czwartek, 8 września 2016

Od Lee - C.D Lou

   Szybko po dzisiejszej nocy doszedłem do wniosku, że jeśli ma się w domu kobiety, to trzeba po nich sprzątać. Inny mężczyzna zapewne zaprzeczyłby i odparł, że powinno być odwrotnie, ale ja po dwóch różnych przypadkach naprawdę nie miałbym sił, by się spierać. Najpierw Eliza ze śmietnikiem pod podeszwą, a teraz Lou buszująca pośród nocnych cieni. No ale nic, nie wolno się poddawać, trzeba wstać i ruszać dalej. Akurat w tamtym momencie, przytulenie dziewczyny całkiem pohamowało moje pedantyczne zapędy, a chwilowo o nich zapomniałem, kiedy przekroczyłem progi swojego mieszkania. Szczeniaki same rwały się do spaceru, więc dzisiaj wyjątkowo one prowadziły, a ja niczym pupilek byłem ciągnięty wzdłuż chodnika, potem parku. Widoki były piękne, mimo że nie przypominałem sobie, jak wygląda takie zwyczajne miasto czy nawet cicha wieś. To mnie zmusiło do refleksji, bowiem zacząłem głębiej zastanawiać się nad tym, skąd mogę pamiętać takie terminy jak wieś, miasto, a nawet dotyczące ich szczegóły. Spoglądając w górę nie mogłem uwierzyć, że wszystko, co jest nade mną, to w rzeczywistości kopuła, a śnieg, deszcz i burze to tylko najwyższej technologii symulacje. Niestety istniało więcej pytań, niż odpowiedzi. Nie zamierzałem się tym zadręczać. Tak więc po jakichś czterdziestu minutach bezsensownego łażenia za szczeniakami niczym taka marionetka, postanowiłem w końcu chwycić za wodzę i powoli zawracać. Blanc i Shiloh z wielkim oporem zabierały łapki z miękkiej trawy o kolorze intensywnej zieleni. Wprawdzie to pokrywała ona większość parku. Reszta to specyficzne zbudowane chodniki oraz najzwyklejsze w świecie drzewa. Jak się tego spodziewałem: już przed wejściem do apartamentu zdążyłem usłyszeć niemiłe dźwięki przenikające przez drzwi. Na początku obawiałem się w ogóle postawić tam nogę, ale gdy w grę weszły słowa „jędza”, a do symfonii bitwy i zniszczeń dołączyły piski, postanowiłem wkroczyć. Obie zauważyły mnie dopiero wtedy, kiedy szczeniaki stały się głośniejsze niż jakikolwiek dźwięk tutaj. Lou w okamgnieniu odczepiła się od młodej. Natomiast Eliza spoglądała mnie swoimi maślanymi oczętami, z których za chwilę zaczęły wyciekać pojedyncze łzy.
   – Lee! – Zawyła żałośnie. – Ona się na mnie rzuciła!
   I takiego zachowania ze strony tej młodej się spodziewałem. Typowe, dziecięce, nic nowego: zwalanie winy na innych. A jestem ciekawy, kto tak naprawdę kogo sprowokował. Osobiście uważam, że po występkach Elizy bez problemu mógłbym stwierdzić, kto zaczął, ale nie jestem jakimś rodzicem, by w ogóle w takie sprawy się zagłębiać…
   – Tam są drzwi. – Moja mina w tamtym momencie nie wyrażała nic, zupełną obojętność. Najwyraźniej ująłem tym brązowowłosą, bo od razu schowała twarz w dłoniach, zgarbiła się i zaczęła swoje pomruki, które za kilka sekund przekształciły się w pojękiwania. Gdybym zamknął oczy to miałbym przed nimi pornosa… brr. Postanowiłem jednak w pewien cwany sposób wykorzystać chwilę jej nieuwagi, i to właśnie wtedy spojrzałem na Lou, puszczając jej porozumiewawcze oczko. Przekazywało ono prostą wiadomość: wyjdź razem z nią, a gdy zejdzie ci z zasięgu, zapukaj. Myślę, że taki wybór jednocześnie nie postawi mnie w złym świetle, bo co jak co – ale to wciąż była tylko bujająca w obłokach marzeń nastolatka. Wkurwiająca, ale jednak.
   Szczeniaki, jak się okazało, dawno znalazły swoje miejsce przy ciepłym grzejniku, a obie dziewczyny wydawały się przystać na mój rozkaz. Eliza wyszła bez słowa jak zbity pies, a Lou tuż za nią. Obie wyglądały na zmęczone po stoczonej batalii, i mówił mi o tym nie tylko stan ich włosów. Potem wystarczyło już tylko czekać na pukanie do drzwi. Akurat zdążyłem troszeczkę posprzątać oraz znaleźć różne rzeczy, które bardzo wyraźnie świadczyły o obecności kobiety w domu. Kiedy po paru momentach podszedłem do drzwi, by sprawdzić, czy coś się zmieniło, usłyszałem jedynie niewyraźną rozmowę. A już po chwili miałem zaszczyt ponownie widzieć Lou. Gdy przekroczyła próg mojego mieszkania, nie mogłem dłużej tłumić emocji związanych z tą całą bójką; zwyczajnie wybuchłem niepowstrzymanym śmiechem. Na początku widząc naburmuszone policzki dziewczyny i jej zdziwione, szkarłatne oczęta, starałem się nieco opanować, ale magicznie kilkoma szturchnięciami przekazałem jej odrobinę humoru, bo się uśmiechnęła (z trudem, ale to zrobiła). Umknął mi tylko jeden fakt… ubiór towarzyszki, który do najbardziej przykrytych nie należał. Wbrew pozorom nie narzekałem – wręcz przeciwnie – błysk przebiegający w moich oczach wyrażał teraz wszystkie nieprzyzwoite rzeczy, na które miałem ochotę. A byłem… uziemiony… bo Lou to jednak dla mnie ktoś ważniejszy i na myśleniu o niej w ten sposób się kończyło! Hmm, jedno ma coś do drugiego.
   – Cóż… ta cisza – zaczęła cicho, i wtedy oprzytomniałem. – Powinnam się przebrać.
   – Co? Nie, nie ma takiej potrzeby! – Uśmiechnąłem się perliście. Nim się zorientowałem, skąd pochodzi dziwny dźwięk, dostrzegłem Elizę przy drzwiach. Wskazywała na nas palcem i nie wyglądała na zadowoloną. A ja? Miałem wyśmienity humor.
   – Lee?! Dlaczego ona nosi twoją koszulkę! – Zawołała, stając przed nami w odległości jakieś pół metra. Wtedy postanowiłem zakończyć to raz na zawsze, nie miałem wielkiej ochoty się w to bawić. Dodatkowo nie przepadam za kłamcami.
   – Słuchaj, Elizo… – Uklęknąłem przed nią teatralnie, niczym taki ojciec, a gdy uświadomiłem sobie, że to wygląda tandetnie, odchrząknąłem i dźwignąłem się z powrotem na nogi. Ten mały zabieg musiał wyglądać co najmniej komicznie. – Jesteś za młoda, by o tym wiedzieć, ale…
   – Za młoda? Mam 15 lat! – Zawołała, a w jej głosie rozbrzmiała determinacja.
   – No dobra, mniejsza. Słuchaj… my z Lou… się kochamy – przyznałem, starając się, by mój złamany, aktorski głos przybrał naturalnej barwy. – Musisz się z tym pogodzić. Chyba wiesz, co robią ludzie, gdy się kochają… – Prawdopodobnie tą odpowiedzią chciałem albo ją wkurzyć, albo do reszty dobić. Cóż ze mnie za tyran.
   – Pieprzą się? – odparła, a ja poszerzyłem oczy ze zdziwienia. No takiej odpowiedzi się nie spodziewałem… no dobra, o to mi chodziło, ale nie sądziłem, że akurat to wybierze spośród takiej szerokiej puli przyzwoitych i mniej przyzwoitych odpowiedzi.
   – Tak, dokładnie o to mi chodziło. Niestety nie ma dla ciebie miejsca w tym związku – odparłem cicho, wzdychając głęboko. W tym momencie delikatnie objąłem Lou, by to choć trochę wyglądało wiarygodnie, a gdy młoda wydawała się przyjąć do siebie te słowa, zacząłem uświadamiać sobie, że ją złamałem. Nie miała więcej siły, by być upartą.
   – Ach, w holu stoi taki przystojniak. Chyba mój brat, idź zobacz. – Wykonałem prosty gest ręką w kierunku drzwi, a Eliza natychmiastowo przetarła łzy swoją drobną rączką i rzuciła się w bieg.
   Zostaliśmy sami, i dopiero wtedy mogłem odetchnąć. Wprawdzie cisza trwała dłuższy czas, ale to wyglądało tak, że Lou bawiła się ze szczeniakami, a ja postanowiłem obejrzeć telewizję. W końcu powietrze wypełnił mój głos:
   – Hm… może przejdziemy się na jakiś spacer czy coś?
   – W sumie czemu nie. – Wzruszyła ramionami, ukazując szereg białych zębów. – Tylko zajrzę do siebie i doprowadzę swój wygląd do jakiegoś dobrego stanu – zachichotała, i pozostało mi jedynie czekanie, które trwało w sumie… dość długo. Kobiety.
   W tym czasie zdążyłem zaopiekować się szczeniakami oraz zabezpieczyć dom w razie, gdyby im się nudziło. Zaczekałem na dziewczynę w holu budynku, w którym mieszkaliśmy, a kiedy spotkanie doszło do skutku, bez zbędnych ceregieli ruszyliśmy przed siebie. Było około dziewiętnastej; ciemno, drogę oświetlały nam neonowe szyldy, lampy i inne światła przebijające się przez uszczelnione okna wysokich wieżowców. Generalnie mimo granatowego nieba, na którym rozciągały się pasma miliona gwiazd, było dosyć widocznie. Z łatwością rozpoznałem wszystkie kontury słupów i sylwetek innych przechodniów, aż coś rzuciło mi się w oczy i sprawiło, że niemal bez żadnego zastanowienia rzuciłem się w bieg. Nie panowałem nad swoim ciałem. Czułem, jakby ono nie istniało. Natomiast mój umysł też wyłączył się całkowicie, odrzucając wszystkie zewnętrzne bodźce, i za cel obrał uratowanie jednej, małej i zagubionej dziewczynki, idącej prosto pod koła samochodu. Nie miałem czasu na to, by na nią patrzeć, dlatego to, jak wyglądała, było mi kompletnie obce. Podczas gdy moje nogi dalej biegły przed siebie, stawiając kolejne ciężkie kroki, czas się dla mnie zatrzymał. Miałem wrażenie, że wszystko przedłuża się o kilkadziesiąt minut, aż w końcu dopiąłem swego i udało mi się zepchnąć drobną sylwetkę z drogi, dzięki czemu wylądowała na trawie obok. Nie widziałem jej reakcji, a tak właściwie to nie czułem nic. To było dziwne, ale tylko przez chwilę. Nie minął kolejny moment, a coś zderzak z impetem walnął w mój bok. Potem zarejestrowałem już tylko duży, palący ból rozpościerający się po prawej stronie mojego ciała, który zdawał się przenosić na kończyny i inne nienaruszone dotąd części. Skrzywiłem się w grymasie bólu i otworzyłem usta, ale nie mogłem nic powiedzieć. Jakby coś wyjadało mi głos. Leżałem na asfalcie, z niebem nad sobą. I po chwili gwiazdy przysłoniła mi twarz dziewczyny, to była Lou. Krzyczała coś, ale jej słowa stanowiły tylko dziwne echo w moim skrajnie wymęczonym umyśle. Wszystkie dźwięki zlewały się ze sobą, tworząc niespójny i trzeszczący szum, który przyprawiał mnie o jeszcze większe bóle głowy. Szkarłatnooka rozglądała się na boki, krzyczała, kładła na moją zimną skórę swoje rozgrzane ręce. A ja? Starałem się zapamiętać wszystkie szczegóły jej twarzy, zanim zaniknę w niebycie… Miałem wrażenie, że powoli odchodzę, tak jak i mój obraz. I z kolejną falą bólu wszystko się rozpłynęło… straciłem świadomość.

(Lou?)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz