niedziela, 11 września 2016

Od Lee - C.D Lou

   Ostatnie wspomnienia to ciemność, a po niej ostre światło przedzierające się przez moje wpół zamknięte powieki. Dotąd sądziłem, że będąc umierającym, mój obraz będzie składał się z wydarzeń z życia, całej retrospekcji. Tymczasem obudziłem się dosłownie na chwilę, tylko po to, by usłyszeć kilka zmieszanych ze sobą głosów, i z powrotem zapaść w dziwny sen. A raczej jego brak. Nie śniłem. Czasami jest tak, że czujesz wszystko, co z tobą robią na stole operacyjnym. I mnie niestety musiało się przytrafić te bolesne i niemiłe doświadczenie. Około pięciu godzin „życia” w prawdziwym horrorze, aż w końcu nie czujesz w swoim ciele nic, oprócz własnej duszy. Nie mogłem wybudzić się na zawołanie, a gdy to się w końcu stało, opanował mnie błogi spokój, słyszałem rytmiczne pikanie sprzętu medycznego i widziałem to, co miałem nadzieję zobaczyć już w moim śnie: Lou. Właśnie wchodziła do sali
   (...) Po krótkiej rozmowie mogłem tylko narzekać, że nie mam sił na to, by ją przytulić ani szeroko się uśmiechnąć. O tak, wszystko ciągnęło mnie boleśnie. Nie potrafiłem odróżnić czy to były szwy, czy jakieś skutki wypadku, ale jedno było pewne: blizny będą. Jednakże najbardziej raniło mnie to, że mogę być kulą u nogi dla Lou… no spójrzmy na mnie… teraz jestem jakimś kaleką. Byłem jej bardzo wdzięczny za to, że przyniosła mi te rzeczy i okazała troskę. To naprawdę cudowna osoba. Żałowałem jednak, że rozmowa z nią trwała tak krótko… i w sumie nie miałem zupełnie nic do roboty. Ciągłe leżenie wysysało ze mnie prawie całą życiodajną esencję, która i tak już zdążyła troszeczkę ulecieć wskutek tego wypadku. Czułem się jak wrak i zapewne tak również wyglądałem; zmierzwione, długie włosy rozlane na poduszce, skóra blada jak u trupa, no i ta charakterystyczna chrypka tkwiąca w moim gardle, która łamała wszystkie słowa. To był dramat, delikatnie mówiąc. Chciałem jak najszybciej z tego wyjść… pierwszy raz tak bardzo dobijał mnie widok spacerujących w korytarzu osób. I nagle drzwi uchyliły się szerzej, niż były wcześniej, i wszedł przez nie lekarz.
   – W końcu pan się wybudził – oznajmił z uśmiechem, a potem usiadł na krześle obok.
   Przewróciłem oczami.
   – Jakbym w ogóle spał… mam wrażenie, że ktoś dotykał moich wnętrzności. – Westchnąłem.
   – Chce się pan dowiedzieć, jak pana organizm? – Zapytał, wyciągając zza pleców parę zapełnionych kartek. Zanim w nie spojrzał, poprawił okulary na nosie.
   – O tak, obecnie nie mam nic lepszego do roboty – przyznałem z uznaniem, a potem delikatnie rozsunąłem wargi, zdziwiony notatkami lekarza.
   – Udało nam się powstrzymać niewielki krwotok wewnętrzny. Następnie wykryliśmy także niegroźne pęknięcie miednicy, dwa złamane żebra i rana cięta uda, którą również opanowaliśmy.
   – Co kurwa? Ale jak to pęknięcie miednicy? – Odruchowo, z lekkim zaniepokojeniem  spojrzałem się wiadomo gdzie. – Niech mi pan jedno powie… ile będę musiał tu siedzieć? – W moich oczach tliła się wielka nadzieja.
   – Hmm, w szpitalu zalecałbym panu trochę jeszcze posiedzieć. Głównie chodzi o obserwację, która uziemi pana na nie więcej, niż jedną dobę. Ma pan rodzinę? – Zapytał.
   Przypomniałem sobie o Leo, i w sumie to do niego powinienem się zwrócić, ale… z nieznanego powodu pierwszą osobą, która wplątała mi się w umysł, to była Lou. Czułem się dziwnie… chciałem, by to właśnie z nią spędzać czas, a jednocześnie nie miałem ochoty zadręczać ją swoją uciążliwą obecnością.
   – Tu? W Rimear? Mam brata, ale nasz kontakt nie jest jakiś strasznie rozwinięty. Poznaliśmy się niedawno.
   – A ta kobieta, która była tu przede mną? – Dylemat, jaki zasiał się w mojej głowie, porwał mnie na dłuższą chwilę. Bez zastanowienia mogłem nazwać ją przyjaciółką, ale niespodziewanie miałem ochotę powiedzieć o niej coś więcej. I nie chodzi mi tu o „BFF”, ale o miano, od którego zawsze stroniłem, bo miałem pewność, że jest w życiu zbędne. A o tym wniosku zadecydowała jedna sytuacja, i to właśnie ona zniechęciła mnie do tego wszystkiego. Boję się zbliżać, ale dziwnie mnie do tego ciągnie. Oczywiście w przypadku Lou.
   – Bliska przyjaciółka – odchrząknąłem, przerywając posępną ciszę.
   – Ona się panem zaopiekuje? – Zaczął coś pisać w swoim notatniku, i wydawało się, że w ogóle mnie nie słuchał, ale stwarzał takie pozory.
   – Nie wiem. – Wzruszyłem ramionami. – Będę chodził jak staruszek, ale sam dam radę o siebie zadbać. – Uśmiechnąłem się. – A ten, mogę się teraz gdzieś wybrać? – Zapytałem, a lekarz gwałtownie odskoczył.
   – Zwariował pan do reszty?
   I tak oto właśnie spędziłem kolejne parę godzin w łóżku. Niby leżenie, a męczyło bardziej niż trening koszykówki z Lou… nie umiałem stwierdzić czy jest dzień, czy noc, ponieważ moja sala nie miała ani jednego okna, i miałem wrażenie, że siedzę w jakichś podziemiach. Parę świateł, nic ciekawego. Jednak gdy usłyszałem krzyki, całkiem się ożywiłem. No darcie się w szpitalu to codzienność, ale to była moja odruchowa reakcja. Odłączyłem kabelki, dźwignąłem się dyskretnie na nogi, przyjmując wszelki ból tkwiący w każdym zakątku moich mięśni, a potem pospacerowałem w stronę uchylonych drzwi.
   – Puśćcie mnie! Natychmiast! – To był starszy mężczyzna. Leżał na noszach i każde słowo z jego ust było jakby wypełnione jadem cisnącym się na wszystkich dookoła. Krzyczał, szarpał się, na ile mogło pozwalać jego ciało. W oczach starca bez problemu dostrzegłem przebłyski przerażenia i adrenaliny. Aż nagle zastygłem w progu, kiedy wskazał na mnie palcem, po czym krzyknął:
   – TO ON! To on próbował mnie zabić! – Wydzierał się. – To jego twarz była wyryta na ścianach piekła! – Zacytował rzeczy dosyć absurdalne, a po niespełna sekundzie został przygwożdżony do łóżka i związany paroma skórzanymi pasami. To nie było żałosne, straszne… ale przykre. W ogóle nie zacząłem rozmyślać, dlaczego akurat na mnie wskazał…
   – Proszę pana, proszę nie wygadywać bzdur. Przyjechał pan z psychiatryka, pamięta pan? Chciał się pan zabić. Proszę się uspokoić i nie straszyć pacjentów…
   Szybko skupiłem na sobie uwagę wszystkich w korytarzu, dlatego bez zbędnych ceregieli zniknąłem za drzwiami swojej sali. Położyłem się najdelikatniej na łóżku, i nawet mimo starań poczułem duży ból. Resztę swojego pobytu postanowiłem przespać. Budzono mnie wyłącznie po to, by zażyć leki przeciwbólowe, bądź też przetransportować się na jakieś badania, prześwietlenia. Z nudów robiłem wszystko, co mi rozkazano.
   I niedługo potem nadszedł dzień wypisu. Nie minęło nawet dwóch dni, więc to jedyny plus. Minus, że ciągle nadal wszystko mnie bolało, ale mogłem chodzić. Spakowałem swoje rzeczy, które wcześniej przyniosła mi Lou, i wyszedłem ze szpitala, oddychając świeżym i przede wszystkim „żywym”. Co jak co, ale nienawidziłem tych miejsc. Czułem w nich obecność duchów, śmierci i tragedii. Poza tym… zamówiłem taksówkę i już po jakichś piętnastu minutach byłem gotowy zastać pusty apartament, bo Shiloh jak mniemam przebywał teraz u Lou. Choć miałem do niej parę kroków, to postanowiłem najpierw z powrotem się rozgościć. W każdym pomieszczeniu panował całkowity ład i skład, co tylko wywołało uśmiech na mojej twarzy. Cały wieczór nie robiłem zupełnie nic, a o dziewiętnastej włączyłem telewizor, nasłuchując interesujących reklam. O dziwo uparcie czekałem na jakiekolwiek pukanie do drzwi.

(Lou?)

Od Naho - C.D Satoru

Dziewczyna, widząc próbę pozbycia się jej, automatycznie zacisnęła dłonie w pięści i przygryzła wargę. Ten człowiek chyba nie do końca rozumie, iż bezproblemowe zaakceptowanie tego miejsca nie jest nawet blisko jej obecnych planów. Zezłoszczona szarpnęła chłopaka za bluzkę, usilnie próbując go do siebie przyciągnąć. Niemal w tej samej sekundzie pożałowała wykonanego ruchu, jednak zakryła swoją niepewność w gniewnym spojrzeniu, jakim go teraz obdarzała.
- Słuchaj, nie pójdę sobie, póki nie wydostanę się z tego pieprzonego miasta, więc bądź milszy, dobrze? - Wycedziła cicho. Chłopak jedynie westchnął, po czym powtórzył jej ruch, jednak o wiele skuteczniej. Nastolatkę przeszły nieprzyjemne dreszcze, jednak wciąż starała się wyglądać na niewzruszoną. W końcu nie może jej skrzywdzić, przecież są na widoku... Przynajmniej taką żywiła nadzieję.
- Słuchaj, księżniczko. Gówno obchodzi mnie to, że się stąd nie wydostaniesz. - Stwierdził zirytowany całą sytuacją. - Szczerze, jeśli sprawia ci to ból, niezmiernie się cieszę. - Dodał, chichocząc przy tym z uśmiechem. - O, mam pomysł. Idź do tego najwyższego budynku, tam gdzie siedzą naukowcy, weź się na nich rzuć, zabiją cię i będzie po sprawie. Hmm? - Zasugerował, wciąż wykrzywiając twarz w uśmiechu, który tak bardzo irytował jasnowłosą. Idiota! Dlaczego ze wszystkich osób musiała wpaść na takiego buca? Najchętniej zdzieliłaby mu już z liścia, jednak zamiast tego westchnęła z nutą rezygnacji w głosie.
- Jesteś beznadziejny. Masz tu w ogóle jakichś przyjaciół?
- Nie. Ty będziesz pierwsza. - Stwierdził z cwaniackim uśmiechem. Dziewczyna przyjrzała mu się krzywo, jakby zobaczyła co najmniej istotę z obcej planety.
- Widzę pewność siebie cię nie opuszcza. Skąd pomysł, że się na to zgodzę? - Zapytała, krzyżując ręce na piersi. Obecnie był ostatnią osobą, z jaką miała ochotę rozmawiać dłużej, niż to potrzebne.
- Kto ci powiedział, że musisz się zgodzić? - Też pytanie! Jego samolubne podejście denerwowało dziewczynę coraz bardziej i tylko resztka zdrowego rozsądku powstrzymywała ją, by go nie uderzyć. Rozejrzała się bezradnie na boki, jakby szukając jakiejkolwiek pomocy. Oczywistym było jednak, iż nic takiego nie odnalazła.
- Nikt, bo nie mam zamiaru się z tobą trzymać! Buc. - Zawołała, ostatnie słowo dodając pod nosem. Kiedy w końcu ta beznadziejna rozmowa się urwie i nareszcie będzie mogła odejść w swoją stronę? Mężczyzna jakby wyczuł jej myśli, zadając kolejne pytania.
- To dlaczego mnie nie opuścisz? Boisz się, że będę smutny? - Mówiąc to, jego denerwujący uśmieszek przerodził się w przesadny smutek. Jasnowłosa przygryzła policzki od wewnątrz, mierząc go ponurym spojrzeniem.
- Smutek to ci się należy! I tak już szłam...! - Zawołała, unosząc dumnie głowę i zawróciła na pięcie, chcąc odejść, jednak szybko uświadomiła sobie, iż kompletnie nie zna okolicy i tylko bardziej się zgubi. Nieco zażenowana, odwróciła się do niego z zakłopotanym wyrazem twarzy, który już sam za siebie prosił o pomoc.

[Satoru?]

Od Lou - C.D Lee

Szpitalne światło i ten charakterystyczny zapach mnie przytłaczały i przerażały jednocześnie. Siedziałam na plastikowym krzesełku i czekałam. Ten czas oczekiwania był nieznośny. To co się wydarzyło, jawiło mi się teraz niczym zły sen, z którego nadal nie mogłam się wybudzić. Widziałam tylko bladego Lee, który leży na asfalcie i się kompletnie nie rusza. Przez chwilę myślałam, że go straciłam na zawsze. Emocje targające mną były tak skrajne, że nie mogłam usiedzieć w miejscu. Wstałam i zaczęłam krążyć po pustym korytarzu. Nagle z sali operacyjnej wyszła jakaś pielęgniarka.
-Co z nim? Będzie żył? – Zasypałam ją pytaniami.
-Pani jest jego rodziną? – Zerknęła na mnie podejrzliwie.
-Nie, do cholery, jesteśmy w ośrodku, gdzie nikt nie ma swojej rodziny! – Wydarłam się na nią.
-Proszę pani, zaraz panią stąd wyproszę, jeśli się pani nie uspokoi. – Zmierzyła mnie gniewnym wzrokiem.
-Za ile koniec tej operacji? – Zignorowałam ją i spojrzałam na nią wrogo.
-Za jakieś 5 godzin. Radzę pani opuścić szpital i wrócić, kiedy pani ochłonie. – Wskazała mi bezczelnie drzwi wyjściowe.
-Chrzań się! – Mruknęłam pod nosem i usadowiłam z powrotem na krzesełku.
-Jeśli pani stąd nie wyjdzie w tej chwili to wezwę ochroniarza. – Stała nade mną i gapiła się jak sroka w gnat.
-Niech sobie pani wzywa. – Na myśl przyszły mi szczeniaki siedzące same w domu Lee. Zerwałam się na równe nogi i ruszyłam do wyjścia. Piguła stała, jak osłupiała. Dobrze jej tak. Przez 5 godzin i tak nic nie zrobię, a z maluchami trzeba wyjść i je nakarmić. Pobiegłam. Zimne powietrze owiewało mi twarz i gdy tak biegłam pozbywałam się nadmiaru emocji. Nadal jednak niepokoiłam się o życie Lee. Bałam się, że może tego nie przeżyć. To uderzenie wyglądało tak tragicznie, że bałam się z początku podejść do leżącego nieruchomo ciała czarnowłosego, w obawie, że będzie martwy. Nareszcie znalazłam się przed drzwiami mieszkania. I zdałam sobie sprawę, że nie mam do nich kluczy.
-Idiotka ze mnie. – Złapałam się za głowę. Ale po chwili wpadłam na genialny pomysł. Wyjęłam z włosów jedną z wielu wsuwek i wykrzywiłam ją odpowiednio. Takim improwizowanym wytrychem otworzyłam drzwi i weszłam do apartamentu. Szczeniaki od razu do mnie doskoczyły. Wzięłam je na smycz i czym prędzej wyprowadziłam. Skoczyłam po drodze do swojego mieszkania, gdzie wzięłam prysznic i się przebrałam. Odprowadziłam szczeniaczki z powrotem, nakarmiłam je i zajęłam zabawkami. Następnie wzięłam kilka ciuchów Lee i zatrzasnęłam za sobą drzwi do jego apartamentu. W drodze do szpitala, wstąpiłam do sklepu i kupiłam trochę owoców i wodę mineralną. Znowu wylądowałam w tym okropnym miejscu. Na szczęście pielęgniary nigdzie już nie było. Tym razem spotkałam jakiegoś miłego, starszego lekarza.
-Przepraszam, czy operacja Lee Vreinh’a  dobiegła już końca? – Spytałam się grzeczniutko, jak mała dziewczynka.
-Hmm… Tak, właśnie go przewieźli na wydział ortopedii. – Staruszek spojrzał na mnie ponad okularami.
-A czy on dojdzie do siebie? – Wbiłam rozpaczliwe spojrzenie w doktorka.
-Tak. Miał dużo szczęścia. Ma złamane dwa żebra, pękniętą miednicę… - Zaczął wymieniać.
-Pękniętą miednicę?! – Moje oczy rozszerzyły się w zdumieniu, przecież to brzmi strasznie poważnie.
-Spokojnie, to nic poważnego. Miał niewielki krwotok wewnętrzny, ale na szczęście już temu zaradziliśmy. Tak samo nie ma już zagrożenia ze strony rany ciętej uda, która była dość głęboka, ale na szczęście nie uszkodziła tętnicy udowej. – Wyjaśnił rzeczowo, po czym spojrzał się na mnie. – Można powiedzieć, że pani chłopak miał dużo szczęścia w tym całym zdarzeniu.
-Ehm… Tak można tak powiedzieć. – Przytaknęłam nie wnikając już w szczegóły, że wcale nie jesteśmy parą. W sumie nie miałabym nic przeciwko, gdyby tak było. W końcu Lee to naprawdę świetny facet, na którym zawsze można polegać. Uratował obcą dziewczynkę, co według mnie było naprawdę godne podziwu, zwłaszcza, że sam mógł zginąć. Na szczęście tak się nie stało.
-W której leży sali? – Spytałam się jeszcze miłego pana doktora, który właśnie ruszał dalej.
-113. Niech się pani nie martwi, szybko z tego wyjdzie. – Mężczyzna puścił do mnie oczko i poszedł w swoją stronę. Szybko odnalazłam wskazaną salę i bez chwili wahania weszłam do pomieszczenia. Na szpitalnym łóżku leżał Lee. Jego włosy były rozpuszczone i czarne kosmyki tworzyły nieregularny wzór na białej pościeli. Chłopak spał i cicho oddychał, a jego klatka usiana licznymi kabelkami, podnosiła się i opadała. Usiadłam ostrożnie, nie wydając najmniejszego dźwięku na krześle przy jego łóżku. Chwyciłam go za rękę i położyłam głowę obok niej. Po moich policzkach spływały ciepłe łzy. Cieszyłam się, że żyje i będę mogła jeszcze ujrzeć jego złote oczy. Chyba opuszczała mnie właśnie resztka adrenaliny, bo poczułam się strasznie zmęczona.  Zasnęłam.
(…) Lee spał jeszcze spał, kiedy ja uchyliłam powieki. Poszłam na chwilę do łazienki opłukać twarz. Moje odbicie w lustrze ukazywało cienie pod oczami, odgnieciony policzek i potargane włosy. Pięknie… Doprowadziłam się do porządku i wróciłam na salę.
-Hej Lou! – Lee już nie spał i niezgrabnie próbował się podnieść na poduszkach.
-Poczekaj, pomogę ci. – Opanowałam swoje emocje i pomogłam mu wygodnie się usadowić.
-Dzięki. Wszystko mnie boli. – Mruknął i potarł twarz rękoma.
-Nie dziwię się. W końcu potrącił cię samochód. – Próbowałam zachować się w miarę normalnie, ale nie wytrzymałam i go przytuliłam. – Tak się cieszę, że żyjesz. – Szepnęłam.
-Auć. –Delikatnie mnie odepchnął. – Lou nie chcę być nie miły, ale trochę mnie to boli.
-Aa, przepraszam. – Zrobiłam smutną minkę. – Nie chciałam.
-Wiem, wiem. – Zaśmiał się cicho, ale zaraz syknął z bólu. – Cholera, nawet śmiać się nie mogę.
-Masz złamane dwa żebra, to pewnie przez to. – Zmarszczyłam brwi. Sięgnęłam po przyniesione zakupy. – Chcesz się napić albo coś zjeść?
-Napiję się wody. – Sięgnął po butelkę, którą trzymałam w wyciągniętej ręce .
-Ciekawe, kiedy cię wypiszą? – Podrapałam się po ramieniu.
-Mam nadzieję, że jak najszybciej. – Mruknął. – Nienawidzę szpitali.
-Ja też. – Pokiwałam głową. – Muszę cię zostawić na trochę samego i wrócić do naszych psiaków, żeby z nimi wyjść.
-Idź, one cię bardziej potrzebują niż ja w tym momencie. – Uśmiechnął się. – Ja mam tutaj pielęgniarki.
-Niektóre są okropne. – Prychnęłam i ruszyłam w kierunku drzwi. – Do zobaczenia!
-Wracaj szybko! – Zdążyłam jeszcze to usłyszeć i w niedługim czasie znalazłam się na ulicy. Mnie też wszystko bolało od tego spania w dziwnej pozycji. Przeciągając się ruszyłam do domu Lee po Blanc i Shiloh.
[Lee?]

Od Sory - C.D Enzo

Od początku wiedziałam, że tok myślenia Enzo nie różni się prawie niczym od pozostałej części męskiego społeczeństwa. W końcu jest facetem, a jeżeli wszystko w porządku z jego orientacją, to kobiece kształty na pewno w jakimś (mniejszym lub większym) stopniu na niego działają. Byłam chyba jedną z tych nielicznych kobiet, której nie przeszkadzało kiedy mężczyzna wlepiał zainteresowane spojrzenie w jej ciało. Nie rumieniłam się i nie piszczałam jak mała dziewczynka, bo uważałam, że takie podejście jest godne niedoświadczonej 12-sto latki. Trochę dziwne wydało mi się, że białowłosy przyszedł do mnie w gości i jeszcze zaproponował mi film. W sumie… z której strony na to nie spojrzeć to jednak wbił do mnie bez ostrzeżenia. Na jego szczęście nie dostał kapciem po zębach za to, że ujrzał mnie prawie nago, a myślę, że gdybym była kimś innym to na pewno stracił by dwa przednie zęby za tą zniewagę.
[…]
Niezbyt często skora byłam oglądać jakiś film,a  kiedy już do tego doszło to najczęściej był to jakiś horror, bo tylko ten gatunek wywoływał u mnie jakiekolwiek emocje. Strach to coś co przeżywałam najbardziej, nie ważne w jakiej postaci występował. Był jedyną tak silną emocją, której nie byłam w stanie opanować i stłumić. Na całe szczęście chłopak znalazł jakiś film akcji, który nie specjalnie przypadł mi do gustu i jak najszybciej starałam się go zmienić. Nie było nic ciekawego w tej telewizji, a jedynym ratunkiem była komedia romantyczna, która zanudziła mnie do tego stopnia, że oczy mimo mojej woli zamknęły się pogrążając mnie w głębokim, aczkolwiek czujnym śnie. Po pewnym czasie poczułam jak ktoś, a dokładnie Enzo: podnosi mnie i niesie chyba w kierunku sypialni. Przynajmniej tak mi się wydawało. Położył mnie delikatnie na jedwabiście miękkiej pościeli, a zaraz po tym chciał się odsunąć, jednak ja będąc szybsza: złapałam go za ręce i przerzuciłam przez siebie przygniatając jego ciało do materaca. Usiadłam bardzo lekko na jego biodrach, pochyliłam się tak, że moje włosy niemal gilgotały go w nos. Zastanawiało mnie dlaczego tak się o mnie troszczy, skoro jeszcze niedawno uważał mnie za zdrajce, za osobę, która wydała go naukowcom.
- Jesteś okrutna, Sora. - mruknął pół szeptem, a na jego twarz wdarł się ironiczny uśmieszek – Strasznie mnie prowokujesz, ale… - w tym momencie podniósł się i jednym zgrabnym ruchem przewrócił mnie dokładnie tak samo jak ja jego. Nie zdziwiło mnie to specjalnie, spodziewałam się, że nie będzie mu się podobał fakt, że nad nim dominuję. - Mi też całkiem nieźle wychodzi prowokacja. - uśmiechnął się zawadiacko pochylając się nade mną, jednak zachowując dosyć spory dystans od mojej twarzy. Oho komuś tutaj puszczają hamulce.
Wyswobodziłam jedną rękę z jego uścisku, po czym podniosłam ją do góry i przejechałam po policzku swojego towarzysza. Jego oczy bacznie obserwowały każdy mój choćby najmniejszy ruch. Blade palce zjechały po policzku Enzo, zsunęły się na jego szczękę, by następnie spocząć na lekko różowych wargach. Wypielęgnowanym paznokciem zahaczyłam za jego dolną wargę i lekko ją odchyliłam. Aż dziwne, że w ogóle nie protestował.
-Bronisz się przede mną? - szepnęłam cicho, bo w końcu był już środek nocy, a ja byłam zaspana. Gamma chwyciła moją dłoń (która trzymałam przy jego ustach)  uprzednio uśmiechając się lekko. Przygryzł opuszek mojego palca po czym spojrzał w moje zimne, niebieskie tęczówki jakby … pytał o zgodę?
-Kto powiedział, że się przed tobą bronię? - zmarszczył brwi w prowokacyjnym uśmieszku. Ah ten chłopak jest doprawdy bardzo nieobliczalny. Interesuję, nie powiem.
Jeszcze przez chwilę przyglądałam się jego śmiałym poczynaniom, aż w końcu przymknęłam zmęczone oczy i uśmiechnęłam się lekko chyba po raz pierwszy pokazując mu swoje prawdziwe emocje.
-Tego typu prowokacja na mnie nie działa, Enzo. - uświadomiłam go ponownie otwierając oczy – Musisz znaleźć inny sposób. - odgarnęłam białe kosmyki z jego czerwonych, przenikliwych oczu i już za chwile ziewnęłam przeciągle.
-Jesteś zmęczona – bardziej stwierdził niż zapytał – Gdyby teraz był z tobą inny mężczyzna to byłabyś dla niego łatwym łupem. - podniósł jedną brew nadal praktycznie na mnie siedząc, aczkolwiek teraz przeniósł się do pozycji bardziej wyprostowanej.
-Przeceniasz moje możliwości. - odwróciłam głowę w bok – Jeżeli chcesz to wyciągnij sobie futon. Wyjątkowo pozwolę ci zostać ze mną, bo wychodząc o takiej porze mógłbyś narobić kłopotów, a zważając na…
-Jasne jasne, ty już się nie wymiguj. Pewnie chciałaś bym z tobą spał. - poszedł w miejsce przeze mnie wskazane i wyciągnął materac, pościel i poduszki. Położył go dokładnie obok mojego łóżka i już za chwilę siedział sobie grzecznie przyglądając się mi.
-Oczywiście, o niczym innym nie marze. - przewróciłam oczami zrzucając z siebie jedyne okrycie, czyli cieniutki szlafroczek. Niestety chłopak leżał już na podłodze więc niemożliwym było by widział mnie zupełnie nagą. Mógł dostrzec jedynie odzienie lecące nad jego głową i lądujące na fotelu. - Śpię nago, mam nadzieje, ze nie masz nic przeciwko. - to mówiąc dodałam jeszcze ciche „Dobranoc” i położyłam się pod mięciutką pościelą.
 https://cathmg.files.wordpress.com/2015/01/2015-01-13-210355.jpg
Przez najbliższe 10 minut przewracałam się z boku na bok nie mogąc zmrużyć nawet oka. Przewróciłam się na bok zwieszając głowę znad łóżka tuż nad chłopakiem. Już miałam ochotę wyszeptać jego imię, żeby może umilił mój czas, jednak chyba od kilku minut znajdował się w innej krainie. Patrzyłam tak przez moment na spokojne oblicze Gammy, zastanawiając się skąd u mnie tyle odwagi by aż tak się z nim swobodnie porozumiewać. Pokręciłam głową po czym ponownie przyłożyłam ją do poduszki z zamiarem zaśnięcia…
[…]
Tym razem rano nie obudził mnie budzik tylko delikatne promienie słońca wpadające przez nie do końca zasłoniętą żaluzję. W pokoju panował półmrok, więc ledwo co widziałam tymi zaspanymi, niebieskimi perełkami. Wstałam starając się nie zbudzić współlokatora bo w końcu przechodziłam nad nim całkiem naga. Heh gdyby nie spał to z pewnością miałby na co popatrzeć. Stanęłam do niego tyłem po czym ubrałam na siebie świeżą, koronkową bieliznę w kolorze czarnym. W tym samym momencie poczułam tez czyiś wzrok na swoich plecach. Znacie to uczucie kiedy macie świadomość, że ktoś was obserwuje? Odchyliłam głowę w bok spoglądając na chłopaka, który otworzył jedno oko i wpatrywał się we mnie, będąc nadal wtulonym w pościel.
-Masz takie wyczucie i wiesz kiedy patrzeć, żeby ujrzeć coś interesującego, czy to przypadek? - zadałam mu pytanie biorąc do ręki mały grzebień i przeczesując nim włosy.

( Enzo? :v )

Od Enzo - C.D Sory

Nie wiem do końca, co mną powodowało, gdy skierowałem swe kroki do apartamentu Sory. Po tym, jak się obudziłem z ciężkiego snu, moja temperatura powróciła do w miarę normalnego poziomu. Byłem cały spocony, więc najpierw udałem się do łazienki, aby doprowadzić swoje ciało do jako takiego stanu. Po tych podstawowych czynnościach, stwierdziłem, że moje mieszkanie zionie pustką. Nie mogłem przez to znaleźć sobie miejsca, więc postanowiłem znaleźć osobę, która tą pustkę spowodowała. Sorę. Drogę do jej domu znałem, więc ruszyłem w tamtym kierunku, mając nadzieję, że zastanę ją w apartamencie. No i oczywiście, że tam była. I to w dodatku w całkiem ciekawej sytuacji. W kąpieli. Nasza konwersacja, jak zwykle była interesująca. Jej ostatni wniosek poparła lekkim uniesieniem kącika ust. Wyczuwałem, że jestem na przegranej pozycji w tym słownym starciu, ale mimo to zaryzykowałem.
-Mylisz się. –Odparłem. – Ja się nie denerwuję. Intrygujesz mnie ty i twój tok myślenia.
-Przekonajmy się. – Odparła cicho. – Dlaczego nie chcesz mnie zobaczyć nago? Może się wstydzisz?
W jej głosie można było usłyszeć nutkę sarkazmu i złośliwości. Zaśmiała się lekko. Ten uśmiech nie był zwykły. Był to śmiech, który tak naprawdę nie wyrażał żadnych emocji. Nie zdradzał jej prawdziwych zamiarów, ani odczuć.
-A dlaczego ty tak się tego kurczowo trzymasz? Nie jestem żadnym zboczeńcem i według mnie obejrzenie cię teraz nago byłoby po prostu wyczynem na miarę, jakiegoś przygłupa, który korzysta z okazji, by podrasować swoje seksualne wyobrażenia. – Oparłem się nonszalancko o ścianę. – A ja do takiego gatunku mężczyzn nie należę.
-To po co tutaj stoisz i zmagasz się z własnymi myślami? Enzo jesteś zabawny... naprawdę myślisz, że za takiego cie mam? Właśnie w taki sposób pokazujesz mi jak bardzo się opierasz przed tym by tutaj nie wejść. – Ta kobieta …  doprowadzi mnie, kiedyś do szału.
-Nie powiedziałem, że się nie opieram. Jestem w końcu facetem. Ale panuję nad swoimi samczymi odruchami i po prostu z szacunku do ciebie nie wejdę na chama. – Westchnąłem ciężko. Chyba mi nie pozostaje nic innego, jak zrobić jedną rzecz. – Jedno rozwiąże cały ten problem.
-Niby co takiego? – Zrobiłem krok do przodu.
-Wejdę do ciebie i będziesz mogła się przekonać o moich prawdziwych emocjach. – Zaśmiałem się cicho. – Ja nie trzymam ich aż tak krótko na smycz, jak ty swoje.
-Czyli jednak w końcu chcesz mnie zobaczyć nago? – Jej głos nadal był perfekcyjnie opanowany. Ale czułem, że tak naprawdę odczuwa w tej chwili złośliwą satysfakcję. Jaki to ja jestem prosty i głupi facet. No nic. Szczerze, obecnie mnie nie bardzo to interesowało. Bardziej chciałem móc badać jej mimikę i te fascynujące zimne oczy. Tak nieprzenikliwe, a tak hipnotyzujące. Powoli wszedłem do łazienki. Moim oczom ukazała się białowłosa skąpana w morzu puszystej piany. Gdzieniegdzie prześwitywała naga, gładka skóra i przebijały się kobiece kształty. Zbyt dużo nie zobaczyłem, ale jej sposób bycia powodował, że miałem wrażenie, że za chwilę odkryję jakąś tajemnicę, która skryta była pod pianą.
-Gdyby nie ta piana miałbym dużo lepszy widok. To trochę jak zwiastun filmu, widać jedynie efektowny montaż ale nie można dostrzec całego kunsztu produkcji. – Uważnie obserwowałem Sorę, która odwdzięczała mi się tym samym. Dziewczyna poruszyła się nieznacznie i ujrzałem sine ramię. Ciekawe, co jej się stało?
-Jakie górnolotne porównanie. – Mruknęła i dmuchnęła w pianę. Podszedłem bliżej i oparłem się rękoma o wannę. Zlustrowałem uważnie jej obite ramionko.
-Ktoś cię pobił? – Zmarszczyłem brwi. – A może dostałaś za coś od przełożonych?
Jeśli naprawdę odebrała mój kluczyk temu naukowcu to czy możliwa jest taka opcja, że komuś mogło się to nie spodobać? Nie znam szczegółów dotyczących zarządzania tym ośrodkiem, ale kto wie co tam się wyprawia?
-Nieważne. Nie twój interes. – Odparła lodowato. Czyli to jednak grubsza sprawa… Nie będę jej denerwować. Chwyciłem ostrożnie to biedne ramię i delikatnymi ruchami palców zacząłem je masować.
-Nie boli? – Zerknąłem uważnie na jej twarz, która jak zwykle nie zdradzała zbyt wiele.
-Dam sobie radę. Nie musisz nic robić. To wcale tak bardzo nie boli. – Odgarnęła moją dłoń ze swojego ramienia.
-Jak chcesz. – Wzruszyłem ramionami i klapnąłem na podłogę, opierając się plecami o wannę. Wyciągnąłem rękę i zanurzyłem palce w ciepłej wodzie. – Długo będziesz się jeszcze kąpać?
-Dopóki nie stwierdzę, że mam dość. Dlaczego pytasz? – Dziewczyna chlapnęła wodą w moją stronę.
-Nudzi mi się po prostu. – Mruknąłem. – Nie jestem przyzwyczajony do takiego bezczynnego siedzenia.
-A co zwykle robisz? – Słyszałem jak Sora bierze gąbkę i powoli przesuwa nią po swojej skórze.
-Różne rzeczy. – Przechyliłem głowę do tyłu i wpatrzyłem się w sufit. Nagle twarz białowłosej pojawiła nade mną. Z jej mokrych włosów skapywały pojedyncze krople wody na moje policzki.
-Na przykład co? Wchodzisz do cudzych domów bez pytania? – Jej brwi się nieznacznie zmarszczyły, jakby próbowały coś wyrazić, ale ich właścicielka na to nie zezwoliła.
-Tak, ostatnio mam jakieś takie ciągoty. Szczególnie upodobałem sobie jeden dom. – Uśmiechnąłem się pod nosem i przechyliłem głowę z powrotem do przodu. – Często też pływam.
-Jakoś mnie to nie dziwi. – Usłyszałem głośny plusk wody i po chwili zauważyłem zgrabną nogę sięgającą zimnych płytek obok mnie.  – Woda zrobiła się zimna.
Dziewczyna bez najmniejszego wstydu sięgnęła po ręcznik, którym się wytarła i narzuciła na siebie niewiele zakrywający jedwabny szlafroczek.
-To co teraz robimy? – Odchrząknąłem. Nie powiem, te widoki zrobiły na mnie spore wrażenie.
-Może jakiś film? – Zaproponowała wychodząc z łazienki. –Chcesz się czegoś napić?
-To ja coś znajdę. – Zerwałem się z podłogi i usiadłem na miękkiej sofie przed wielką plazmą. – Poproszę wody.
-Z lodem czy bez? – Usłyszałem dolatujący z kuchni dźwięczny głos.
-Z lodem. – Odparłem i zacząłem przełączać kanały. W końcu trafiłem na jakiś film akcji. Było sporo strzelania i ogólnej bitki. Sora przybyła ze szklankami w dłoniach i ustawiła je na stoliku do kawy. Założyła ręce na piersi. Miała lekko zdegustowaną minę.
-Co to za badziewie? – Mruknęła niezadowolona. Wzięła pilota i zmieniła parę razy kanał. Stanęło na jakiejś komedii romantycznej. Usiadła obok mnie i zaczęliśmy oglądać. Akcja toczyła się zwykłym, mdłym tempem charakterystycznym dla tego gatunku. W momencie kulminacyjnym zakochani w sobie główni bohaterowie zaczęli się całować. Spojrzałem na Sorę. Spodziewałem się tego zimnego spojrzenia i braku jakichkolwiek emocji, ale nie tego co dane było mi zaobserwować… Dziewczyna spała. Musiało jej być odrobinę zimno, bo dostrzegłem gęsią skórkę na jej przedramieniu. Poszukałem jakiegoś koca i przykryłem ją ostrożnie, a następnie delikatnie pocałowałem w czoło. Ten film chyba mi w głowie poprzewracał. Otrząsnąłem się i ruszyłem umyć szklanki. Coś jest ze mną bardzo nie tak… Chociaż? Sora sama prowokowała swoim bezwstydnym zachowaniem. ^^
[Sora?]

Od Satoru - C.D Naho

   Dzisiaj jak nigdy wcześniej, postanowiłem wstać o trzynastej i od razu udać się na piątkowy spacer. Och, jak dobrze, że w tej cholernej kopule nie ma szkoły, bo mimo dwudziestki na karku, zapewne z nauką jestem daleko w tyle, a naturalnie nie chciałoby mi się. Chociaż warto pomyśleć też o pracy… jakiej pracy! Puknij się w głowę, Satoru. Muszę sobie w końcu wmówić, że robienie za Gammę i łażenie po mieście jest wystarczającym zajęciem, dla którego mili panowie w okularkach powinni nam wypłacać miesięczną wypłatę. Bo kto inny będzie zasilał te miejsce? Kiedy moje „mądrzejsze ja” usłyszało moje refleksje na ten temat, automatycznie przekreśliło wszysciutko, uważając za absurdalne i pozbawione sensu. To tak, jakby ludziom z zewnątrz płacili za to, że żyją. Dobra, whatever. Co my tu mamy… drzewa, człowiek, kolejne drzewo. Dużo zieleni jak na taką technologię, a szczerze powiedziawszy to dożywając takich czasów, miałem nadzieję na jakieś świecące krzaki, latające samochody i… nie słuchajcie, ja mam dziwną wyobraźnię. Jeszcze pierdolnąłbym krzyżówkę kota z psem.
   I nagle wszystkie moje myśli przerwało jedno szarpnięcie, które zmusiło mnie do natychmiastowego odwrócenia się w stronę małego człowieczka. Oczywiście liczyłem, by zastać jakiegoś napalonego chama, który nagle na ulicy dostrzegł mój seksapil i postanowił zagadać, ale spotkało mnie mniej rozrywki. Stała przede mną nieduża, ruda (może blond?) dziewczyna. Zanim zdążyła coś powiedzieć, zlustrowałem ją od stóp do głów. Popatrzeć też na co nie miałem, więc już po chwili przewróciłem spojrzenie na jej twarz. Wyglądała na taką biedną i zagubioną.
   – Słuchaj, mam dzisiaj okropny dzień, więc zwięźle i na temat, dobrze? Gdzie my się znajdujemy? – Spytała, przyglądając mi się. Musiała odrobinę podnieść swoją głowę, bo zapewne różnica we wzroście była aż nadto widoczna i nikt nie musiał się wysilać, by to dostrzec. Ciągle trzymała mnie za skrawek rękawa, co zmięło gładki dotąd materiał bluzki.
Szybko wyrwałem się z uścisku, nim moje usta złożyły się w celu uformowania kilku słów.
   – Co cię, młoda, uprawnia do tego, żeby mnie szarpać? To jest karalne. Przechodni mogą sobie pomyśleć, że chcesz mnie zabić, i co wtedy? Trafisz tam, skąd przyszłaś – Złożyłem niecierpliwie ręce na krzyż, świadomie nie dając jej jednoznacznej odpowiedzi. Już się odwróciłem i miałem odejść, gdy z nagła powstrzymał mnie jej drobny głosik. W sumie ton to miała niezły. Mimo że wyglądała na słodziutką i niewinną, to zdaje mi się, że mam do czynienia z kimś troszeczkę innym.
   – Skąd przyszłam?
   Ona nie udaje? Naprawdę nie ma pojęcia, co tu robi? Czyżby nowa w stadzie? Hmm… to trzeba będzie to jakoś ciekawie wykorzystać, bo mam wyjątkowo dobry humor, który znalazł swoje odzwierciedlenie w szerokim i perlistym uśmiechu.
   – No nie mów, że nie wiesz… – Mruknąłem, gdy cisza mająca za zadanie wymusić na dziewczynie przyznanie się do kłamstwa, przedłużała się i przedłużała. A więc naprawdę nie wiedziała, co ją otacza.
   – Naprawdę nie wiem – zawtórowała, rozglądając się na różne boki, jakby w poszukiwaniu wyjaśnień. – Powiesz mi? – Gdy spuściła z tonu, postanowiłem okazać ten akt dobroci i odpowiedzieć krótko i na temat:
   – Przyszłaś jak mniemam stamtąd. – Wskazałem palcem na wielki wieżowiec, który służył jako ośrodek badawczy, czyli centrum tego całego miasta. – A mieszkamy w Aberdeen, to takie miasto, jakbyś nie wiedziała. Tylko za chwilę nie zacznij jęczeć i wrzeszczeć na całe miasto, że przetrzymują cię tu wbrew twojej woli, i że to wszystko przez nich, nienawidzisz ich i w ogóle te sprawy – dodałem, z każdym kolejnym uprzedzeniem przesuwając głowę w inne strony. W sumie robiłem to automatycznie.
   – Kto to… oni? – Zadała kolejne pytanie. Nie lubię pytań.
   – Młoda, wkurzasz mnie tymi swoimi pytaniami – odparłem szczerze, wzdychając głęboko. – Naukowcy… jesteś jednym z projektów i dostałaś się tu, bo masz coś takiego jak Arcana i dzięki temu zostałaś silna, fajna i zajebista. Różnisz się od ludzi z zewnątrz. A z resztą… po kiego ja z tobą rozmawiam o takich oczywistych rzeczach. Pójdziesz we właściwe miejsca, to ci wszystko wytłumaczą. Aha, i nigdy nie zobaczysz już swojej rodziny. Och, ani znajomych. I tak ich nie pamiętasz. – Najpierw zachichotałem, a potem puściłem jej pocieszające oczko, które najwyraźniej takie nie było, bo wyraz jaki tkwił w tej małej twarzyczce dobitnie mówił o tym, że do jej mózgu nadeszła fala całkiem nowych informacji. I chyba się w niej utopiła. To mogę już iść?
   – Ale ja nie chcę! Wypuść mnie stąd – zaprotestowała, a ja w odpowiedzi wybuchłem ledwo powstrzymywanym śmiechem. Ta istotka była naprawdę zabawna, a szczególnie jej bezradność i chęć powrotu. Każdy przez to przechodził, ale zwykle oswajali się dość szybko.
   – Wiesz co? Jesteś strasznie zabawna. Lubię cię – odpowiedziałem, jednym ruchem ręki czochrając ją po włosach. Jednak gdy tylko moje palce zetknęły się z jej głową, dziewczyna zaczęła się nieźle szarpać i podjęła kilka prób zepchnięcia mojej ręki.
   – Proszę… pomóż mi. – Uspokoiła się. Ach, chociaż na chwilę. Muszę jej powiedzieć, że niestety trafiła na złą osobę, która nie robi niczego bezinteresownie. Nawet dla takiej uroczej dziewczynki.
   W odpowiedzi parsknąłem śmiechem, przerywając posępną ciszę.
   – Jakie będę miał korzyści z pomocy? – Zacząłem swoją grę, która – znając mnie – będzie dłużyć się w nieskończoność, dopóki nie usłyszę oferty. A jeśli dziewczyna jej nie ma, naturalnie dam jej złudne nadzieję, by było śmiesznie.
   – A nie przystaniesz na bezinteresowną pomoc?
   – Och, wypchaj się. Nie marudź i mi pomóż! – Nadęła policzki i tupnęła nogą jak taka królewna, której coś się nie podoba. Uhuhu, pokazała temperamencik.
   – Co? Znowu zaczniesz mnie szarpać? – Zapytałem. – HALO! Ta dziewczyna robi zamach na moje życie, pomocy! – Obróciłem się wokół własnej osi i wykrzyczałem do przechodniów, którzy, no…jedynie spojrzeli na mnie zniesmaczeni – Nie przekonujesz mnie, sorka. Może kiedy indziej się spotkamy.
   – Uparciuch... To co cię niby przekona? – Wywróciła oczami. Dziewczyna widząc moje wzruszenie ramionami, ponownie zabrała się do mówienia: – Nie wiem…
   – Dobra, dzisiaj jest dzień dobroci… już się nie wysilaj, bo głowa mnie od ciebie boli. – Zamyśliłem się przez chwilę, jakby usiłując przekonać swój mózg do wydawania ciekawych pomysłów, a następnie znów spojrzałem na nią z ekscytacją.
   Dziwiło mnie jedno: dlaczego ona nie pójdzie do kogoś innego? Na przykład do innego przechodniego, który może być znacznie milszy i bardziej pomocny niż ja? Zamiast tego użera się ze mną, i próbuje dojść do dziwnych porozumień, jakich za chwilę może żałować. No ja w ogóle nie jestem miły, ale zobaczcie jak zdjąłem z niej obowiązek zaproponowania mi korzyści!
   – Ale wiesz, że wyjście stąd jest niemożliwe, co? Pogódź się z tym! Tu nie jest tak źle.
   – Jak niemożliwe...? Nigdy nie prosiłam się o zamknięcie w jakimś dupnym mieście bez wyjścia! Nie jestem zwierzęciem, żeby trzymać mnie w klatce! – Ponownie uniosła swój drobny głosik, w żadnym wypadku nie godząc się z obecną sytuacją. I to zaczęło się robić nudne.
   – Każdy tak mówił. Uspokój się, dziewczyno, bo jeszcze mi się ciebie szkoda zrobi. Chociaż szansa nikła. No w każdym razie na nic twoje narzekania, zostaniesz tu i musisz żyć. – Westchnąłem, wkładając ręce do kieszeni. Ta dziewczyna naprawdę sprawiała, że zacząłem czuć się fizycznie zmęczony. – Słuchaj, tam jest ten budynek, widzisz nie? – Wskazałem na duży wieżowiec mieszkalny. – Idź tam, podaj swoje imię i nazwisko, a dowiesz się więcej. Czyli poznasz swoją numerację i numer pokoju.

(Naho?)

Od Naho - Do Satoru

Powiew wiatru targał niezgrabnie upiętymi włosami, wystającymi sponad toczka dziewczyny. Ona jednak nie zwracała uwagi na tak mało ważny szczegół, śmiejąc się głośno. Docisnęła łydki, popędzając swojego karego wierzchowca i pochyliła się nieco bardziej do przodu. Zwierzę posłusznie przeszło do cwału, brykając przy tym kilka razy. Obydwoje odczuwali pełnię szczęścia, pędząc po pięknej, kwiecistej łące, czystej od wszelkich zanieczyszczeń, wolnej od hałasu. Wymarzone wręcz miejsce na przejażdżkę przy zachodzie słońca, nieprawdaż? Z daleka, wśród tego urzekającego krajobrazu, dostrzec można było niewielkie jezioro. Woda tam była niemal nieskazitelna, gdyż mało osób o nim wiedziało. Nastolatka zawahała się przez ułamek sekundy, jednak energicznie pokręciła głową i z uśmiechem naprowadziła konia na zbiornik wodny. Ten, z jeszcze większą radością, wbiegł gwałtownie do wody, rozchlapując ją na wszystkie strony. Dziewczyna pisnęła, przeszyta nagłym chłodem, jednak chwilę później zeskoczyła z siodła, płynąc obok swojego towarzysza. Aż chciałoby się, by ta chwila trwała wiecznie... Niestety, czas minął nieubłagalnie szybko. Pierwsze gwiazdy wzeszły, rozświetlając ciemne, nocne niebo. Choć niechętnie, obydwoje ruszyli spokojnym tempem w stronę domu. Wieczorna kąpiel dała się we znaki i Naho zaczęła szczebiotać zębami z zimna. By całkiem nie przemarznąć i nie obudzić się rano z gorączką, postanowiła nieco przyspieszyć. Na szczęście, budynek nie znajdował się szczególnie daleko i niedługo później dotarli bezproblemowo na miejsce. Sprawnie lądując na ziemi, dziewczyna szybko uporała się z całym sprzętem, przewieszając go niechlujnie przez drzwi boksu. Wygrzebała z kieszeni kilka smakołyków i, ku jego zadowoleniu, poczęstowała się nimi z Dantem. Wzięła w garść nieco słomy i przetarła nią zwierzaka, po czym wtuliła się w niego i wyszła ze stajni. Westchnęła przeciągle, dając upust swojemu zmęczeniu z całego dnia. Spojrzała na swój mało schludny wygląd i, by uniknąć kłótni, wdrapała się do pokoju przez okno. Nie pierwszy raz wybrała ten sposób, jednak zdążyła do tego przywyknąć. Wzięła szybki prysznic i narzuciła na siebie coś luźnego, opadając ociężale na łóżko.
Poranek kolejnego, słonecznego dnia. Nic nie wskazywało na to, by coś miało pójść inaczej, niż zwykle. Czegóż chcieć więcej? Tak przynajmniej się wydawało, do czasu...
- Naho? Coś z nią nie tak? - Do uszu dziewczyny dobiegł zaniepokojony głos kobiety w średnim wieku, jej matki. Słysząc swoje imię i ton rodzicielki, podeszła zaciekawiona pod drzwi i nachyliła się nad zamkiem, by nic nie umknęło jej uwadze.
- Chcielibyśmy wymienić z nią kilka słów... - Odpowiedział spokojnym, lecz stanowczym głosem nieznany mężczyzna. Chociaż, czy naprawdę był taki obcy? Nareszcie, regulując widoczność, jasnowłosa dostrzegła przez dziurę znajomą sylwetkę. Tylko skąd znała tego człowieka...? Moment, w którym to sobie uświadomiła, prawdopodobnie był jednym z gorszych odczuć w całym życiu. Jej źrenice gwałtownie się zmniejszyły, a ręce zaczęły drżeć. Już od jakiegoś czasu użerała się z natrętami, którzy nazywali siebie naukowcami, czy coś w tym stylu. Ciągle wspominali o jakimś mieście pod kopułą i próbowali namówić ją na dobrowolną przeprowadzkę tam. Tylko po co? Nigdy tego nie chciała. Niestety, wraz z odmową, mężczyźni coraz bardziej na nią naciskali, aż w końcu postanowili zaciągnąć ją tam siłą. Przez kilka dni, za każdym razem wywoziła ich w pole, jednak musieli zdobyć skądś adres jej zamieszkania. Zestresowana przygryzła wargę i, nie chcąc marnować więcej czasu, przebrała się w czyste ciuchy, a następnie podbiegła cicho do okna, wyskakując przez nie. Nie przewidziała jednak ilości osób, jaką przysłali i od razu ją otoczono. Niezrażona, zagwizdała głośno i niemal w tym samym momencie ze stajni wybiegł jej wierzchowiec. Uśmiechnęła się przebiegle i wskoczyła na grzbiet konia, wyjeżdżając z utworzonego przez wrogów okręgu. Nie dostaną jej tak łatwo, nie ma mowy! Zadowolona z siebie, popędziła towarzysza w głąb lasu.
Minęło kilka godzin od nieudanej próby uprowadzenia. To chyba wystarczająco długo, by móc wrócić do domu? Przecież nie będą jej gonić cały dzień... Z taką myślą nakierowała zwierzaka na odpowiedni kierunek. Całkowicie tracąc czujność, podjechała pod budynek i puściła wolno konia, by mógł się jeszcze wypasać. Już miała zamiar wrócić do domu, gdy nagle nogi mimowolnie ugięły się pod nią, a przed jej oczami nastąpiła wszechobecna ciemność. Co się stało? Nie miała pojęcia. Nie wiedziała też, ile to już minęło, odkąd straciła przytomność. Nie mogła jednak dłużej nad tym główkować, gdyż powoli zaczynała się przebudzać. Oślepiający blask dotarł do jej oczu i odruchowo zasłoniła się ręką, jednak chwilę później odsłoniła sobie widok, wyprostowując się do siadu. Rozejrzała się po skromnie rozporządzonym pomieszczeniu, nie mając pojęcia, gdzie się znajduje. W brzuchu poczuła znajomy ucisk, oznaczający stres. Chciała zacząć krzyczeć, jednak głos ugrzązł jej w gardle, nie pozwalając wydobyć z siebie choćby najcichszego dźwięku. Chcąc zrozumieć, co się stało, doznała szoku. Nie mogła przypomnieć sobie niczego. Jedyne co pamiętała, to swoje imię, nazwisko, czy też wiek, ale... Dlaczego tylko to? Straciła pamięć? Jak to...? Od czego? Coraz więcej pytań napływało do jej głowy, wprawiając ją w jeszcze większe przerażenie. Wzięła kilka głębokich oddechów, próbując się uspokoić. Nie może teraz dać porwać się emocjom. Inaczej nie dowie się, o co chodzi... Przymknęła oczy, całkowicie skupiając myśli na przeszłych wydarzeniach, jednak w jej głowie panowała całkowita pustka. Zirytowana tym faktem zacisnęła dłonie w pięści, ledwo hamując złość. Wymamrotała pod nosem kilka przekleństw i wygramoliła się szybko z łóżka. Nigdy nie zrozumie, co się stało, jeśli całe życie przeleży na jakimś głupim posłaniu. Z taką myślą wyszła energicznym krokiem z budynku. Ponownie się rozejrzała, jednak dalej nie dostrzegała niczego znajomego. Miasto wydawało się całkowicie obce. Pozostawiona na pastwę losu, zaczęła błądzić między uliczkami. Po jakimś czasie poszukiwań, zrezygnowana oparła się o ścianę budynku. Czuła się całkowicie zagubiona i pozostawiona na pastwę losu. Co ma teraz zrobić? W ogóle nie zna okolicy, a pewnie nawet nie trafi z powrotem do poprzedniego mieszkania. Przez chwilę wpatrywała się tępo w beton, aż w końcu doznała olśnienia i postanowiła kogoś spytać o pomoc. Może jakaś znajoma nazwa odświeży jej pamięć? Z nową nadzieją odszukała wzrokiem najbliższej osoby i podbiegła do niej. Z bliska zauważyła, iż był to jakiś obcy mężczyzna. Niezrażona pociągnęła go za rękaw.
- Słuchaj, mam dzisiaj okropny dzień, więc zwięźle i na temat, dobrze? Gdzie my się znajdujemy? - Spytała, przyglądając się chłopakowi.

[Satoru? ^^]