niedziela, 11 września 2016

Od Lee - C.D Lou

   Ostatnie wspomnienia to ciemność, a po niej ostre światło przedzierające się przez moje wpół zamknięte powieki. Dotąd sądziłem, że będąc umierającym, mój obraz będzie składał się z wydarzeń z życia, całej retrospekcji. Tymczasem obudziłem się dosłownie na chwilę, tylko po to, by usłyszeć kilka zmieszanych ze sobą głosów, i z powrotem zapaść w dziwny sen. A raczej jego brak. Nie śniłem. Czasami jest tak, że czujesz wszystko, co z tobą robią na stole operacyjnym. I mnie niestety musiało się przytrafić te bolesne i niemiłe doświadczenie. Około pięciu godzin „życia” w prawdziwym horrorze, aż w końcu nie czujesz w swoim ciele nic, oprócz własnej duszy. Nie mogłem wybudzić się na zawołanie, a gdy to się w końcu stało, opanował mnie błogi spokój, słyszałem rytmiczne pikanie sprzętu medycznego i widziałem to, co miałem nadzieję zobaczyć już w moim śnie: Lou. Właśnie wchodziła do sali
   (...) Po krótkiej rozmowie mogłem tylko narzekać, że nie mam sił na to, by ją przytulić ani szeroko się uśmiechnąć. O tak, wszystko ciągnęło mnie boleśnie. Nie potrafiłem odróżnić czy to były szwy, czy jakieś skutki wypadku, ale jedno było pewne: blizny będą. Jednakże najbardziej raniło mnie to, że mogę być kulą u nogi dla Lou… no spójrzmy na mnie… teraz jestem jakimś kaleką. Byłem jej bardzo wdzięczny za to, że przyniosła mi te rzeczy i okazała troskę. To naprawdę cudowna osoba. Żałowałem jednak, że rozmowa z nią trwała tak krótko… i w sumie nie miałem zupełnie nic do roboty. Ciągłe leżenie wysysało ze mnie prawie całą życiodajną esencję, która i tak już zdążyła troszeczkę ulecieć wskutek tego wypadku. Czułem się jak wrak i zapewne tak również wyglądałem; zmierzwione, długie włosy rozlane na poduszce, skóra blada jak u trupa, no i ta charakterystyczna chrypka tkwiąca w moim gardle, która łamała wszystkie słowa. To był dramat, delikatnie mówiąc. Chciałem jak najszybciej z tego wyjść… pierwszy raz tak bardzo dobijał mnie widok spacerujących w korytarzu osób. I nagle drzwi uchyliły się szerzej, niż były wcześniej, i wszedł przez nie lekarz.
   – W końcu pan się wybudził – oznajmił z uśmiechem, a potem usiadł na krześle obok.
   Przewróciłem oczami.
   – Jakbym w ogóle spał… mam wrażenie, że ktoś dotykał moich wnętrzności. – Westchnąłem.
   – Chce się pan dowiedzieć, jak pana organizm? – Zapytał, wyciągając zza pleców parę zapełnionych kartek. Zanim w nie spojrzał, poprawił okulary na nosie.
   – O tak, obecnie nie mam nic lepszego do roboty – przyznałem z uznaniem, a potem delikatnie rozsunąłem wargi, zdziwiony notatkami lekarza.
   – Udało nam się powstrzymać niewielki krwotok wewnętrzny. Następnie wykryliśmy także niegroźne pęknięcie miednicy, dwa złamane żebra i rana cięta uda, którą również opanowaliśmy.
   – Co kurwa? Ale jak to pęknięcie miednicy? – Odruchowo, z lekkim zaniepokojeniem  spojrzałem się wiadomo gdzie. – Niech mi pan jedno powie… ile będę musiał tu siedzieć? – W moich oczach tliła się wielka nadzieja.
   – Hmm, w szpitalu zalecałbym panu trochę jeszcze posiedzieć. Głównie chodzi o obserwację, która uziemi pana na nie więcej, niż jedną dobę. Ma pan rodzinę? – Zapytał.
   Przypomniałem sobie o Leo, i w sumie to do niego powinienem się zwrócić, ale… z nieznanego powodu pierwszą osobą, która wplątała mi się w umysł, to była Lou. Czułem się dziwnie… chciałem, by to właśnie z nią spędzać czas, a jednocześnie nie miałem ochoty zadręczać ją swoją uciążliwą obecnością.
   – Tu? W Rimear? Mam brata, ale nasz kontakt nie jest jakiś strasznie rozwinięty. Poznaliśmy się niedawno.
   – A ta kobieta, która była tu przede mną? – Dylemat, jaki zasiał się w mojej głowie, porwał mnie na dłuższą chwilę. Bez zastanowienia mogłem nazwać ją przyjaciółką, ale niespodziewanie miałem ochotę powiedzieć o niej coś więcej. I nie chodzi mi tu o „BFF”, ale o miano, od którego zawsze stroniłem, bo miałem pewność, że jest w życiu zbędne. A o tym wniosku zadecydowała jedna sytuacja, i to właśnie ona zniechęciła mnie do tego wszystkiego. Boję się zbliżać, ale dziwnie mnie do tego ciągnie. Oczywiście w przypadku Lou.
   – Bliska przyjaciółka – odchrząknąłem, przerywając posępną ciszę.
   – Ona się panem zaopiekuje? – Zaczął coś pisać w swoim notatniku, i wydawało się, że w ogóle mnie nie słuchał, ale stwarzał takie pozory.
   – Nie wiem. – Wzruszyłem ramionami. – Będę chodził jak staruszek, ale sam dam radę o siebie zadbać. – Uśmiechnąłem się. – A ten, mogę się teraz gdzieś wybrać? – Zapytałem, a lekarz gwałtownie odskoczył.
   – Zwariował pan do reszty?
   I tak oto właśnie spędziłem kolejne parę godzin w łóżku. Niby leżenie, a męczyło bardziej niż trening koszykówki z Lou… nie umiałem stwierdzić czy jest dzień, czy noc, ponieważ moja sala nie miała ani jednego okna, i miałem wrażenie, że siedzę w jakichś podziemiach. Parę świateł, nic ciekawego. Jednak gdy usłyszałem krzyki, całkiem się ożywiłem. No darcie się w szpitalu to codzienność, ale to była moja odruchowa reakcja. Odłączyłem kabelki, dźwignąłem się dyskretnie na nogi, przyjmując wszelki ból tkwiący w każdym zakątku moich mięśni, a potem pospacerowałem w stronę uchylonych drzwi.
   – Puśćcie mnie! Natychmiast! – To był starszy mężczyzna. Leżał na noszach i każde słowo z jego ust było jakby wypełnione jadem cisnącym się na wszystkich dookoła. Krzyczał, szarpał się, na ile mogło pozwalać jego ciało. W oczach starca bez problemu dostrzegłem przebłyski przerażenia i adrenaliny. Aż nagle zastygłem w progu, kiedy wskazał na mnie palcem, po czym krzyknął:
   – TO ON! To on próbował mnie zabić! – Wydzierał się. – To jego twarz była wyryta na ścianach piekła! – Zacytował rzeczy dosyć absurdalne, a po niespełna sekundzie został przygwożdżony do łóżka i związany paroma skórzanymi pasami. To nie było żałosne, straszne… ale przykre. W ogóle nie zacząłem rozmyślać, dlaczego akurat na mnie wskazał…
   – Proszę pana, proszę nie wygadywać bzdur. Przyjechał pan z psychiatryka, pamięta pan? Chciał się pan zabić. Proszę się uspokoić i nie straszyć pacjentów…
   Szybko skupiłem na sobie uwagę wszystkich w korytarzu, dlatego bez zbędnych ceregieli zniknąłem za drzwiami swojej sali. Położyłem się najdelikatniej na łóżku, i nawet mimo starań poczułem duży ból. Resztę swojego pobytu postanowiłem przespać. Budzono mnie wyłącznie po to, by zażyć leki przeciwbólowe, bądź też przetransportować się na jakieś badania, prześwietlenia. Z nudów robiłem wszystko, co mi rozkazano.
   I niedługo potem nadszedł dzień wypisu. Nie minęło nawet dwóch dni, więc to jedyny plus. Minus, że ciągle nadal wszystko mnie bolało, ale mogłem chodzić. Spakowałem swoje rzeczy, które wcześniej przyniosła mi Lou, i wyszedłem ze szpitala, oddychając świeżym i przede wszystkim „żywym”. Co jak co, ale nienawidziłem tych miejsc. Czułem w nich obecność duchów, śmierci i tragedii. Poza tym… zamówiłem taksówkę i już po jakichś piętnastu minutach byłem gotowy zastać pusty apartament, bo Shiloh jak mniemam przebywał teraz u Lou. Choć miałem do niej parę kroków, to postanowiłem najpierw z powrotem się rozgościć. W każdym pomieszczeniu panował całkowity ład i skład, co tylko wywołało uśmiech na mojej twarzy. Cały wieczór nie robiłem zupełnie nic, a o dziewiętnastej włączyłem telewizor, nasłuchując interesujących reklam. O dziwo uparcie czekałem na jakiekolwiek pukanie do drzwi.

(Lou?)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz