niedziela, 17 lipca 2016

[Quest 3] Od Kaneki'ego

Wyszedłem z domu, jak zawsze z zaciągniętymi rękawami, założonym kapturem i spuszczoną głową. Tym razem zmierzyłem w stronę niezabudowanych terenów. Lubiłem chodzić po lesie, śpiew ptaków i szelest liści mnie uspokajał... tak, może to trochę dziwne, ale potrafiłem być spokojny. Wiedziałem, że to wszystko jest sztuczne, ale starałem się wierzyć, że jest to prawdziwy świat. Ruszyłem leśną ścieżką wpatrzony w ziemię. Wsłuchiwałem się w ogłosy wydawane przez mieszkańców dżungli. Niespodziewanie coś przebiegło mi przed nogami. Mój wzrok uchwycił jedynie puszysty, malutki ogonek. Ruszyłem za stworzonkiem, aż dotarłem do jego nory. Stałem tak nieopodal, aż z dziury w ziemi wyszedł zajączek. Rozejrzał się dokładnie, po chwili nasze spojrzenia się zetknęły. Zwierzątko zabawnie przechyliło główkę, po czym schowało się w norce. Czekałem, ale na nic. Stworzonko nie miało zamiaru wychodzić, przynajmniej póki ja byłem w pobliżu. Powróciłem do codziennego spaceru, gdy nagle poczułem zapach stęchlizny, a po chwili usłyszałem cichy pisk. Spojrzałem w stronę zarośli po prawej stronie, to z nich pochodził odgłos jak i odór. Po chwili przeszedłem przez krzaki, którego jak się okazało, nie były aż tak gęste jak mogły się wydawać. Moim oczom ukazał się lis leżący na ziemi. To od niego wywodził się ten okropny odór. Dopiero po chwili poczułem również zapach krwi, którego śródłem była plama czerwonej cieczy wokoło zwierzęcia. Uklękłem przy stworzeniu i poniosłem lekko jego głowę. Oczy miał prawie zamkniętę, a pysk lekko uchylony. Zawsze miałem słabość do zwierząt, kiedyś posiadałem psa, którego przejechał pijany kierowca, przyznam iż jego śmierć była brutalna i bolesna.... Po chwili zauważyłem strzałkę tkwiącą w futrze lisa. Była srebrna i błyszczała się. Wyciągnęłem ją i odłożyłem, następnie porwałem swoją koszulkę, a urwany kawałek obwiązałem wokoło rany aby zatamować krew. Przystawiłem ucho do buzi zwierzęcia, oddychało. Zacisnąłem mocniej skrawek materiału, jednak i to nie zatamowało do końca krwi. Zamknąłem oczy i położyłem rękę na brzuchu lisa, po chwili ten zupełnie opadł. Zwierzę zginęło, cicho westchnąłem i otworzyłem oczy. Mój wzrok przykóła strzałka, podniosłem ją i uważnie obejrzałem. Widoczne były inicjały, jak mogłem zauważyć była to gamma, a do tego mężczyzna o nazwie Artemis L. Podniosłem się, skądś kojarzyłem to imię... tylko nie mogłem sobie przypomnieć skąd. Włożyłem strzałkę do kieszeni i ruszyłem z powrotem do domu cały czas zastanawiając się, kto to może być.
Wszedłem do domu, po czym ściągnąłem buty i bluzę. Bez większego zastanowienia ruszyłem do kuchni. Miałem zamiar coś zjeść, dzisiaj bowiem jeszcze niczego nie spożywałem. Zajrzałem do lodówki. Zacząłem szukać wzrokiem czegoś, na co miałem ochote, aż w końcu zdecydowałem, że zrobię sobie naleśniki. Co prawda nie chciało mi się ich smażyć, ale apetyt wziął górę. Tak więc z talerzem pełnym smakowitości wszedłem do salonu i opadłem na kanapę. Beznamiętnie skierowałem wzrok na wyłączony telewizor... Artemis! Zamrugałem parę razy, teraz już wiedziałem skąd kojarzyłem to imię. W wczorajszych wiadomościach mówili o starcu, którego zatrute strzałki znaleziono w martwych zwierzętach. Widniały na nich jego inicjały, a trucizna sprawiała, że stworzenia gniły od środka i umierały. Nazywał się Artemis... nie pamiętam nazwiska. Gwałtownie wstałem i ruszyłem do kuchni. Zacząłem grzebać w koszu, aż w końcu znalazłem wczorajszą gazetę. Według informacji w niej umieszczonych starzec mieszkał na oddalonym parę kilometrów na północ od miasta wzgórzu. Podniosłem się, po czym wyszedłem na korytarz. Ubrałem się jak najszybciej i opuściłem mieszkanie. Nie miałem zamiaru pozwolić, aby ginęły kolejne zwierzęta. Zmierzyłem w kierunku wzgórza.
Podróż zajęła mi pewien czas i nie była zbyt przyjemna. Co prawda lubię spacerować, ale bez przesady.. a do tego jeszcze to wzgórze. Czemu nie polana? W końcu moim oczom ukazała się niewielka, drewniana chatka. Wszedłem po schodach i stanęłem przed wejściem. Wziąłem głęboki oddech i zapukałem do drzwi. Usłyszałem parę stuków, po czym ujrzałem niskiego staruszka z laską. Skrzywiłem się, a moje brwi ułożyły się w śmieszny kąt.
-Ekhem.. ekhem.. dzieńdobry-powiedziałem.
-Dzieńdobry, w czymś mogę pomóc?-odparł Artemis.
-Emm... widzi pan, ja przyszedłem w sprawie tych-tutaj wyciągnąłem owy przedmiot-strzałek.
-Aaa... wejdź, młody chłopcze.
Niepewnie wkroczyłem do środka. Było tam niezwykle ciemno. Drzwi zamknęły się skrzecząc, odwróciłem się, a to co ujrzałem zupełnie mnie zaskoczyło. Przede mną stał młody (około 22 lat) mężczyzna, z którego pleców wystawała dużych rozmiarów kaguna. Odsunąłem się gwałtownie.
-Słuchaj dzieciaku, nienawidzę zwierząt, a jeszcze bardziej wścibskich bachorów-warknął-myślisz, że możesz od tak tu przychodzić i zrzędzić, że to co robię jest złe? Nie przestanę zabijać tych okropnych zwierząt, a teraz albo z tąd grzecznie wyjdziesz, albo wywalę cię z tąd siłą.
Spóściłem głowę. Po chwili z moich pleców wyrosły kaguny, a oko zmieniło się na oko ghoula.
-Nie wiesz z kim zadarłeś!-zawołał mężczyzna, a jego macka ruszyła w moją stronę.
Wystarczył jeden ruch, a nasze kagune się zatknęły. Zrobiłem parę kroków w tył, przeciwnik uśmiechnął się i zbliżył do mnie. Odskoczyłem na bok jednocześnie unikając ataku, po czym ominąłem go i wybiegłem na zewnątrz. Odwróciłem się w stronę mężczyzny, wolałem walkę na otwartym terenie. Przeciwnik wyszedł z domu, dopiero teraz zauważyłem, że jest ode mnie większy, dość dużo większy. Moje kaguny zmierzyły w jego stronę zwinnie omijając jego mackę (która była dwa razy większa od moich). Atak udał się, ponieważ mężczyzna po chwili udeżył w chatę. Chmura kurzu i dymu uniosła się w górę. Nagle coś mocnego odepchnęło mnie parę metrów dalej. Upadłem na twardą ziemię zupełnie nie rozumiejąc co się stało. Otrzepałem się z piachu i wstałem, jednak nie minęło długo kiedy coś ponownie we mnie uderzyło. Jednak teraz moje spojrzenie uchwyciło zarys kaguny Artemisa. Podniosłem się, po czym uniknąłem ataku macką. Sam postanowiłem działać. Zablokowałem kogunę mężczyzny i zacząłem biec w stronę przeciwnika. Ten odsunął się gwałtownie, jednak było już za późno. Moja macka przebiła się przez jego brzuch, a gdy ją uniosłem to razem z ciałem.
-Może zmienisz zdanie?-zapytałem przez zaciśnięte zęby.
-Nigdy-jęknął.
Druga kaguna przeszła przez niego, jednak tym razem wróciła do mnie. Przysunąłem ją do twarzy i lekko oblizałem. Wyplułem krew ze skwaszoną miną. Spojrzałem na Artemisa.
-To twoja ostatnia szansa-powiedziałem.
Ten tylko lekko się uśmiechnął i plunął mi na macką. Przekręciłem oczami i odciąłem mu głowę używając do tego kaguny. Jego ciało spadło na ziemię, a ja zamieniłem się z powrotem w człowieka. Cicho westchnąłem i ruszyłem wolnym krokiem do domu. Miałem nadzieję, nikłe, ale nadzieję, że uda mi się go przekonać, aby zmienił swoje zdanie... jednak mi się nie udało.
Wróciłem do domu. Ułożyłem się wygodnie na łóżku i zacząłem czytać książkę, prubując odsunąć od siebie wspomnienia walki z Artemisem

The End

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz