Był gorący, parny dzień. Ludzie ospale przemierzali ulice Rimear. Pod
kopułą świeciło wielkie, złote słońce. Ptaki śpiewały na drzewach.
Siedziałam na ławce i odpoczywałam. Nagle zauważyłam jakiegoś mężczyznę.
Spośród kręcących się w koło ludzi wyróżniał go ubiór oraz sposób, w
jaki się poruszał. Miał na sobie aksamitny, czarny płaszcz, oraz długie
czarne spodnie. Kolor jego specyficznego stroju odznaczał się wyraźnie
na tle barwnie ubranych przechodniów. Na dodatek kto ubiera się w
płaszcz i długie spodnie w środku lata...?! Jego kroki były pospieszne,
lecz wyglądało to tak, jakby się skradał. Najbardziej jednak zdziwiło
mnie to, że nikt nie zwracał na niego uwagi. Zaintrygowana ruszyłam jego
śladem. Szedł krętymi, ciemnymi uliczkami. Podążałam za nim, nabierając
coraz większego przekonania, że coś tu jest nie tak. W pewnej chwili
zniknął mi z oczu. Podbiegłam kawałek, żeby go nadgonić. Natrafiłam na
niego w ciemnej, ślepej uliczce. Stał w bezruchu plecami do mnie.
- Wszystko w porządku? - spytałam niepewnie. Nie odpowiedział, lecz w
tym samym momencie rozpłynął się w powietrzu. Rozejrzałam się w około, i
nagle na gardle poczułam zimny metal. No proszę. Świetnie pomyślane.
- Kim jesteś? - spytałam, szukając znikomej szansy, że jakimś cudem
wymyślę jakiś racjonalny plan, zanim nieznajomy poderżnie mi gardło.
- Kimś, kto zaraz cię zabije - odparł. No, muszę przyznać, że ta
informacja zmieniła moje życie. Nigdy bym tego nie wymyśliła. Brawo, za
taką inteligentną odpowiedź należy się nagroda. W jakimś szczególnie
prestiżowym konkursie.
W takich sytuacjach człowiek przestaje racjonalnie myśleć. Gdy jednak
wytężyłam swój przeciążony mózg, przypomniałam sobie, że jednak z
jakiegoś powodu znalazłam się w Rimear. I na pewno nie z takiego, że
miałam zginąć tu jak przeciętny idiota. Stworzyłam wokół siebie wodną
powłokę. Mężczyzna, zdumiony, odsunął nieco od mojej szyi nóż. Tylko na
to czekałam. Wyślizgnęłam mu się i przebiegłam na drugą stronę ulicy, i
stworzyłam między nami przezroczystą, wodną tarczę. Odwróciłam się
twarzą do niego. Miał krótkie, ciemne włosy, wąskie, szare oczy i
przeraźliwie bladą cerę. Wzmocniłam nieco stworzoną na prędce barierę.
- Dlaczego na mnie napadłeś? - spytałam. Usłyszałam dokładnie to, czego się spodziewałam.
- Myślisz, że ci powiem? - zaśmiał się szyderczo, i rzucił w moim
kierunku dużą kulę ognia. No pięknie, przeciwny żywioł. Będzie zadymka.
Posłałam w niego grad małych, lecz zabójczo twardych lodowych kul.
Niezbyt w porę zrobił unik, i kilka z nich trafiło go w rękę. Syknął z
bólu. Z furią tupnął, a spod jego nogi w moim kierunku ruszyły zabójcze
fale płomieni. Wskoczyłam prędko na pobliski kontener, i jakimś cudem
lewo, ledwo udało mi się uniknąć ognia. Rozlałam na ziemi wodę. Sięgała
mężczyźnie do kostek. Wszedł na jeden ze stojących po jego stronie
samochodów. Rozbrzmiał drażniący uszy alarm. Przeciwnik zaklął, po czym
przeskoczył na inny samochód. Odgłos natychmiast umilkł. Spojrzał w moim
kierunku, po czym... zaczął płonąć. Było to coś podobnego do tego,
kiedy ja wokół siebie stworzyłam "drugą skórę" z wody. Skacząc kolejno
po samochodach, zbliżał się do dzielącej nas bariery. Przyglądałam mu
się nie pewnie nie rozumiejąc, co ma zamiar zrobić. A on, jakby nigdy
nic, stanął przed tarczą i wytopił sobie w niej przejście. Zaczął się
niebezpiecznie zbliżać w moją stronę. Na moje nieszczęście, spychał mnie
właśnie na ścianę kończącą wąską uliczkę. Zaczęłam się cofać. Jedyne co
przyszło mi na myśl, to zgasić płonący na nim ogień. Przywołałam
deszcz. Właściwie nie deszcz, lecz prawdziwą ulewę. Wyglądało to tak,
jakby ktoś lał wodę z nieba wiadrami. Najśmieszniejsze było to, że ja
stałam poza obrębem deszczu. Jego to jednak nie ruszyło, lecz
najzwyczajniej w świecie schronił się w grubej, gorącej bańce z lawy. I
na dodatek zaczął iść szybciej. Ja ciągle się cofałam, aż wreszcie
plecami uderzyłam o zimną, twardą ścianę. Na twarz napastnika wpłynął
szeroki uśmiech. Oboje wiedzieliśmy, że już nie mam szans na ucieczkę.
Ja jednak, w desperackim pragnieniu przeżycia, stworzyłam wokół siebie
grubą osłonę z wody i lodu. Zaszarżowałam na przeciwnika. A jego wryło w
ziemię. Na jego twarzy idiotyczne samozadowolenie zastąpił wyraz
najgłębszego zdumienia. Czegoś takiego na pewno się po mnie nie
spodziewał. Mknęłam jak burza. No, taka bez piorunów w każdym razie.
Jemu przynajmniej starczyło rozumu na tyle, żeby się odsunąć, zanim
centralnie w niego wbiegłam. Moja osłona w miejscu, w którym zetknęła
się z jego zasyczała i wyparowała. Na mojej ręce wykwitła wielka,
czerwona, piekąca plama. Wrzasnęłam z bólu. Krople przestały na nas
kapać. Mężczyzna zlikwidował bańkę wokół siebie. Jego skóra nadal jednak
płonęła. Moja osłona spłynęła na ziemię, po czym również wyparowała.
Biegłam przed siebie, zataczając się. Stanęłam i ponownie odwróciłam się
twarzą do niego. Wypuściłam w jego stronę strumień wody, lecz nawet nie
doleciał do celu. Przez ból opadałam z sił. Znowu zaśmiał się
szyderczo.
- Nic z tego - na jego twarz znów wpełzł złowrogi uśmieszek.- Dobranoc.
Wypuścił w moją stronę falę płomieni. Już nie miałam siły, żeby choć się
osłonić. Wszystko wokół pociemniało, i straciłam przytomność.
CDN. ^^
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz