poniedziałek, 12 września 2016

Od Satoru - C.D Naho

   Ach, a już miałem wielką nadzieję, że to będzie piękny i spokojny dzionek. Dopóki nie pojawił się ten wredny smark bez poczucia humoru. Faktem jest to, że czasami mógłbym ugryźć się w język, ale obecnie nie zamierzałem się powstrzymywać od kąśliwych komentarzy i kpin o jej jakże wielkim nieszczęściu. Prawda jest taka, że im dłużej przebywałem w towarzystwie takich osób, tym bardziej żywiłem się ich bezradnością. Chciałbym dobijać i dobijać, dopóki nie poczuję energii w swoich mięśniach. Z czasem ci, którzy przebywają w moim otoczeniu wprawią się w tym, że na moje uwagi trzeba odpowiadać tym samym; coś jak… ogień zwalczaj ogniem, a powstaje jeszcze większy, hihi. No to chyba zrozumienie mojej osoby trzeba mieć w genach.
   Wracając do nowo poznanej koleżanki, patrzyłem jak odchodzi w przeciwną stronę. Na mojej twarzy nie było jednak ani krzty przekonania. Dokładnie wiedziałem, że za chwilę spuści z tonu, odwróci się i uda, że jest słodka i niewinna, szukająca pomocy. No… prawie tak się stało, a raczej popatrzyła na mnie zakłopotana, a ja idealnie wiedziałem, co się za tym kryje. Kompletnie nie rozumiałem tej dziewczynki. Najpierw mnie szarpie, próbuje rozpętać jakąś bezsensowną kłótnię, którą naturalnie dałoby się wyminąć przez odejście, a na koniec zaczyna niemiło (!) mi dogryzać. W tym momencie odwróciła się jakby nigdy nic, i ja naprawdę mam temu ulec? Oh, dobrze, że mnie nie zna. Po dłuższej chwili nieprzerwanej ciszy, wybuchłem gromkim śmiechem, wciąż trzymając ręce głęboko w kieszeniach spodni.
   – O, dobra, mam pomysł! – Potarłem dłonie. – Pomogę ci, jeśli przyznasz, że po prostu nie chciałaś ode mnie odejść. Musisz wiedzieć, że nie lubię, gdy ktoś się kryje… – Zgiąłem się w kolanach w taki sposób, by być na jej poziomie, a gdy tego dokonałem, moją twarz przeciął kolejny perlisty uśmiech.
   – Oczywiście, jesteś taki kochany, dobroduszny i opiekuńczy, że aż żal mi na ciebie patrzeć... – powiedziała z przesadnie przesłodzonym głosem, że aż ręce mi opadły. Na koniec zaszczyciła mnie swoim wymuszanym uśmiechem. – To możemy iść?
   – Jesteś strasznie beznadziejną aktorką. Z przekonaniem! – Droczyłem się dalej i kontynuowałem swoją zupełnie niepotrzebną grę.
   – Z przekonaniem to ci zaraz przywalę! – Uniosła swoją drobną rękę, wywijając nią kilka razy w powietrzu. No z mojej perspektywy wyglądało to tak, jakby atakował mnie dorodnych rozmiarów skrzat.
   – Spróbuj szczęścia, karzełku. – Strzepałem z ramienia niewidzialny pyłek, po czym spojrzałem na jej zdenerwowaną twarz, która pulsowała gniewem. – Nie lubię cię. Tak się nie dogadamy.
   – Niedawno mnie lubiłeś. – Zmarszczyła brwi, a ja po chwili zrobiłem dokładnie to samo, i to właśnie wtedy dałem jej do zrozumienia, jak bardzo jestem już poirytowany i zmęczony tą rozmową. – Im szybciej mi pomożesz, tym szybciej rozejdziemy się w swoje strony… więc?
   – O matko, ale wapno… – westchnąłem zrezygnowany. Na dzisiaj miałem jej kompletnie po uszy, i nie zamierzałem tego ukrywać, bo po co? Zresztą ona też nie darzy mnie jakąś wielką sympatią. – Za mną.
   Nie zamierzałem specjalnie patrzeć na to, czy za mną idzie. Dlatego też od momentu, w którym ruszyłem się z miejsca, mój wzrok skierowany był wyłącznie przed siebie. Zmarszczone, ściągnięte brwi mówiły tylko o tym, że jeszcze jedna uwaga z jej strony może skończyć się dość źle, bez względu na to, jak słaby mogę się okazać. Jakiś czas później dotarłem z dziewczyną do dużego budynku z recepcją. Niebo przechodziło w coraz bardziej ciemniejsze barwy, dlatego jeśli chcę ją zostawić, żeby ktoś ją zgwałcił, to muszę działać szybko. Dopiero, kiedy podszedłem dość blisko tej młodej i recepcji, byłem w stanie usłyszeć jej podstawowe dane osobowe, no i oczywiście za chwilę krzyk pełen zdumienia. Naho, Beta. Nuda.
   – Jak to nie mogę się stąd wydostać?! I jakie Sigmy mają na to zezwolenia?! – Zwróciła na siebie uwagę przynajmniej połowy osób będących w holu. Już miałem się ulotnić, czując dziwne uczucie narastającego pecha, gdy moje obawy się spełniły; dziewczyna znowu zawołała za mną. Oczywiście nie po imieniu, bo go nie znała. Zamiast tego wolała krzyknął “Ej, ty!”.
   – Nie, nie… odczep się ode mnie ty mały rzepie… – Zacząłem się bronić na oślep, odwracając wzrok w całkiem inną stronę. Ona mnie napastuje czy jak?
   – Co to Beta… i to wszystko? – Złapała swoją głowę, trzymając się kurczowo za włosy.
   – No i co tak stoisz i się gapisz jak ten pigmej? Pomogłem ci, nie wystarcza? Tyle dobrego nie zrobiłem przez cały rok, bądź wyrozumiała… Słuchaj, dostałaś numerek do swojego pokoju? W takim razie zapierdalaj teraz do windy.

(Naho?)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz