środa, 17 sierpnia 2016

Od Riruki - Do Leo

Kolejny dzień zapowiadał się dokładnie tak samo, jak inne. Dzisiaj tylko dostrzegłam małą różnicę w atmosferze na zewnątrz: naukowcy postanowili się pobawić i utworzyli z nieba pochmurną płytę szarości, która wskazywała tylko na kolejne sztuczne opady rzęsistego deszczu, jak gdyby małe kropelki osiadające na nowoczesnej szybie nie były wystarczające. Ech... to naprawdę potrafi zdołować... mogli wystawić za horyzont jakieś słońce, by chociaż minimalnie zmotywowało mnie do dzisiejszego dnia, jednak na próżno. Motywacja zresztą była rzeczą, której desperacko potrzebowałam, ale coraz rzadziej miałam szansę ją gościć w swojej przepełnionej dziwnymi pomysłami głowie. Oczywiście nigdy nie przejmowałam się jej brakami, tylko dzisiaj pokładałam nadzieję w tym, że zrobię dobre wrażenie na nadchodzących treningach. Wprawdzie nie wiem jeszcze, kiedy mam pierwszy, ale nie lubię myśleć na ostatnią chwilę. Ja i dobre pierwsze wrażenie? No chyba mówimy o innej osobie... biorąc pod uwagę to, jak bardzo zaawansowane są moje techniki. Po chwili udało mi się zerwać z łózka w całkiem dobrym tempie. Nie gonił mnie czas, więc wyszorowanie się, ubranie i ogarnięcie burzy roztrzepanych włosów wydawało się trwać w nieskończoność, dopóki nie wyszłam poza budynek. Spojrzawszy na zegarek: zorientowałam się, że mam jest godzina jedenasta. Nie wiedziałam, czy mam czuć się dyskryminowana będąc omegą, czyli kimś, kto nie wykształcił jeszcze w sobie umiejętności. Ale prawda jest taka, że nie za bardzo kręciły mnie te całe popisy swoimi atakami. Będę w przyszłości rozpoczynać naukę nie tylko z przymusu, ale ze świadomością, że wtedy będę mogła komuś pomóc czy obronić. Mimo że nigdy nie otrzymałam czegoś takiego od drugiej osoby, to nie umiałam inaczej zmotywować się do dzisiejszego dnia. Chwilę później nawiedziły mnie kolejne pesymistyczne myśli, które próbowały uświadomić mi, iż treningi to będzie kompletna porażka: bo albo mój trener okaże się idiotą, albo to ja nie będę umiała zrobić nic pożytecznego. Niby jedno z drugim się spaja, ale... gdybym miała dobrego nauczyciela to możliwe, że ta nauka będzie dla mnie przyjemniejsza. A może nawet sprawi, że się do czegoś zmotywuję. Tak właściwie to wiedziałam tylko jedną rzecz, której byłam pewna na sto procent: nie zmienię się i nie będę próbować. Mimo że zaakceptowanie tego, kim naprawdę jestem przychodzi mi z trudem – bo bywają momenty, w których nienawidzę siebie za to, że nie potrafię się sprzeciwić – to nie chciałabym być kimś innym.
   Przerywając swoje przemyślenia, zauważyłam mały sklepik, wprawdzie doskonale mi znany. Zawsze przychodziłam tam, by się nieco rozluźnić, bowiem pracowała tam pewna pani. Mogłam ją wziąć za swoją mamę; zawsze starała się mi pomóc, mimo że zawsze zapewniałam ją, że wszystko jest okej. Tak więc przypomniawszy sobie o tym, iż nie mam określonego celu, skręciłam uliczką.
   – Dzień dobry. – W tym momencie weszłam do budynku, od razu wpasowując się w przyjemną atmosferę. Nim oswoiłam się ze spokojem, ktoś go zakłócił. Kilkoro mężczyzn przeszło obok mnie szykując się do rozmowy z ekspedientką. To musiała być mała sprzeczka. Przez chwilę stałam jak wryta i obserwowałam; chciałam coś zrobić, ale nagle jakby pnącza przywiązały mnie do ziemi. Usłyszałam parę niemiłych słów, wyzwisk i jak mniemam chodziło o pieniądze, zważywszy na gestykulację każdej z osób. Wtedy niespodziewanie wyrwałam z siebie słowo:
   – Przepraszam?
   I zwróciłam na siebie całą uwagę.
   – Podsłuchiwałaś, mała? – Poczułam ten parszywy, paskudny wzrok na sobie i w jednej chwili pożałowałam, że próbowałam interweniować.
   – Skąd! – Pokręciłam głową nerwowo.
   – Jak to nie... byłaś zbyt blisko, jak mogłaś nie podsłuchiwać?
   – Dziewczyna wkrótce dostanie nauczkę, a teraz spadamy. – Zaczęłam oddychać, gdy tylko trójka mężczyzn oddaliła się ode mnie i wyszła drzwiami, taranując wszystko na swojej drodze. Wtedy nastała niepokojąca cisza.
   – Och, moja miła Riruka! – W ułamku sekundy zmieniła swoją minę: z przerażonej i przejętej 40-sto letniej kobiety do uśmiechniętej i cieszącej się życiem. Nie musiałam długo zastanawiać się nad tym, że ma jakieś problemy.
   – Coś się stało? – spytałam niepewnie, odruchowo oglądając się za potencjalnym zagrożeniem. Dookoła jednak nie znalazłam nikogo podejrzanego, oprócz kilku osób pijących kawę przy stolikach.
   – Nie, skąd! – Ten sam, fałszywy uśmiech. Nie od dziś wiem, że stara się ukrywać swoje problemy przed innymi. Co z tego, że wychodzą już one poza jej prywatny krąg.  – Gdzie się wybierasz? Może słodką bułeczkę na drogę?
   – Nie, dziękuję. – Postanowiłam się chwilę wstrzymać z zapytaniem jej o co chodzi, ale ostatecznie przez jej kolejne pytanie straciłam rytm i w jednym momencie spojrzałam na zegarek. Jeszcze ponad czterdzieści minut. – Wybieram się... obecnie nigdzie, ale kiedyś trzeba zacząć jakąś naukę. Nawet tu jestem bezużyteczna, więc ciekawe jak to wyglądało w zewnętrznym świecie – przyznałam, jednocześnie zastanawiając się nad drugą myślą.
   – Przestań tak mówić! – Szturchnęła mnie, i jak się tego spodziewałam, nie wywarło to na mnie żadnej reakcji. Długo myślałam nad tym, co ludzie mówią żeby mnie pocieszać, mimo że wcale tego nie potrzebuję. Ale podczas, gdy to robię, nigdy nie daję wyraźnych znaków, że w ogóle się tym przejmuję. Hmm... a co, gdybym nagle powiedziała sobie „nigdy nie pozwól dać komuś powód, że może cię zranić”. Zapewne te myśl przekształcałabym w postępowanie w przeciągu wielu lat, i tak naprawdę nigdy bym jej nie opanowała.
   Tej nocy przekręcałam się z boku na bok. Non stop coś nie pozwoliło mi oddać się głębokiemu snu. Słyszałam kilka regularnych stukotów następujących trzykrotnie po sobie, a między nimi występowało parę sekund niepokojącej pauzy. Za każdym razem, gdy to powracało, chowałam głowę w poduszkę z nadzieją, że to tylko ma miejsce w mojej – z lekka ześwirowanej – głowie. Robiłam tak, dopóki odgłosy się nie nasiliły; później zwyczajnie usiadłam skulona na łóżku i badawczo zerkałam wzrokiem w każdy ciemny kąt pokoju.
   I nagle kolejne gwałtowne dźwięki sprawiły, że moje ciało zerwało się do skoku na drugi koniec łóżka, tam, gdzie wtulone w poduszki mogło czuć się najbezpieczniej, zważywszy na okoliczności. Nie myślałam za dużo, bo to było oczywiste: albo ktoś mnie straszy i ma z tego niezły ubaw, albo w ośrodku nawiedza. Najwyraźniej mój obecny stan w geście ratunku oraz wybawienia od razu sięgnął po pierwszą opcję, która jednocześnie wtedy mnie uspokajała. W głębi umysłu snułam teorię, że to mogą być ci trzej faceci, którzy zaczepili mnie wczorajszego dnia, ale byłam zbyt roztrzęsiona, by móc dłużej o tym myśleć. Omackiem wyszukałam włącznik od lampki i bez namysłu go wcisnęłam, odreagowując na widok pochłanianego światłem mroku. Zauważyłam, że przy najmniejszym geście moje ciało drży, ujawniając na rękach bardzo dobrze widoczną gęsią skórkę. Miałam dość... cokolwiek się tu działo, skończyło się. Jeśli teraz zdołam ruszyć się z miejsca i sprawdzić, kto mi robi te świństwa za ścianą, to będę w stu procentach zadowolona. Kto głupi może straszyć ludzi o trzeciej w nocy...
   I z myślenia wyrwał mnie kolejny dźwięk: tym razem był to bliżej nieokreślony krzyk. Rzekłabym nawet, że niezidentyfikowany i z całą pewnością nienależący do żadnego z mieszkańców tej Ziemi. W chwili obecnej siły mnie opuściły i wybuchłam cichym jękiem, całkowicie zrywając się do biegu w stronę wyjścia. Pilnowałam swojego szlafroka, podczas gdy zsuwał się on z mojego wpół nagiego ciała, a nim zdołałam odliczyć parę sekund, już byłam na korytarzu. Desperacko pobiegłam do losowych drzwi, pukając cicho oraz szepcząc parę razy „pomóż mi”. Szybko jednak zorientowałam się, że jeśli chcę być w jakikolwiek sposób zauważona, to muszę trochę podnieść ton... niestety byłam taka przestraszona, że to okazało się silniejsze od mojego wewnętrznego, wstydliwego ducha. Ignorując na chwilę swój ubiór i incydent sprzed dosłownie minuty, czekałam z nadzieją, że ktoś otworzy mi drzwi o tej porze. Cóż, to było prawie niemożliwe, ale te myśli szybko się rozpłynęły, gdy zobaczyłam jak ktoś uchyla niepewnie drzwi. A już za moment miałam szansę zobaczyć zaspanego, młodego chłopaka, który przez swój kolor włosów niemal wtapiał się w panujący z tyłu mrok. Dopóki jego twarzy nie rozjaśniły fioletowe, ładne oczy, nie mogłam dobrze oszacować jego nastroju. Mistrzyni pierwszych wrażeń znowu pokazała, w czym jest dobra: pominąwszy już okoliczności spotkania... gapiłam się na niego dobry moment, aż w końcu zmusiłam gardło, by wypuściło z siebie parę słów. Zapewne gdyby nie ciemność, to dawno zażenowałabym się z powodu czerwonej twarzy. Zapewne jej nie dostrzegł, chyba że on widzi w całkowitej ciemni, to uznam to za pech. Cóż, nie byłam pewna, więc jedynym pozytywnym aspektem było to, że tylko ja czułam odbijające od niej ciepło. Zanikający fakt, że chłopak mnie nie widzi, dodawał mi nieco pewności siebie.
   – P-pomożesz mi?
   Postanowiłam mu wszystko wytłumaczyć, jeśli tylko pozwoli mi wejść...

(Leo?)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz