piątek, 16 września 2016

[Team 2] Od Andree - Do Kaito

Pierwszym co poczułem zaraz po przebudzeniu się ze stanu przypominającego sen były okropne zawroty głowy i rozmazany obraz. Zahwiałem się niebezpieczne, uprzednio mrugając kilkakrotnie, by odzyskać wzrok i ujrzeć miejsce, w którym się znajdowaliśmy. Ogromny gmach zawalającego się budynku rzucał rozległy cień na teren gdzie aktualnie się znajdowałem. Wygląda na to, że słońce zaczynało już zachodzić, a przynajmniej odniosiłem dziwne wrażenie, iż tutaj czas działa wolniej bądź całkiem się zatrzymał. Spojrzałem na swoje ubranie - niby wszystko w porządku, lecz to jak bardzo pomięta była moja nowa szata, obudziło we mnie nieznośny nawyk: zacząłem poprawiać włosy, cylinder, kołnierz i wszystko pokolei, będąc święcie przekonanym, że mój nieskazitelny ład właśnie został zakłócony. Z tego powodu nie zauważyłem jak podchodzi do mnie o wiele wyższy chłopak, po czym widząc mnie, zanosi się śmiechem.
- Już wystarczy, tak też wyglądasz dobrze. - poklepał mnie po ramieniu, niszcząc to co przed chwilą udało się poprawić.
Zdążyłem mu się przyglądnąć przez te parę krótkich sekund: szkarłatne ślepia i wręcz rażąco jasne włosy, a na twarzy wieczny, szarmancki uśmieszek. Przypominał mi takiego cwaniaczka albo osobnika za wszelką cenę starającego się być zabawnym w każdej sytuacji. Czym prędzej strzepnąłem jego zapewne brudną dłoń z siebie, przy okazji otrzepując owe miejsce z niewidzialnego kurzu.
- Widzę, że naukowcy lubią się nade mną pastwić, na przykład przysłali mi ciebie. - tym razem to ja wykrzywiłem usta w słabym uśmiechu - Zastanawiam się tylko gdzie wcięło mojego kompana. - to dodałem już ciszej, spojrzeniem zamiatając okolicę i wypatrując jakiegokolwiek człowieka na widocznym horyzoncie. Mimowolnie westchnąłem cicho, gdy dziwne uczucie ścisnęło moje serce.
- Co się dzieje? Gdzie... ja jestem? - słaby, nieznajomy głos zmusił naszą dwójkę do odwrócenia głów.
Zza ściany wyłoniła się chłopięca postać, a cień ją okalający nadawał śnieżnobiałym skrzydłom brudnej szarości. Przez chwilę odniosłem wrażenie, że mam zwidy i widzę anioła, ale potem zrozumiałem, że to tylko kolejny chłopaczek i co gorsza, należący do mojej drużyny.
- No dobra... jeżeli jest tutaj ktoś jeszcze to proszę powychodzić zewsząd, albowiem nie mamy na to całego dnia. Najlepiej ustawcie się w szeregu, żebym mógł was lepiej widzieć. - machnąłem niedbale ręką w kierunku nieznajomka numer jeden.
- No nie gadaj, że on będzie naszym kapitanem... - szepnął do Bożydara, który zdawał się nawet nie rozumieć jak i dlaczego się tutaj znajduje.
- Nie jestem głuchy. - podszedłem do niego, tykając palcem w pierś, pomijając to, że moje oczy znajdowały się na wysokości jego brody - Jak się nazywasz?
- Enzo Daquin. Ale co to ma do...
- Ja tu jestem od zadawania pytań. - mało mnie obchodziło co chciał powiedzieć, po prostu się odwróciłem, obracając pierścień na serdecznym palcu - Musicie wiedzieć, że to żadna zabawa i sprawa jest poważna. A ja jestem tutaj od tego, żeby was niańczyć i bronić przed czymś co wam się nawet nie śniło, tak więc ruszcie odbyt i skupcie się.
- Kaito Hamilton. - pan numer dwa jakby dopiero teraz oprzytomniał i przyglądając mi się, wyprostował się nieco, machnąwszy skrzydłami.
- Może ty też zdradzisz nam swoje imię, zamiast bezmyślnie dyktować kolejne rozkazy.
Coś czułem, że z Enzo w życiu się nie dogadam oraz miał okropnego pecha trafiając wlaśnie do tego Team'u. Już mu współczułem.
- Zwracajcie się do mnie po prostu Andree. Pytajcie, ale tylko, jeżeli będzie to śmiertlenie ważne, bo nie mam zamiaru niszczyć sobie głosu na zaspokajanie waszej ciekawości. A teraz lepiej ruszajmy, członkowie innych drużyn mogli zdążyć się już ocknąć. - stuknąłem utworzoną wcześniej metalową laską o jeden z kamieni, przez co wydała ona z siebie charakterystyczny dźwięk. - znajdźmy jakieś dogodne miejsce na obserwacje, a później pomyślimy nad kryjówką.
Mogli być wszędzie, a ja chociaż z natury byłem raczej oschły dla nowo poznanych osób, nie chciałem stracić żadnego ze swoich.  Zdążyłem się mniej więcej zorientować gdzie jesteśmy - stare, opuszczone miasto, trochę przypominające scenerie żywcem wyrwaną z filmach o zombie, z tą różnicą, że brakowało trupów.
- Proponuję iść w tamtą stronę. - Kai wskazał kierunek przeciwny co do tego jaki ustaliłem. Śmiał podważać moje zdanie? Nie tolerowałem tego...
- Dlaczego właśnie taklm? Co ci nie pasuje w tym?
- Wydaje mi się, że idąc tam gdzie mówię,  niemal napewno kogoś spoktamy. - mówiąc to nie patrzył na mnie, a błądził wzrokiem gdzieś w górze, jego źrenice poruszały się szybko i niespokojnie.
Zacząłem się obawiać, iż nie mam do czynienia z osobą do końca zdrową, jednakże gdzieś głęboko wewnątrz czułem, że może powinienem posłuchać. Ale jakim cudem... a zresztą.
- No dobra, niech stracę. Będzie nam się łatwiej pracowało, jeśli was trochę poznam, niekoniecznie od tej dobrej strony.
- Nareszcie zaczynasz gadać jak człowiek, być może nie jesteś takim gburem za jakiego cię miałem. – ta szczerość mnie dobiła, dziękuje ci Enzo. – W ogóle to widziałeś jakie cudeńka dla nas zostawili tam gdzie leżeliśmy? – mówiąc to pokazał mi całkiem ciekawy pistolet wręcz wysadzony diodkami i prawdopodobnie ze wskaźnikiem laserowym.
Nie zrobiło to na mnie wrażenia, ponieważ sam potrafiłem taki wytworzyć.
Bardziej zastanawiała mnie istotniejsza rzecz – ich Arcany i to jakie są. Zapytałem więc wprost czym mogą się pochwalić.
- Moja Arcana związana jest z wodą. Potrafię wytworzyć z niej broń i potężną falę, więc jak będzie cię suszyło po walce to zapraszam. Potrafię też leczyć. – gdy to powiedział, zwłaszcza ostatnią kwestię, kiwnąłem z uznaniem głową, po czym skierowałem wzrok na tajemniczego jegomościa, którego swoją drogą nie potrafiłem go rozgryźć. Po prostu stał i sprawiał wrażenie zagubionego. Nie miałem pojęcia co może w sobie kryć tak dziwna osoba.

- A ty, Kaito? Co ty potrafisz?

<Kaito, ziemia do Ciebie!>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz