środa, 21 września 2016

[Team 2] Od Andree - CD Azusy

Nie wiedziałem czy jestem bardziej zaskoczony czy może zawiedziony postawą Azusy. Owszem, nasze charaktery różniły się diametralnie, ale nie przypuszczałem, że posunie się do czegoś takiego – znajdowaliśmy się na polu bitwy, jednakże moim zdaniem kazać Thetom walczyć między sobą było pozbawione sensu. Zawiódł się, bo obroniłem członka swojej drużyny... gdyby to był on, zrobiłbym to samo.
Enzo dowiedziawszy się o rodzaju mojej Arcany zdawał się nabrać nieco więcej szacunku – co nie zmienia faktu, iż irytował mnie w mniejszym stopniu (zresztą z wzajemnością). Patrzyłem jeszcze chwilę w stronę odchodzącego Teamu pierwszego, gdy niespodziewanie na horyzoncie pojawił się czwarty, wraz z młodą kobietą na czele. Nie potrafiłem jednoznacznie określić jej wieku, ale błękitne spojrzenie skierowane było wprost na mnie, jakimś cudem musiała wiedzieć kim jestem. Sam praktycznie niezauważalny uśmiech jaki pojawił się na jej twarzy sprowokował mnie do ataku.  Ścisnąłem dłonie w pięści, wyczuwając wbijające się w skórę pierścienie.
- Nie wyglądasz na kogoś kogo powinnam się obawiać. – powiedziała krótko, lecz zachowała pewien dystans. – A teraz pokaż mi co potrafisz. – zawołała i puściła się biegiem w kierunku budynków, skacząc z jednego na drugi.
Natychmiast podążyłem za nią, chociaż miałem świadomość, że długo tak nie pociągnę. Mogłem całkowicie skupić się na swoim przeciwniku podczas, gdy Enzo rywalizował z gościem z paskami na policzkach. Swoją drogą Kaito zniknął mi z pola widzenia już na samym początku, ale teraz musiałem zająć się Kapitanem innej drużyny i jak się domyślałem, była Sigmą – niezwykle przebiegłą zresztą.
- Zatrzymaj się wreszcie! – krzyknąłem władczym tonem jak to miałem w zwyczaju i tworząc w rękach pistolet, posyłałem naboje jeden za drugim w stronę budynku, starając się tym samym strącić białowłosą na ziemię.
Trafiając w strukturę budowli, pociski rozszczepiały się i wzniecały całe tłumany kurzu, a ogłuszający huk słyszalny był chyba z każdego zakątka Areny. Byłem prawie pewien, że usłyszał go również Azusa i teraz nawet nie raczy odwrócić głowy w stronę źródła hałasu. Myśl o tym nie pozwalała mi się skupić.
 W pewnym momencie dziewczyna zahwiała się na krawędzi, gdy fundament zaczął się niebezpiecznie kiwać. Moje oblicze wykrzywił grymas wygranej. Wycelowałem idealnie w jej nogę, chcąc tym samym uniemożliwić jej ucieczkę.
- Mam cię. – wyszeptałem i oddałem strzał.
Wtedy stało się coś bardzo dziwnego... moje oczy same zamknęły się pod wpływem światłości jaką ujrzały. W jednej sekundzie kobieta zamieniła się w diament, którego struktura silnie odbijała słoneczne promienie i raziła tak przeraźliwie, iż widziałem to nawet przez zaciśnięte powieki. Poczułem nagłe oszołomienie, ale minęło ono dosyć szybko. Ta jedna sekunda wystarczyła, aby cel moich pogodni po prostu zniknął. Rozglądnąłem się niespokojnie we wszystkich kierunkach, starając się uspokoić rozszalały oddech – moja kondycja pozostawiała wiele do życzenia, potrafiłem znieść duży wysiłek na krótki czas, po czym potrzebowałem dłuższego odpoczynku. Moich uczu dobiegł cichy szelest i pomimo zmęczenia w jednej sekundzie wytworzyłem katanę i przeciąłem w pół rośliny starające się opleść moje ciało. A więc taka jest cwana? Jeszcze zobaczymy...
- Nie doceniasz mnie, panienko. – wydyszałem, poprawiając ledwo trzymający się na głowie cylinder.
Katana zmieniła się w miecz, kiedy ostrze jej diamentowego oręża zetknęło się z moim, a siła uderzenia wytworzyła iskry  oraz niewielkie pęknięcia, które nieprzerwanie rekonstruowałem używając swoich umiejętności. Była szybka, ale w walcze na broń białą nie miałem sobie równych: wiedziałem pod jakim kątem i w jakim momencie uderzy we mnie, ręka sama balansowała we wszystkich możliwych kierunkach, opdychając kolejne ataki. Zdając sobie sprawę, iż w ten sposób nie wygra żadne z nas, niespodziewanie z ziemi zaczął unosić się dziwny dym, jakby trawa pod moimi stopami zaczęła intensywnie parować. Beta zniknęła, rozpływając się we mgle niczym duch.
Nie byłem w stanie ujrzeć Sigmy, ale coś podpowiadało mi, by wstrzymać oddech. Wyszeptałem ciche słowa, a ciało zmieniło strukturę na płynny metal, na który dziwne opary nie miały żadnego wpływu. Oddaliłem się czym prędzej od miejca ich zasięgu i wracając do dawnej postaci, gwałtownie odwróciłem głowę się do tyłu. Ostatnim co zobaczyłem okazała się sylwetka mojej przeciwniczki, szarżującej na mnie z nieludzką wręcz prędkością. Mógłbym przysiąc, że czułem jak ze strachu zwężają się moje źrenice, nie miałbym czasu zareagować i odeprzeć jej ataku. Dźwięk łomoczącego w piersi serce zagłuszył trzepot skrzydeł. To wszystko działo się w zwolnionym tempie, choć trwało dosłownie kilka sekund.
- Andree, uważaj! – Hamilton wzniósł się w powietrze, unikając ataku ze strony Lou i dzierżąc w rękach przydzieloną dla naszej drużyny broń, trafił idealnie w ramię dziewczyny, tym samym powalając ją na ziemię.  
Korzystając z chwilowego zamieszania, dosłownie wbiegłem w nią i powaliłem z powrotem na ziemię, kiedy próbowała się podnieść. Słowo „Sora” ze strony tygrysopodobnego chłopaka było ostatnim co udało mi się rozpoznać w tym całym chaosie.  A więc to tak miała na imię...
Stoczyliśmy się z niewielkiego pagórka na szczycie którego ulokowano dziwnie fundamenty. Wpadliśmy prosto do wody, przez co Sora natychmiast wciągnęła mnie pod nią, szukając źrodła oparcia. Dopiero, gdy udało mi się wyrwać i wypłynąć na powierzchnię, uświadomiłem sobie, że nie umie pływać. Z niewyjaśnionego powodu dryfowałem obok i po prostu patrzyłem jak się krztusi. Nie zamierzałem jej pomóc, z kamiennym wyrazem twarzy obserwowałem jak powoli przestaje się rzucać i znika pod taflą wody. Znowu ten krzyk... Zauważyłem plusk oraz rozszalałe spojrzenie żółtych ślepii chłopaka z przeciwnej drużyny – powietrze zastygło mi w płucach, kiedy oplótł moją szyję ogromną dłonią i stopniowo wzmacniał uścisk. Nie wyrywałem się, nie widziałem w tym sensu... zamiast tego podpłynął do swojej pani Kapitan i wyłowił ją, usadzając na barczystych ramionach. To był jego błąd, że stracił na chwilę czujność.
- Spróbuj się tylko ruszyć.. – zaśmiałem się ochryple i usadzając dłoń na jego nadgarstkach, wytworzyłem wokół nich grube kajdany z żelaznymi kulami na dole. - Albo wyprowadzisz całą naszą trójkę na brzeg, albo wszyscy razem pójdziemy na dno. Wybieraj.


<Sora, Satoru?>  

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz