piątek, 19 sierpnia 2016

Od Lee - C.D Lou

 Sfrustrowany? Nie. Zawstydzony? Nope, czego mam się wstydzić? ( ͡° ͜ʖ ͡°) Zdziwiony? Też nie. Rozbawiony? Leciutko. Tak właściwie, to w tamtym momencie wzrok Lou mówił absolutnie wszystko. Liczne przebłyski jakie przechodziły teraz przez jej duże, szerokie oczy zawierały nieprzyzwoite rzeczy, które dziewczyna miała ochotę ze mną zrobić. Przynajmniej odnosiłem takie wrażenie, i nie mogłem się go pozbyć. Mimo swoich reakcji nie zdążyłem jakoś szybko zareagować, dlatego pierwsze co zrobiłem to zwinąłem ręcznik z podłogi i owinąłem go z powrotem na talii, a później – gdy uniosłem wzrok – Lou krzyczała do mnie, że tosty są na stole oraz idzie się przewietrzyć. Nie pozostało mi nic innego, jak wbić się w swoje wczorajsze ciuchy pokryte gdzieniegdzie sierścią szczeniąt i zająć się jedzeniem.
 Skręciłem do pokoju, w którym centrum spoczywał stolik i usiadłszy przed nim, zabrałem jednego tosta. Zanim zdecydowałem się zwrócić uwagę na ruchome obrazy w telewizorze, oparłem głowę o kanapę za mną i jak się okazało: długo nie wytrzymałem w jednej pozycji, więc za chwilę mój tyłek stykał się z dywanem, a noga była założona na drugą nogę.
 – Chyba niedługo czas, bym wrócił do swojego królestwa – westchnąłem ze zrezygnowaniem, kiedy Lou z powrotem zaszczyciła mnie swoją obecnością, a obok niej dwa radośnie skaczące, futrzane kulki.
 – Możesz jeszcze zostać – odparła krótko.
 – Gdyby nie ten incydent z butami to pomyślałbym, że jesteś dla mnie za miła. – Wstałem, i mimo że chciałem powiedzieć to z powagą na twarzy, nie udało mi się i ostatecznie na moich ustach pojawił się ślad uśmiechu. – W ogóle to... jak damy im na imię? – Przewróciłem spojrzenie na szczenięta.
 – Biała to sunia, a czarny jest pieskiem – wytłumaczyła mi, zanim zacząłbym dobierać imienia kompletnie niezgodnie z ich płcią. Śmiem twierdzić, że Lou już ją sprawdzała. – Myślisz, że to dobry pomysł, by ich rozdzielać? W sumie to nie są takie małe... ale pewnie się do siebie przywiązały – w głosie Lou wyczułem przepływ smutku.
 – Hm, ja mogę wziąć tego czarnego. Jest facetem i w sumie pasujemy do siebie – mruknąłem uśmiechnięty, kiedy podniosłem psa mniej więcej na wysokość swojej czupryny. Czułem, że delikatnie potargane futro zwierzęcia subtelnie muska bok mojej twarzy, jednocześnie pozwalając Lou stwierdzić, że pasujemy do siebie nie tylko płcią, ale i kolorem włosów... futra... oj, wiecie o co chodzi!
 – Masz rację – zgodziła się, a z jej ust wydobył się niewyraźny chichot. – W takim razie... ja pasuję do niej. – Lou zrobiła dokładnie to samo, co ja, po czym powietrze wypełniło się krótkim śmiechem.
 – To jest rodzeństwo – zauważyła moja towarzyszka. – Więc... my też? No wiesz, o co mi chodzi. – Chichotem dała mi do zrozumienia, że najwyraźniej nie chciało jej się tego dogłębnie tłumaczyć. To dobrze, bo i tak wiedziałem, co ma na myśli.
 – Teoretycznie tak... ale nie chcę, byś była moją siostrą. Zmuszałbym się do ograniczeń. – Wtedy wstałem, poklepałem ją lekko po plecach i puściłem oczko. Tę chwilę mógłbym przyrównać do mrugnięcia powieką, bo tak bardzo krótka była, ale jednocześnie dałbym radę opisać ją w swojej głowie na kilka ładnych, ciekawych sposobów. No i może fabuła z plusem, hihi... eh, za dużo myślę. Powinienem przestać.
 – Wiesz co? Pójdę się przebrać i wrócę tutaj. Może gdzieś wyjdziemy? – Zaproponowałem.
 – Ze szczeniakami?
 – Nie, sami – odparłem. – Są na tyle duże, że wytrzymają chwilę bez naszego towarzystwa.
 Zdążyłem zauważyć, że przez te małe dwie pociechy nawet zbliżyliśmy się do siebie z Lou. A to wszystko wyszło w sumie niespodziewanie. Zaszkodzi gdzieś wyjść jako znajomi? Mnie się wydaje, że to nie tworzyło jakiegoś problemu.
 I w sumie dobrze się spodziewałem: dziewczyna pokiwała głową, a ja bez zbędnych ceregieli wyszedłem z jej domu. Na początku miałem niezłego mindfuck'a, bo nie wiedziałem w którą stronę pójść, by trafić do swojego budynku mieszkalnego. Skończyło się tym, że stanąłem przed ulicą i rozejrzałem się parę razy, aż po prostu zaryzykowałem. Mimo że ta okolica ośrodka była dla mnie nieco nieznana, udało mi się dostać do swojego apartamentu. Zrobiłem, co chciałem i nie zamierzałem tego przedłużać, nawet gdy godzina jest dopiero... jakaś jedenasta. Sam byłem zdziwiony, gdy wychodząc z domu znałem już drogę do Lou; jakbym co najmniej chodził tam parę razy.
 – Lou? – Zobaczywszy dziewczynę przy drzwiach, zawołałem i przy okazji zwróciłem na siebie jej uwagę. Jak widać, była przygotowana do wyjścia.
 Nie musieliśmy prowadzić ze sobą rozmowy, by zrozumieć, że zamierzamy udać się w kierunku centrum. Przez większość czasu nie działo się nic ciekawego: mała wymiana zdań, mijanie przechodniów i różnych atrakcji, jakie zafundowali nam naukowcy, by uczynić życie pod kopułą podobne do tego na zewnątrz. Prawdopodobnie Lou skupiła na sobie wzrok kilku koszykarzy, którzy za chwilę przybliżyli się do kratowanego ogrodzenia, by móc ją... podrywać? To dobre słowo? Bo takimi tekstami, jakimi za chwile nas zaszczycili na pewno nie zakiszą ogóreczka.
 – Hej mała! Nosisz może majtki w księżyce? Bo masz dupę nie z tej ziemi! – Odezwał się jeden z nich, a reszta jego grupy zaniosła się gromkim śmiechem. No kurwa to brzmiało jak gody.
 Nim Lou zdążyła się odwrócić i odpowiedzieć, ja wyszedłem delikatnie naprzód. Westchnąłem ze zrezygnowaniem, by pokazać tym samym jaki poziom miał jego dowcip.
 – Serio, kolego? Takimi tekstami chcesz zaciągnąć pannę na warsztat? – W tym momencie wybuchłem cichą eksplozją chichotu. Ukradkiem udało mi się dostrzec piłkę do koszykówki, i powiem szczerze, że przywróciła moje wspomnienia, gdzie to ja grałem oraz czerpałem z tego całkiem duże pokłady przyjemności.
 – Może zagrasz, cwaniaczku? – Gdy ten sam koleś nie miał riposty, szturchnął kolegę, by to on zabrał głos. Mógłbym zagrać z Lou, ciekawe jak sobie radzi.

(Lou?)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz