wszystkich naukowców co do jednego, świadczyło jedynie o tym,
że dalej nie zrozumiał mnie i mojego charakteru oraz, że dalej uważa
takich ludzi jak naukowców za godnych życia. Ten chłopak łudzi się co do
posiadania przeze mnie poczucia sumienia. Ja go nie posiadam, na
szczęście moje i nieszczęście innych. Ale podobno każdy je posiada. Cóż,
prawdopodobnie każdy z wyjątkiem mnie. Takie życie, cóż poradzisz.
Przewróciłam oczami i wbiłam z powrotem swoje przeszywające spojrzenie w
Evan'a. Chce odpowiedzi na zadane przez siebie pytanie, to ją dostanie.
Wątpię, czy to jest naprawdę tak trudne do zrozumienia, ale jeśli
pragnie się upewnić i chce, być go oświeciła - zrobię to. Tyle zrobić
mogę.
- Szczerze? - spytałam z pozoru obojętnym tonem.
- Taaak. Jakbyś była tak miła. - odpowiedział chłopak patrząc na mnie podejrzliwie.
- Ja nigdy nie jestem dla nikogo miła.
- Zauważyłem.
Mam być z nim szczera? Będę, i to do bólu. Na życzenie.
- Otóż więc... - zaczęłam. - Opowiadałam ci moją jakże cudowną historię życia?
Przekrzywiłam głowę i westchnęłam, milcząc na kilka sekund, w tym czasie jednak Evan odpowiedział:
- Nie.
Czy on uważa, że jestem tak głupia, że opowiadam o sobie i swojej
przeszłości na prawo i lewo? A pamięć mam dobrą, nawet bardzo dobrą.
- To było pytanie retoryczne. - parsknęłam, mimo tego, że tak nie było.
A może było? Zresztą, mało ważne.
- Nie dało się nie zauważyć. - wycedził powoli.
Zaśmiałam się krótko, bez śladu rozbawienia, po czym dodałam:
- Naprawdę?
- Tak, naprawdę.
Przewróciłam oczami już drugi raz w ciągu ostatnich kilkunastu bądź kilku minut.
- Kontynuujmy więc.
- To ty mówisz, nie ja. Ty kontynuujesz, nie ja.
- Och, nie dało się nie zauważyć. - prychnęłam udając głos Evan'a.
Czarnowłosy chłopak powoli wciągnął powietrze, a później powoli je
wypuścił. Obserwowałam to krytycznym wzrokiem, a gdy skończył,
uśmiechnęłam się lekko.
- No dobrze... Wracając do tematu... - westchnęłam. - Urodziłam się w
Egipcie i tam też mieszkałam większą cześć życia. Moi rodzice byli
dobrymi znajomymi prezydenta, a zarazem jego głównymi doradcami.
Sprawowali władzę nad gubernatorstwem o nazwie Asuan. Wysoko postawieni,
cenieni przez ludzi i samego prezydenta... Ja, jako ich jedyne dziecko,
byłam uprzywilejowana. Nigdy mi nie czego nie brakowało, ba, miałam
wszystkiego aż za dużo. Nie myślałam wtedy, że może istnieć inne życie,
gorsze... W życiu wiele razy opuściłam mury Asuanu. Zwiedziłam cały
Egipt wzdłuż i wszerz. Raz tylko opuściłam jego granice. Było to tydzień
po tym, jak rodzice oznajmili mi, że wyjadę do gimnazjum z internatem. W
stolicy Anglii. Tak też się stało. Zaczęłam tam inne życie, gdyż tam
niewiele osób wiedziało o moim pochodzeniu, bo się tym nie chwaliłam na
prawo i lewo. Co to, to nie. Cieszyło mnie takie życie, gdy byłam
traktowana tak samo jak inni. Nie długo, bo trzy lata. Po trzech latach
przyszła do mnie wiadomość - ktoś wkradł się do naszej posiadłości w
Egipcie i zabił moich rodziców. Ech... To wtedy się rozniosło, ta wieść i
ta o moim pochodzeniu. Wyjechałam więc wtedy do Wenecji. W wieku 19 lat
przyłapali mnie... Zmieniłam się w cień, a ktoś to zobaczył. Następnego
dnia moja Arcana i wszystkie jej ataki mi nie pomogły. Pojmali mnie.
Tak też trafiłam do Rimear.
Minęło kilka sekund, przez które zapatrzyłam się w ziemię, a mój wzrok
błądził po podłodze w plamach z krwi. Chyba tylko wtedy byłam spokojna, o
ile ja potrafiłam być spokojna. Moje wspomnienia nigdy nie wywoływały
we mnie smutku. Jedynie spokój. Byłam świadoma tego i jakoś nie czułam
się z tym źle. Było - minęło, po co to rozpatrywać. Umarli - słowami do
życia ich nie przywrócisz, niestety. W Egipcie byłam chroniona, tam nie
istniała choćby najmniejsza szansa, by mnie złapali.
- Jaki to ma związek z twoim ogromnym pragnieniem zabicia wszystkich naukowców co do jednego? - zapytał Evan.
Odpowiedziałam dopiero po dłużej chwili, otrząsając się wewnętrznie z tego uczucia uspokojenia.
- No cóż. To był taki wstęp. Nie powiem, że krótki, bo taki nie był.
Czuj się zaszczycony, drogi Evan'ie, jeszcze nikomu w tym przeklętym
ośrodku o tym nie mówiłam. Ba, jesteś pierwszą osobą, której to
powiedziałam, moją historię w skrócie, tak, własnie w skrócie, od
początku do końca.
- Hm, własnie czuję ten wielki zaszczyt. - mruknął niewyraźnie.
- To czuj jak najdłużej. - prychnęłam i uniosłam brwi. - Na czym to ja
skończyłam? Aaa... Moje życie było bajką. Bajką jak wszystkie inne, mimo
śmierci rodziców. Miałam majątek, posiadłość, elitarną szkołę i
prywatnych nauczycieli, służbę, moje cienie, znajomych ubiegających się o
posiadanie przeze mnie o nich dobrego zdania. Miałam, dopóki nie
znaleźli mnie. Kto? A któż by inny, naukowcy i ich szpiedzy we własnych
osobach. Zniszczyli moje życie, ono przepadło i jestem tego świadoma.
Ale ja... Ja kocham zemsty. I dlatego też zemszczę się na nich, za
wszystko, przez co musiałam przez nich przejść i stracić. Oni też
stracą. Stracą życie i zapamiętają to raz na zawsze. - wysyczałam głosem
pełnym jadu i nienawiści.
<Evan'ie?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz