niedziela, 31 lipca 2016

Od Anjiki - Do Lee

Dzień zapowiadał się słonecznie. Wyszłam więc z domu, gdyż lekarz kazał mi więcej wychodzić na dwór. Zabrałam “Magiczną Gondolę”, gdyż coraz bardziej zaczynała mnie ciekawić. Nowe leki jednak sprawiły, że czułam otępienie i dochodził do tego upał. Po pół godzinie wróciłam do domu. Wiedziałam, że zaraz będzie ulewa. Poprzedził to szum wiatru. Następnie powoli krople wody zaczęły uderzać o szybę. Niewiele myśląc wyszłam z domu, nie myśląc o zabraniu parasolki. W tym czasie deszcz przybrał na sile. Chłodne krople chłodziły miło moja skórę i rozjaśniały umysł. Spacerowałam w deszczu. Woda spływała po mokrych włosach, wsiąkała w już mokre ubranie. A właściwie w zwykłą czarną na ramiączka sukienkę. Na nadgarstku na czarnym rzemyku zawiesiłam krzyżyk.Buty miałam też przemoczone, ale lubiłam deszcz. Lubiłam w nim spacerować. Przeszłam się alejką, przy której były jakieś krzaki.Usłyszałam jakieś miałczenie. Rozgarnęłam gałęzie i zobaczyłam małego białego kociaka, którego deszcz również nie oszczędził. Wzięłam go delikatnie na ręce. Z ramienia utworzyłam kołyskę. Drugą ręką podrapałam kotka po puszystym brzuszku. Kotek zaczął się bawić moją bransoletką. Usłyszałam odgłos kroków zanim jeszcze zobaczyłam postać wysokiego chłopaka. Odwróciłam się w stronę dochodzących kroków, we właściwym czasie cofając się i robiąc unik zanim wpadł na mnie. Zdziwiony moim szybkim unikiem poślizgnął się na mokrej trawie i wywrócił się. Parasolka wypadła mu z ręki. Wciąż trzymając kota przyjrzałam się chłopakowi, który powoli podnosił sie z ziemi. Zwierzak widocznie rozpoznał w nim swojego pana, gdyż wystrzelił z moich ramion jak z procy i podbiegł do chłopaka. Ja w tym czasie podniosłam jego parasol i podałam mu. Jednak nie wziął jej. Nie od razu. Najpierw obejrzał zwierzątko ze wszystkich stron.
-Spokojnie panie, nie mu nie zrobiłam. Jest tylko mokry- powiedziałam cicho.
Wreszcie wziął ode mnie parasol. Chroniąc siebie i kota przed deszczem. Przyjrzał mi się uważnie.
-Dobrze się czujesz?-spytał mnie.
Zdziwiło mnie jego pytanie. Aż tak źle wyglądałam? Chyba muszę pogadać z tymi naukowcami. Widać jakiś lek źle działa z innymi.
-Krew ci leci z nosa-wyjaśnił po chwili.
Uniosłam dłoń do twarzy. Rzeczywiście moje palce zabarwiły się na czerwono. “Kurcze, przecież biorę regularnie leki”pomyślałam.
-Masz może chusteczkę?-spytałam.
Nie liczyłam na to, że ją ma. Moje pytanie było najspokojniejsze na świecie. Po prostu działo się to już setki razy wcześniej. Ten sam schemat. Te same zachowania. Norma. Chłopak pokręcił przecząco głową. “No świetnie. Zaczynałam żałować, że nie miałam, żadnej chusteczki, albo chociaż części tkaniny. Wytarłam więc krew w nadgastek tworząc czerwone smugi. W tej samej chwili zaczęło kręcić mi się w głowie. Oparłam się więc ręką o najbliższe drzewo.
-Hej wszystko w porządku?-ponowił pytanie.
Pokiwałam głową tylko po to by pozbyć sie mroczków przed oczami.
-Tak. Wszystko w porządku.-powiedziałam próbując przybrać jak najbardziej godną postawę na jaką pozwalała mi ta chwila słabości.
“Nie narzeka, nie płacze, nie jęczy”przypomniały mi się słowa. Chyba mojego ojca.
-Nic mi nie jest-powiedziała spokojnie.
-Nie wydaje mi się.-powiedział, głaszcząc kota.
Znów zawirowało mi w głowie i opadłam na kolana. Nie nie mogłam teraz zemdleć. Poczułam coś zimnego. To kot zaczął trącać moją dłoń swoim zimnym noskiem. Czyli gdzie był teraz chłopak. Poczułam jak ktoś obejmuje mnie z przodu ramieniem.
-Już w porządku panienko-powiedział spokojnym głosem.
Nie wiedziałam co powiedzieć, nie mogłam go też odepchnąć. Nie chciałam być niegrzeczna, ale też nie potrafiłam dłużej okazywać słabości. Krew z nosa zaczęła mi spływać już po brodzie i kapać na chodnik. Teraz też tak zbawienne dla mnie chłodne krople deszczu zdawały się przeszywać mnie milionem lodowych igieł. Chciałam już po prostu iść do domu.
-Spokojnie panienko-mówił do mnie chłopak. Słyszałam go jak przez mgłę. Wszystko zamazywało mi się przed oczami.-Już dobrze.
Jego silne ramiona wciąż mnie podtrzymywały bym nie walnęła twarzą o twardy chodnik. Deszcz wokół nas jak na złość przybrał na sile, jakby chciał nas zatopić. Znów wróciłam do tego dnia, kiedy prawie utonęłam w jeziorze. Znów lodowata woda zalewała mi nos, usta i płuca uderzając we mnie miliardem lodowych szpilek. Gdzieś wśród tego słyszałam głos chłopaka i miauczenie tego jego kotka.

<Lee wybacz, że tak krótko?>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz