czwartek, 28 lipca 2016

Od Shino - Do Hyou

 Życie życiem... Ale to już przesada. Budzik nawala od szóstej trzydzieści, a ja i tak czy siak go olewam. Prawdziwą pobudką męczy mnie mój kot jednym z najbardziej skutecznych sposobów - drapaniem mnie po szyi i miauczeniem wniebogłosy. Naprawdę, czasem mam go ochotę wyrzucić z domu... Może poleci w kosmos.
 - Shibo do jasnej cholery! - warknęłam dosyć głośno i zrzuciłam kota z łóżka. Jednak ten nie dawał za wygraną. - Grubasie! Zaraz zrobię z ciebie pasztet!
I tak oto, zaczęła się kłótnia w naszym długoletnim związku...
Wyskoczyłam z łóżka jak poparzona, nie pomijając oczywiście tego, że przy okazji moje nogi zaplątały się w pościel, przez co upadłam plackiem na podłogę. Jednakże szybko się podniosłam by po chwili znaleźć się w kuchni, goniąc za kotem. Nie pomińmy oczywiście tego, że po drodze potknęłam się o moją torbę i dywan w salonie, dzięki czemu znowu runęłam na ziemię.
Wtedy stwierdziłam... Że nie chce mi się wstawać. Przytuliłam się do swojej torby i zamknęłam oczy, co wyglądałoby dosyć dziwnie dla osób trzecich... No ale cóż, rzadko się ma do czynienia z taką osobą, jaką jestem ja.
Jedno, głośne, przeciągłe miauknięcie przywróciło mnie do rzeczywistości. Podniosłam się z ziemi jak najszybciej mogłam i spojrzałam na grafitowy blat w kuchni. Siedział sobie tam spokojnie srebrny kocur, drapiąc tylną łapą swoje ucho. Powiem wam tak... Kurwa, zmiękłam. Podeszłam do niego spokojnym krokiem, po czym pogłaskałam jego ogromny łeb.
 - Jesteś głodny, co? - spytałam kota, nie zaprzestając poprzedniej czynności.
Nie odpowiedział... Shino, to ty się kfa spodziewałaś tego, że ci odpowie?!
Wyciągnęłam z szafki karmę dla kotów i wsypałam ją do jego miski. Od razu zabrał się za jedzenie. On mniej je ode mnie... A ja jestem kfa od niego szczuplejsza. Jak to możliwe? A, no tak... To kot.
Zamaszystym ruchem otworzyłam lodówkę... W której był jogurt... Tak, jogurt. Trzeba będzie po raz pierwszy od trzech tygodni wyjść na zakupy.
Gdy się ogarnęłam (co zajęło mi niecałe piętnaście minut) i założyłam na siebie czarny, rozciągnięty sweter, grafitowe jeansy i glany, wyszłam z domu. Pomińmy to, że było w chuj ciepło. I tak bym czego innego nie ubrała niż to, co w tamtej chwili miałam na sobie.
Zamknęłam drzwi frontowe mojej oazy i ruszyłam w drogę... Zgarbiona, z rękami włożonymi w kieszenie, spoglądałam na swoje buty. Szłam spokojnym krokiem, nikt mnie nie gonił. Oczywiście jak to ja po drodze prawie nie dowaliłam do jakiegoś słupa... Znaczy się, to było tak:
Idę sobie przed siebie, wzrok wlepiony w ziemię, aż tu nagle dobijam lekko głową do wielkiego metalowego drągala, wbitego w ziemię (trzeba jakoś zastępować słowa c'nie?). Zachwiałam się na nogach i już miałam iść dalej, gdy usłyszałam chichot... Bardzo znajomy chichot.
 - Bardzo kurwa śmieszne - warknęłam, patrząc ze sztuczną pogardą na Hyou. - Będziesz mi to wypominać do końca życia?

< Hyou? Witam :D Nie musisz dziękować ;) >

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz