czwartek, 28 lipca 2016

[Quest 4] Od Natalie

Był gorący, parny dzień. Ludzie ospale przemierzali ulice Rimear. Pod kopułą świeciło wielkie, złote słońce. Ptaki śpiewały na drzewach. Siedziałam na ławce i odpoczywałam. Nagle zauważyłam jakiegoś mężczyznę. Spośród kręcących się w koło ludzi wyróżniał go ubiór oraz sposób, w jaki się poruszał. Miał na sobie aksamitny, czarny płaszcz, oraz długie czarne spodnie. Kolor jego specyficznego stroju odznaczał się wyraźnie na tle barwnie ubranych przechodniów. Na dodatek kto ubiera się w płaszcz i długie spodnie w środku lata...?! Jego kroki były pospieszne, lecz wyglądało to tak, jakby się skradał. Najbardziej jednak zdziwiło mnie to, że nikt nie zwracał na niego uwagi. Zaintrygowana ruszyłam jego śladem. Szedł krętymi, ciemnymi uliczkami. Podążałam za nim, nabierając coraz większego przekonania, że coś tu jest nie tak. W pewnej chwili zniknął mi z oczu. Podbiegłam kawałek, żeby go nadgonić. Natrafiłam na niego w ciemnej, ślepej uliczce. Stał w bezruchu plecami do mnie.
- Wszystko w porządku? - spytałam niepewnie. Nie odpowiedział, lecz w tym samym momencie rozpłynął się w powietrzu. Rozejrzałam się w około, i nagle na gardle poczułam zimny metal. No proszę. Świetnie pomyślane.
- Kim jesteś? - spytałam, szukając znikomej szansy, że jakimś cudem wymyślę jakiś racjonalny plan, zanim nieznajomy poderżnie mi gardło.
- Kimś, kto zaraz cię zabije - odparł. No, muszę przyznać, że ta informacja zmieniła moje życie. Nigdy bym tego nie wymyśliła. Brawo, za taką inteligentną odpowiedź należy się nagroda. W jakimś szczególnie prestiżowym konkursie.
W takich sytuacjach człowiek przestaje racjonalnie myśleć. Gdy jednak wytężyłam swój przeciążony mózg, przypomniałam sobie, że jednak z jakiegoś powodu znalazłam się w Rimear. I na pewno nie z takiego, że miałam zginąć tu jak przeciętny idiota. Stworzyłam wokół siebie wodną powłokę. Mężczyzna, zdumiony, odsunął nieco od mojej szyi nóż. Tylko na to czekałam. Wyślizgnęłam mu się i przebiegłam na drugą stronę ulicy, i stworzyłam między nami przezroczystą, wodną tarczę. Odwróciłam się twarzą do niego. Miał krótkie, ciemne włosy, wąskie, szare oczy i przeraźliwie bladą cerę. Wzmocniłam nieco stworzoną na prędce barierę.
- Dlaczego na mnie napadłeś? - spytałam. Usłyszałam dokładnie to, czego się spodziewałam.
- Myślisz, że ci powiem? - zaśmiał się szyderczo, i rzucił w moim kierunku dużą kulę ognia. No pięknie, przeciwny żywioł. Będzie zadymka.
Posłałam w niego grad małych, lecz zabójczo twardych lodowych kul. Niezbyt w porę zrobił unik, i kilka z nich trafiło go w rękę. Syknął z bólu. Z furią tupnął, a spod jego nogi w moim kierunku ruszyły zabójcze fale płomieni. Wskoczyłam prędko na pobliski kontener, i jakimś cudem lewo, ledwo udało mi się uniknąć ognia. Rozlałam na ziemi wodę. Sięgała mężczyźnie do kostek. Wszedł na jeden ze stojących po jego stronie samochodów. Rozbrzmiał drażniący uszy alarm. Przeciwnik zaklął, po czym przeskoczył na inny samochód. Odgłos natychmiast umilkł. Spojrzał w moim kierunku, po czym... zaczął płonąć. Było to coś podobnego do tego, kiedy ja wokół siebie stworzyłam "drugą skórę" z wody. Skacząc kolejno po samochodach, zbliżał się do dzielącej nas bariery. Przyglądałam mu się nie pewnie nie rozumiejąc, co ma zamiar zrobić. A on, jakby nigdy nic, stanął przed tarczą i wytopił sobie w niej przejście. Zaczął się niebezpiecznie zbliżać w moją stronę. Na moje nieszczęście, spychał mnie właśnie na ścianę kończącą wąską uliczkę. Zaczęłam się cofać. Jedyne co przyszło mi na myśl, to zgasić płonący na nim ogień. Przywołałam deszcz. Właściwie nie deszcz, lecz prawdziwą ulewę. Wyglądało to tak, jakby ktoś lał wodę z nieba wiadrami. Najśmieszniejsze było to, że ja stałam poza obrębem deszczu. Jego to jednak nie ruszyło, lecz najzwyczajniej w świecie schronił się w grubej, gorącej bańce z lawy. I na dodatek zaczął iść szybciej. Ja ciągle się cofałam, aż wreszcie plecami uderzyłam o zimną, twardą ścianę. Na twarz napastnika wpłynął szeroki uśmiech. Oboje wiedzieliśmy, że już nie mam szans na ucieczkę. Ja jednak, w desperackim pragnieniu przeżycia, stworzyłam wokół siebie grubą osłonę z wody i lodu. Zaszarżowałam na przeciwnika. A jego wryło w ziemię. Na jego twarzy idiotyczne samozadowolenie zastąpił wyraz najgłębszego zdumienia. Czegoś takiego na pewno się po mnie nie spodziewał. Mknęłam jak burza. No, taka bez piorunów w każdym razie. Jemu przynajmniej starczyło rozumu na tyle, żeby się odsunąć, zanim centralnie w niego wbiegłam. Moja osłona w miejscu, w którym zetknęła się z jego zasyczała i wyparowała. Na mojej ręce wykwitła wielka, czerwona, piekąca plama. Wrzasnęłam z bólu. Krople przestały na nas kapać. Mężczyzna zlikwidował bańkę wokół siebie. Jego skóra nadal jednak płonęła. Moja osłona spłynęła na ziemię, po czym również wyparowała. Biegłam przed siebie, zataczając się. Stanęłam i ponownie odwróciłam się twarzą do niego. Wypuściłam w jego stronę strumień wody, lecz nawet nie doleciał do celu. Przez ból opadałam z sił. Znowu zaśmiał się szyderczo.
- Nic z tego - na jego twarz znów wpełzł złowrogi uśmieszek.- Dobranoc.
Wypuścił w moją stronę falę płomieni. Już nie miałam siły, żeby choć się osłonić. Wszystko wokół pociemniało, i straciłam przytomność.
CDN. ^^

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz