Nie wiedziałem czy jestem bardziej zaskoczony
czy może zawiedziony postawą Azusy. Owszem, nasze charaktery różniły się
diametralnie, ale nie przypuszczałem, że posunie się do czegoś takiego –
znajdowaliśmy się na polu bitwy, jednakże moim zdaniem kazać Thetom walczyć
między sobą było pozbawione sensu. Zawiódł się, bo obroniłem członka swojej
drużyny... gdyby to był on, zrobiłbym to samo.
Enzo dowiedziawszy się o rodzaju mojej Arcany
zdawał się nabrać nieco więcej szacunku – co nie zmienia faktu, iż irytował
mnie w mniejszym stopniu (zresztą z wzajemnością). Patrzyłem jeszcze chwilę w
stronę odchodzącego Teamu pierwszego, gdy niespodziewanie na horyzoncie pojawił
się czwarty, wraz z młodą kobietą na czele. Nie potrafiłem jednoznacznie
określić jej wieku, ale błękitne spojrzenie skierowane było wprost na mnie,
jakimś cudem musiała wiedzieć kim jestem. Sam praktycznie niezauważalny uśmiech
jaki pojawił się na jej twarzy sprowokował mnie do ataku. Ścisnąłem dłonie w pięści, wyczuwając
wbijające się w skórę pierścienie.
- Nie wyglądasz na kogoś kogo powinnam się
obawiać. – powiedziała krótko, lecz zachowała pewien dystans. – A teraz pokaż
mi co potrafisz. – zawołała i puściła się biegiem w kierunku budynków, skacząc
z jednego na drugi.
Natychmiast podążyłem za nią, chociaż miałem
świadomość, że długo tak nie pociągnę. Mogłem całkowicie skupić się na swoim
przeciwniku podczas, gdy Enzo rywalizował z gościem z paskami na policzkach.
Swoją drogą Kaito zniknął mi z pola widzenia już na samym początku, ale teraz
musiałem zająć się Kapitanem innej drużyny i jak się domyślałem, była Sigmą –
niezwykle przebiegłą zresztą.
- Zatrzymaj się wreszcie! – krzyknąłem
władczym tonem jak to miałem w zwyczaju i tworząc w rękach pistolet, posyłałem
naboje jeden za drugim w stronę budynku, starając się tym samym strącić
białowłosą na ziemię.
Trafiając w strukturę budowli, pociski
rozszczepiały się i wzniecały całe tłumany kurzu, a ogłuszający huk słyszalny
był chyba z każdego zakątka Areny. Byłem prawie pewien, że usłyszał go również
Azusa i teraz nawet nie raczy odwrócić głowy w stronę źródła hałasu. Myśl o tym
nie pozwalała mi się skupić.
W
pewnym momencie dziewczyna zahwiała się na krawędzi, gdy fundament zaczął się
niebezpiecznie kiwać. Moje oblicze wykrzywił grymas wygranej. Wycelowałem
idealnie w jej nogę, chcąc tym samym uniemożliwić jej ucieczkę.
- Mam cię. – wyszeptałem i oddałem strzał.
Wtedy stało się coś bardzo dziwnego... moje
oczy same zamknęły się pod wpływem światłości jaką ujrzały. W jednej sekundzie
kobieta zamieniła się w diament, którego struktura silnie odbijała słoneczne
promienie i raziła tak przeraźliwie, iż widziałem to nawet przez zaciśnięte
powieki. Poczułem nagłe oszołomienie, ale minęło ono dosyć szybko. Ta jedna
sekunda wystarczyła, aby cel moich pogodni po prostu zniknął. Rozglądnąłem się
niespokojnie we wszystkich kierunkach, starając się uspokoić rozszalały oddech
– moja kondycja pozostawiała wiele do życzenia, potrafiłem znieść duży wysiłek
na krótki czas, po czym potrzebowałem dłuższego odpoczynku. Moich uczu dobiegł
cichy szelest i pomimo zmęczenia w jednej sekundzie wytworzyłem katanę i
przeciąłem w pół rośliny starające się opleść moje ciało. A więc taka jest
cwana? Jeszcze zobaczymy...
- Nie doceniasz mnie, panienko. – wydyszałem,
poprawiając ledwo trzymający się na głowie cylinder.
Katana zmieniła się w miecz, kiedy ostrze jej
diamentowego oręża zetknęło się z moim, a siła uderzenia wytworzyła iskry oraz niewielkie pęknięcia, które
nieprzerwanie rekonstruowałem używając swoich umiejętności. Była szybka, ale w
walcze na broń białą nie miałem sobie równych: wiedziałem pod jakim kątem i w
jakim momencie uderzy we mnie, ręka sama balansowała we wszystkich możliwych
kierunkach, opdychając kolejne ataki. Zdając sobie sprawę, iż w ten sposób nie
wygra żadne z nas, niespodziewanie z ziemi zaczął unosić się dziwny dym, jakby
trawa pod moimi stopami zaczęła intensywnie parować. Beta zniknęła, rozpływając
się we mgle niczym duch.
Nie byłem w stanie ujrzeć Sigmy, ale coś podpowiadało mi, by wstrzymać oddech. Wyszeptałem ciche słowa, a ciało zmieniło strukturę na płynny metal, na który dziwne opary nie miały żadnego wpływu. Oddaliłem się czym prędzej od miejca ich zasięgu i wracając do dawnej postaci, gwałtownie odwróciłem głowę się do tyłu. Ostatnim co zobaczyłem okazała się sylwetka mojej przeciwniczki, szarżującej na mnie z nieludzką wręcz prędkością. Mógłbym przysiąc, że czułem jak ze strachu zwężają się moje źrenice, nie miałbym czasu zareagować i odeprzeć jej ataku. Dźwięk łomoczącego w piersi serce zagłuszył trzepot skrzydeł. To wszystko działo się w zwolnionym tempie, choć trwało dosłownie kilka sekund.
Nie byłem w stanie ujrzeć Sigmy, ale coś podpowiadało mi, by wstrzymać oddech. Wyszeptałem ciche słowa, a ciało zmieniło strukturę na płynny metal, na który dziwne opary nie miały żadnego wpływu. Oddaliłem się czym prędzej od miejca ich zasięgu i wracając do dawnej postaci, gwałtownie odwróciłem głowę się do tyłu. Ostatnim co zobaczyłem okazała się sylwetka mojej przeciwniczki, szarżującej na mnie z nieludzką wręcz prędkością. Mógłbym przysiąc, że czułem jak ze strachu zwężają się moje źrenice, nie miałbym czasu zareagować i odeprzeć jej ataku. Dźwięk łomoczącego w piersi serce zagłuszył trzepot skrzydeł. To wszystko działo się w zwolnionym tempie, choć trwało dosłownie kilka sekund.
- Andree, uważaj! – Hamilton wzniósł się w
powietrze, unikając ataku ze strony Lou i dzierżąc w rękach przydzieloną dla
naszej drużyny broń, trafił idealnie w ramię dziewczyny, tym samym powalając ją
na ziemię.
Korzystając z chwilowego zamieszania,
dosłownie wbiegłem w nią i powaliłem z powrotem na ziemię, kiedy próbowała się
podnieść. Słowo „Sora” ze strony tygrysopodobnego chłopaka było ostatnim co
udało mi się rozpoznać w tym całym chaosie.
A więc to tak miała na imię...
Stoczyliśmy się z niewielkiego pagórka na szczycie
którego ulokowano dziwnie fundamenty. Wpadliśmy prosto do wody, przez co Sora
natychmiast wciągnęła mnie pod nią, szukając źrodła oparcia. Dopiero, gdy udało
mi się wyrwać i wypłynąć na powierzchnię, uświadomiłem sobie, że nie umie
pływać. Z niewyjaśnionego powodu dryfowałem obok i po prostu patrzyłem jak się
krztusi. Nie zamierzałem jej pomóc, z kamiennym wyrazem twarzy obserwowałem jak
powoli przestaje się rzucać i znika pod taflą wody. Znowu ten krzyk... Zauważyłem
plusk oraz rozszalałe spojrzenie żółtych ślepii chłopaka z przeciwnej drużyny –
powietrze zastygło mi w płucach, kiedy oplótł moją szyję ogromną dłonią i
stopniowo wzmacniał uścisk. Nie wyrywałem się, nie widziałem w tym sensu...
zamiast tego podpłynął do swojej pani Kapitan i wyłowił ją, usadzając na
barczystych ramionach. To był jego błąd, że stracił na chwilę czujność.
- Spróbuj się tylko ruszyć.. – zaśmiałem się
ochryple i usadzając dłoń na jego nadgarstkach, wytworzyłem wokół nich grube
kajdany z żelaznymi kulami na dole. - Albo wyprowadzisz całą naszą trójkę na
brzeg, albo wszyscy razem pójdziemy na dno. Wybieraj.
<Sora, Satoru?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz