Wyszedłem z domu, jak zawsze z zaciągniętymi rękawami, założonym
kapturem i spuszczoną głową. Tym razem zmierzyłem w stronę
niezabudowanych terenów. Lubiłem chodzić po lesie, śpiew ptaków i
szelest liści mnie uspokajał... tak, może to trochę dziwne, ale
potrafiłem być spokojny. Wiedziałem, że to wszystko jest sztuczne, ale
starałem się wierzyć, że jest to prawdziwy świat. Ruszyłem leśną ścieżką
wpatrzony w ziemię. Wsłuchiwałem się w ogłosy wydawane przez
mieszkańców dżungli. Niespodziewanie coś przebiegło mi przed nogami. Mój
wzrok uchwycił jedynie puszysty, malutki ogonek. Ruszyłem za
stworzonkiem, aż dotarłem do jego nory. Stałem tak nieopodal, aż z
dziury w ziemi wyszedł zajączek. Rozejrzał się dokładnie, po chwili
nasze spojrzenia się zetknęły. Zwierzątko zabawnie przechyliło główkę,
po czym schowało się w norce. Czekałem, ale na nic. Stworzonko nie miało
zamiaru wychodzić, przynajmniej póki ja byłem w pobliżu. Powróciłem do
codziennego spaceru, gdy nagle poczułem zapach stęchlizny, a po chwili
usłyszałem cichy pisk. Spojrzałem w stronę zarośli po prawej stronie, to
z nich pochodził odgłos jak i odór. Po chwili przeszedłem przez krzaki,
którego jak się okazało, nie były aż tak gęste jak mogły się wydawać.
Moim oczom ukazał się lis leżący na ziemi. To od niego wywodził się ten
okropny odór. Dopiero po chwili poczułem również zapach krwi, którego
śródłem była plama czerwonej cieczy wokoło zwierzęcia. Uklękłem przy
stworzeniu i poniosłem lekko jego głowę. Oczy miał prawie zamkniętę, a
pysk lekko uchylony. Zawsze miałem słabość do zwierząt, kiedyś
posiadałem psa, którego przejechał pijany kierowca, przyznam iż jego
śmierć była brutalna i bolesna.... Po chwili zauważyłem strzałkę
tkwiącą w futrze lisa. Była srebrna i błyszczała się. Wyciągnęłem ją i
odłożyłem, następnie porwałem swoją koszulkę, a urwany kawałek
obwiązałem wokoło rany aby zatamować krew. Przystawiłem ucho do buzi
zwierzęcia, oddychało. Zacisnąłem mocniej skrawek materiału, jednak i to
nie zatamowało do końca krwi. Zamknąłem oczy i położyłem rękę na
brzuchu lisa, po chwili ten zupełnie opadł. Zwierzę zginęło, cicho
westchnąłem i otworzyłem oczy. Mój wzrok przykóła strzałka, podniosłem
ją i uważnie obejrzałem. Widoczne były inicjały, jak mogłem zauważyć
była to gamma, a do tego mężczyzna o nazwie Artemis L. Podniosłem się,
skądś kojarzyłem to imię... tylko nie mogłem sobie przypomnieć skąd.
Włożyłem strzałkę do kieszeni i ruszyłem z powrotem do domu cały czas
zastanawiając się, kto to może być.
Wszedłem do domu, po czym ściągnąłem buty i bluzę. Bez większego
zastanowienia ruszyłem do kuchni. Miałem zamiar coś zjeść, dzisiaj
bowiem jeszcze niczego nie spożywałem. Zajrzałem do lodówki. Zacząłem
szukać wzrokiem czegoś, na co miałem ochote, aż w końcu zdecydowałem, że
zrobię sobie naleśniki. Co prawda nie chciało mi się ich smażyć, ale
apetyt wziął górę. Tak więc z talerzem pełnym smakowitości wszedłem do
salonu i opadłem na kanapę. Beznamiętnie skierowałem wzrok na wyłączony
telewizor... Artemis! Zamrugałem parę razy, teraz już wiedziałem skąd
kojarzyłem to imię. W wczorajszych wiadomościach mówili o starcu,
którego zatrute strzałki znaleziono w martwych zwierzętach. Widniały na
nich jego inicjały, a trucizna sprawiała, że stworzenia gniły od środka i
umierały. Nazywał się Artemis... nie pamiętam nazwiska. Gwałtownie
wstałem i ruszyłem do kuchni. Zacząłem grzebać w koszu, aż w końcu
znalazłem wczorajszą gazetę. Według informacji w niej umieszczonych
starzec mieszkał na oddalonym parę kilometrów na północ od miasta
wzgórzu. Podniosłem się, po czym wyszedłem na korytarz. Ubrałem się jak
najszybciej i opuściłem mieszkanie. Nie miałem zamiaru pozwolić, aby
ginęły kolejne zwierzęta. Zmierzyłem w kierunku wzgórza.
Podróż zajęła mi pewien czas i nie była zbyt przyjemna. Co prawda lubię
spacerować, ale bez przesady.. a do tego jeszcze to wzgórze. Czemu nie
polana? W końcu moim oczom ukazała się niewielka, drewniana chatka.
Wszedłem po schodach i stanęłem przed wejściem. Wziąłem głęboki oddech i
zapukałem do drzwi. Usłyszałem parę stuków, po czym ujrzałem niskiego
staruszka z laską. Skrzywiłem się, a moje brwi ułożyły się w śmieszny
kąt.
-Ekhem.. ekhem.. dzieńdobry-powiedziałem.
-Dzieńdobry, w czymś mogę pomóc?-odparł Artemis.
-Emm... widzi pan, ja przyszedłem w sprawie tych-tutaj wyciągnąłem owy przedmiot-strzałek.
-Aaa... wejdź, młody chłopcze.
Niepewnie wkroczyłem do środka. Było tam niezwykle ciemno. Drzwi
zamknęły się skrzecząc, odwróciłem się, a to co ujrzałem zupełnie mnie
zaskoczyło. Przede mną stał młody (około 22 lat) mężczyzna, z którego
pleców wystawała dużych rozmiarów kaguna. Odsunąłem się gwałtownie.
-Słuchaj dzieciaku, nienawidzę zwierząt, a jeszcze bardziej wścibskich
bachorów-warknął-myślisz, że możesz od tak tu przychodzić i zrzędzić, że
to co robię jest złe? Nie przestanę zabijać tych okropnych zwierząt, a
teraz albo z tąd grzecznie wyjdziesz, albo wywalę cię z tąd siłą.
Spóściłem głowę. Po chwili z moich pleców wyrosły kaguny, a oko zmieniło się na oko ghoula.
-Nie wiesz z kim zadarłeś!-zawołał mężczyzna, a jego macka ruszyła w moją stronę.
Wystarczył jeden ruch, a nasze kagune się zatknęły. Zrobiłem parę kroków
w tył, przeciwnik uśmiechnął się i zbliżył do mnie. Odskoczyłem na bok
jednocześnie unikając ataku, po czym ominąłem go i wybiegłem na
zewnątrz. Odwróciłem się w stronę mężczyzny, wolałem walkę na otwartym
terenie. Przeciwnik wyszedł z domu, dopiero teraz zauważyłem, że jest
ode mnie większy, dość dużo większy. Moje kaguny zmierzyły w jego stronę
zwinnie omijając jego mackę (która była dwa razy większa od moich).
Atak udał się, ponieważ mężczyzna po chwili udeżył w chatę. Chmura kurzu
i dymu uniosła się w górę. Nagle coś mocnego odepchnęło mnie parę
metrów dalej. Upadłem na twardą ziemię zupełnie nie rozumiejąc co się
stało. Otrzepałem się z piachu i wstałem, jednak nie minęło długo kiedy
coś ponownie we mnie uderzyło. Jednak teraz moje spojrzenie uchwyciło
zarys kaguny Artemisa. Podniosłem się, po czym uniknąłem ataku macką.
Sam postanowiłem działać. Zablokowałem kogunę mężczyzny i zacząłem biec w
stronę przeciwnika. Ten odsunął się gwałtownie, jednak było już za
późno. Moja macka przebiła się przez jego brzuch, a gdy ją uniosłem to
razem z ciałem.
-Może zmienisz zdanie?-zapytałem przez zaciśnięte zęby.
-Nigdy-jęknął.
Druga kaguna przeszła przez niego, jednak tym razem wróciła do mnie.
Przysunąłem ją do twarzy i lekko oblizałem. Wyplułem krew ze skwaszoną
miną. Spojrzałem na Artemisa.
-To twoja ostatnia szansa-powiedziałem.
Ten tylko lekko się uśmiechnął i plunął mi na macką. Przekręciłem oczami
i odciąłem mu głowę używając do tego kaguny. Jego ciało spadło na
ziemię, a ja zamieniłem się z powrotem w człowieka. Cicho westchnąłem i
ruszyłem wolnym krokiem do domu. Miałem nadzieję, nikłe, ale nadzieję,
że uda mi się go przekonać, aby zmienił swoje zdanie... jednak mi się
nie udało.
Wróciłem do domu. Ułożyłem się wygodnie na łóżku i zacząłem czytać
książkę, prubując odsunąć od siebie wspomnienia walki z Artemisem
The End
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz