Życie życiem... Ale to już przesada. Budzik nawala od szóstej
trzydzieści, a ja i tak czy siak go olewam. Prawdziwą pobudką męczy mnie
mój kot jednym z najbardziej skutecznych sposobów - drapaniem mnie po
szyi i miauczeniem wniebogłosy. Naprawdę, czasem mam go ochotę wyrzucić z
domu... Może poleci w kosmos.
- Shibo do jasnej cholery! -
warknęłam dosyć głośno i zrzuciłam kota z łóżka. Jednak ten nie dawał za
wygraną. - Grubasie! Zaraz zrobię z ciebie pasztet!
I tak oto, zaczęła się kłótnia w naszym długoletnim związku...
Wyskoczyłam
z łóżka jak poparzona, nie pomijając oczywiście tego, że przy okazji
moje nogi zaplątały się w pościel, przez co upadłam plackiem na podłogę.
Jednakże szybko się podniosłam by po chwili znaleźć się w kuchni,
goniąc za kotem. Nie pomińmy oczywiście tego, że po drodze potknęłam się
o moją torbę i dywan w salonie, dzięki czemu znowu runęłam na ziemię.
Wtedy
stwierdziłam... Że nie chce mi się wstawać. Przytuliłam się do swojej
torby i zamknęłam oczy, co wyglądałoby dosyć dziwnie dla osób
trzecich... No ale cóż, rzadko się ma do czynienia z taką osobą, jaką
jestem ja.
Jedno, głośne, przeciągłe miauknięcie przywróciło
mnie do rzeczywistości. Podniosłam się z ziemi jak najszybciej mogłam i
spojrzałam na grafitowy blat w kuchni. Siedział sobie tam spokojnie
srebrny kocur, drapiąc tylną łapą swoje ucho. Powiem wam tak... Kurwa,
zmiękłam. Podeszłam do niego spokojnym krokiem, po czym pogłaskałam jego
ogromny łeb.
- Jesteś głodny, co? - spytałam kota, nie zaprzestając poprzedniej czynności.
Nie odpowiedział... Shino, to ty się kfa spodziewałaś tego, że ci odpowie?!
Wyciągnęłam
z szafki karmę dla kotów i wsypałam ją do jego miski. Od razu zabrał
się za jedzenie. On mniej je ode mnie... A ja jestem kfa od niego
szczuplejsza. Jak to możliwe? A, no tak... To kot.
Zamaszystym
ruchem otworzyłam lodówkę... W której był jogurt... Tak, jogurt. Trzeba
będzie po raz pierwszy od trzech tygodni wyjść na zakupy.
Gdy
się ogarnęłam (co zajęło mi niecałe piętnaście minut) i założyłam na
siebie czarny, rozciągnięty sweter, grafitowe jeansy i glany, wyszłam z
domu. Pomińmy to, że było w chuj ciepło. I tak bym czego innego nie
ubrała niż to, co w tamtej chwili miałam na sobie.
Zamknęłam
drzwi frontowe mojej oazy i ruszyłam w drogę... Zgarbiona, z rękami
włożonymi w kieszenie, spoglądałam na swoje buty. Szłam spokojnym
krokiem, nikt mnie nie gonił. Oczywiście jak to ja po drodze prawie nie
dowaliłam do jakiegoś słupa... Znaczy się, to było tak:
Idę
sobie przed siebie, wzrok wlepiony w ziemię, aż tu nagle dobijam lekko
głową do wielkiego metalowego drągala, wbitego w ziemię (trzeba jakoś
zastępować słowa c'nie?). Zachwiałam się na nogach i już miałam iść
dalej, gdy usłyszałam chichot... Bardzo znajomy chichot.
- Bardzo kurwa śmieszne - warknęłam, patrząc ze sztuczną pogardą na Hyou. - Będziesz mi to wypominać do końca życia?
< Hyou? Witam :D Nie musisz dziękować ;) >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz