niedziela, 11 września 2016

Od Satoru - C.D Naho

   Dzisiaj jak nigdy wcześniej, postanowiłem wstać o trzynastej i od razu udać się na piątkowy spacer. Och, jak dobrze, że w tej cholernej kopule nie ma szkoły, bo mimo dwudziestki na karku, zapewne z nauką jestem daleko w tyle, a naturalnie nie chciałoby mi się. Chociaż warto pomyśleć też o pracy… jakiej pracy! Puknij się w głowę, Satoru. Muszę sobie w końcu wmówić, że robienie za Gammę i łażenie po mieście jest wystarczającym zajęciem, dla którego mili panowie w okularkach powinni nam wypłacać miesięczną wypłatę. Bo kto inny będzie zasilał te miejsce? Kiedy moje „mądrzejsze ja” usłyszało moje refleksje na ten temat, automatycznie przekreśliło wszysciutko, uważając za absurdalne i pozbawione sensu. To tak, jakby ludziom z zewnątrz płacili za to, że żyją. Dobra, whatever. Co my tu mamy… drzewa, człowiek, kolejne drzewo. Dużo zieleni jak na taką technologię, a szczerze powiedziawszy to dożywając takich czasów, miałem nadzieję na jakieś świecące krzaki, latające samochody i… nie słuchajcie, ja mam dziwną wyobraźnię. Jeszcze pierdolnąłbym krzyżówkę kota z psem.
   I nagle wszystkie moje myśli przerwało jedno szarpnięcie, które zmusiło mnie do natychmiastowego odwrócenia się w stronę małego człowieczka. Oczywiście liczyłem, by zastać jakiegoś napalonego chama, który nagle na ulicy dostrzegł mój seksapil i postanowił zagadać, ale spotkało mnie mniej rozrywki. Stała przede mną nieduża, ruda (może blond?) dziewczyna. Zanim zdążyła coś powiedzieć, zlustrowałem ją od stóp do głów. Popatrzeć też na co nie miałem, więc już po chwili przewróciłem spojrzenie na jej twarz. Wyglądała na taką biedną i zagubioną.
   – Słuchaj, mam dzisiaj okropny dzień, więc zwięźle i na temat, dobrze? Gdzie my się znajdujemy? – Spytała, przyglądając mi się. Musiała odrobinę podnieść swoją głowę, bo zapewne różnica we wzroście była aż nadto widoczna i nikt nie musiał się wysilać, by to dostrzec. Ciągle trzymała mnie za skrawek rękawa, co zmięło gładki dotąd materiał bluzki.
Szybko wyrwałem się z uścisku, nim moje usta złożyły się w celu uformowania kilku słów.
   – Co cię, młoda, uprawnia do tego, żeby mnie szarpać? To jest karalne. Przechodni mogą sobie pomyśleć, że chcesz mnie zabić, i co wtedy? Trafisz tam, skąd przyszłaś – Złożyłem niecierpliwie ręce na krzyż, świadomie nie dając jej jednoznacznej odpowiedzi. Już się odwróciłem i miałem odejść, gdy z nagła powstrzymał mnie jej drobny głosik. W sumie ton to miała niezły. Mimo że wyglądała na słodziutką i niewinną, to zdaje mi się, że mam do czynienia z kimś troszeczkę innym.
   – Skąd przyszłam?
   Ona nie udaje? Naprawdę nie ma pojęcia, co tu robi? Czyżby nowa w stadzie? Hmm… to trzeba będzie to jakoś ciekawie wykorzystać, bo mam wyjątkowo dobry humor, który znalazł swoje odzwierciedlenie w szerokim i perlistym uśmiechu.
   – No nie mów, że nie wiesz… – Mruknąłem, gdy cisza mająca za zadanie wymusić na dziewczynie przyznanie się do kłamstwa, przedłużała się i przedłużała. A więc naprawdę nie wiedziała, co ją otacza.
   – Naprawdę nie wiem – zawtórowała, rozglądając się na różne boki, jakby w poszukiwaniu wyjaśnień. – Powiesz mi? – Gdy spuściła z tonu, postanowiłem okazać ten akt dobroci i odpowiedzieć krótko i na temat:
   – Przyszłaś jak mniemam stamtąd. – Wskazałem palcem na wielki wieżowiec, który służył jako ośrodek badawczy, czyli centrum tego całego miasta. – A mieszkamy w Aberdeen, to takie miasto, jakbyś nie wiedziała. Tylko za chwilę nie zacznij jęczeć i wrzeszczeć na całe miasto, że przetrzymują cię tu wbrew twojej woli, i że to wszystko przez nich, nienawidzisz ich i w ogóle te sprawy – dodałem, z każdym kolejnym uprzedzeniem przesuwając głowę w inne strony. W sumie robiłem to automatycznie.
   – Kto to… oni? – Zadała kolejne pytanie. Nie lubię pytań.
   – Młoda, wkurzasz mnie tymi swoimi pytaniami – odparłem szczerze, wzdychając głęboko. – Naukowcy… jesteś jednym z projektów i dostałaś się tu, bo masz coś takiego jak Arcana i dzięki temu zostałaś silna, fajna i zajebista. Różnisz się od ludzi z zewnątrz. A z resztą… po kiego ja z tobą rozmawiam o takich oczywistych rzeczach. Pójdziesz we właściwe miejsca, to ci wszystko wytłumaczą. Aha, i nigdy nie zobaczysz już swojej rodziny. Och, ani znajomych. I tak ich nie pamiętasz. – Najpierw zachichotałem, a potem puściłem jej pocieszające oczko, które najwyraźniej takie nie było, bo wyraz jaki tkwił w tej małej twarzyczce dobitnie mówił o tym, że do jej mózgu nadeszła fala całkiem nowych informacji. I chyba się w niej utopiła. To mogę już iść?
   – Ale ja nie chcę! Wypuść mnie stąd – zaprotestowała, a ja w odpowiedzi wybuchłem ledwo powstrzymywanym śmiechem. Ta istotka była naprawdę zabawna, a szczególnie jej bezradność i chęć powrotu. Każdy przez to przechodził, ale zwykle oswajali się dość szybko.
   – Wiesz co? Jesteś strasznie zabawna. Lubię cię – odpowiedziałem, jednym ruchem ręki czochrając ją po włosach. Jednak gdy tylko moje palce zetknęły się z jej głową, dziewczyna zaczęła się nieźle szarpać i podjęła kilka prób zepchnięcia mojej ręki.
   – Proszę… pomóż mi. – Uspokoiła się. Ach, chociaż na chwilę. Muszę jej powiedzieć, że niestety trafiła na złą osobę, która nie robi niczego bezinteresownie. Nawet dla takiej uroczej dziewczynki.
   W odpowiedzi parsknąłem śmiechem, przerywając posępną ciszę.
   – Jakie będę miał korzyści z pomocy? – Zacząłem swoją grę, która – znając mnie – będzie dłużyć się w nieskończoność, dopóki nie usłyszę oferty. A jeśli dziewczyna jej nie ma, naturalnie dam jej złudne nadzieję, by było śmiesznie.
   – A nie przystaniesz na bezinteresowną pomoc?
   – Och, wypchaj się. Nie marudź i mi pomóż! – Nadęła policzki i tupnęła nogą jak taka królewna, której coś się nie podoba. Uhuhu, pokazała temperamencik.
   – Co? Znowu zaczniesz mnie szarpać? – Zapytałem. – HALO! Ta dziewczyna robi zamach na moje życie, pomocy! – Obróciłem się wokół własnej osi i wykrzyczałem do przechodniów, którzy, no…jedynie spojrzeli na mnie zniesmaczeni – Nie przekonujesz mnie, sorka. Może kiedy indziej się spotkamy.
   – Uparciuch... To co cię niby przekona? – Wywróciła oczami. Dziewczyna widząc moje wzruszenie ramionami, ponownie zabrała się do mówienia: – Nie wiem…
   – Dobra, dzisiaj jest dzień dobroci… już się nie wysilaj, bo głowa mnie od ciebie boli. – Zamyśliłem się przez chwilę, jakby usiłując przekonać swój mózg do wydawania ciekawych pomysłów, a następnie znów spojrzałem na nią z ekscytacją.
   Dziwiło mnie jedno: dlaczego ona nie pójdzie do kogoś innego? Na przykład do innego przechodniego, który może być znacznie milszy i bardziej pomocny niż ja? Zamiast tego użera się ze mną, i próbuje dojść do dziwnych porozumień, jakich za chwilę może żałować. No ja w ogóle nie jestem miły, ale zobaczcie jak zdjąłem z niej obowiązek zaproponowania mi korzyści!
   – Ale wiesz, że wyjście stąd jest niemożliwe, co? Pogódź się z tym! Tu nie jest tak źle.
   – Jak niemożliwe...? Nigdy nie prosiłam się o zamknięcie w jakimś dupnym mieście bez wyjścia! Nie jestem zwierzęciem, żeby trzymać mnie w klatce! – Ponownie uniosła swój drobny głosik, w żadnym wypadku nie godząc się z obecną sytuacją. I to zaczęło się robić nudne.
   – Każdy tak mówił. Uspokój się, dziewczyno, bo jeszcze mi się ciebie szkoda zrobi. Chociaż szansa nikła. No w każdym razie na nic twoje narzekania, zostaniesz tu i musisz żyć. – Westchnąłem, wkładając ręce do kieszeni. Ta dziewczyna naprawdę sprawiała, że zacząłem czuć się fizycznie zmęczony. – Słuchaj, tam jest ten budynek, widzisz nie? – Wskazałem na duży wieżowiec mieszkalny. – Idź tam, podaj swoje imię i nazwisko, a dowiesz się więcej. Czyli poznasz swoją numerację i numer pokoju.

(Naho?)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz