Pierwszym co poczułem zaraz po przebudzeniu
się ze stanu przypominającego sen były okropne zawroty głowy i rozmazany obraz.
Zahwiałem się niebezpieczne, uprzednio mrugając kilkakrotnie, by odzyskać wzrok
i ujrzeć miejsce, w którym się znajdowaliśmy. Ogromny gmach zawalającego się
budynku rzucał rozległy cień na teren gdzie aktualnie się znajdowałem. Wygląda
na to, że słońce zaczynało już zachodzić, a przynajmniej odniosiłem dziwne
wrażenie, iż tutaj czas działa wolniej bądź całkiem się zatrzymał. Spojrzałem
na swoje ubranie - niby wszystko w porządku, lecz to jak bardzo pomięta była
moja nowa szata, obudziło we mnie nieznośny nawyk: zacząłem poprawiać włosy,
cylinder, kołnierz i wszystko pokolei, będąc święcie przekonanym, że mój
nieskazitelny ład właśnie został zakłócony. Z tego powodu nie zauważyłem jak
podchodzi do mnie o wiele wyższy chłopak, po czym widząc mnie, zanosi się
śmiechem.
- Już wystarczy, tak też wyglądasz dobrze. -
poklepał mnie po ramieniu, niszcząc to co przed chwilą udało się poprawić.
Zdążyłem mu się przyglądnąć przez te parę
krótkich sekund: szkarłatne ślepia i wręcz rażąco jasne włosy, a na twarzy
wieczny, szarmancki uśmieszek. Przypominał mi takiego cwaniaczka albo osobnika
za wszelką cenę starającego się być zabawnym w każdej sytuacji. Czym prędzej
strzepnąłem jego zapewne brudną dłoń z siebie, przy okazji otrzepując owe
miejsce z niewidzialnego kurzu.
- Widzę, że naukowcy lubią się nade mną
pastwić, na przykład przysłali mi ciebie. - tym razem to ja wykrzywiłem usta w
słabym uśmiechu - Zastanawiam się tylko gdzie wcięło mojego kompana. - to
dodałem już ciszej, spojrzeniem zamiatając okolicę i wypatrując jakiegokolwiek
człowieka na widocznym horyzoncie. Mimowolnie westchnąłem cicho, gdy dziwne
uczucie ścisnęło moje serce.
- Co się dzieje? Gdzie... ja jestem? - słaby,
nieznajomy głos zmusił naszą dwójkę do odwrócenia głów.
Zza ściany wyłoniła się chłopięca postać, a
cień ją okalający nadawał śnieżnobiałym skrzydłom brudnej szarości. Przez
chwilę odniosłem wrażenie, że mam zwidy i widzę anioła, ale potem zrozumiałem,
że to tylko kolejny chłopaczek i co gorsza, należący do mojej drużyny.
- No dobra... jeżeli jest tutaj ktoś jeszcze
to proszę powychodzić zewsząd, albowiem nie mamy na to całego dnia. Najlepiej
ustawcie się w szeregu, żebym mógł was lepiej widzieć. - machnąłem niedbale
ręką w kierunku nieznajomka numer jeden.
- No nie gadaj, że on będzie naszym
kapitanem... - szepnął do Bożydara, który zdawał się nawet nie rozumieć jak i
dlaczego się tutaj znajduje.
- Nie jestem głuchy. - podszedłem do niego,
tykając palcem w pierś, pomijając to, że moje oczy znajdowały się na wysokości
jego brody - Jak się nazywasz?
- Enzo Daquin. Ale co to ma do...
- Ja tu jestem od zadawania pytań. - mało mnie
obchodziło co chciał powiedzieć, po prostu się odwróciłem, obracając pierścień
na serdecznym palcu - Musicie wiedzieć, że to żadna zabawa i sprawa jest
poważna. A ja jestem tutaj od tego, żeby was niańczyć i bronić przed czymś co
wam się nawet nie śniło, tak więc ruszcie odbyt i skupcie się.
- Kaito Hamilton. - pan numer dwa jakby
dopiero teraz oprzytomniał i przyglądając mi się, wyprostował się nieco,
machnąwszy skrzydłami.
- Może ty też zdradzisz nam swoje imię,
zamiast bezmyślnie dyktować kolejne rozkazy.
Coś czułem, że z Enzo w życiu się nie dogadam
oraz miał okropnego pecha trafiając wlaśnie do tego Team'u. Już mu współczułem.
- Zwracajcie się do mnie po prostu Andree.
Pytajcie, ale tylko, jeżeli będzie to śmiertlenie ważne, bo nie mam zamiaru
niszczyć sobie głosu na zaspokajanie waszej ciekawości. A teraz lepiej
ruszajmy, członkowie innych drużyn mogli zdążyć się już ocknąć. - stuknąłem
utworzoną wcześniej metalową laską o jeden z kamieni, przez co wydała ona z
siebie charakterystyczny dźwięk. - znajdźmy jakieś dogodne miejsce na obserwacje,
a później pomyślimy nad kryjówką.
Mogli być wszędzie, a ja chociaż z natury
byłem raczej oschły dla nowo poznanych osób, nie chciałem stracić żadnego ze
swoich. Zdążyłem się mniej więcej
zorientować gdzie jesteśmy - stare, opuszczone miasto, trochę przypominające
scenerie żywcem wyrwaną z filmach o zombie, z tą różnicą, że brakowało trupów.
- Proponuję iść w tamtą stronę. - Kai wskazał
kierunek przeciwny co do tego jaki ustaliłem. Śmiał podważać moje zdanie? Nie
tolerowałem tego...
- Dlaczego właśnie taklm? Co ci nie pasuje w
tym?
- Wydaje mi się, że idąc tam gdzie
mówię, niemal napewno kogoś spoktamy. - mówiąc to nie patrzył na mnie, a
błądził wzrokiem gdzieś w górze, jego źrenice poruszały się szybko i
niespokojnie.
Zacząłem się obawiać, iż nie mam do czynienia
z osobą do końca zdrową, jednakże gdzieś głęboko wewnątrz czułem, że może
powinienem posłuchać. Ale jakim cudem... a zresztą.
- No dobra, niech stracę. Będzie nam się
łatwiej pracowało, jeśli was trochę poznam, niekoniecznie od tej dobrej strony.
- Nareszcie zaczynasz gadać jak człowiek, być
może nie jesteś takim gburem za jakiego cię miałem. – ta szczerość mnie dobiła,
dziękuje ci Enzo. – W ogóle to widziałeś jakie cudeńka dla nas zostawili tam
gdzie leżeliśmy? – mówiąc to pokazał mi całkiem ciekawy pistolet wręcz
wysadzony diodkami i prawdopodobnie ze wskaźnikiem laserowym.
Nie zrobiło to na mnie wrażenia, ponieważ sam potrafiłem taki wytworzyć.
Bardziej zastanawiała mnie istotniejsza rzecz – ich Arcany i to jakie są. Zapytałem więc wprost czym mogą się pochwalić.
Nie zrobiło to na mnie wrażenia, ponieważ sam potrafiłem taki wytworzyć.
Bardziej zastanawiała mnie istotniejsza rzecz – ich Arcany i to jakie są. Zapytałem więc wprost czym mogą się pochwalić.
- Moja Arcana związana jest z wodą. Potrafię
wytworzyć z niej broń i potężną falę, więc jak będzie cię suszyło po walce to
zapraszam. Potrafię też leczyć. – gdy to powiedział, zwłaszcza ostatnią
kwestię, kiwnąłem z uznaniem głową, po czym skierowałem wzrok na tajemniczego
jegomościa, którego swoją drogą nie potrafiłem go rozgryźć. Po prostu stał i sprawiał
wrażenie zagubionego. Nie miałem pojęcia co może w sobie kryć tak dziwna osoba.
- A ty, Kaito? Co ty potrafisz?
<Kaito, ziemia do Ciebie!>
<Kaito, ziemia do Ciebie!>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz