(...) Minęło sporo czasu, nim zdążyłem się zaaklimatyzować w tym dziwnym świecie pod kopułą. Dziwnym, a niby takim samym, jak ten na zewnątrz. Dopiero kiedy nabyłem umiejętności i nauczyłem się ich kontrolować, przyzwyczaiłem się do codziennej rutyny. Całkiem polubiłem ten łaskawy tryb życia, nawet gdy byłem kompletnym samotnikiem. Druga rzecz jaka mi się podobała to niewątpliwie Arcana. Technika skrytobójcy była genialna... ale niestety podczas treningów nie mogłem się wykazać, bo moje umiejętności opierają się na ataku z zaskoczenia i całkowitej likwidacji celu. Niedawno spotkałem się z niecodzienną nowiną. Mianowicie dowiedziałem się, że mieszka tu mój brat... Leo Vreinh, był ode mnie młodszy. Jedyne co mnie niemiłosiernie wkurwiło to to, że musiałem przesiedzieć tu ponad rok, zanim się o tym dowiedziałem. Cały ten czas żyłem w niewiedzy, że na każdym kroku mogę minąć własnego członka rodziny. Gdy tylko udało mi się zdobyć informacje o tym, gdzie mieszka, czułem rozrywającą radość i podekscytowanie. A co jeśli mnie nie pamięta? Odrzuci mnie i nie uwierzy? W głowie krzątało mi się wiele myśli, ale nie dowiem się, jeżeli będę siedział w miejscu. Długo nie musiałem się zastanawiać; po prostu znalazłem wolny czas i wyszedłem z apartamentu, z uśmiechem mijając napotkanych przechodniów. Mimo że emocje ściskały mi brzuch, nie ukazywałem tego. Mój uśmiech był silniejszy. Niestety wiem tylko, że mój brat nazywa się Leo. Informacje o tym, kim jest, w sensie jaką Arcanę posiada... nie udało mi się tego wyciągnąć, ale w tej chwili grało to najmniejszą rolę i byłbym zajebiście szczęśliwy, gdybym usłyszał to od niego.

Znowu powtórzyłem schemat drogi, a po paru minutach stanąłem pod właściwym apartamentem. Nim zapukałem w drzwi, spojrzałem na kotka i pogłaskałem go po brzuszku.
– Sasha, otwieramy? – zwierze musnęło łapką opuszek mojego palca.
Odpowiedzi bym się nie doczekał, wobec tego po prostu zastukałem pięścią kilka razy. Nie musiałem długo czekać, ponieważ po chwili drzwi otworzyły się, a w nich stanął mój oczekiwany Leo. Pierwsze, co rzucało się w oczy to to, że miał kruczoczarne włosy, czyli takiego samego koloru co ja. Jeśli miałbym go podsumować, to powiedziałbym ciacho. Ma to po bracie~ Nie miałem wątpliwości co do tego, że był ze mną spokrewniony.
– Siemasz, Leo – zacząłem, uśmiechając się szeroko, jednak moje brwi ciągle pozostawały lekko ściągnięte. – Tu twój brat, Lee Vreinh. Uściśniesz mnie chociaż? – zaśmiałem się, doskonale zdając sobie sprawę z tego, że chłopak był mocno zdziwiony i zdezorientowany. Ach, ta bezpośredniość. Spoko, wytłumaczę mu wszystko.
(Leo, kotku?)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz