niedziela, 11 września 2016

Od Lou - C.D Lee

Szpitalne światło i ten charakterystyczny zapach mnie przytłaczały i przerażały jednocześnie. Siedziałam na plastikowym krzesełku i czekałam. Ten czas oczekiwania był nieznośny. To co się wydarzyło, jawiło mi się teraz niczym zły sen, z którego nadal nie mogłam się wybudzić. Widziałam tylko bladego Lee, który leży na asfalcie i się kompletnie nie rusza. Przez chwilę myślałam, że go straciłam na zawsze. Emocje targające mną były tak skrajne, że nie mogłam usiedzieć w miejscu. Wstałam i zaczęłam krążyć po pustym korytarzu. Nagle z sali operacyjnej wyszła jakaś pielęgniarka.
-Co z nim? Będzie żył? – Zasypałam ją pytaniami.
-Pani jest jego rodziną? – Zerknęła na mnie podejrzliwie.
-Nie, do cholery, jesteśmy w ośrodku, gdzie nikt nie ma swojej rodziny! – Wydarłam się na nią.
-Proszę pani, zaraz panią stąd wyproszę, jeśli się pani nie uspokoi. – Zmierzyła mnie gniewnym wzrokiem.
-Za ile koniec tej operacji? – Zignorowałam ją i spojrzałam na nią wrogo.
-Za jakieś 5 godzin. Radzę pani opuścić szpital i wrócić, kiedy pani ochłonie. – Wskazała mi bezczelnie drzwi wyjściowe.
-Chrzań się! – Mruknęłam pod nosem i usadowiłam z powrotem na krzesełku.
-Jeśli pani stąd nie wyjdzie w tej chwili to wezwę ochroniarza. – Stała nade mną i gapiła się jak sroka w gnat.
-Niech sobie pani wzywa. – Na myśl przyszły mi szczeniaki siedzące same w domu Lee. Zerwałam się na równe nogi i ruszyłam do wyjścia. Piguła stała, jak osłupiała. Dobrze jej tak. Przez 5 godzin i tak nic nie zrobię, a z maluchami trzeba wyjść i je nakarmić. Pobiegłam. Zimne powietrze owiewało mi twarz i gdy tak biegłam pozbywałam się nadmiaru emocji. Nadal jednak niepokoiłam się o życie Lee. Bałam się, że może tego nie przeżyć. To uderzenie wyglądało tak tragicznie, że bałam się z początku podejść do leżącego nieruchomo ciała czarnowłosego, w obawie, że będzie martwy. Nareszcie znalazłam się przed drzwiami mieszkania. I zdałam sobie sprawę, że nie mam do nich kluczy.
-Idiotka ze mnie. – Złapałam się za głowę. Ale po chwili wpadłam na genialny pomysł. Wyjęłam z włosów jedną z wielu wsuwek i wykrzywiłam ją odpowiednio. Takim improwizowanym wytrychem otworzyłam drzwi i weszłam do apartamentu. Szczeniaki od razu do mnie doskoczyły. Wzięłam je na smycz i czym prędzej wyprowadziłam. Skoczyłam po drodze do swojego mieszkania, gdzie wzięłam prysznic i się przebrałam. Odprowadziłam szczeniaczki z powrotem, nakarmiłam je i zajęłam zabawkami. Następnie wzięłam kilka ciuchów Lee i zatrzasnęłam za sobą drzwi do jego apartamentu. W drodze do szpitala, wstąpiłam do sklepu i kupiłam trochę owoców i wodę mineralną. Znowu wylądowałam w tym okropnym miejscu. Na szczęście pielęgniary nigdzie już nie było. Tym razem spotkałam jakiegoś miłego, starszego lekarza.
-Przepraszam, czy operacja Lee Vreinh’a  dobiegła już końca? – Spytałam się grzeczniutko, jak mała dziewczynka.
-Hmm… Tak, właśnie go przewieźli na wydział ortopedii. – Staruszek spojrzał na mnie ponad okularami.
-A czy on dojdzie do siebie? – Wbiłam rozpaczliwe spojrzenie w doktorka.
-Tak. Miał dużo szczęścia. Ma złamane dwa żebra, pękniętą miednicę… - Zaczął wymieniać.
-Pękniętą miednicę?! – Moje oczy rozszerzyły się w zdumieniu, przecież to brzmi strasznie poważnie.
-Spokojnie, to nic poważnego. Miał niewielki krwotok wewnętrzny, ale na szczęście już temu zaradziliśmy. Tak samo nie ma już zagrożenia ze strony rany ciętej uda, która była dość głęboka, ale na szczęście nie uszkodziła tętnicy udowej. – Wyjaśnił rzeczowo, po czym spojrzał się na mnie. – Można powiedzieć, że pani chłopak miał dużo szczęścia w tym całym zdarzeniu.
-Ehm… Tak można tak powiedzieć. – Przytaknęłam nie wnikając już w szczegóły, że wcale nie jesteśmy parą. W sumie nie miałabym nic przeciwko, gdyby tak było. W końcu Lee to naprawdę świetny facet, na którym zawsze można polegać. Uratował obcą dziewczynkę, co według mnie było naprawdę godne podziwu, zwłaszcza, że sam mógł zginąć. Na szczęście tak się nie stało.
-W której leży sali? – Spytałam się jeszcze miłego pana doktora, który właśnie ruszał dalej.
-113. Niech się pani nie martwi, szybko z tego wyjdzie. – Mężczyzna puścił do mnie oczko i poszedł w swoją stronę. Szybko odnalazłam wskazaną salę i bez chwili wahania weszłam do pomieszczenia. Na szpitalnym łóżku leżał Lee. Jego włosy były rozpuszczone i czarne kosmyki tworzyły nieregularny wzór na białej pościeli. Chłopak spał i cicho oddychał, a jego klatka usiana licznymi kabelkami, podnosiła się i opadała. Usiadłam ostrożnie, nie wydając najmniejszego dźwięku na krześle przy jego łóżku. Chwyciłam go za rękę i położyłam głowę obok niej. Po moich policzkach spływały ciepłe łzy. Cieszyłam się, że żyje i będę mogła jeszcze ujrzeć jego złote oczy. Chyba opuszczała mnie właśnie resztka adrenaliny, bo poczułam się strasznie zmęczona.  Zasnęłam.
(…) Lee spał jeszcze spał, kiedy ja uchyliłam powieki. Poszłam na chwilę do łazienki opłukać twarz. Moje odbicie w lustrze ukazywało cienie pod oczami, odgnieciony policzek i potargane włosy. Pięknie… Doprowadziłam się do porządku i wróciłam na salę.
-Hej Lou! – Lee już nie spał i niezgrabnie próbował się podnieść na poduszkach.
-Poczekaj, pomogę ci. – Opanowałam swoje emocje i pomogłam mu wygodnie się usadowić.
-Dzięki. Wszystko mnie boli. – Mruknął i potarł twarz rękoma.
-Nie dziwię się. W końcu potrącił cię samochód. – Próbowałam zachować się w miarę normalnie, ale nie wytrzymałam i go przytuliłam. – Tak się cieszę, że żyjesz. – Szepnęłam.
-Auć. –Delikatnie mnie odepchnął. – Lou nie chcę być nie miły, ale trochę mnie to boli.
-Aa, przepraszam. – Zrobiłam smutną minkę. – Nie chciałam.
-Wiem, wiem. – Zaśmiał się cicho, ale zaraz syknął z bólu. – Cholera, nawet śmiać się nie mogę.
-Masz złamane dwa żebra, to pewnie przez to. – Zmarszczyłam brwi. Sięgnęłam po przyniesione zakupy. – Chcesz się napić albo coś zjeść?
-Napiję się wody. – Sięgnął po butelkę, którą trzymałam w wyciągniętej ręce .
-Ciekawe, kiedy cię wypiszą? – Podrapałam się po ramieniu.
-Mam nadzieję, że jak najszybciej. – Mruknął. – Nienawidzę szpitali.
-Ja też. – Pokiwałam głową. – Muszę cię zostawić na trochę samego i wrócić do naszych psiaków, żeby z nimi wyjść.
-Idź, one cię bardziej potrzebują niż ja w tym momencie. – Uśmiechnął się. – Ja mam tutaj pielęgniarki.
-Niektóre są okropne. – Prychnęłam i ruszyłam w kierunku drzwi. – Do zobaczenia!
-Wracaj szybko! – Zdążyłam jeszcze to usłyszeć i w niedługim czasie znalazłam się na ulicy. Mnie też wszystko bolało od tego spania w dziwnej pozycji. Przeciągając się ruszyłam do domu Lee po Blanc i Shiloh.
[Lee?]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz