sobota, 3 września 2016

Od Lee - C.D Lou

 Kolejny dzień zleciał mi dokładnie tak samo, jak wczorajszy. Gdyby nie to, że spotkałem Lou to zapewne nie miałbym o czym myśleć. W końcu zrozumiałem, że moja upartość i chęć pomocy za bardzo wzięły nade mną górę, ale… ja nie miałem jej w czym pomagać. Po prostu miałem ogromne wątpliwości wobec tego całego Enzo, jej zdaniem niepotrzebne. No cóż, więc postanowiłem w końcu zostać tę sprawę w spokoju, co nie zmieniło faktu, że utwierdzenie się w przekonaniu nie byłoby dla mnie wielkim zdziwieniem. Tegoż wieczoru ktoś usilnie dobijał się do moich drzwi. Zanim zerwałem się z łóżka, założyłem szlafrok (miałem same bokserki), minęła co najmniej minuta, aż w pewnym momencie otworzyłem wrota do swojego królestwa, a w ich progu ujrzałem posmutniałą Lou. W ułamku tej sekundy, kiedy nie mówiła nic, w mojej głowie zdążyło już przebiec miliony myśli: dlaczego przyszła? Co się stało? Naprawdę mnie odwiedziła?
   – Lou, co ty tu robi… – Nie zdążyłem skończyć pytania, bo dziewczyna od razu mi przerwała:
   – Jest u ciebie Blanc?
   – Blanc? Nie ma jej tutaj. Czyżbyś ją zgubiła? Co się stało? – Chwilowo zapomniałem o uwierającej samotności, śladach smutku i zasypałem dziewczynę lawiną pytań. Mogłem się tylko domyślać, że nie znała odpowiedzi na żadne. Gdy otworzyła usta w celu udzielenia odpowiedzi, nie ubiegł z nich ani jeden, najcichszy dźwięk. Z miny mogłem odczytać, że była bardzo zmieszana; jej zakłopotany wzrok latał w różnych kierunkach, język się plątał. Tragedia.
   – Gdzie byłaś? Od tego zacznijmy. – Złapałem dziewczynę za ramiona i lekko potrząsnąłem, by się ogarnęła. Podziało na nią moje lekko zobojętniałe spojrzenie. W odróżnieniu od niej, ja starałem się zachować zimną krew, póki nic nie wiadomo.
   – No na basenie z Enzo – odparła, a ja w tym czasie powstrzymałem się od teatralnego przewrócenia oczami. No wkurwiała mnie każda wzmianka na temat tego chłopaka, poważnie… ale nie miałem pojęcia dlaczego. Przeczucie, że to nie jest wcale taki niesamowity typek?
   – Czyli nie zamknęłaś drzwi?
   – Wydawało mi się, że zamknęłam – zaprotestowała, chodząc nerwowo od kąta do kąta.
   – A jeśli to ten facet? – Nagle mnie olśniło, ale w sumie to skąd by wiedział, gdzie mieszka Lou? Nie śledził nas, to na pewno. Poza tym musiałby się zdecydować, bo ja również trzymam u siebie pieska. Dziewczyna jednak podzieliła moje wątpliwości i pokręciła niepewnie głową, wciąż zastanawiając się nad pobytem Blanc.
   – Ech, na pewno się znajdzie… – Westchnąłem, i zanim otworzyłem drzwi na oścież, by Lou weszła, postanowiłem o to zapytać. – Będziesz wchodziła? – Bardzo bolało mnie to, że zacząłem mieć nawet co do tego pewne uprzedzenia. Nie miałem pojęcia, czy dziewczyna nie uświadomi mnie za chwilę o tym, że ma kolejne spotkanie, zmęczyła się i musi iść do siebie. I prawdę mówiąc, niekoniecznie by mnie to zdziwiło, ale zabolało. Nie ma co ściemniać, Lou była dla mnie kimś ważnym, nawet pomimo tak krótkiej znajomości.
   I nagle Shiloh wybiegł z mojego apartamentu. Zanim zdążyłem zorientować się o tym, co się dzieje, stałem jak wryty w ziemie przez dobre kilka sekund. Potem – ignorując wszystkie rzeczy i dźwięki z zewnątrz – rzuciłem się w bieg. Z perspektywy osób trzecich była to zapewne rasowa komedia; facet latający w samym szlafroku gania się po korytarzach z małym, rozszalałym szczeniakiem i swoją przygodę kończy w momencie, kiedy uciekinier kończy w zamkniętej windzie. Miałem prawdziwego pecha… nie dość, że straszyłem cały budynek to jeszcze zostałem zmuszony do tego, by schodzić po tych strasznie długich schodach na sam dół. W tamtym momencie nie zwracałem na dużo uwagi na to, czy Lou biegnie za mną. Nie miałem na to czasu, byłem zbyt zajęty przeskakiwaniem kolejnych schodków, które wkrótce przybliżą mnie do piętra zerowego. Choć zdawało mi się, że nie tylko echo moich stóp rozbijało się o cztery ściany. Gdy udało mi się dotrzeć do holu, zobaczyłem tam, jak pewna nieznana mi dziewczyna łapie Shiloh’a i ma przy okazji drugą, białą sunię. Chwili mojej ulgi towarzyszyło głębokie, pełne spokoju odetchnienie.
   – Bogu dzięki… – Najpierw nie zwróciłem uwagi na osobę, która trzymała zwierzęta; zamiast tego od razu pozwoliłem sobie odebrać Shiloh’a z cieszącym się uśmiechem na ustach.
   – Bogu? Wystarczyłoby Eliza – zauważyła, a z jej ust wydobył się cichy chichot. Wprawdzie jej młody głos zmusił mnie do tego, bym uniósł z zaciekawieniem głowę. Pierwsze, co zauważyłem, to fakt, że była dosyć niska. Miała na sobie pospolity, szkolny mundurek, choć wszyscy wiedzieliśmy, że tu żadna szkoła nie istnieje. No chyba, że sklepy dla cosplayer’ów. Nim w ogóle zdążyłem przyzwyczaić się do zaistniałej sytuacji, dziewczyna wysunęła rękę w moim kierunku i zapewne oczekiwała jej uściśnięcia. W sumie czemu nie? Po chwili zwłoki, zrobiłem to z dużą chęcią.
   – Zgoda, Elizabeth. Ja jestem Lee – odparłem z wyraźnym, teatralnym tonem, na co “Eliza” wybuchła nienaturalnym chichotem.
   – Jak się wabią? – zapytała, a wtedy dostrzegłem za sobą Lou. Również zmachana podobnie co ja, ale przeczuwałem, że ona raczej była bardziej przyzwyczajona do biegania.
   – To jest Blanc. – Wskazałem na sunię, która leżała na rękach dziewczyny oraz skomląc, próbowała wyrwać się do swojej pani. – A ten tutaj, to Shiloh. – Pogłaskałem swojego uciekiniera. Chwilę później Blanc stała się na tyle nieznośna, że drapała i gryzła uroczo ręce Elizy, przez co dziewczyna była zmuszona, by ją oddać. I wydawało mi się, że zrobiła to z dużą niechęcią. A ja wtedy zorientowałem się, że… ciągle jestem w samym szlafroku. Odwróciwszy wzrok, wyraziłem, jak bardzo czuję się zakłopotany.
   – To my… już pójdziemy. – Lou jako jedyna zrozumiała przekaz moich małych gestów i byłem jej ogromnie wdzięczny, że powiedziała te krótkie cztery słowa, które pozwoliły nam wyjść z tej dziwnej sytuacji. Eliza przymknęła oczy i pomachała nam na pożegnanie. Tym razem mogliśmy pójść windą, więc skróciliśmy sobie drogę o jakieś pięć minut.
   – Mówiłem, że się odnajdzie. – Przerwałem dotychczasową ciszę i ukradkiem spojrzałem na białą sunię, która niemal zasypiała w objęciach Lou. Obie wyglądały naprawdę uroczo, i chcąc nie chcąc: poczułem się lekko zawstydzony myśląc o tym.
   Zdawało mi się, że oprócz uśmiechu, dziewczyna miała w kieszeni jeszcze jakiś zgrabny komentarz – na przykład dotyczący sytuacji sprzed kilku minut, ale ostatecznie obyło się bez. Moje wcześniejsze uczucie smutku i samotności chwilowo przygasły, i wydawało się, że prawie zapomniałem o tym, iż Lou coraz rzadziej pojawia się w moim domu. Więc teraz, korzystając z okazji, pomyślałem, że po prostu zaproszę ją na kilka sekund… O dziwo, kiedy znaleźliśmy się pod moimi drzwiami, dziewczyna nie protestowała. Zasiedliśmy przed stołem, a ja postanowiłem, że zrobię herbatę. Wszystko byłoby dobrze, gdybym nagle nie usłyszał mocnego pukania do drzwi. Z lekkim zaniepokojeniem próbowałem oswoić się z myślą, że to jakiś wielki cham, który czegoś chce, ale dopiero po otwarciu okazało się, jak bardzo się myliłem. To była ta sama dziewczyna, która złapała Shiloh’a. Jak ona miała? Eliza?
   – Tu jesteś! Śledziłam cię. Mogę wejść?
   Przyznam, że poczułem się bardzo dziwnie. Jej słowa kontrastowały na tle słodkiego i uroczego uśmiechu; miałem wrażenie, że jestem w jakimś horrorze, a ona za sekundę wyjmie za pleców nóż i wbije mi go w pierś. W jednej chwili pomyślałem sobie, że nie wypuszczę Lou, dopóki ta mała sobie nie pójdzie. No bo przecież nie mogę jej spławić…a równocześnie nie chcę zostawać z nią sam na sam. Wydawała mi się taka… z niecodziennymi zamiarami. Moje wątpliwości wyjaśniało to, że sama przyznała się do tego, że mnie śledziła.

(Lou?)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz