(...) Ale moja towarzyszka wyglądała trochę inaczej niż na naszym poprzednim spotkaniu. Zachrypnięty głos, załzawione oczy i zaczerwieniony nos zwiastowały tylko jedną rzecz, czyli przeziębienie. A może jakaś alergia? Co ona miała w głowie, żeby teraz wychodzić z domu?
– Musimy im pomóc! – Pogłaskała białą istotkę. – Chodźmy do mojego domu. Jest niedaleko. Tam dam im jeść i pomyślimy co dalej. Wchodzisz w to? – Zerknęła na mnie załzawionymi oczami, które wyrażały determinację. Ale nie mogę zaprzeczyć, że w tamtej chwili z lekka przerażały. W jednym momencie pozwoliłem sobie na chwilę zignorować pytanie dziewczyny i wziąłem jednego – mniej pieszczonego przez nas pieska – tego czarnego z białą łatką. Uniosłem go w rękach tak, by był pyszczkiem w stronę mojej twarzy i z lekkim uśmiechem powiedziałem:
– Byłbym chujem gdybym tego nie zrobił. Wchodzę – westchnąłem, i w tej chwili Lou wzięła swojego szczeniaka na ręce, odwracając głowę i kichając kilkukrotnie. Spojrzałem wtedy z nieco przechylonej perspektywy i dałem jej znak, by oddała zwierzaka w moje ręce. I to nie tak, że nie chciałem ryzykować, by młode się zaraziły, ale też Lou strasznie się mordowała... wyglądała tragicznie, więc co mógłbym zrobić, żeby jej ulżyć? „Kobieto, sio do domu”?
– Jesteś pewna, że nie chcesz iść odpocząć? – zapytałem.
– Odpocząć? Nic jeszcze nie zrobiłam. – Zaśmiała się na miarę możliwości, i odruchowo skierowałem się w jej ślad.
– Dobrze wiesz, o co mi chodzi. – Utuliłem szczenięta. Niech robi co chce, ale mi nie uśmiechała się taka determinacja, z której może wyniknąć coś złego. Postanowiłem, że gdy tylko znajdziemy się w jej domu, zrobię to, co do mnie należy i jeśli będzie trzeba to przykuję ją do łóżka, żeby się kurowała (zbereźnicy~). Bo inaczej nic z tego nie będzie, bez sił nikomu nie pomoże, nawet sobie.

– Pokaż głowę... – westchnąłem ciężko, a niespodziewanie moja ręka szybko znalazła się na jej czole.
(Lou? Sorka, że tak chujowo)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz