poniedziałek, 19 września 2016

[Team 2] Od Enzo - C.D Azusy

To, co się działo aktualnie między kapitanami obu drużyn było niepokojące. Ale pieprzyć to, niech się nawzajem pozabijają. Zarówno jeden, jak i drugi zdążyli przyprawić mnie o ból dupy. Może jednak warto wspomnieć, jak się w ogóle tutaj znaleźliśmy.
(…) Razem z Andree oglądaliśmy uważnie dostarczony nam pistolet. Miałem już zadać pytanie, ale stwierdziłem, że nie będę go wnerwiać. Wystarczy, że on wkurza mnie. Nagle tuż przed nami wyrósł skrzydlaty chłopiec.
- Drużyny zostały oddalone od siebie na równych odległościach, prawda? Więc na ile procent jakaś jest w stanie nas obserwować? – Chuderlaczek chyba więcej wymyślił niż ja z tym panem kapitanem.
-Cóż patrząc na to, jaki mamy dookoła teren… – Tutaj wskazał  wymownie na olbrzymie budowle. – To szanse na obserwacje są naprawdę duże. Dałbym jakieś 80-90%.
-A to oznacza, że nie musimy za bardzo się starać, żeby na kogoś wpaść. – Uśmiechnąłem się pod nosem. Chciałem komuś przywalić. Już mnie łapki swędzą na myśl o tym.
-Genialny wniosek. – Andree prychnął. – Na twoim miejscu raczej bym się zastanawiał, jak uniknąć zbyt mocnego porachowania kości.
-Dobra, dobra. Mów sobie co chcesz. – Machnąłem ręką na jego złośliwości. – Proponuję, jednak by wreszcie wręczyć komuś ten pistolet.
-Z kim ja muszę się użerać… - Mruknął cicho. Serio? A my to co? Też mamy uczucia. – Skoro już zaproponowałeś rozstrzygnąć tą kwestię, to może pociągnij dalej temat.
-Z przyjemnością. Jak już mi dajesz możliwość zabrania głosu w tak poważnej sprawie to nie mam zamiaru z tej szansy rezygnować. – Przez mój głos przebijała się nuta sarkazmu. Kapitan spojrzał na mnie z odrobiną pogardy w lazurowych oczach. – Rozpatrzymy szanse każdego z nas na obronę. Ja posiadam jakby nie patrzeć bicz no i lepiej czy gorzej potrafię walczyć. Nasz kochany pan kapitan też sądzę, że nie jest bezbronny. Natomiast ty Kaito nie masz zbyt wiele do zaoferowania, jeśli chodzi o czystą walkę. – Wskazałem na chłopaka przed nami.
-Chcesz, abym to ja wziął tą broń? – Chłopak wydawał się trochę przerażony tą wizją.
-To dobry pomysł, aż dziw bierze, że ten osobnik tutaj na to wpadł. – Zmierzył mnie niepochlebnym wzrokiem. – Nie potrafisz posługiwać się bronią?
-Tak jakby, średnio się w tym widzę. – Mruknął.
-Ale to nie jest jakieś bardzo skomplikowane. – Westchnąłem. – Mogę ci to szybko wytłumaczyć. Zawsze będziesz bezpieczniejszy z tym gnatem za paskiem.
-Teraz nie czas na to, bo mamy towarzystwo. – Andree był wpatrzony w swój zegarek , powiedział to poważnym głosem. Czyżby jakiś potężny przeciwniki? Zarówno ja , jak i skrzydlaty koleżka, obróciliśmy się w kierunku, w którym wcześniej zmierzaliśmy. Na czele grupy, która zbliżała się w naszym kierunku szedł koleś o miętowych włosach i charakterystycznych rubinowych oczach. Jak się później okazało niejaki Azusa. W oddali majaczyły dwie postacie. Jeśli mnie wzrok nie mylił, to jedną z nich był ten koleżka mojej niedorobionej siostry. Eh…
(…) I tak skończyłem na ziemi. Byłem równo wkur… wyprowadzony z równowagi. Jeszcze Andree zgrywał teraz wielkiego obrońcę własnego teamu. Doskonale wiedziałem, że jakby okoliczności były inne pozwoliłby Azusie działać i pewnie w tym momencie moje wnętrzności smażyły się niczym kiełbaski na jakimś grillu. Nie zdawałem sobie sprawę, że kapitan przeciwnej drużyny miał Arcanę związaną z elektrycznością. Gdybym to wiedział, możliwe, że bym nie rzucał się jak głupi na pewną śmierć. Ale stało się... Niby bitwa, a nie dają człowiekowi walczyć. Korzystając z okazji, że koledzy kapitanowie się „przekomarzają”, dźwignąłem się z miejsca mojego upadku i otrzepałem grudki ziemi, które znalazły się gdzieniegdzie na moim ubranku.
-Żarty się skończyły… - Azusa wyglądał jak świr. Przeraża mnie facet. Wkurza i przeraża. Najgorsze połączenie. Warto by się stąd zmyć. Albo to on zmyje się pierwszy. Miętowe włosy minęły naszego kapitana i ich właściciel poszedł dalej. Za chwilę dołączyła do niego dwójka przydupasów, to znaczy reszta jego drużyny, czyli drobna dziewczynka o jasnobrązowych włosach i czarnowłosy Lee.  Poszli sobie, tak po prostu. No i świetnie, jakoś na razie nie miałem ochotę umierać.
-Co ty robisz? Jesteś niespełna rozumu? Chciałeś zginąć zanim jeszcze cokolwiek się zaczęło? – Andree zwrócił się do mnie z pretensjami.
-O co ci chodzi? Sam mówiłeś, że mamy walczyć. – Mruknąłem niezadowolony. – Spotkaliśmy przeciwną drużynę to myślałem, że będziemy się z nimi mierzyć.
-Nie można ot tak po prostu zaatakować przeciwników. – Prychnął, jakby pozjadał wszystkie rozumy świata. Matko, jak on mnie irytował.
-Przepraszam za moją nierozwagę, panie kapitanie. – Ukłoniłem się głupkowato i wypowiedziałem wszystko z ironicznym uśmieszkiem na ustach.
-Gdyby nie to, że jesteśmy, gdzie jesteśmy to…
-Tak, wiem. Pozwoliłbyś by twój znajomek ze mną skończył. – Już mnie to wszystko nudziło.
-To nie jest żaden zwykły znajomek. – Głos Andree nabrał wyniosłego tonu. – To moja bliźniacza Theta.
Zamilkłem. Z wrażenia i podziwu. Mam za kapitana Thetę, to nie przelewki. Nie, żebym twierdził, że Sigmy są jakieś słabe, czy coś, ale jednak Thety to rzadkość. Przez ten fakt moja opinia o Andree trochę się zmieniła. Nadal mnie wkurzał, to nie ulega wątpliwościom, ale zaczął mnie interesować. Pierwszy raz odkąd jestem w ośrodku mam do czynienia z tego typu Arcaną.
-Może ruszmy dalej, bo zaraz ktoś może nas zaatakować, a jesteśmy w sumie odsłonięci. – Moje przemyślenia przerwał cicho Kaito. Zarówno ja, jak i nasz kapitan spojrzeliśmy na niego roztargnieni.
Andree wydawał się być poruszony sytuacją, która wydarzyła się przed paroma minutami. W końcu stanął po przeciwnej stronie barykady niż jego „bliźniak”. Właśnie mieliśmy ruszyć dalej, gdy moim oczom ukazała się białowłosa, której zimne, niebieskie oczy już tyle razy widziałem. Z przeciwnej strony nadchodziła Sora. Wraz z nią przyplątała się moja śmiechu warta siostrzyczka i jakiś dziwny typek, który wyglądał jak krzyżówka tygrysa z człowiekiem. Uśmiechnąłem się pod nosem. Kiedy pojawia się Sora, od razu przestaje być nudno.
[Ktoś?]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz