piątek, 26 sierpnia 2016

Od Lee - C.D Lou

Obronienie Lou było odruchowym zachowaniem. Nie mogłem pozwolić, by ten opryszek próbował zmierzyć się z kimś słabszym od siebie. Doprawdy honorowe… poza tym nie chciałbym, żeby tej dziewczynie stała się jakakolwiek krzywda, już pomijając szczeniaki, które tak czy siak zostaną z nami. Gdy tylko ścisnąłem jego masywny nadgarstek, spojrzałem z grozą w jego troszeczkę zdziwioną twarz. Zmarszczki w jego minie zniekształcały się w dużą złość, dlatego przygotowanie się do walki wydawało mi się czymś nieuniknionym. Ale naprawdę musimy to robić na ulicy?
 – Nigdy nie podnoś ręki na kobietę… nie na kobietę, która utrzymała te zwierzęta przy życiu – warknąłem, gdy niespodziewanie zdecydowałem się pociągnąć go za nadgarstek w swoją stronę. Korzystając z chwili jego nieuwagi, zawinąłem dłoń w pięść i zanim jeszcze mężczyzna zdążył się zatrzymać, wyciągnąłem rękę, trafiając nią mocno w brzuch mężczyzny.
   W efekcie gigant runął na ziemie, nie decydując się na żaden kontratak. Wtedy uznałem to za koniec tej jakże… długiej i wyczerpującej walki? Z westchnieniem położyłem rękę na plecach dziewczyny, tym samym zmuszając ją do odwrotu. No co? Nie miałem zamiaru oddawać szczeniaków w ręce tego kogoś.
 – Lee, uważaj! – Krzyknęła Lou, która w idealnym momencie odwróciła się ponownie w stronę mężczyzny, dzięki czemu i ja mogłem szybciej zareagować. Rzucił się po chodniku w moim kierunku oraz wyciągnął łapę, by mnie złapać za nogę. Gdybym bez pomocy Lou zorientował się nieco wcześniej, na pewno uniknąłbym jego ruchu, ale teraz, gdy już miał mnie w uścisku, pociągnął do siebie, w efekcie czego runąłem na ziemię. Moja towarzyszka jedyne, co mogła zrobić w tamtym momencie, to pilnować szczeniaków, więc byłem jej za to wdzięczny. Ponadto mnie ostrzegła, a gdybym się o tym nie dowiedział, prawdopodobnie skończyłoby się trochę kiepsko.
 – Łapy… przecz… od moich szczeniaków! – zawołał sapiąc ciężko, przez co jedno zdanie podzielił na jakieś trzy człony.
 Ostatkami sił próbowałem przeczołgać się w odwrotną stronę, jednak gdy zauważyłem, że nie przynosi to oczekiwanych efektów, po prostu przerzuciłem się na plecy i wolną stopą trafiłem go w głowę. Na początku, gdy zrobiłem to trochę lekko – co jak co, ale to jest jednak człowiek; chuj, ale człowiek – nie zareagował, jak gdyby był jakimś zmutowanym stworem. Potem zebrałem siłę w swoich kończynach, po czym walnąłem raz, a porządnie. I co? Odczepił się, a ja mogłem ze zdenerwowaniem wypisanym na twarzy dźwignąć się na nogi.
 – Znajdź nas, gdy zaczniesz szanować ludzi. A co mówić zwierzęta… – Tymże akcentem odeszliśmy z pola bitwy, kierując się z rękami pełnymi zakupów do domu dziewczyny. Podczas spaceru postanowiliśmy, że to Lou będzie trzymać psiaki, a ja ponoszę torby. Było ich trochę, więc moja duma nie pozwoliła dziewczynie na trzymanie tych gratów.
 Nie minęło piętnaście minut, a trafiliśmy do odpowiedniego budynku. Lou najpierw włożyła dłoń w poszukiwaniu brzęczącego pęku kluczy, a następnie włożyła odpowiedni kawałek metalu do zamka. Wiedziałem mniej więcej, co gdzie jest, więc rozgościłem się w zastraszająco szybkim tempie; wszedłem do kuchni i to tam odłożyłem zakupy, ignorując przez chwile dwa skamlące i kręcące się wokół moich nóg szczeniaki. Trzymając w ręku dwie miski i karmę, byłem dla nich niczym przewodnik, bo gdzie bym nie poszedł – tam nasze pociechy. Ostatecznie z tego powodu, że koszyk zostawiliśmy u mnie w apartamencie, miski z karmą postawiłem na miękkim dywanie. Kiedy zwierzęta zabrały się za jedzenie, radośnie trzęsąc uszami, rozejrzałem się w poszukiwaniu Lou. Widziałem, że rozmawiała z kimś na otwartym balkonie. Nie chciałem wyjść na niegrzecznego, więc nawet nie zamierzałem bawić się w podsłuchiwacza. Zwyczajnie poczekałem, jak skończy i tu przyjdzie. Tymczasem ja sobie usiadłem na kanapie, skacząc kilka razy sprawdziłem jej miękkość, i ostatecznie odpaliłem telewizor. Nic ciekawego; na tych samych kanałach leciały te same powtórki.
 – Lee? – Zapytała jakby zdziwiona, że mnie tu widzi. Ale w jej twarzy było coś… dziwnego. Znaczy nic strasznego, po prostu przykuła moją uwagę swoim lekkim, ale ledwo skrywanym uśmiechem. Kto mógł do niej zadzwonić?
 – Coś się stało, Lou? – Przymrużyłem oczy i niemal nie mogłem się powstrzymać, by nie zadać tego pytania.
 – Nie, nic. – I jej uśmiech zszedł z twarzy, pozostał po nim tylko ślad. Gdy dziewczyna chciała przejść obok mnie i najprawdopodobniej mnie wyminąć, z głębokim westchnieniem i obojętnością na twarzy, złapałem ją za koszulkę.
 – Nie wierzę – powiedziałem. – Spoko, możesz mi powiedzieć.
 W tym momencie dokładnie spojrzałem na twarz dziewczyny, jakby chcąc wyrwać z nich prawdę, albo to była zwykła obawa przed tym, że może spróbować mnie okłamać. Ostatecznie po paru chwilach ciszy, Lou odetchnęła, odgarniając od siebie niepewność i chyba… niepokój. Nie wiem, słaby jestem w odczytywaniu emocji.
 – Brat się ze mną skontaktował – wyznała, a ja poczułem, jakby w przekazie tego krótkiego zdania kryła się potężna moc, która sprawiła, że odchyliłem się ze zdziwienia. W jednej chwili przypomniałem sobie dziwnego, podobnego do Lou chłopaka. To było podczas wyprawy. Wtedy założyłem, że są ze sobą spokrewnieni, ale gdy tylko zapytałem go o to, spotkałem się z wielkim niezrozumieniem i kpiną. A przynajmniej tylko to zapamiętałem.
 Jednak od razu nie wyznałem tego, co kisiło się w mojej głowie. Po prostu dalej ciągnąłem temat, zanim wypytam ją o szczegóły i wymienię się spostrzeżeniami.
 – Ach, też niedawno dowiedziałem się, że mam brata. – Westchnąłem, a z moich ust ulotnił się cichy śmiech. Lou spojrzała na mnie zdziwiona. – Jest młodszy ode mnie, ale raczej o wiele silniejszy. – Pokręciłem głową, jakby przeżywając retrospekcję z tego dziwnego spotkania. Starałem się przywrócić emocje, które towarzyszyły mi w momencie, kiedy dowiedziałem się o tym niecodziennym fakcie. Jestem ciekaw, czy Lou też rozsadza taka nienaturalna euforia.
 – I co, będziecie utrzymywać kontakt? – zapytałem.

(Lou?)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz