Otworzyłam oczy i podniosłam się gwałtownie. Nabrałam kilka potężnych haustów powietrza.
- Tonę!- wrzasnęłam. Dopiero po chwili przypomniało mi się gdzie jestem.
W Rimear. Pod kopułą. Nie pod taflą wody. Odkąd pamiętam, miałam
koszmary związane z wodą. Nie jestem pewna, z czym to się wiązało. Może z
moim poprzednim życiem? Ostatnio kołacze mi się po głowie nie wyraźny
strzępek jakiegoś wspomnienia. Nie wiem, dlaczego i jego naukowcy się
nie pozbyli. Może schował się tak głęboko w mojej świadomości, że
pozostał nie zauważony aż do niedawna? W każdym razie co jakiś czas
wspomnienie uzupełnia się o malutki, jak dotąd zazwyczaj właściwie nic
nie znaczący szczególik. Ciekawa jestem, czy kiedyś przypomnę sobie to
wydarzenie z całości. Bądź co bądź to, co pamiętam teraz, nie ma
jakiegoś szczególnego sensu. Przypomina mi się jedynie mnóstwo
wody wokół, i uczucie totalnej bezradności. A na koniec przytłaczająca
mnie z każdej strony, tłumiąca wszystko ciemność. Jak widać nie ma to
żadnego sensu, i jedyne, co przychodzi mi na myśl, to że musiałam się
gdzieś pod topić. Ciekawe, czy to po tym wydarzeniu trafiłam do
Rimear? Mimo wszystko nie pytam się o to żadnego z naukowców w obawie,
że z jakimś zupełnie absurdalnym powodem usuną mi również to jedyne
wspomnienie. Może nie jest jakoś szczególnie miłe i radosne, zwłaszcza
zważając na moje podejrzenia co do tego, co się wtedy właściwie
wydarzyło, ale mam wrażenie, że zachowałam w tym cząstkę dawnej siebie.
Może się to wydawać głupie, ale żal mi poprzedniego życia. Nie mogę mieć
pewności, że było lepsze, lecz nie chciałabym o nim zapominać. Bo może
coś komuś obiecałam, przysięgłam, a teraz nawet o tym nie pamiętam? Nie
mówiąc już o tym, że nie mam jak wypełnić obietnicy.
Ubrałam się, uczesałam i wyszłam na poranny spacer. Mój pierwszy, odkąd
straciłam pamięć. Wcześniej w ogóle nie wychodziłam z domu. Pierwsze co
ujrzałam, gdy przestąpiłam próg, to odległa sylwetka jakiejś nieznajomej
osoby. Na oko była to dziewczyna, ale z tej odległości trudno było o
niej powiedzieć coś więcej. Zaczęłam iść w jej kierunku, bezczelnie się
jej przypatrując. Ona też już zdążyła mnie zauważyć. Zatrzymałyśmy się
kilka kroków od siebie. Przekrzywiłam głowę, po czym podałam jej rękę.
Tak na dobry początek. Chie ucieszyła się z naszego spotkania. Ja,
ogólnie rzecz biorąc, też byłam zadowolona, że tak kogoś poznałam. I to
od razu kogoś przyjaźnie nastawionego... Niestety one wiedziała tyle
samo co ja. Czytaj: nic. Ona również nie znała nikogo innego,
przynajmniej w "tej rzeczywistości". Nie wiem, jacy są inni ludzie, ale
jeżeli wszyscy są tacy jak ona- świat nie jest taki zły. W jej
towarzystwie czułam się pewniej. Z tego co zaobserwowałam, to ona przy
mnie również była pogodniejsza. Dopełniałyśmy się. Może nawet uda nam
się zaprzyjaźnić?
Postanowiłyśmy zapoznać się z miastem. Bądź co bądź, był to teraz nasz
dom. Warto było się tu trochę orientować. Z lekkim powiewem wiatru
przez głowę przemknął mi strzępek jeszcze innego wspomnienia. Była to
piosenka. O dziwo pamiętałam cały tekst. I melodię. Jakbym nauczyła się
jej niedawno. Po wymazaniu pamięci. Nagle poczułam wielką chęć, by coś
zaśpiewać. Z moich ust popłynęła czysta, cicha melodia. Chi
przysłuchiwała się chwilę piosence, po czym sama podjęła melodię. Może
nie szło jej jak zawodowej piosenkarce, ale uważałam, że ma potencjał.
Nie, żebym była jakimś szczególnym znawcą i krytykiem, ale co nieco o
tym wiem. Stwierdziłyśmy, że gdy tylko będziemy miały okazję, poduczę ją
trochę.
- Wiesz może, która właściwie jest godzina? - spytałam po chwili milczenia.
- Co tu kryć, nie mam pojęcia - przyznała.- Na pewno jest wcześnie, bo
nikogo nie ma na ulicach. No i słońce jest nisko... Ale co ty na to,
żeby poszukać jakiejś kawiarenki?
- Ty to jednak wiesz co dobre! - zaśmiałam się jak dziecko.- Kubek
kawy... Mmm... - pogłaskałam się po brzuchu. - Tylko że... - tu
dostrzegłam pewien problem. - Nie mam żadnych pieniędzy.
Poczułam się zawiedziona. Miałam wielką ochotę na filiżankę ciepłej, aromatycznej kawy.
- Na szczęście mam parę monet - uśmiechnęła się radośnie. - Znalazłam
je, zanim jeszcze się spotkałyśmy. Nie mam pojęcia, skąd się tam wzięły,
ale cieszmy się po prostu, że są.
- Tobie to los chyba zawsze sprzyja - zaśmiałam się po raz kolejny. Miło
się z nią rozmawiało. Swobodnie. Można by powiedzieć, "bez cenzury".
Oczywiście nie dosłownie. No, wiadomo o co chodzi.
- A więc chodźmy! - powiedziałam wręcz przesadnie, i wesoło gawędząc ruszyłyśmy na poszukiwanie kawiarni.
***
Po jakimś czasie (nie wiem po jakim. Szczęśliwi czasu nie liczą!)
napotkałyśmy małą, przytulną kawiarenkę. Ku naszemu zdziwieniu, była
otwarta już o tej porze. Zadowolone weszłyśmy do wnętrza. Dosiadłyśmy
się do malutkiego, dwuosobowego stoliczka i sięgnęłyśmy po dwie kolorowe
karty, po czym zaczęłyśmy je z zaciekawieniem wertować. Chi oczy
zaświeciły się a stronie z czekoladą. Ja natomiast uradowałam się przy
ofercie z kawą. Na szczęście pieniędzy wystarczyło na kilka takich
wizyt, więc zamówiłyśmy po dwie tabliczki czekolady i po dużym kubku
Latte. Gdy skończyłyśmy, długo jeszcze rozmawiałyśmy gładząc się z
zadowoleniem po brzuchach. Wyszłyśmy i stanęłyśmy wahając się.
- Co teraz robimy...? - zapytałam.
(Chie - Choco? :3)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz